ďťż
Indeks Rzyg kulturalnyGotic, Błedy Przy Właczeniu Gry Gotic, błedy przy właczeniu gryBraki Brak Obrazków Z GRY!!!Problem Z Uruchomieniem Gry! to już nie są biblioteki!! troche dalej ;pProblem Z Uruchomieniem Gry Problem z uruchomieniem gry. Pilne!Pomocy! Nie Mogę Włączyć Gry! Brak pliku...;/Czy To Możliwe że To Jest Bład Gry? Zadanie o nazwie "Pomóc Diego"Sprzedam Gry: Football Manager 2008, Guild Wars: Factions, S.t.a.l.k.e.r.: Cień Czarnobyla wszystkie nowe, oryginalnie zafoliowane, w niskiej cenieLaptop 2.2 Ghz 8600 Gts Wvista 32 Bit wyskakujacy blad przy odpalaniu gryUlubione Momęty Gry Gothic 2 - I Inne i pytania :) błagam pomocy !Gram Od Nowa... Wracam z Górniczej Doliny do Nowego Świata a tam... początek gry!
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pax-vobiscum.pev.pl
  •  

    Rzyg kulturalny

    Przez cały okres istnienia Nevendaar w historii odnotowywane były poczynania Imperium, Przymierza Elfów, Legionów Potępionych, Nieumarłych Hord oraz Górskich Klanów, czasem wtrącono coś o syrenach, o jakichś buntowniczych księstwach ludzi o zbuntowanych elfach. W całej historii tego świata zabrakło pewnego rozdziału, rozdziału o istotach starszych od większości innych. O istotach które musiały usunąć się w cień, bo były próbą możliwości bogów. Jednak żaden z bogów nie mógł przewidzieć, że ten test jednak może zacząć żyć własnym życiem. I to się miało zmienić. Ale nie od razu. Mijały epoki, panowanie nad Nevendaar zdobywały różne nacje, inne cofały się i na odwrót, a Oni wciąż żyli w cieniu i czekali na moment nieuwagi...

    ****
    W życiu każdego orka jest taki moment, że musi po prostu wziąć swój topór w dłoń i wyruszyć przed siebie. Nie każdy już wraca z takiej wyprawy, ale to nie było ważne. Kraarrog był już dojrzałym orkiem. Fizycznie dojrzałym. Jego umysł wciąż był zaśmiecony młodzieńczymi wizjami. Nie każdemu się to podobało, no ale był orkiem. Kto by się przejmował, że matka słysząc o samotnej wyprawie chwyta za solidną lagę i zaczyna cię gonić, albo, że ojciec... Nie, sytuacja z ojcem nie była taka zła. W końcu skończyło się tylko na wybitych zębach. Pod tym względem Kraarrog był zwykłym młodym orkiem, ale odróżniało go coś innego, co prawie nigdy nie zdarzało się u tego ludu. U goblinów, a owszem od czasu do czasu trafiał się jeden postrzeleniec który ogłaszał się władcą żywiołów i czarował troszeczkę, ale nie u orków. Oprócz interesowania się magią, Kraarrog po prostu kochał się w istotach „jasnoskórych”. Często, już jako dziecko, podkradał się do obozowisk ludzi, elfów czy krasnoludów i ryzykując życiem wsłuchiwał się w ich mowę. Dzięki temu nie ograniczał się do zwykłego orkowego „Ja być”, a umiał zwrócić się prawdziwie po ludzku. Co prawda po takiej eskapadzie rzyć nie raz rwała bólem po spotkaniu z babciną, czy matczyną dłonią (ojcowska nie wchodziła w rachubę, bo zawsze znajdował się w niej jakiś przedmiot np. maczuga). Po za tym Kraarroga odróżniała niebywała inteligencja. Sam opracował coś na kształt kuszy i nosił na plecach, do póki ojciec po pijaku nie złamał mu tego na głowię, jednak ork odbudował ją później (z kilkoma modyfikacjami) i schował przed rodzicielami.
    A więc Kraarrog wyruszył w wędrówkę wbrew zakazom jego rodziców. Za pas wsunął swój toporek, przez plecy przewiesił swoją „kuszę”, oraz kołczan pełen cudacznych bełtów i tak wyszykowany wyruszył w świat. Samotnie. Większość młodzików łączyła się w grupy i napadała na wsie „jasnoskórych”, ale z Kraarrogiem nikt nie chciał iść, był po prostu za inteligentny.

    ****
    Pogoda była cudna, żeby nie powiedzieć idealna. W ciepłym słońcu i przy lekkim wietrzyku wędrowało się prawie bez zmęczenia. Kraarrog szedł dawno nie używaną drogą łączącą tereny Górskich Klanów i Przymierza Elfów, jednakże te dwie nacje jak wiedział ork prowadziły już długą wojnę, i drogą tą nikt nie uczęszczał, a przynajmniej nie powinien uczęszczać, co, jak przekonał się wkrótce ork, nie było wcale takie oczywiste.
    -Stój bestio – odezwał się donośny głos zza pleców orka – stój i stawaj.
    Ork odwrócił się spieszno i zauważył jasnowłosego człowieka z niewielkim mieczem, wykrzykującego do niego.
    -Witaj wędrowcze – odparł czystą ludzką mową Kraarrog – w czymże mogę ci pomóc?
    Człowieka wmurowało. Stał chwilę z szeroko otwartymi ustami wpatrując się tępo w zielonoskórego. Wahał się czy atakować czy nie. W końcu zapytał niepewnie:
    -Czym... kim ty jesteś?
    -Kraarrog, syn Ashrroga. Do usług – powiedział powoli i dokładnie z ironicznym uśmiechem na swej orkowej mordzie.
    -Czy ty jesteś orkiem? – zapytał ponownie młodzieniec, spuszczając miecz nieco niżej.
    -Ależ oczywiście. Czemu miało by być inaczej? Czy nie mam zielonej skóry i nie jestem potężnej postury?
    -To czemu ty mówisz?
    -To czemu ty mnie pytasz? Jak chcesz walczyć to walcz, jak nie to pozwól mi odejść.
    Człowiek zawahał się, po czym nie pewnie dał ręką znak, aby ork odszedł.
    Kraarrog odszedł wolnym krokiem przed siebie. Szczerze mówiąc miał wielkiego stracha rozmawiając z tym mikrym stworzeniem. Wiedział, że mimo małej postury te istoty bywały zabójcze nawet dla doświadczonych orków, a on doświadczony nie był. Teraz uradowany, był pewien, że uda mu się wyrwać nawet z najgorszych opałów.

    ****
    „Co to właściwie było? – pomyślał młodzieniec – Niby ork, a gadał jak jakieś panisko... Lepiej będę go śledził.”
    Jak postanowił, tak zrobił.
    Młodzieniec ten był po raz pierwszy na szlaku. Jak wielu młodzieńców wyruszył w poszukiwaniu przygód i sławy. Pod tym względem orkowie nie wiele różnią się od ludzi.
    Ów chłopak nazywał się Joachim von Arbuk i był synem bogatego szlachcica, jednego z doradców króla. Jednak nie chciał on uczyć się, więc buchnął miecz i tarczę, po czym wyruszył w drogę. Tarczę stracił już pierwszego dnia swojej wędrówki. Bynajmniej nie w walce. Przegrał ja zwyczajnie w kości.
    Splunął na ziemię i poprawił miecz, po czym zaczął iść śladem orka.

    ****
    „Ognisko nie było dobrym pomysłem – pomyślał Kraarrog – za tamtym drzewem ktoś jest i za tamtym kamieniem też.”
    Żaden z samotnych wędrowców którzy mają jakieś doświadczenie nie pozwoliłby sobie na tak głupi błąd jakim było ognisko. A szczególnie ognisko na pustkowiu, bo właśnie ork znajdował się nie na niczym innym jak na pustkowiu, bo oprócz kamienia i drzewa za którymi niewątpliwie ktoś się czaił nie było tu niczego. Kraarrog postanowił znowu grać hardego. Ale najpierw naładował „kuszę”.
    „Będę odważny, ale nie głupi – pomyślał”
    -Dobra, możecie wyjść zza drzew i kamienia. Wiem, że tam jesteście.
    Joachim von Arbuk wyszedł powoli zza drzewa.
    -A drugi? Niech wyjdzie – warknął ork.
    -Mylisz się jestem tu tylko ja...
    -Nieprawda... – odezwał się skrzekliwy głos – jestem jeszcze ja.
    Zza kamienia wyszedł niewielki, o ciężkim do zidentyfikowania w mroku kolorze, goblin. Opierał się na długiej lasce, a obwieszony był cały jakimiś kościanymi ozdobami. Mimo laski, na pewno nie był stary.
    -No to siadajcie – zaczął ork – mimo wszystko po ciemku walczyć chyba nie będziemy.
    Goblin i człowiek usiedli.
    -No to na początek – znów odezwał się ork – może się przedstawmy, bo czeka nas długa noc, bo chyba nikt nie będzie spał w towarzystwie dwóch zupełnie obcych mu istot, choć wy ludzie – zwrócił się do młodzieńca – sądzicie, że my, orkowie i gobliny kochamy się, to tak naprawdę nie jest to miłość większa niż między wami, a krasnoludami. Jest to miłość z rozsądku w tylko określonych sytuacjach. Dobrze, koniec pustego gadania. Kraarrog, syn Ashrroga.
    -Joachim von Arbuk, syn Goara von Arbuk.
    -Iklienruikscharragusch, starszy – odezwał się swoim skrzeczącym głosem goblin – ale dla ułatwienia wszyscy mówią na mnie Ikli. A więc Ikli, starszy.
    Siedzieli w ciszy wpatrując się w trzaskające płomienie. Niebo było bezchmurne i gwiazdy było widać bez problemu. Bogowie też widzieli z góry wszystko. Ork, goblin i człowiek przy jednym ognisku. Tego historia nie znała.

    ****
    Czas mijał, a rozmowa się nie kleiła wcale. Człowiek uważnie przyglądał się swojemu mieczykowi, goblin szturchał płonące patyki swoją laską, która jakimś dziwnym sposobem wcale się nie zapalała, ani nawet nie okopciła. Ork, jako jedyny z trójki, zamiast siedzieć i czekać obserwował z ciekawością towarzyszy i próbował ich zagadywać.
    -Ikli – zaczął – czemu chodzisz sam?
    Goblin spojrzał przenikliwie na orka swoimi drobnymi oczkami i zaskrzeczał:
    -A czemu pytasz. Ty też chodzisz sam.
    -No ale wy, gobliny zawsze trzymacie się w kupie. W końcu takie... Hej! Chwila, co robisz?!
    Goblin zamłynkował swoją laską i ugodził jasnym światłem człowieka który powoli usunął się na ziemię.
    -Niech śpi – zaskrzeczał – nie mam zamiaru rozmawiać o naszych... kulturach przy obcych.
    -A ja?
    -No cóż... niby tak, ale Gromdok nas łączy... Formalnie...
    -A więc? Czemu jesteś sam?
    -Jeśli powiem, że dlatego, bo tak lubię, to chyba ci nie wystarczy, co? No dobra. Zauważyłem już, że nie jesteś zwykłym orkiem i na pewno wiesz dużo o naszych tradycjach, a więc chyba nic przed tobą nie ukryję... Dobra... Jestem wygnany. Po prostu.
    Mówił to spokojnie i bez żadnych zmian na twarzy. Po chwili dodał:
    -Nie zdziwiłbym się, jakby okazało się, że ty też – w jego oczach zaiskrzyły dziwne iskry.
    -Nie – powiedział po chwili ork – nie wygnano mnie... ale nie jestem lubiany za swoją elokwencję i zachowanie. Twierdzą, że „zczłowieczałem”...
    -Dziwne to czasy – mruknął goblin – mam wrażenie, że coś się szykuję... Nawet elfy wyszły z ukrycia i prowadzą regularną wojnę, demony słabną, Imperium podupada, krasnoludy zaszywają się powoli w górach... tylko Mortis i jej słudzy się cieszą... Przeszło jakiś tydzień temu spotkałem grupę orków, która czekała na, jak powiedziała „elfy”.
    -Elfy?
    -To była także dla mnie tajemnica. Do czasu. W końcu je spotkałem. To były i nie były elfy. Jednocześnie.
    -Możesz jaśniej?
    Goblin oparł się o głaz i smarknął głośno. Milczał chwilę wpatrując się w ogień tak, jakby mógł coś w nim dostrzec. Po chwili zaczął coś mruczeć, jednocześnie wykonując nieznaczne ruchy swoją laską. Przerwał na chwilę.
    -Jakie masz nerwy?
    -Nie rozumiem...
    Goblin nic więcej nie mówił, tylko kontynuował obrządek.
    Niebo było czyste. Zaczął wiać lekki wietrzyk, a śpiący chłopak przewrócił się na drugi bok i zaczął gadać przez sen o „cyckach Klementyny”.
    Nagle płomienie uformowały się w postacie. Na początku zamazane i nie wyraźne, ale z czasem zaczęły nabierać kształtów. Ork powstrzymał oddech. To co widział było przerażające.

    ***
    -Ja być Tarrok, o elfie – odezwał się rosły ork - Wódz plemie Krwawe Topory. My tu być jak chcieliście.
    Nazwany elfem, i cała jego kompania, byli odziani w ciemne, poszczępione płaszcze sięgające do ziemi. Na głowach mieli kaptury, przez które było widać zarysy spiczastych uszu.
    -Dobrze – odezwał się zimny, pełen cierpienia i złości głos – witaj czcigodny Tarroku.
    -My mieć to co chcieliście. Brązowe kamyki! – powiedział wyraźnie dumny wódz orków – wy nam dać złoto, to my wam dać kamyki.
    -Nie będzie złota... – odezwał się przerażająco zimno „elf”.
    -Nie będzie złota, nie będzie kamyki.
    -Mylisz się...
    Ruch „elfa” był błyskawiczny. Odrzucił płaszcz i wystrzelił z koślawego łuku dziwaczną strzałą, przebijając czaszkę orka. Jego towarzysze chwycili za topory, ale na ich twarzach widniał grymas strachu i obrzydzenia.
    „Elf” zamiast oczu miał dwie brudne dziury, cały był w bliznach, a jego skóra przypominała skórę kilkudniowego trupa.
    Chwilę wahania wykorzystały „elfy”.
    Odrzuciły płaszcze jednocześnie. Dwa z nich zamiast rąk miały coś w stylu tasaków. Rozpłatały stojących w przerażeniu orków. Inny miotał chmurami gryzącego dymu.
    Schowany do tej pory za skałą Ikli nie wytrzymał. Chwycił laskę i z krzykiem wyskoczył pomiędzy walczących. Potężnym zaklęciem powalił wciąż szyjącego z łuku ślepego „elfa”. Miał zaatakować tych z tasakami, ale poczuł, że unosi się do góry, a jego całe ciało oplątują niewidzialne pnącza. Poczuł obok siebie odór rozkładającego się mięsa i zauważył czerniejące, ostre zęby należące do jednego z trupich elfów.
    -Stój! – wysyczał ktoś, kogo Ikli dostrzec nie mógł – nie ma czasu na jedzenie. Bierz manę i wracamy do miasta. Mortis nas wzywa!
    W tym momencie goblina otoczyła chmura gryzącego dymu i stracił przytomność.

    ***
    -Na Gromdoka... – wyszeptał Kraarrog.
    -Mroczne elfy. Nowi słudzy Mortis.
    -Oni są nadzwyczajni... Ta siła... Krwawe Topory to było jedno z najsilniejszych plemion, a pokonali je w piątkę...
    -I na dodatek znają magię Gromdoka. Zbierają manę zielonoskórych...
    -Brązowe kamyki – szepnął ork.
    Zapanowała cisza. Na horyzoncie było widać wstające leniwie słońce.
    -Masz rację... dziwne to i niebezpieczne czasy – powiedział ork – może powinniśmy podróżować razem. Co Ikli?
    Goblin uniósł brwi i chrząknął pytająco.
    -No wiesz – odrzekł Kraarrog – w końcu stanąłeś w obronie nieznanych ci orków... Może i mnie kiedyś uratujesz – uśmiechnął się paskudnie, po orkowemu. Ale to co dla jednych bywa paskudne, dla innych nie.
    -Zgoda – uśmiechnął się podobnie goblin – nie mam nic do stracenia. Znudziło mi się gadanie do samego siebie i nieustanne czuwanie. No to ruszmy zanim człowiek się obudzi.
    Wstali i poszli wolnym krokiem przed siebie. Nie uszli pięciuset metrów gdy ork zatrzymał się i powiedział:
    -Dobra człowieku. Wyłaź z tych krzaków. Możesz iść z nami... Po za tym poćwicz udawanie, że jeszcze śpisz. Wcale nie miałem pojęcia, że nas podsłuchiwałeś jakieś pół godziny. Wygląda, że goblinia magia jest zawodna.
    Ikli chrząknął i nie raczył nawet spojrzeć na człowieka.
    Joachim prędko wyszedł z krzaków, sprawdzając swój mieczyk dołączył do idących.
    -Tylko jak znowu zaczniesz gadać o czyichkolwiek „cyckach” – zaczął goblin – a szczególnie kiedy czaruję, to jak tu stoję, palnę cię moją laską.
    Chłopak zrobił się czerwony jak burak, ale nic nie powiedział. Cała trójka poszła razem.
    -Naprawdę, dziwne to czasy...

    CD prawdopodobnie N


    No siema!!
    Fajne opowiadanie. Podobało mi się. Narazie nie było zbyt dużo akcji, ale opisy są niezłe. Tylko, że mogłeś lepiej opisać walkę mrocznych elfów z orkami, troche za bardzo ogólnikowo. Czekam na dalszy ciąg. Na pewno więcej osób przyłączy się do tej drużyny, brakuje człowieka i demona, pomyliłem się miałem napisać elf i demon. zdarza się...
    Nota 8/10

    NaRka

    Człowiek jush jest śmiem zauważyć... - Gothi
    No no ja się zaliczam do fanów Disciples i opowiadanie bardzo mi przsypadło do gustu. Fajnie że wreszcie nie coś na podstawie gothica, a zupełnie innej gry. JA jush kiedyś stwierdziłem że masz talent. Nic dodać nic ująć, opowiadani bardzo dobre,a le czegoś mi brakuje, nie potrafie sprecyzować czego dlatego tylko bardzo dobre.
    noi oczywiście czekam na CD.
    -No to jak to jest z tym – powiedział przeciągając się Joachim – że ludzie na was polują i uważają was z dzikie, bezduszne, groźne zwierzęta?
    Ikli zmarszczył swój długi nos już na bezduszne, ale ork nie zmienił wyrazu twarzy do końca.
    -A ty tak nie uważasz? – zapytał ork miętoląc w dłoni zerwany z pobliskiego drzewa liść.
    -No... nie... – zawahał się na chwilę – przecież wy mówicie jak my. Nie raz nawet lepiej...
    Goblin parsknął i trącił laską kamień.
    -My się zawsze wyrażamy lepiej. My myślimy jak być! – powiedział skrzekliwie Ikli ze swoją typową nutką sarkazmu w głosie.
    -Daj spokój goblinie – mruknął ork – To twoja pierwsza wyprawa, co człowieku?
    Joachim skinął niepewnie głową, a Ikli kpiąco parsknął. Ostatnimi dniami była to jego ulubiona rozrywka – nabijać się ze wszystkiego co zrobił chłopak. Zresztą Joachim za goblinem też nie przepadał. Jedyną osobą która utrzymywała grupę w jako takiej jedności był ork i to głównie on odpowiadał na pytania zadawane od obydwu towarzyszy, a zwłaszcza od chłopaka.
    -A więc widzisz... wiele z tego co mówią o orkach jest prawdą. Widzisz, że jesteśmy silni, wielcy... ale to, że – westchnął ciężko – głupi, prymitywni niestety też... Podobnie gobliny. A to, że my jesteśmy tacy jak jesteśmy to jakiś wybryk...
    Chłopak zamyślił się. Od spotkania przy ognisku minął tydzień, a oni dalej wędrowali wzdłuż granicy ziem Przymierza i Klanów, jednak na horyzoncie było już widać jakieś dymy. Najprawdopodobniej jakiś niedobitków demonów.
    -A z tym no... wiecie... – zająknął się chłopak.
    -Nie, orkowie akurat nie gwałcą. Wasze samice są dla nas tak samo atrakcyjne jak nasze dla was.
    -Nie, nie o to mi szło... Raczej chciałem zapytać, czy to prawda, że pożeracie ludzi...
    Goblin z nieukrywaną satysfakcją wyjął z torby ludzką czaszkę i pokazał ją chłopakowi, ale ork prędko wyjaśnił.
    -Raczej rzadko. Tylko niektóre plemiona tak robią... Słoneczne Topory, Zęby Gromdoka, Krew Jasnych, Brud Północy... a wśród goblinów właściwie to nie słyszałem żeby takie zwyczaje były, ale na wojnie żre się wszystko co wpadnie w ręce.
    -Aha...
    Chłopak pobladł wyraźnie, a goblin zachichotał.
    -A właśnie zbliżamy się do terenów objętych regularną wojną.
    Joachim pobladł jeszcze bardziej i już się nie odzywał.
    Minęli właśnie drzewo obwieszone starymi zwłokami elfów. Dwa dni temu widzieli podobne drzewo ze zwłokami krasnoludów. Goblin patrzył się na obydwa z nieukrywaną ciekawością i próbował rozczytać wyryte na korze pismo. Ork tylko splunął na ich widok. Najgorzej takie widoki znosił Joachim. Pierwsze drzewo obrzygał, przy drugim tylko oddech miał przyspieszony. Widocznie chłopak szybko przyswajał sobie nowe doznania i przeżycia. Jednak mimo przerażających widoków, było spokojnie. Od czasu do czasu w dali usłyszeli świst strzał, lub grzmot magicznych gromów, ale po za tym nic im się nie przytrafiło.
    Do czasu.
    A atak nie przyszedł ani ze strony krasnoludów, ani elfów.

    ****
    Zarówno ork jak goblin byli wściekli, a Joachim przerażony.
    Ósmego dnia, późnym wieczorem, dojrzeli przyjemnie wyglądający krąg z kamieni. Myśleli, że będą tam niewidoczni, osłonieni od wiatru. Trochę się mylili. Goblin pierwszy dojrzał kryjówkę, obejrzał dokładnie i stwierdził, że nie ma tam nic oprócz „trzech ogromnych głazów”. Po za tym, za ciekawe uznał goblin to, że jest tam ciepło. Doszli do wniosku, że musi tam być jakieś gorące źródło i ochoczo weszli do środka. Ciemności były straszne, więc rozpalili ognisko. Teraz było to mniej niebezpieczne bo było ich trzech, a po za tym mieli dobre pozycje do obrony. Kiedy rozpalili ognień sytuacja trochę się rozjaśniła. Pierwszy zauważył to Joachim.
    -O cholera – zawołał zrywając się na nogi – ten głaz dycha!
    Goblin i ork spojrzeli na niego jak na idiotę. Ikli już chciał dodać jakąś kąśliwą uwagę, kiedy nagle jeden z „głazów” przewrócił się na drugi bok. Światło bijące od ognisko oświetliło wielką, szarą, popękaną twarz. Twarz ogra.
    Joachim wrzasnął przeraźliwie i zanim ork z goblinem go uciszyli, ogry już były na nogach i trzymały w rękach swoje maczugi.
    Nic dziwnego, że byli wściekli. Ale nie można winić nikogo, że w ciemności nie odróżnił głazu od ogra, wszakże podobieństw jest więcej aniżeli różnic. Wszak obydwa upuszczone na delikwenta miażdżą go dokładnie.
    -No to po prostu wspaniale – mruknął goblin obejmując mocniej laskę – jak krzyknę padnijcie na ziemię. Rozumiecie?
    -A nie lepiej spróbować się dogadać? – spytał ork ładując swoją „kuszę” – w końcu nam dwu jakoś się udało...
    W tym momencie Joachim zrobił coś zupełnie nieodpowiedniego do sytuacji. Osunął się na ziemię i zemdlał. Goblin tylko charknął i wciąż wpatrywał się w dwa stojące nad nim ogry. Kraarrog wpatrywał się w trzeciego który stał nieco na uboczu, ale bez wątpienia i tak był niebezpieczny.
    -Czemu nie atakują? – głos goblina był lekko drżący, ale wciąż hardy.
    -Nie mam pojęcia. Spróbuje zagadać do nich.
    Goblin chciał go skrytykować, ale nie zdążył.
    -Witam was! Nazywam się Kraarrog syn Ashrroga, a mój towarzysz to goblin, czarownik, znaczy się starszy, imieniem Ikli.
    Ogry milczały dłuższą chwilę. Już wydawało się, że nie rozumieją co się do nich mówi, gdy ten trzeci, stojący na uboczu przemówił.
    -A ten na ziemi? Człowiek? – jego głos był szorstki i niemiły uchu, ale jakby trochę niepewny.
    -A tak, człowiek, nasz...
    -Jeniec – dokończył goblin – złapaliśmy go przypadkiem. Pomyśleliśmy, że może się gdzieś przydać. Wiecie sami jak to jest wojna i te sprawy...
    Ogry przypatrywały się badawczo orkowi i goblinowi, ale rozumieć wydawał się tylko ten jeden. Wydawało się też, że pozostałe dwa czekają na jego rozkaz.
    -Jeniec... – zamyślił się ogr – doprawdy wy gobliny macie dziwne pomysły... i wy orkowie też... Opuście już te wasze zabawki, nie chcemy walczyć. Nie jedno słyszałem o magii starszych.
    Zarówno goblin jak i ork powinni zostać wryci przedziwną, jak dla ogra, umiejętnością jaką jest mowa. Mało które umieją się przedstawić, a ten mówił całkiem poprawnie. Ale jakoś ich takie rzeczy przestały dziwić i o ile na twarzy orka malował się cień zdziwienia, to o tyle na twarzy goblina nie było poznać zupełnie nic.

    ****
    -Czy to nie dziwne – zaczął ork – że spotykamy się razem?
    Ogr milczał żując powoli wielki kawał mięsa i patrząc na swoich mniej inteligentnych pobratymców którzy rysowali coś na ziemi patykami razem z Joachim który po przebudzeniu strasznie przypadł im do gustu. Teraz w trójkę dłubali w ziemi i chichotali na przemian. I wcale nie przeszkadzała im bariera językowa.
    -Nie, nie dziwne – mruknął cicho Ikli – coś się szykuje...
    -Mówiłeś już – przerwał mu ork – „dziwne czasy”...
    -Nic nie rozumiesz! Gromdok upomina się o własne i jego ludu dziedzictwo! Wbrew wszystkim historiom to on pierwszy zaczął tworzyć życie na Nevendaarze! Zielonoskórzy byli doskonali do życia na tym świecie, ale każdy z bogów ulepszał coś, przeinaczał pod swój lud. Wtedy zostaliśmy stoczeni na margines! Ja wiem, że my i jeszcze wielu innych takich jak my, mamy misję! To Gromdok...
    -Pieprzenie – burknął ork – jesteśmy trochę... inni, ale to nic nie znaczy. Jestem orkiem i pewnie zginę jak ork w jakiejś obławie...
    -Ja zgadzam się z Iklim – przemówił wreszcie ogr – że to nie przypadek, jednak, żeby mówić o bogach... to przesada. Myślę, że powinniśmy się trzymać razem... bo dla zielonoskórych to ciężkie czasy. Od kiedy w pobliskich górach pękły skały i odsłoniły pokłady many Gromdoka zaroiło się tu od wielu dziwnych typów...
    -Mroczne elfy? – zapytali jednocześnie ork i goblin.
    -Nie wiem co to było, ale kazali mówić na siebie elfy... Dlatego jest nas tu tylko trzech... Reszta wolała im służyć... Nie wiem co się z nimi stało... Odeszli za tymi... elfami... i więcej ich nie widziałem. Mieli wydobywać manę, a co robią nie wiem. Ja się im przeciwstawiłem no i wygnano nas z plemienia... Teraz razem z braćmi szwendamy się i szukamy miejsca gdzie moglibyśmy zamieszkać.
    Ogr zamilkł, a jego twarz wyraźnie spochmurniała. Umilkli też Ikli z Kraarrogiem. Było słychać tylko podmuchy wiatru, szelest liści, pobliski strumyk i śmiech wciąż zajętych rysowaniem na piasku Joachima z ogrami.
    -Dziwny ten wasz człowiek – przerwał ciszę ogr.
    -Właściwie to nie „nasz człowiek”, tylko zupełnie wolny, wędrujemy razem...
    -Zadziwiające... Czy oni przypadkiem nie mają nas za dzikie bestie?
    -Wiem... Ludzie to nasi wrogowie... ale ja w nich widzę coś więcej... moglibyśmy się od nich wiele nauczyć...
    -Teraz to ty pieprzysz – przerwał Ikli – popatrz na niego, przed chwilą w obliczu zagrożenia zemdlał, a kiedy zauważył, że nic nam nie grozi zaczął się zabawiać. A gdyby to była pułapka?
    Twarz ogra zmieniła wyraz,
    -Czyżbyś coś sugerował? – jego głos stał się nagle twardy.
    -Niczego pewni nie możemy być w tych czasach – mówił to spokojnie, ale jego ręka zacisnęła się na lasce.
    Sytuację uratował ork.
    -Czyście powariowali? Jeszcze przed chwilą była mowa, że powinniśmy trzymać się razem, a teraz chcecie walczyć!?
    Znów zapanowała niezręczna cisza. Poranne niebo było zachmurzone i czuło się nadchodzącą burzę. W oddali już było słychać grzmoty i widać było błyski, przecinających nieboskłon, błyskawic.
    -Elfy idą na wojnę – mruknął obojętnie ogr – jak ich ta natura kocha...
    -Już nie. Stare przesądy. To zwykła burza – mruknął wyraźnie na coś zły Ikli.
    Chwilę później poczuli na swojej skórze pierwsze krople deszczu, ale nie ruszyli się z miejsc. Orkom i ogrom zła pogoda nie przeszkadzała, a Ikli razem z Joachim schronili się od deszczu obok olbrzymich ogrów. Nikt już nic nie mówił.
    W oddali było słychać odgłosy bitwy niesione przez wiatr.

    ****
    Podczas burzy jakoś doszło do porozumienia między nimi. Postanowili trzymać się razem: ork, goblin, trzy ogry i człowiek. Joachim nie chciał wracać na tereny Imperium, ork na rodzime stepy, ogry do gór gdzie wydobywano manę, a goblinowi było obojętne dokąd się udadzą.
    Po deszczu pogoda była wyśmienita do drogi. Było chłodno, ale nie zimno, a wiatr także nie był dokuczliwy. Dzięki temu wędrowało się im w miarę przyjemnie. Z przodu goblin, ork i dziwny ogr imieniem At, a na tyłach Joachim trzymany na przemian przez ogrów których usilnie próbował nauczyć mówić.
    Cel ich wędrówki był ambitny. Postanowili przedrzeć się przez tereny zajęte przez ostatnie w miarę sprawne oddziały demonów graniczące z bagnami Ludu Moczar. Podobno za tymi bagnami znajdowały się jeszcze tereny nie objęte regularnymi działaniami wojennymi, gdzie można by spróbować przyłączyć się do jakiejś grupki wygnańców podobnej im, gdyż zawsze wygnańcy różnych ras zielonoskórych, o ile nie zginęli, zakładali wędrowne bandy lub osiedlali się w jakiś dawno opuszczonych miastach i ruinach.
    Z niewyjaśnionych przyczyn najbardziej zadowolony z celu wędrówki był Ikli, któremu podobno wcale nie zależało na celu i w miarę posuwania się do przodu coraz częściej żartował i zaczynał rozmowy. Kraarrog zachowywał się wprost przeciwnie. Bał się wyzwania jakim było sforsowanie ziem demonów i coraz rzadziej się odzywał. Jednak ich cel był jasny, ale, jak się wkrótce okazało, najprawdopodobniej nieosiągalny.

    ****
    Goblin zaklął szpetnie w kilku językach, tak aby każdy go zrozumiał i wskazał laską na pobliską kupę czegoś co śmierdziało niebywale. Joachim starał się patrzeć w niebo, ale te było przysłonięte ciemną chmurą i dymem, tak, że nawet ujrzenie słońca było ciężkim zadaniem.
    Ogr z orkiem nie zrozumieli od razu o co chodziło goblinowi, jednak po zbliżeniu się do owej kupy zrozumieli wszystko. To był stos poćwiartowanych w wymyślny sposób zwłok.
    -Może mi ktoś to wyjaśnić? – mruknął z obrzydzeniem ork – czemu na tym stosie leżą demony i elfy w tych samych barwach i czemu wszystkie zwłoki, oprócz demonów, są poćwiartowane?
    Goblin nie odpowiadał, choć niewątpliwie wiedział co tam się stało.
    -Elfy wyzbywają się resztek honoru – odburknął ogr – to nie pierwsza ich bitwa u boku demonów. Wbrew pozorom oni są do siebie bardzo podobni. Ich bogowie są przepełnieni rządzą zemsty i dumą. Ich działania dyktuje szaleństwo i złość, a nie rozum... i są wrogami wszystkich.
    -A co do ciał – powiedział Ikli – to właśnie w takich miejscach rodzą się mroczne elfy... Te bitwy osłabiają wszystkich za wyjątkiem nieumarłych którzy rosną w siłę. Obawiam się, że przed nami może już nie być ziem demonów. Spójrzcie pod nogi. Tu nie ma już gorących skał, żarzących się kamieni wyschniętych do ostatniej kropli. Otacza nas zgnilizna. Te ziemie dotknęła plaga. Na horyzoncie widać jeszcze dym i żar z jednej z piekielnych szczelin, ale i ona może być wkrótce zasypana...
    -Dziwne, że elfy nie widzą co robią – powiedział cicho ork.
    -Nie widzą?! – wrzasnął niespodziewanie goblin – Oni to widzą, ale są zbyt dumni, aby się cofnąć. Chcą zwalczyć plagę swoimi strzałami! Oni sprowadzają na siebie i na cały Nevendaar klęskę. To się musi zmienić i się wkrótce zmieni!
    -Jak to zmieni? – zapytał ogr.
    Goblin milczał. Powiedział za dużo.
    -Nieważne. Idziemy. Lepiej przejdźmy te tereny póki trupy zwalczają demony.
    Ork i ogr wzruszyli ramionami i poszli dalej.

    CD chyba N


    No no...
    Co prawda nie grałem w Disciples, ale ocenić opowiadanko chyba mogę
    Twoje opo wyróżnia się spośród innych zamieszczonych na tym Forum. I to nie tylko tym, że jest napisane w innym świecie niż Gothic (chociaż chwała Ci za to). Chodzi o to, że w Twoim opowiadaniu nie uświadcza się akcji, walk etc.
    Całe opo składa się z opisów i rozmów. Do tego ciekawych opisów - takich jakie powinny pojawiać się w każdym porządnym opie. Dzięki tym opisom czytelnik może poczuć, że świat opisywany przez autora (w tym wypatku Ciebie) żyje własnym życiem i , że świat nie kręci się wokół bohaterów Twojego dzieła. Czuć, że oni tak naprawdę są małą cząstka świata. Chwała Ci za to.
    W sumie opo nie ma wielu wad. Nieliczne błędy ortograficzne mogą kuć oko (chociaż w porównaniu z innymi opami to wiesz...). Jedyną poważniejszą wadą Twojego dzieła jest brak akcji. Piszesz, że wokoło jest wojna, bestialsko zabijane demony i elfy etc., a nasi bohaterowie spokojnie sobie maszerują drogą nie napotykając jakichkolwiek żołnierzy, dezerterów czy czego tylko dusza zapragnie.
    Jak na razie daję Ci 5/6. Jeśli nie schrzanisz reszty będzie może 5+
    PS. Fajnie, że nie gwiazdkujesz przekleństw. W końcu artysta ma wolność słowa.
    Wow, Gothi...
    Muszę przyznać, że mi się podobało, nawet bardzo. Dawno nie było opowiadania, którego akcja nie toczy się w świecie Gothica. Ale twój świat, ten który wymśliłeś jest bardzo ciekawy, to wszystko układa się w jedną całość, która wciąga i zmusza do czytania. Świetny pomysł z tymi mrocznymi elfami, wojną... Każda z postaci jest własna, charakterystyczna, opisana dokładnie. Jedyne, czego mi tutaj brakowało, to mała ilość opisów... Były tam jakieś, owszem, ale dla mnie trochę za mało... No cóż, kwestia gustu, co kto lubi, ale dla mnie za mało. Chociaż mimo to, dało się w pełni zobaczyć tło akcji. Oceniam:
    dialogi 10/10 (ciekawe, konkretne, naturalne, wyjaśniające to, co powinno być wyjaśniane w słowach. Znakomite tło dla akcji, której jest niestety mało. Ale co tam)
    fabuła 9/10 (fabuła niezła - ork idzie szukać przygód , spotyka człowieka, orka, potem goblina, przyjaźnią się. Ten opis mrocznych elfów był zrobiony rewelacyjnie i ich walka z tymi Krwawymi Toporami, zajebiście)
    styl 8/10 (styl dobry, nie dopatrzylem się żadnych błędów, ładne zdanka, zbudowane poprawnie)
    język 9/10 (bardzo przyjemnie się czyta, opowiadanie bardzo wciąga, język wspomaga chęć przeczytania do końca)
    opisy 5/10 (tutaj polecę zdecydowanie w dół, bo było ich bardzo mało, a jak były, to były niezłe. Trzeba by było zrobić jakiś detali np. drzewa, krzaczków, po jakiej drodze, czy lesie szli, takie smaczki, wiesz o co chodzi, np. jakie zmiany w przyrodzie powodował deszcz np. Grube krople deszczu miarowo uderzały w liście, wiszące na gałęziach drzew, powodując gwałtowne ich trzęsienia, wywabiając głuche, głębokie odgłosy stukania. Wilgotna kora drzew powodowała gęsią skurke na ręka ch, gdy się chociaż lekko niechący zawadziło... (bla, bla, bla)
    całość 9/10
    Całość oceniam wysoko, bo mi się podobało. Czekam z niecierpliwością na dalszą częśc.
    PS. Skoro tak się napracowałem, by zrobić takiego długiego posta, to zapraszam na moje opowiadanko Gothiego (i nie tylko jego) http://gothic.g4ce.p...?showtopic=9388
    No siema!!
    To jest na prawdę dobre. Nie ma akcji, ale jest to coś, czego brakuje w innych opowiadaniach. Historia wciągająca. Narazie nie ma akcji, ale coś mi się wydaje, że zaniedługo coś się stanie, i będzie naprawdę dobra akcja.
    Jak się spodziewałem ich drużyna się rozrosła.
    Są tu małe błędy, jeden muszę wymienić:

    Ech... Świat Nevendaar znam dość dobrze i widzę, że naprawdę starałeś się wszystko zgrać...
    Tak... opowiadanie mnie wciągnęło (co miało ostatnio miejsce tylko przy twórczości BOOM!a) wymyśliłeś ciekawe postacie... Tylko Nevendaar... Czy musiałeś wybrać czasy plagi Mortis? Mroczne Elfy... Elfy - Nieumarli... Nic to... Dołącz do tej "drużyny" Elfiego Łowcę, Wilczego Władcę Krasnoludów, Molocha i Wapmira, a będę "uradowany"
    Dobra... byłoby za wuelu bohaterów, a ma to być historia o Orkach, goblinach, Ograch (hm... Trolach?) i innych zielo - noskórych (jak czasami w Disciples pisze)
    Naprawdę wspaniałe opowiadanie... Ciekawe dialogi... Po prostu chylę czoło przed mistrzem!
    CD ma nastąpić najpóźniej jutro! Dłużej nie wytrzymam

    POzdRO!
    -Cholera – zaklął, ale prawie szeptem, Ikli.
    -Co jest? – zapytał wyrwany z zamyślenia ork.
    Goblin tylko wskazał w kierunku ich wyprawy palcem. Kraarrog zrozumiał.
    Przed nimi znikła łuna ognia i dym.
    Nieumarli zdobyli piekielną szczelinę.
    Wielkie, nieumarłe smoki wzbiły się w niebo goniąc uciekające niedobitki demonów. Gdzieś niedaleko od nich przebiegła zdziesiątkowana grupa elfich łuczników. Kilku z nich podbiegło do grupy zielonoskórych i człowieka. Ich wzrok był błędny, w ich oczach malował się strach, przerażenie, smutek i bezsilność. Jeden łkał, drugi śmiał się histerycznie. Nikt nie wyciągnął broni. Oni mieli dość walki, a zielonoskórzy wyczuwali to i woleli zostawić ich w spokoju. Tę krainę opętała plaga.
    Niedługo później dało się słyszeć jak grupka tych elfów ginie. Ginie strasznie. Ich wycia i ryki wzbijały się pod nieboskłon i odbijały echem od skał. To było przeraźliwe nawet dla głupich, walecznych ogrów, a co dopiero dla młodego chłopaka jakim był Joachim. Myślał, że widział i słyszał już wiele. Mylił się. Skulił się w dłoni ogra i zaczął trząść się spazmatycznie. Na jego widok goblin charknął ale nie dogadał mu. Sam czuł się paskudnie.
    -Tak rodzą się mroczne elfy – szepnął tylko tak, jakby nie chciał aby go usłyszano.
    Tamte elfy poniosły wtedy straszną śmierć. Jak zresztą wiele innych stworzeń w tamtym czasie. Poćwiartowane żywcem, gryzione, drapane, jedzone. Zabijane tak aby czuły, że giną. I żeby wiedziały, że po śmierci ożyją ponownie. Ożyją aby dołączyć do pochodu tysięcy podobnych im nieumarłych. Sług Mortis.
    Tego dnia nikt z ekipy się już nie odzywał, nawet śmiech Joachima i ogrów ucichł.

    ***
    Noc nie przyniosła ukojenia. Wilkołaki wyły do księżyca, upiorne banshee poszerzały ziemię dotknięte plagą. Z grobów i kurhanów wychodzili najzacniejsi wodzowie i uczeni zmienieni nie do poznania, a z gór wylatywały dawno już nie żyjące smoki. Przy cuchnący stosach ciał pracowały całe gromady okultystów i nekromantów tworząc na rozkaz Mortis nowe oddziały. Zresztą okultyści, nekromanci i wilkołaki byli jedynymi żywymi istotami na tym obszarze... za wyjątkiem grupki zielonoskórych i człowieka.
    Nikt nie spał, choć wartę mieli pełnić tylko Kraarrog i jeden z głupich ogrów. Odór zgnitych od plagi ziem nie pozwalał zasnąć. Przejmujący chłód nakłaniał do refleksji nad śmiercią. Przecież jeszcze parę godzin temu było tu gorąco i tętniło życiem, demonów bo demonów, ale jednak.
    Grupa przebywała w zagłębieniu schowanym w cieniu wielkiego drzewa, martwego oczywiście. Drzewa też nie miały lekko. Gdzieś w oddali dało się słyszeć opętańcze pieśni okultystów przyzywających do życia demoniczne, plugawe „enty”, które były wykrzywionym i spaczonym odbiciem prawdziwych, elfich entów.
    I noc także została spędzona w milczeniu.

    ***
    -Na Gromdoka – zatroskał się At – nie wiem czy powinniśmy iść dalej. Nie powinienem narażać moich braci.
    -Nie ma się co bać... – zaczął Ikli, ale widząc spojrzenie towarzyszy sprostował – Dobra. Jest się co bać. Jesteśmy na terenach które są we władaniu śmierci... ale zastanówcie się: czy będą czekać na to aż niedobitki doniosą o ich zwycięstwie? Nie! Naprodukują nowych wojowników i heja! Ruszą na elfy, gdyż są one najbliżej. Krasnoludów raczej nie ruszą. Zakładam, że karły zamkną się w jaskiniach aż do czasu, gdy któraś ze stron wygra i wtedy uderzą z próbą pozbycia się ich. Idźmy dalej, ale uważnie, to powinniśmy przejść. Zgnilizna wyruszy najprędzej dziś po południu. Oni nie dbają o jakość swoich wojowników. Zszywają byle jak i byle co, więc nawet jak natrafimy na jakieś patrole to poradzimy sobie. Pytania? Nie, no to ruszamy. A ty człowieku nie krzyw się tak. Jest wojna i musi być paskudnie. A więc jak mówiłem: ruszajmy.
    I ruszyli. Bądź co bądź nie byli wcale słabą grupą. Trzy olbrzymie ogry ze swoimi maczugami bez kłopotu rozbiły by patrol, a do tego jeszcze zdolny gobliński mag i ork ze swoją groźną, aczkolwiek dziwną, kuszą. O człowieku nie warto było wspominać.
    I mimo starań natrafili w końcu na patrol i sprawdzili jakość swojej grupy w praktyce...

    ***
    -Cicho – syknął goblin – słyszę głosy... Całkiem wyraźne... To nie mogą być zwykłe zombie... Cholera... Za tę skałę. Migiem.
    Szli wzdłuż skalnego klifu w którym roiło się od wszelkiego rodzaju jaskiń. Podbiegli szybko, ale niestety niezbyt cicho. Olbrzymie, niezgrabne ogry musiały narobić hałasu. I to wykorzystał wróg.
    -Słyszałem coś – powiedział ubrany w czerń okultysta z wielkim, prostym kapeluszem na głowie.
    -Też mi się coś wydawało... – odezwał się głos drugiego, ubranego prawie, że identycznie, okultysty – Sprawdzamy? Może lepiej nie...
    Zdanie przerwał świst ostrza, mlaśnięcie i trzask łamanych kości.
    -Mortissss nie znosi nieposłuszeńsssstwa – zasyczał mroczny elf z podłużną, pokrytą bliznami twarzą i wydatnym nosem. Zamiast rąk miał tasaki.
    Drugi okultysta coś zamruczał pod nosem i spojrzał na pozbawione głowy zwłoki towarzysza. Wiedział, że nie pozwolą jego ciału się zmarnować i już za parę godzin zostanie one przerobione w kolejnego, bezgranicznie wiernego Mortis, sługę.
    Zbliżył się do jaskini gdzie ukryli się zielonoskórzy i Joachim, ale przez ciemności panujące w jaskini nie zauważył nic. Wszystko skończyłoby się dobrze, gdyby nie Joachim. Kiedy okultysta odchodził chłopak głośno kichnął. Reakcja zwiadowcy była błyskawiczna. Uniósł dłonie, a tuż przed nim pojawił się paskudny, głupi zombi. Zaalarmowana tym reszta patrolu dołączyła do niego. Nie było ich wielu. Jeden mroczny elf i trzech zombi.
    Pierwszy oprzytomniał Ikli. Zdzielił laską w brzuch Joachima za jego kichnięcie i zaklęciem podpalił zbliżającego się zombiego. Kiedy to zrobił z mroku wyskoczyły ogry. Okultysta już miał zamiar się cofnąć, ale potknął się o zwłoki swojego byłego towarzysza. Przypominając sobie jego los zaczął przyzywać kolejne zombi.
    -Cholera – zaryczał At przygniatając maczugą jednego z przyzwanych ożywieńców – ich jest coraz więcej. Zróbcie coś z tym czarownikiem! Nie wytrzymamy tak długo.
    Mroczny elf prześlizgnął się między ogrami i rzucił się na miotającego płomieniami Ikliego. Uniósł rękę zakończoną tasakiem, ale nie zdążył jej opuścić, bo w tym momencie przeszył ją koślawy bełt orka. Z rany buchnęła czarna, zgniła krew. Po strzale ork odrzucił swoją kuszę i podbiegł z toporem do krwawiącego „elfa”. Szybkim ruchem odrąbał mu ranną rękę i uchylił się od ciosu, po czym wbił ostrze topora w pierś ożywieńca. Ten nie przestając się uśmiechać, zachwiał się i upadł, wciąż próbując sięgnąć orka swoim tasakiem. Chwilę później jego głowa odleciała na parę metrów dalej. Kraarrog otarł topór i spojrzał w kierunku ogrów. Cofały się w głąb jaskini przygniatane tłumem ciągle przyzywanych zombi. Zauważył, że goblin przestał puszczać ogniste czary i opiera się ciężko na swojej lasce. Nie myśląc wiele wskoczył między ogry i przyzwane zombi.
    Pierwszego przeciął w pasie na pół, a drugiemu rozpłatał głowę. Przy kolejnym ciosie w plecy zombiego zauważył, ze ostrze topora zaklinowało się w cuchnącym ciele. W czasie kiedy próbował je wyciągnąć dostał w kark i padł na ziemię.
    Uderzenie przyniosło zbawczą myśli.
    -Rozpieprzcie czarownika! – krzyknął ostatkiem sił i padł na ziemię.
    Jeden z ogrów chwycił go za nogę i odrzucił do środka jaskini, jednak w tym czasie grupka zombi otoczył go i zdołała wywrócić. Zachwiany w ten sposób rytm walki pozostałych dał szansę ożywieńcom.
    -Na Gromdoka – wysyczał At patrząc na leżących na ziemi towarzyszy – jeśli z tego wyjdę już nigdy nie odejdę od takich towarzyszy w potrzebie. Tylko, żebym wyszedł z tego cały. Obym wysze...
    Przerwał zaskoczony tym, że nagle wszystkie zwłoki zombi i same one rozpłynęły się w niebieskim świetle. Spojrzał na okultystę i dostrzegł, że jest on przebity koślawym bełtem.
    -Kraarrog! Niech, że cię... – przerwał zaskoczony widokiem – o w mordę...
    Zauważył, że kuszę orka trzyma nie kto inny tylko Joachim.
    -Podziękujesz później – powiedział słabo po czym, swoim zwyczajem, zemdlał.

    ***
    Kilka godzin później cała drużyna była już daleko od miejsca incydentu. Na ich szczęście nikt nie odniósł poważnych ran i iść dalej przed siebie. Po jakimś czasie gdy ekipa poczuła, że jest już względnie bezpieczna rozpoczęły się rozmowy na temat tamtej walki. Pewność siebie zielonoskórych wzrosła znacznie. A Joachima wprost przeciwnie.
    Chłopak dotychczas uważał, że banda dzikich zielonoskórych poradzi sobie z każdym wyzwaniem i przeżył szok widząc leżących na ziemi towarzyszy, krzyk bitwy, a co najgorsze po walce uświadomił sobie, że to właśnie on i tylko on wtedy zabił człowieka! Sługę Mortis, ale jednak prawdziwego człowieka, a nie ożywieńca czy inne plugastwo.
    Jednak w ogólnym entuzjazmie nikt nie zauważył w jakim stanie jest chłopak.
    Nikt oprócz goblina.

    ***
    Krajobraz nie zmieniał się i wciąż otaczała ich tylko zgnilizna i odór śmierci i plagi. Drzewa były najczęściej poobwieszane nie nadającymi się do przeróbki częściami zmarłych wojowników. Niebo wciąż także przysłaniały ciemne, magiczne chmury sprowadzone przez Mortis i jej sługi. Jednak wiejący ze strony ich celu wiatr niósł ze sobą coś co podnosiło na duchu i dodawało otuchy. Kresy były coraz bliżej.
    Szyk grupy nieco się zmienił. Na przedzie szedł wciąż Kraarrog z Atem, a na tyłach dwa ogry, jednak pomiędzy nimi szli Ikli i Joachim.
    Goblin chrząknął znacząco do chłopaka, tak aby tamten zwrócił na niego uwagę, ale Joachim ani drgnął.
    -Ej! Człowieku!
    Joachim odwrócił się niechętnie i spojrzał na goblina nieprzytomnym wzrokiem.
    -Coś ci się stało, że przestałeś się zabawiać ze swoimi ogrzymi koleżkami?
    Odpowiedziało mu milczenie i ciężkie westchnienie ze strony chłopaka.
    -No daj spokój. Powiedz co ci leży na duchu.
    -Czemu – zaczął chłopak dziwnym, jakby nieswoim głosem – nagle zacząłeś się mną interesować?
    -No, powiedzmy, że chce ci pomóc widząc twoją strapioną twarz. Czemu miałbym nie mieć tak robić? Czyż nie jesteśmy, dziwną bo dziwną, ale jednak drużyną?
    -To czemu ciągle starasz mi się dopiec – jego głos stał się twardy, ale niepewny. Zacisnął dłonie w pięści.
    -Daj spokój – chrząknął goblin – na żartach się nie znasz...
    Ruch chłopaka był błyskawiczny. Zamachnął się pięścią i spróbował uderzyć w długi, zakrzywiony nos goblina.
    Ale goblin był szybszy.
    Ikli podciął mu nogi laską i przygniótł nią do ziemi.
    -Ponawiam swoją prośbę: chcesz żeby ci pomóc?
    Chłopak skinął lekko głową, a Ikli zabrał laskę i podał mu dłoń pomagając wstać.

    ***
    -Zadałeś śmierć, powiadasz? – Ikli zmarszczył nos – I co z tego? On był sługusem Mortis. My też wielu tam zatłukliśmy...
    -To nie to samo – burknął chłopak – wasi i tak byli martwi. A ten mój nie dość, że żywy to człowiek...
    -Co nie zmienia faktu, że był sługą Mortis. Joachim – goblin po raz pierwszy powiedział do niego po imieniu – jego dusza była już stracona. Po śmierci tak czy siak stał by się bezmyślnym zombi. A po za tym gdybyś go nie zabił, on zabiłby nas. Zło konieczne.
    -Ci to łatwo mówić. Zabiłeś już nie jednego tą swoją rózgą i jesteś przecież... – zamilknął wyczuwając, ze posunął się za daleko.
    -Jestem czym? – chrząknął Ikli – Dziką bestią, nieokiełznanym dzikusem? Otóż nie, człowieku. My tak jak i wy mamy sumienie. I to nie raz sprawniejsze. Ja zawsze zabijając, nawet tak parszywe istoty jak wy, ludzie, myślę, czy nie dało by się czegoś innego zrobić. A właśnie ludzie, wspaniali słudzy Wszechojca są o wiele gorsi. To oni pierwsi zadali cios w zielonoskórych. To oni masakrują nasze całe wioski. I nawet nie zastanowią się nad tym kim są ci których właśnie zabijają. O nie człowieku, to nie tak. I nie myśl, że jesteś wyjątkiem... ja też miałem problemy z pierwszą istotą którą zabiłem.
    Chłopak zapomniał, że postanowił nienawidzić goblina i zaciekawiony zapytał:
    -Kim ona była? Ta istota?
    -Mój ojciec – powiedział z typową sobie obojętnością w głosie, ale chłopak dostrzegł w jego oczach dziwny błysk. Ale ten błysk powiedział mu wszystko, więc nie pytał. Ale mimo, że nie pytał Ikli odpowiedział.
    -Miałem wyjście albo zachować wierność Gromdokowi i temu co zawsze uważałem za słuszne, albo pójść za głosem plemienia i służyć mroczny elfom. Wybrałem Gromdoka. Ojciec nie wytrzymał i chciał mnie „nawrócić” swoją włócznią. Ale dla mnie takie patyki są nic nie warte. Machnąłem ręką i nic po nim nie zostało, choć było to najmniej udane zaklęcie w moim życiu. Później wybiegłem z wioski, za nim inni zauważyli co zaszło... Błąkałem się później przez kilka dni po lasach za nim doszedłem do siebie... ale Gromdok mi pomógł... Wiesz człowieku też spróbuj modlitwy do... tego waszego Wszechojca czy jak mu tam... Powinno ci pomóc...
    Goblin przyspieszył kroku i chciał dołączyć do Ata i Kraarroga, ale Joachim go zatrzymał.
    -Ikli... – zaczął nieśmiało chłopak – ja nie umiem się modlić...
    -Cóż, ja do Wszechojca też nie...
    -A czy... czy mógłbyś nauczyć mnie modlić się do waszego Dromdo...
    -Gromdoka – przerwał mu i poprawił Ikli – dobrze, choć nie wiem czy coś z tego wyjdzie... Na postoju spróbujemy...
    -Ikli...
    -Co znowu?
    -Dzięki...
    Goblin uśmiechnął się dziwnie i dołączył do towarzyszy.
    Spośród chmur plagi przebił się właśnie na nich niewielki promień światła.

    CD powinien N

    EDIT> Błagam! Komentujcie tak jak poprzednie komentarze! Teraz musiałem usunąć 3 komentarze o długości jednej linijki... Wiecie jaki to ból?
    I po dłuższym czasie kolejna porcja:

    Przez gęste chmury Mortis coraz częściej przebijały się podnoszące na duchu promienie słońca. Cała ekipa każdym z nich cieszyła się jak dzieci. Joachimowi humor także się poprawił, ale bardziej świadomością, że goblin mu pomaga, niż pogodą.
    Coraz częściej także dało się wyczuć przynoszone przez wiatr zapachy charakterystyczne dla bagien, a nie tylko odór nieumarłych. Na horyzoncie było już widać pierwsze tereny nie objęte plagą, jednakże zielonoskórzy zdawali sobie sprawę, że na mokradłach nie będzie i tak bezpiecznie, ale starali się o tym nie myśleć.
    Byłoby wspaniale gdyby nie to, że w oddali wciąż dawało się słyszeć odgłosy walki, jęki torturowanych, gdyby nie to, że wszędzie walały się trupy, gdyby... Ale jednak mieli szczęście. Kilka patroli które przechodziły obok nich akurat znajdowały coś ciekawego, co odwracało ich uwagę i nie musieli walczyć. Także nad drogą którą szli akurat nie latały żadne nieumarłe smoki. Ale te szczęście musiało mieć swoją cenę.

    ****
    -Dobra chłopaki – mruknął rozciągając się Kraarrog – tu się prześpimy.
    Znajdowali się obok niewielkiego lasku który jakimś cudem zachował zieleń, mimo, że wszędzie wokół panowała śmierć... Ale nikt się nie zastanawiał czemu tak było, najważniejsze, że znaleźli wygodne i w miarę bezpieczne, a przynajmniej wyglądające bezpiecznie miejsce na odpoczynek.
    -Ikli...
    -To ty człowieku? – chrząknął goblin nie odwracając głowy – na pewno jesteś zdecydowany? Nie zmieniłeś zdania?
    -Nie, nie zmieniłem... Jestem zdecydowany – ale mimo zapewnienia, jego głos zdradzał, że jednak nie jest pewny tego co robi.
    -No to zacznijmy... Udajmy się trochę w głąb tego... – goblin popatrzył krytycznie na kilka drzew - ...lasu.
    Poszli razem, niespiesznie, ale też nie powoli. W samym środku „lasu” zatrzymali się, a goblin zaczął wyjmować z torby różne kościane amulety. Podał jeden o trudnym do opisania kształcie Joachimowi.
    -Laikowie używają takich amuletów. Będziesz robił to co ci każę. Na początek przyklęknij.
    Kiedy chłopak przyklęknął, goblin padł na kolana naprzeciw niego i wzniósł w górę swoją laskę.
    -Gromdoku! Ojcze wszystkich Prawdziwych Dzieci Nevendaar. O Pierwszy z Pierwszych. Najpotężniejszy z Potężnych. Światłości Światła!
    Goblin zamilkł po czym zaczął śpiewać cicho:

    Albowiem Ty prowadzisz nas przez życie,
    Albowiem to Ty uciszasz demonów dzikie wycie,
    Ty jesteś Światłością nad Światłościami!
    Gdy zginiemy w Twej obronie wstaw się za nami!
    O wielki! O wspaniały! O jedyny!
    A my naród Twój, wybrany
    Będziemy strzegli Twojej czci!
    WOJNA! ŚMIERĆ! KREW!
    ZA GROMDOKA!

    Znów zamilkł i wskazał palcem na Joachima.
    -Gromdoku! Ta o to obca Ci istota pragnie Cię! Pragnie Twych słów i nauki! Mimo, że wcale Cię nie zna! Pokaż jej swoją potęgę i zlituj się nad nią! Niech od dziś będzie twym sługą!
    Joachimowi zdawało się, że świat zawirował. Nikt nie musiał mu mówić co ma robić. Wstał, uniósł do góry amulet i czekał. Wiatr zaczął wściekle wyć. Ikli padł na ziemię i próbował zasłaniać się czarami od latających wokół kamieni, kijów i wszelkich rzeczy jakie znajdowały się na ziemi. Próbował coś krzyknąć ale nie mógł wydobyć głosu. Joachim wciąż stał, nie zmieniał wyrazu twarzy, ani postawy. Stał i czekał.
    I się doczekał.
    Prosto w jego amulet trafiła dziwna błyskawica i opadł na ziemię.
    Ikli wstał na nogi i wykonał skomplikowany ruch swoją laską po czym wrzasnął dziko, po czym stracił przytomność.

    ****
    -Obudźcie się – zagrzmiał jakiś głos – obudźcie się do cholery!
    -Krzyk nic nie da – odezwał się drugi głos.
    Ikli powoli otwarł oczy i dostrzegł ork i ogra stojących nad nim. Już nie byli na ziemiach nieumarłych. Poczuł, że leży na wilgotnej trawie, a zapachu powietrza wywnioskował, że muszą być już na bagnach.
    -Co z człowiekiem? – zapytał cicho z trudem łapiąc powietrze. Był wyczerpany mimo, że spał, jak sądził po miejscu w którym, przynajmniej jeden dzień.
    -Dzieje się z nim coś dziwnego... Obudził się, ale nic nie mówi, robi to co mu się powie... jak w transie.
    -Zaprowadźcie mnie do niego – powiedział i spróbował wstać ale upadł na ziemię.
    -Nie ma mowy – odparł Kraarrog – jesteś za słaby. Zjedz coś, odpocznij. Chłopak nie ucieknie.
    Goblin nie uważał za słuszne czekać ale czuł się faktycznie słabo i nie miał siły się opierać. Więc posłuchał orka.
    -Gdzie jesteśmy – zapytał Ikli, przełykając podaną mu porcję mięsa.
    -Wśród bagien – odparł Kraarrog - Jeszcze jeden dzień i powinniśmy dotrzeć do kresów. Rozmawiałem z Atem, podobno zna tam jakieś plemię troli. Zgadnij czym charakteryzuje się te plemię? – zapytał z dziwnym uśmiechem na twarzy.
    Goblin zrozumiał.
    -Całe plemię, powiadasz? – znów wgryzł się w pół spalone, pół surowe mięso – Dziwne, dałbym sobie głowę uciąć, że pierwsze plemię inteligentnych zielonoskórych powinno składać się z orków lub goblinów. Trole? Pff...
    -Ale to stwarza nam okazję...
    -Okazję? – oczy goblina zabłysły dziwnie – okazję na co?
    -Rozmawiałem z Atem trochę na temat ostatnich wydarzeń i doszliśmy do pewnych wniosków...
    -Mów, mów dalej – ponaglał go goblin.

    ****
    -Szybciej – krzyknął Kraarrog – bierzcie ich i uciekajmy. Cokolwiek tam było, nie jest dla nas dobrą informacją... Na bagna...
    Dwa przygłupie ogry wzięły Ikliego i Joachima i zaczęły biec za Atem i Kraarrogiem. Zaczął padać deszcz, więc istniała szansa, że uciekną niezauważeni. Kiedy byli już wystarczająco daleko zatrzymali się na chwilę, żeby nabrać tchu.
    -Kraarrog... – wysapał ciężko At. Miał dziwny wyraz twarzy.
    -Co jest? – odburknął ork zły na deszcz, na nieprzytomność swoich przyjaciół, na to, że musieli uciekać.
    -Oni mogą się nie ocknąć – powiedział powoli – widziałem już taki stan. Tu potrzebny jest szaman.
    Deszcz przybrał na sile. Widoczność była bardzo mała. Na domiar złego niedaleko od nich zaczęły bić pioruny, najpewniej ściągane magiczną aurą tego miejsca. Takie pioruny były wyjątkowo niebezpieczne, najczęściej zsyłali je magowie Imperium, możliwe, że i teraz tak było.
    -A skąd, do cholery, wytrzaśniesz tu szamana? – ork był zły. Bardzo zły.
    -Uspokój się. Jeśli się pospieszymy i przejdziemy przez mokradła bez kłopotów...
    -Bez kłopotów – przerwał mu ork – co za optymizm.
    -... to dotrzemy na kresy – At ciągnął niezrażony zachowaniem towarzysza – a tam mam znajomego w pewnym dość... dziwnym plemieniu troli i tam mają chyba szamanów. Trolich szamanów.
    Ork przestał narzekać i spojrzał na ogra z niezwykle głupim wyrazem twarzy.
    -Nie mów, że oni...
    -Dokładnie. I to już od trzech pokoleń... chyba. Nieważne. Pospieszmy się.
    -Nie. Zaczekaj. – powiedział nagle ork – Powiadasz, że to całe plemię?
    -Noo... raczej.
    -Czy oni mają swoje regularne oddziały na kształt jasnoskórych lub demonów?
    -Taaa... Chwila! Czy ty nie myślisz...
    -Dokładnie. Zdałem sobie właśnie sprawę, że jest nas więcej niż się spodziewaliśmy. Muszę pogadać z ich wodzem – uśmiechnął się paskudnie – mam już nawet plan, niech nadejdzie...

    ****
    -... wschód zielonoskórych... – odparł Ikli uśmiechając się radośnie – właśnie o tym wam mówiłem przy ognisku kiedy spotkaliśmy ogry. Powiedział mi o tym Gromdok... Mogę już ci to powiedzieć. Gromdok nakazał mi milczeć do czasu, aż sam postanowisz działać...
    -A At sądził, że zwariowałem...
    -Jaki masz plan? – powrócił do tematu goblin.
    Ork spojrzał w dal wpatrując się w ziemie za mokradłami, były to kresy, ale pewności nie miał. Nigdy tam nie był. Widział tylko, że ziemia jest spalona i wyjałowiona ale nie nosiła grozy ziem dotkniętych plagą. Tamte ziemie wydawały się orkowi... swojskie, mimo, że nigdy nie widział podobnych terenów. Czuł, że to naprawdę cel ich wędrówki. Napełniało go to optymizmem.
    -Teraz to nieważne... dotrzyjmy do wioski, czy też miasta owych troli to się zastanowimy. No i trzeba przywrócić Joachima do stanu używalności.
    -Aaa... co do Joachima. Czy kiedy stało się... to, czy coś widzieliście dziwnego.
    Ork milczał chwilę po czym odpowiedział krótko.
    -Cienie tych których dni już dawno minęły...
    Goblin wiedział o co chodziło.

    ****
    -Magia... Czuję magie... Na Mortisss.
    Kilka postaci o dziwnych, zamazujących się kształtach przemknęło bezszelestnie obok dziwnie zielonego lasku. Dotykały one drzewa, które od razu umierały...
    -Życie... tak kruche... tak nietrwałe...
    Postacie zbliżały się do źródła owej magii, czyli do dwóch modlących się postaci. Dziwnie dobranych postaci. Do goblina i człowieka. Jednakże postaci nie obchodziło to kim byli modlący się, ważne kim staną się później.
    -IKLIIIIIIiiiiii!!! – zawył chłopak czując dotyk postaci – Ratuj...
    Ciemność przeszyła błyskawica.
    -Co? – goblin odwrócił głowę i padł na ziemię...
    Postacie zaczęły ich otaczać i odprawiać jakiś rytuał, kiedy nagle drzewa z trzaskiem złamały się i wyskoczyły cztery postacie. Trzy monstrualne ogry i jeden ork.
    -Duchy – zawył At...
    -Robota Mortis. Podobno te da się rozpieprzyć bronią – wrzasnął ork – zobaczmy.
    Wskoczył pomiędzy dwa i dwoma szybkimi cięciami sprawił, że rozpłynęły się w zielonym dymie. Ogry widząc to zaczęły swoimi maczugami niszczyć kolejne z nich. Kiedy walka była skończona chwycili leżących na ziemi i uciekli.

    ****
    -To dlatego modlitwa się nie udała... – goblin wyglądał na strapionego – to źle, że w środku transu ktoś nam przerwał, a co dopiero duchy Mortis... Chłopak psychicznie mógł utknąć na pograniczu światów...
    Zamilkli i patrzyli obojętnie w trawę jakby chcieli dostrzec jak ta rośnie. Nagle ciszę przerwał krzyk przerażonego ogra.
    -Chodźcie tu! – wrzasnął At. Jego głos drżał – Prędko!
    Ork pomógł goblinowi wstać i podeszli do wrzeszczącego ogra. Ten wskazał tylko palcem na chłopaka. Jego wzrok był nieprzytomny ale coś mówił.
    -Siadajcie! – powiedział władczym, nieswoim głosem – Wasz stwórca was wzywa.
    Zielonoskórzy popatrzyli na siebie nie ukrywając zdziwienia. Pierwszy otrząsnął się goblin.
    -Mów panie...
    -Ten twój rytuał, goblinie, w połączeniu z magią duchów i moją wolą dał taki oto efekt. Przemawiam do was ustami tego człowieka. Jam jest Gromdok! Wiem o waszych planach i o tym co ty osobiście planujesz, dumny orku, jednak nie powiedzie się wam bez mojej opatrzności. Znajdźcie dwunastu szamanów i złoża mojej many które będą w waszym władaniu. Wtedy obdaruje was tym, czym obdarowali inni bogowie swoje dzieci. Magią! Ale nie magią na miarę jednego szamana, a magię która będzie w stanie niszczyć całe armie! I magię która pozwoli wam przezwyciężyć nawet śmierć... ale nie śmierć waszych ciał a waszych dusz. Śmierć którą niesie Mortis! Twój plan, dumny orku, nie jest zły. Nie zwierzałeś się z niego, ale ja go znam. Planujesz pokonać wszystkich orkowych władców i w ten sposób zająć ich miejsca i zostać jedynym władcą wszystkich plemion, ale jesteś słaby. Nie tylko na ciele, ale i na duchu. Do miasta troli wysłałem już moje najwierniejsze sługi. Łucznika który strzela celnie niczym elf, wojownika który ma lepszą rękę niż krasnoludzki piechur, szamana który włada nad żywiołami lepiej od innych magów i mojego syna, a waszego praojca... A teraz oddam wam tego człowieka... Ale będę mówił jego ustami jak przyjdzie czas. Wiedzcie, że wasz ojciec czuwa.
    Joachim zatrząsł się spazmatycznie i upadł na ziemię. Po chwili otworzył oczy i przemówił swoim głosem:
    -Ikli... cholera... Nie mówiłeś, że po modlitwie można mieć kaca... – zamilkł bo dostrzegł ogłupiałe twarze wszystkich swoich towarzyszy – coś mnie minęło?

    ****
    Drużyna przyspieszyła kroku. Wszyscy chcieli już opuścić nieprzyjazne ziemie i w końcu poczuć się bezpiecznie wśród swoich. Spieszyli się więc, a nastroje zmieniły się znacznie. O ile głupie ogry nie zrozumiały wagi wydarzenia, to Ikli, Kraarrog i At zaczęli się zastanawiać czy aby na pewno słusznie robią, jednak głos ich boga działał na nich mobilizująco. O wydarzeniu nie rozmawiano chętnie, jednak Ikli ciągle wracał do tematu i próbował sprawdzić na ile są zdecydowani wypełniać wolę Gromdoka. Jednak Kraarrog nie miał najmniejszego zamiaru rozmawiać o niczym. Jego szalony plan który był właściwie niemożliwym do spełnienia marzeniem stał się nagle jego misją. Miał zjednoczyć orki pod jego władzą, ta informacja sprawiła właśnie, że zamknął się w sobie i zaczął unikać towarzyszy, a tamci prędko spostrzegli, że próby zagadywania go niewiele dają...
    -Ikli – zaczął At – zastanawiam się wciąż nad tym co nakazano Kraarrogowi...
    -No i co z tego – odparł skrzekliwie goblin z typową sobie nutą drwiny.
    -Zastanawiam się co w takim razie z nami... Może i my będziemy musieli zrobić coś takiego?
    -Przecież wśród ogrów nie ma zwyczaju tłuczenia wodzów plemienia... o ile wiem u was w ogóle nie ma wodzów... Wszyscy tłuką wszystkich.
    Ikli prychnął po swojemu ciesząc się z okazji pokazania wyższości goblinów. Czerpał z tego wyjątkową satysfakcję bo zdawał sobie sprawę, że jeśli ich misja się wypełni nie będzie już goblinów, orków, ogrów, troli, tylko jedno, zjednoczone królestwo zielonoskórych.
    -Hmmm... w sumie masz rację... Całego motłochu nie obiję... A ty, co ty zrobisz?
    -Dołącze się do dwunastu magów, którzy odbiorą moc od Gromdoka... Będzie mniej szukania o jednego szamana.
    Milczeli chwilę patrząc uważnie pod nogi, żeby nie wpaść w bagno.
    -O Gromdoku... – westchnął ogr.
    Joachimowi wróciła humor i ponownie zabawiał się po swojemu z głupimi ogrami. Ku zdziwieniu wszystkich nie przejął się tym co się stało. „Przynajmniej wiem po której stronie teraz jestem” – powiedział im po wysłuchaniu relacji tego co zrobił.
    Bagna były ogólnie przyjemniejsze od ziem objętych plagą. Było na nich więcej zieleni i życia, ale niepokoiło to, ze nie natknęli się na żadne ślady działalności ludzi bagien. Świadczyło to o tym, że muszą ich obserwować i albo się ich boją, albo czekają na dobrą chwilę do ataku. Wszyscy mieli nadzieję, że był to strach.
    Ale jak to zwykle bywa, fortuna kołem się toczy, po szczęściu nadchodzi nieszczęście... a jeśli się to przetrwa najczęściej znowu wychodzi się na prostą.
    I tak też miało się stać.

    CDN o ile będę miał czas i chęci, oraz jeśli mnie skomentujecie
    No rewelacja te opowiadanie, miałem nadzieję, że dalszy ciąg będzie równie dobry co początek i naszczęście tak było.
    Przejście człowieka na wiarę zielonoskórych jest ciekawym pomysłem. Ten Gromdok wogóle jest bardziej troskliwy od ludzkiego Wszechojca, to już o czymś świadczy. Ciekawa była modlitwa mówiona przez goblina.

    -Z każdą chwilą jesteśmy coraz bliżej celu – oznajmił kompanii At, jednak mówić tego nie musiał. Wszyscy już wyczuli, że powietrze robi się coraz mniej wilgotne i stęchłe. Ale bezpieczni wciąż nie byli. Lud moczar najczęściej polował na obrzeżach bagien, gdzie najłatwiej było o ofiarę.
    Było południe, a wysoko wiszące słońce ogrzewało karki wędrowców. Wedle niektórych, a właściwie tylko wedle Joachima, zbyt mocno, jednak nie narzekał szczególnie bo sam był ciekaw owego miasta troli i wypatrywał go siedząc na ramieniu jednego z ogrów, jednak wokół nich były wciąż przede wszystkim niewielkie bagienne krzewy i lubiące wilgoć niewielkie rośliny.
    Można powiedzieć, że było nudno. I to uśpiło czujność kompanii.
    Podejrzany plusk, niewyjaśniony trzask powinny obudzić czujność zielonoskórych, ale tak się nie stało. Każdy pogrążony był w swoich przemyśleniach, nadziejach, marzeniach i nie zwracał uwagi na otoczenie. I to był zdecydowanie błąd. Dopiero nagły syk, świst szabli i dziki krzyk Joachima wyrwał ich z zamyślenia.
    -Co do... – zaczął Kraarrog, ale nie dokończył bo nagle cały zdrętwiał, a po chwili stał się szaro-bury i upadł na ziemię.
    Istota na pierwszy rzut oka humanoidalna, ale bez nóg, tylko z podobnym do wężowego, ogonem, cała pokryta łuską z czymś zamiast włosów, co przypominało węże zaśmiała się głośno widząc skamieniałych człowieka i orka.
    -Meduza... – chrząknął goblin. Po chwili chwycił za różdżkę i wypuścił z niej kulę ognia, lecz zanim spopieliła ona meduzę, kolejny z towarzyszy padł na ziemię bez zmysłów. Był nim jeden z głupich ogrów. Drugi widząc to spanikował i zaczął uciekać. Zbiegł z drogi i wpadł prosto w bagno. Ugrzązł w nim po pas i zaczął wyć przerażająco miotając się na wszystkie strony. Ikli przyglądał się, czy aby na pewno załatwił meduzę, ale w sprawdzaniu przerwał mu ściszony głos At’a.
    -Rozejrzyj się dookoła... Już po nas...
    Faktycznie, sytuacja nie wyglądała najlepiej. Wokół nich stało ok. dwunastu jaszczoludów uzbrojonych w swoje zakrzywione szable.
    Ilki zaklął.
    -Ssszkoda, że człowiek sssszzzmienił się w kamień – zasyczał jeden z jaszczoludów – ludzkie miesssso jesssst najlepssssze... Goblinie i ogrze mniej ssssmaczne, ale też jadalne... Sssssszykujcie się na sssssśmierć.
    Jego ruch był błyskawicy. Wyskoczył w ich kierunku wyjmując ze świstem jednocześnie dwie szable. Ale Ikli był jeszcze szybszy.
    -Chciałbyś... – powiedział przez zaciśnięte zęby i uderzył go w pierś końcem swojej rózgi. Podczas dotknięcia jaszczolud zaczął płonąć, a po chwili już nie żył.
    Reszta napastników zawahała się. Zazwyczaj wróg panicznie uciekał w obliczu zagrożenia z ich strony. Ta chwila wahania nie wpłynęła na nich dobrze. Ikli zdążył jednym zaklęciem spopielić dwóch, a ogr chwycił dwie maczugi w ręce, swoją i swojego skamieniałego brata, po czym zaryczał tak, że zatrzęsła się ziemia. I okrzyk ten był kolejnym błędem. Słysząc to liczba napastników potroiła się.
    -Pięknie...
    Ale nie było czasu na rozmowę, jaszczoludy nacierały ze wszystkich stron. O ile Ikli trzymał ich czarami na dystans, ogr musiał zmierzyć się z nimi bezpośrednio. Szybkimi ruchami maczugi dosłownie wymiatał nadciągających napastników. Ale maczugi były ciężkie. Ramiona Ata w końcu odmówiły posłuszeństwa. Widząc słabnącego ogra jaszczoludy zaczęły atakować jeszcze bardziej zażarcie. Ikliemu też zaczynało braknąć sił. Było jasne, że przegrali. I wtedy stał się cud.
    -Iiiiija! – krzyknął ktoś dziko – na łuskowatych popieprzeńców!
    Strzały przeszyły ze świstem powietrze zabijając wszystkie jaszczury atakujące ogra.
    -Jazda!
    Na jaszczoludy wbiegło kilkunastu orków z toporami różnej wielkości i prędko rozgromiło atakujący Ikliego i Ata lud mokradeł. Szybko było po sprawie.
    Goblin rozejrzał się wokół siebie, po twarzach orkowych wojowników i goblinich łuczników, czy aby na pewno przybyli ich uratować i wypatrywał przywódcy, jednak nic nie wskazywało ani na to, że mają zamiar im coś zrobić, ani nie było widać przywódcy.
    -Witajcie! – odezwał się głos uprzednio nawołujący do walki – Objawiono nam, że idziecie do naszego miasta. A więc postanowiliśmy na wszelki wypadek sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. I proszę bardzo... hehe... w samą porę przybyliśmy. Witam na ziemiach niepodległego Zjednoczonego Królestwa Zielonoskórych. Nazywam się Grashja, przywódczyni małogębych orków w służbie Królestwa, a chwilowo też paru goblinich łuczników.
    Goblina i ogra dosłownie zatkało. Po pierwsze nie sądzili, że istnieje tu już coś więcej niż miasto troli, po drugie napotkali zorganizowany oddział orczej piechoty, po trzecie przywódcą była orczyca, po czwarte umiała się wysłowić, po piąte była to bez wątpienia młoda orczyca. Po za tym o kształtach odbiegających od orkowych stereotypów.
    Miała długie, wedle większości standardów zgrabne, ale bez wątpienia mocne nogi odkryte praktycznie całkowicie. Wyżej prezentowała się, jak określił kilka dni później Joachim „w cale nie gorzej”. Włosy miała krótkie i o typowym dla orków kruczoczarnym-czarnym kolorze. Mimo wszystko jej twarz była typowo orcza. Nieco większe niż zazwyczaj u orków oczy świadczyły o jej przynależności do wielkogębych, czyli orkowej elity. Jedyne co miała na sobie to lichą przepaskę na biodra i uwydatniający wszystko co należy napierśnik.
    -Czyżbyśmy się pomylili – burknęła widząc osłupiałych Ikliego i Ata – czy to, do cholery, nie wy jesteście tą nadzwyczajną ekipą?
    Pierwszy otrząsnął się o dziwo nie Ikli, a At.
    -My... Wędrujemy do trolowego miasta...
    Orczyca zaśmiała się głośno.
    -Nie ma już trolowego miasta, Tar-Troshh.
    -Nie ma?
    -Nie ma. Jest wielka i wspaniała stolica Królestwa Zielonoskórych Tar-Troshh, a trole to ledwo połowa jej mieszkańców, ale faktycznie oni zaczęli budowę. Nawet nie wiecie ilu wygnańców ma dar... Razem osiągnęliśmy wiele...
    Ikli i At spojrzeli na siebie. Obydwoje zaczęli się zastanawiać, czy przypadkiem nie spóźnili się i wszystko zostało załatwione. I czy są jeszcze potrzebni.
    Nagle Ikliego tknęło.
    -Cholera!
    -Co się stało, goblinie? – orczyca także przypatrywała im się badawczo.
    -Nasi towarzysze... Skamienieni... Joachim... Nasz kontakt z Gromdokiem... Kraarrog... nadzieja orków...
    Na imię Kraarrog orczyca ledwo widocznie drgnęła.
    -I mój brat... – dokończył At, patrząc na skamieniałego ogra.
    -Bracia – poprawił Ikli wskazując na drugiego głupawego ogra uwięzionego w bagnie. Z jego głowy sterczałą jaszczurza szabla, a twarz była doszczętnie zmasakrowana.
    At padł na kolana i zawył dziko. Chwycił maczugę i w obłędzie zaczął miażdżyć ciała jaszczoludów.
    -Gromdoku! – zawył – Czemu?!
    -Uspokój się to nic nie da.
    Ale ogr nie zareagował na głos Ikliego.
    -Daj mu ochłonąć, goblinie – powiedziała Grashja – ale o skamieniałych nie musicie się martwić... na to są eliksiry i mamy takie... Pomożemy... choćby zaraz.
    Pstryknęła palcami, a stojący niedaleko niej ork w ciężkiej zbroi podał jej trzy buteleczki niebieskiego płynu. Podeszła po kolei do Kraarroga, Joachima i jednego z ogrów.
    -Obudzą się za kilka godzin.
    Później, kiedy At ochłonął już nieco, wskazała ręką na jego martwego brata. Kilku orków przewiązało go linami i wyciągnęło. Później zgodnie ze zwyczajem orkowych wojowników wykopali toporami grób i pochowali go.
    Przez cały ten czas At milczał. Kiedy pochowano ogra i szykowano się do dalszej drogi podszedł do kurhaniku który szybko ułożyli położył na nim jego maczugę i wypowiedział jedno, krótkie zdanie.
    -Zostaniesz pomszczony, bracie.
    Wydawało mu się, że ktoś poklepał go po ramieniu. Obrócił się, ale nikogo za nim nie było.
    Wstał i podążył za resztą.

    ****
    -Oooo – jęknął głucho Joachim – już drugi raz w tym tygodniu czuje się jakbym miał kaca... Tylko, że teraz, cholera nawet nie wiem czemu... choroba... dajcie mi coś do picia... prorok woła... jest tu ktoś? Pyta... – otworzył oczy i nie dokończył. Nad nim stała Grashja. Uśmiechnęła się paskudnie, po orkowemu.
    -Witaj, „proroku” – pogardliwy uśmiech nie znikał z jej twarzy – masz i pij.
    Joachima wryła jak dwa dni wcześniej Ikliego i Ata, ale nic nie mówił.
    Wbrew zapewnieniom orczycy nie obudzili się w kilka godzin po podaniu eliksiru. Pierwszy obudził się głupi ogr po jednej dobie, później Joachim, a Kraarrog wciąż leżał nieprzytomny, zimny jak... głaz.
    Przez ten czas dotarli do jednej z wiosek Królestw, wioski zamieszkanej przez gobliny. Nie wielkiej, ale jak powiedziała im Grashja „to na takich wsiochach trzyma się, kurna, gospodarka”. Gospodarka. Ikli dopiero widząc wieś z młynem, spichlerzem, stadem bydła, widząc obsiane pola i gobliny noszące widły i kosy zrozumiał wagę tego co się stało. Królestwo zielonoskórych czerpało całymi garściami to co najlepsze w innych królestwach. Zrozumiał, że to najbardziej zróżnicowane rasowo państwo. Każdy mógł robić co innego. Gobliny uprawiać rolę, hodować zwierzęta, orkowie zajmować się polowaniami, wyrębem drzew, trole górnictwem, ogry... dla ogrów nie mógł Ikli wtedy nic wymyślić. I nie starał się. To i tak było zbyt dużo.
    Na wieść o obudzeniu się Joachima Ikli od razu pomknął do niego.
    -No! Nareszcie zechciałeś się obudzić – zawołał na przywitanie.
    -Aaa witaj, witaj Ikli – rozejrzał się badawczo wokół siebie – kim była ta... ta...
    -Orczyca – dokończył goblin – dzięki niej żyjemy. Dużo by opowiadać.
    -Hmmm... orczyca powiadasz... Niech ja dorwę Kraarroga z tym co opowiadał mi o gwałceniu i atrakcyjności... przecież ona jest całkiem tego... gdyby nie to, że zielona i ten py... – Ikli spojrzał na niego wymownie – i ta twarz.
    -Wątpie aby Kraarrog widział kiedyś orczycę w jej wieku... U orków młodzi różnych płci są trzymani osobno. Dopiero kiedy dorastają mogą się zobaczyć, a dorosła oczyca, nawet najbardziej urodziwa przypomina... hmmm... nic ładnego.
    Joachim wyraźnie poweselał i spróbował nawet usiąść w łóżku, ale po chwili znów upadł.
    -No właśnie, gdzie Kraarrog? Nie przyszedł mnie powitać?
    Ikli odwrócił głowę i milczał.
    -Czy on...
    -Nie, nie zginął... ale jest źle... Meduza rzuciła na niego potężniejszy niż na ciebie urok...
    Zapanowała niezręczna cisza. Nie wiedząc co powinien zrobić, Joachim zaczął oglądać pomieszczenie w którym był. Było niewielkie, tylko z jednym lichym okienkiem od strony północy, a więc wpuszczającym nie wiele światła. Oprócz drewnianego łóżka na którym leżał Joachim były tu tylko półki i regały zapełnione różnymi słojami, butelkami, oraz gdzieniegdzie różnymi zwojami i księgami. Wyglądało to na jakąś pracownię alchemiczną, lub na pomieszczenie medyka. Joachim widział takie miejsce raz. Kiedy próbując wymknąć się z zamku ojca na zabawę w pobliskiej wiosce wypadł z okna i złamał rękę. Na wspomnienie tamtego wydarzenia przeszył go zimny dreszcz.
    -Ikli – przerwał ciszę chłopak – a reszta naszej ekipy?
    -Jeden ogr nie żyje, At wyruszył samotnie, jak powiedział, szukając pobratymców. Obawiam się, że chce się zemścić za brata. Ale bałem się go powstrzymać...
    -Bałeś się go – wyglądało na to, że Joachim nie mógł uwierzyć, że jeden ogr mógł przerazić czarownika pokroju Ikliego.
    -Wpadł w szał... on już nie myśli racjonalnie... po stracie brata...
    -A drugi ogr?
    -Obudził się wczoraj. Jeszcze jest słaby. Leży w innym, większym pomieszczeniu. Wydaje się nie świadom tego co się dzieje dookoła.
    -Gdzie jesteśmy?
    -Oj człowieku, człowieku... – Ikli westchnął cicho – po pierwsze znudziło mi się ci odpowiadać, po drugie to ciężko opisać.
    Goblin wstał i już miał wyjść kiedy nagle zatrzymał się w drzwiach.
    -Wracaj do sił szybko, na Gromdoka.
    Na te słowa Joachim uśmiechnął się tylko i zasnął ponownie.

    CDN, tylko kometujcie

    PS>Piszcie więcej komentarzy, ładnie proszę
    Siema!!
    Widzę, że dużo osób komentuje twoje opowiadanie ...
    Opowiadanie trochę straciło na uroku, wcześniejsze części były ciut lepsze.
    Narrator chyba nie powinien wyrażać swoich opini typu: "faktycznie, sytuacja nie wyglądała najlepiej."
    Błędów nie ma więc nie ma do czego się przyczepić.
    Ciekawe włączenie meduzy do opowiadania. Pierwsza śmierć jednego z bohaterów głupiego ogra, ciekawe czy ten mądry At, opanuje swoją rządze zemsty i wróci do kompani.
    Nota 8/10

    NaRka

    czekam na cd.
    Skoro wszyscy to komentują to i ja też Opowiadanie jak to opowiadanie 8/10 to wystarczająca ocena podoba mi się w tym to że nareszcie jest coś o nieumarłych
    a nie tylko o ludziach i orkach jest to też pierwsze od dawna opowiadanie nie osadzone w realiach gothic tylko w całkowicie innym świecie i wiesz co ... jednak zmienie ocene na 9/10
    Bardzo ciekawe opowiadanie. Spodobało mi się że tak uwierzytelniłeś charakter swoich bohaterów. Fabuła jest spoko, nawet mnie wciągnęła. Dialogi są bardzo dobre, ale rzeczywiście poprzednia część była lepsza, choć całość przyznam trzyma się kupy i mam nadzieję na CD 9+/10
    Opowiadanie jak najbardziej wypasione, daje bez wahania 9\10, tym bardziej, że zaliczam się do grupy fanów Disciples. Zaliczyłem 1 i 2 oraz czekam na więcej.
    Ty też mógłbył pisać JESZCZE więcej, powtarzam, opowiadanie ze "wszech miar" godne polecenia.
    Błysk, jakieś krzyki, nierealne obrazy kształty. Wrzask. Tym razem własny.
    Kraarrog obudził się gwałtownie i od razu wyciągnął rękę, tak jak czynił to wiele razy wcześniej, po kuszę. Oczywiste było, że teraz jej nie miał. Przetarł oczy i rozejrzał się dookoła. Nie zobaczył nic nadzwyczajnego. Leżał na lichym łóżku w lichym pomieszczeniu z jednym lichym oknem. A za oknem panował mrok. Nie mógł obejrzeć całego pokoju bo w większości panował nieprzenikniony mrok. Westchnął ciężko i otarł pot z czoła. Nie wiedział gdzie jest, ale wiedział, że zaraz się dowie. Mimo, że nie widział, czuł, że ktoś stoi w cieniu. Udał, że nic nie zauważył. Szczególnie, że postać się zbliżała. Była już blisko. Ork wiedział, że zaraz go dotknie. Czuł jej zapach. Przyjemny, przynajmniej dla niego, zapach. Zaczął zastanawiać się intensywnie czym lub kim może być ta postać. Była już zbyt blisko. Wyciągnął szybko rękę w jej kierunku i pochwycił za...
    -Oooo hohoho – zaśmiał się dziwny dla orka głos – szybki jesteś. Zbyt dużo byś chciał od życia. A teraz zabierz swoją łapę z mojej...
    Ork teraz spostrzegł za co złapał domniemanego napastnika i szybko puścił i przyjrzał się, a raczej spróbował się przyjrzeć, bo szybko osunęła się w cień. Zdążył tylko dostrzec ładne, jak uznał, piersi które przed chwilą trzymał.
    -Kim jesteś i co tu robisz – warknął starając się nadać głosowi jak najbardziej złowrogie brzmienie, jednak ku jego rozpaczy nie wyszło mu to zupełnie.
    -Ehhh – dało się słyszeć głośne westchnienie – szczerze mówiąc miałam nadzieję, że nasza rozmowa zacznie się nieco inaczej... no ale cóż... Nie przypominasz wcale tego czego się spodziewałam...
    Ork chciał splunąć na ziemię, ale w ustach, czy też pysku miał sucho niczym na pustyni, charknął tylko obrzydliwie.
    -A czego się spodziewałaś?
    -Wielkiego, śmierdzącego i obrzydliwego osobnika który rzeczywiście przypominałby tych „królów” plemion...
    -A ja? – zapytał po chwili milczenia Kraarrog.
    -A ty co?
    -Którego punktu nie spełniam? Nie jestem wielki, śmierdzący czy obrzydliwy?
    Odpowiedziała mu cisza. Kraarrog był coraz bardziej zły na siebie. Chciał jakoś naprawić niespecjalny początek żartem, jednak coś mu nie wyszło. Choć nie powinien winić siebie. W końcu mało kto po kilkudniowym śnie byłby w stanie mówić swobodnie, a co dopiero żartować. Jednak mimo, że jego otępienie było uzasadnione, czuł się głupio. I do tego doszedł do wniosku, że ów „atak” był dla niego całkiem przyjemny, choć sytuacja była już mniej przyjemna, a wręcz idiotyczna.
    Tym gorzej, że nie wiedział co mówić dalej. Całe szczęście orczyca podjęła rozmowę pierwsza.
    -Zapewne chce ci się pić po tej drzemce – powiedziała, jakby z drwiną i rzuciła w jego stronę pełną tykwę. Przez mrok nie zauważył jej i dostał prosto między oczy. Zaklął szpetnie, a miotaczka zaśmiała się.
    Zaklął ponownie.
    Wypił kilka łyków i odłożył tykwę na bok.
    -A kim ty tak właściwie jesteś? I co to za miejsce?
    -A no tak, powinnam wszystko wyjaśnić. Nazywam się Grashja, przywódczyni małogębych orków w służbie Królestwa, a chwilowo też paru goblinich łuczników których dano nam na wypadek gdybyśmy sobie nie radzili, co jest bzdurą, bo jak gdzieś nie poradzą sobie moi chłopcy, nie pomogą i łucznicy. Co zaś do aktualnego miejsca twojego pobytu: Po tym jak złapała was na swoje czary meduza i po krótkiej walce w której zginął jeden z ogrów udzieliliśmy wam pomocy i przynieśliśmy tutaj. Do niewielkiej wioski na granicach Królestwa.
    -Jakiego znowu królestwa?
    -Naszego.
    Ork zamilkł ponownie wpatrując się w mrok i starając się dojrzeć Grashje, jednak było to niemożliwe. Mrok był nieprzenikniony. Wypił znowu kilka łyków i przewrócił się na drugi bok, twarzą w stronę okna. Dojrzał kilkadziesiąt metrów od chatki jakieś ognisko. Wytężył słuch i do jego uszu doszły słowa piosenki.

    Jak dobrze wojakiem w służbie Królestwu być.
    Na granicy życia i śmierci, w ciągłym ryzyku żyć.
    Jak dobrze w nocy przy ognisku się grzać.
    Móc w kompani wszystkie żale wylewać.
    Topory w dłoń, druhowie mili!
    Uważajcie aby was nie zabili!


    -Moi chłopcy – powiedziała cicho Grashja – prawdziwe wojsko, prawdziwe braterstwo i prawdziwa duma, że mogą być tym kim są.
    -Czy wszyscy mają dar?
    -Nie... Ale ci którzy go nie mają i tak są inni niż zwykli nasi pobratymcy. Ten klimat zmienia orka... Aż chce się śpiewać...
    Zamilkli. Ork znów wsłuchał się głosy dobiegające od ogniska, ale piosenka ustała. Słyszał śmiechy, krzyki. Niemal czuł, że wreszcie znalazł to czego brakowało mu na rodzinnych stepach.
    Słońce leniwie zaczęło podnosić się zza horyzontu oświetlając początkowo słabo, krwistoczerwono pomieszczenie w którym się znajdowali.
    -Już dzień... – szepnęła Grashja – kolejny dzień zesłany przez bogów... Będziesz mógł się wreszcie zobaczyć z towarzyszami. Co, Kraarrog?
    Odpowiedziało jej harmonijne i zdrowe chrapanie.
    Orczyca westchnęła ciężko i wyszła z pokoju rzucając kątem oka na śpiącego orka.

    ****
    Minęło kilka dni od przebudzenia Kraarroga i nadszedł czas by ruszać dalej w drogę, do stolicy. Kraarrog prawie już zapomniał o incydencie z tamtej nocy, ale nie zapomniał Grashji. Nie wiedział czemu, ale wszędzie szukał jej wzrokiem, starał się podjąć rozmowę, jednak była niedościgniona. Jak duch. Ale byli także przyjaciele którzy nie opuszczali go prawie, ze na krok. Zwłaszcza Joachim. Chłopak bał się, że jako „jasnoskóry” może być zagrożony przez wszystkich zielonoskórych. Przy Kraarrogu czuł się pewniej.
    Słońce było już wysoko. Ork razem z Joachimem, jak mieli już w zwyczaju, leżeli pod dużą jabłonką gawędząc, drzemiąc lub jedząc spadające jabłka.
    -Krog? – zapytał Joachim podrzucając jabłko.
    -Czego? – ork nienawidził zdrobnienia swojego imienia jakie wymyślił chłopak, jednak dzielnie znosił to, bo po kilku próbach zaprzestał oduczenia go tego. Joachim był niezwykle wręcz uparty.
    -Wiesz... jest tutaj to królestwo, jak widzę mają i wojsko... Myślisz, że będzie wojna?
    -Przecież wojna jest toczona bez przerwy. Nieumarli, elfy i tak dalej, i tak dalej...
    -Ale czy i oni się włączą?
    Ork popatrzył na niego i odpowiedział dziwnym głosem.
    -Teraz już nie „oni”, a „my”. Nie zapominaj, że teraz wszyscy jesteśmy w to zamieszani.
    -Jestem człowiekiem...
    -Cholera. Powtarzasz mi to co chwilę... Przecież sam wiesz, do czego jesteś teraz nam potrzebny. I zresztą wyrzekłeś się Wszechojca... Teraz jesteś częścią naszego świata. Na pewno nie wszyscy są z tego zadowoleni, ale wola Gromdoka jest tu święta i niepodważalna. Póki będziesz przebywał w otoczeniu tych którzy wiedzą kim jesteś nic ci nie grozi.
    -Łatwo ci mówić.
    Joachim wyrzucił jabłko i przewrócił się na bok tyłem do orka. Próbował się zdrzemnąć, ale bez skutku. Myśli kotłowały się w jego głowie.
    Orkowi to nie przeszkadzało, że towarzysz zamilkł. Szczerze mówiąc miał dość rozmów z nim już dawno. Odkąd się obudził był zadręczany nimi bezustannie. Zamknął oczy i już by zasnął gdyby nie nagły pisk. Otworzył oczy i zobaczył grupkę małych orków i goblinów ganiających się po placu. Niewątpliwie większość, jeśli nie wszystkie miały dar, bo poza tym, że ganiały się, to krzyczały do siebie zaczepiające rymowanki.
    Ork uśmiechnął się do siebie i znów naszła go myśl, jakim cudem to królestwo trwa tu już tyle czasu niezauważane przez resztę mocarstw panujących w Nevendaar.
    „To naprawdę nieprawdopodobne” – pomyślał i zapadł w drzemkę.

    ****
    -Panie... – rycerz zakuty w piękną, błyszczącą, aż chciało by się powiedzieć, efekciarską zbroję, przyklęknął na jedno kolano przed tronem.
    -Wstań i mów – głos króla był słaby, ale wciąż dało się w nim słyszeć wolę walki, nikt nie miał wątpliwości, że to ten sam Emry który nawoływał kiedyś armię Imperium do walki w jej imię. Mimo, że włos mu już zsiwiał, ledwo unosił miecz, to jednak wciąż umysł miał żywy i młody.
    Rycerz spojrzał powoli na oblicze króla. Czuł się zmieszany, po raz pierwszy był w tak wspaniałym zamku, po raz pierwszy widział króla, a tu, ba, miał nawet do niego mówić. Miał mu opowiedzieć jakie informacje zdobył.
    -A więc, rycerzu?
    -Panie... na krańcach zachodnich, za wielkim bagnem... zawsze przypuszczaliśmy, że to już koniec świata. Ale tak nie jest...
    Brwi króla uniosły się, a w oczach zapłonęły iskry tak jak za dawnych czasów gdy sam bił wroga.
    -Kraina ta jest niezbyt jeszcze przez nas zbadana, ale wiemy jedno: jest bogata w surowce naturalne, a ziemia, może nie jest nadzwyczaj urodzajna, ale da się uprawiać.
    -Hmmm... – król się zamyślił, po czym zapytał – i nikt tam nie mieszka?
    -Otóż tu tkwi problem... Ziemia jest zamieszkana... Przez zielonoskórych.
    -Ha! – ucieszył się Emry – no to po sprawie! Z tym poradzimy sobie raz dwa. Jakoś przedrzemy się przez ziemie nieumarłych i zabudujemy się tam. Z dwóch stron łatwo później trupy zgnieciemy!
    -Panie... Nie do końca pójdzie to tak łatwo...
    -Czemu?
    -Natknęliśmy się tam na patrol zielonoskórych... Nie na jakąś bandę, nie. Na zwyczajny, zorganizowany patrol. Panie... Tam istnieje prawdziwe, sprawnie działające państwo. Możliwe, że nawet jest to mocarstwo. W przybliżeniu mędrcy określili tamten obszar, jego wielkość na przekraczającą ponad dwukrotnie nasze ziemie.
    Król milczał. Po chwili takiego milczenia powiedział:
    -Szykujcie oddziały. Imperium jeszcze raz pokaże, że to ono jest prawdziwym władcą Nevendaar.

    ****
    -Obudź się!
    Kraarrog otworzył oczy i zobaczył zakrzywiony nos goblina.
    -Ikli, do diabła, co się dzieje?
    -Ruszamy. Ja, ty i Joachim. Ogr zostanie.
    -Czemu?
    -Po pierwsze jest głupi, po drugie jest wciąż roztrzęsiony, po trzecie tutejsi rolnicy chwalą jego pomoc w polu. Jest podobno lepszy od koni i wołów. I mu chyba też to odpowiada.
    Ork spojrzał w niebo. Słońce chyliło się ku zachodowi.
    -Czemu ruszamy teraz? Noc idzie.
    -Grashja tak rozkazała.
    Ork usiadł i pomyślał chwilę.
    -To ona idzie z nami?
    -Ona i część jej, jak ma zwyczaj ich nazywać, „chłopców”. Będą nas eskortować. Coś mi się wydaje, że wcale nie jest tu tak bezpiecznie i sielankowo jak się nam wydaje. Zauważyłem, że wieśniacy wieczorami odbywają to regularne ćwiczenia we władaniu łukami, włóczniami i toporami.
    Kraarrog westchnął i cisnął leżącym niedaleko jabłkiem w Joachima.
    -Chodźcie! Szybciej! – zawołał ktoś w ich kierunku.
    Ork, goblin i człowiek ruszyli w tamtym kierunku. Gdy przeszli kawałek zobaczyli około tuzina zbrojnych orków i z pół tuzina goblinich łuczników. Na przedzie stała Grashja w swojej zbroi. Kraarrog widział ją w niej po raz pierwszy. Z trudem przełknął ślinę i podszedł bliżej.
    -Dobrze, że już jesteście – powiedziała na powitanie – musimy ruszać.
    Nie odpowiedzieli.
    -Słońce już się chyli. Dobra, chłopcy! Miejcie oczy dookoła głowy. Łucznicy niech idą w środku. – spuściła wzrok na Kraarroga, Ikliego i Joachima – wy idźcie tuż za mną. W razie czego wbijcie się w tłum – uśmiechnęła się dziwnie – Nie chcemy aby coś wam się stało.
    I ruszyli. Krwistoczerwone światło zalewało drogę przed nimi. Kraarrog spojrzał raz jeszcze na Grashje i westchnął ciężko.
    „To będzie długa droga” – pomyślał.

    Jeśli będą komentarze bedzie i CD
    No siema!!
    Ta część inna niż pozostałe, ale w niczym im nie ustępuje, nadal jest to bardzo dobra opowieść. Znalazłem jeden błąd, zapomniałeś jednej litery w tym zdaniu:
    "-Którego punktu nie spełniam? Nie jestem wielki, śmierdzący czy obrzydliwy?
    Odpowiedziała mu cisza. Kraarro był coraz bardziej zły na siebie."
    wiem, że nie chcesz mieć błędów, dlatego je wypisuję.
    Bardzo ciekawy wątek z tym królestwem i z tymi wybrańcami-orkami.
    Zabawny motyw z Kraarrogiem i Grashją, troche rozrywki . Czyżby nawiąże się romans?
    No i oczywiście muszą wkroczyć ludzie, którzy chcąc ratować świat przed nieumarłymi, niszczą inny świat. Człowiek..., musi pokazać jaki to on nie jest.
    Historia rewelacyjna. Tylko mogłeś opisać bardziej te królestwo, może będzie to później.
    Nota 8,5/10

    NaRka
    To opo ma swój klimat, przyznam. Podobało mi się, nie mogę dużo zarzucić ale...

    Tego fragmentu nie sprawdzałem, więc błędy mogą być i najpewniej będą:

    W chłodzie nocy wędrowało się dobrze. Było chłodno i cicho. To znaczy byłoby cicho gdyby nie „chłopcy”. Cały czas gadali i śpiewali swoje wojackie piosenki śmiejąc się przy tym głośno. Kraarrog czasem wsłuchiwał się w słowa, ale ogólnie gapił się tępo przed siebie, a przynajmniej utrzymywał, że patrzy się w bliżej nieokreślonym kierunku. Joachim jednak twierdził nieugięcie, że ork ogląda tyłek Grashji, lecz twierdzenie takie doprowadziło go tylko do podcięcia mu nóg.
    Ikli tylko marszczył nos i narzekał, że jest głośno, do czasu gdy natrafił wśród goblinich łuczników na jakiegoś z pokrewnego mu plemienia.
    Joachim długo starał trzymać się z towarzyszami, ale w końcu skumał się z którymś z najmłodszych piechurów u którego Dar był połowiczny. Niby mówić umiał, ale myślał niezwykle powoli. Ale Joachimowi to odpowiadało. „Z takim towarzyszem czuję się jak z rodziną” powiedział, zapytany przez Kraarroga, czemu zawsze wybiera najgłupszych do kompanii. Ikli jednak stwierdził, że „swój swego pozna”.
    W końcu ork został bez towarzyszy i zastanawiał się sam, czemu nie cofnie się o kilka kroków i nie pogada z pobratymcami. Szedł tuż za Grashją tak jak przykazała im iść na początku, jednak kiedy szyk dawno już uległ rozluźnieniu mógłby odejść, ale... nie miał na to ochoty. Wpatrywał się, wbrew swoim zapewnieniom, jednak właśnie w nią. Miał nadzieję, że się odwróci, a może nawet się o coś spyta, lub coś powie. Czuł, że to coś głupiego, ale szedł tak przez długi czas.
    -Kraarrog – rozległ się głos Grashji, a ork zdębiał – podejdź na chwilę.
    Ork podszedł powoli, starając się nie zdradzić z jaką ochotą to robi.
    -Patrz tam – wskazała mu palcem jakieś skały w oddali – Widzisz?
    -Mhm – przytaknął, choć tak naprawdę nie starał się dojrzeć tego co mu pokazywała. Patrzył na nią.
    -To jest właśnie Tar-Troshh.
    Dopiero na te słowa ork oderwał od niej wzrok. Wytężył wzrok i dostrzegł to miejsce. W ciemności dało się widzieć tam łunę ognisk, pochodni, magicznych ogni, jednak niewystarczającej by dojrzeć architektury, poszczególne budynki. Wyglądało to teraz po prostu jak wydrążona, świecąca góra.
    Kraarroga przeszył dreszcz. Wydawało mu się, że czuje na sobie wzrok Grashji. Odwrócił głowę, ale nie napotkał jej wzroku. Patrzyła się przed siebie. Przełknął ślinę i odwrócił się. Dołączył do wojaków i udawał, że dobrze się bawi.

    ****
    -Panie – Emry odwrócił się na ten głos i gestem dał znać posłańcowi, aby wstał – Jesteśmy gotowi. Stawiły się ponad cztery tysiące konnicy różnej maści, z czego połowa to zwykli rycerze. Po za tym mamy około siedmiuset magów, trzy sprawnie działające grupy uzdrowicieli – kapłanów i kapłanek.
    -A tytani? – głos króla był zimny, ale zdradzał pasję z jaką słuchał przeglądu i niecierpliwość przed bitwą.
    -Tu jest gorzej. Tylko dwustu. Ostatnio ich liczba stale się kurczy. Zresztą Wasza Wysokość pewnie to wie...
    -Mów dalej.
    -Inkwizytorzy i ich podwładni stawili się jak zwykle nieliczni. Jest ich chyba trzystu, ale razem z nimi przybyły nawet anioły i archanioły.
    Oczy młodego posłańca płonęły. Emry uśmiechnął się do siebie. Pamiętał kiedy on po raz pierwszy dojrzał te cudowne istoty. I pamiętał jakie nadzieje w nich pokładał. I swoje rozczarowanie gdy ginęły jedne po drugich. Wiedział, że „anioły” i „archanioły” na pewno nie są tymi potężnymi istotami które pomagały w tworzeniu ich królestwa. Były po prostu zbyt kruche.
    -A łucznicy, szpiedzy, zabójcy? – władca imperium odgarnął z czoła siwe włosy.
    -Są. Jednak jeszcze nie zostali podzieleni i nie wiemy ilu dokładnie ich jest. Przypuszczamy, że łuczników będzie z dwa tysiące. Szpiegów i zabójców około setki. Jednak nie wiem po co nam szpiedzy skoro idziemy walczyć z zielonoskórymi, przecież do nich się nie przeniknie...
    -Nie musisz rozumieć – przerwał mu ostry głos władcy – i nie zrozumiesz dopóki nie zobaczysz. Kończ meldunek i odejdź.
    -Sześć tysięcy piechoty z czego tysiąc to wojsko najemne. Na istoty magiczne nie możemy liczyć. Magowie powiedzieli, ze przez ostanie zajęcie złóż many przez nieumarłych uniemożliwia nam wszelkie działania magiczne. To wszystko.
    -Odejdź.
    Posłaniec pokłonił się i odszedł. Emry podszedł na skraj urwiska na którym znajdował się namiot jego i najwierniejszych doradców. Miał stąd widok na wielką równinę, na którym przebywała jego prawie czternastotysięczna armia. Kiedyś coś takiego nie nazwano by armią. Jednak czasy były ciężkie. Wojownicy ukrywają, że są wojownikami, a magowie wymawiają się wolą Wszechojca.
    Pamiętał czasy gdy na jego wezwanie stawały setki tysięcy, a Imperium było potężne mimo, iż musiało walczyć praktycznie ze wszystkimi.
    Ale to już były inne czasy. Król westchnął i spojrzał na ognie tysięcy ognisk, wsłuchiwał się w śpiewy wojaków, w modlitwy kapłanów. Wiedział, że te ziemie są ostatnią szansą na odzyskanie potęgi przez Imperium.
    Nagle usłyszał trzask. Odwrócił się i dojrzał zakutego w najprzedniejszą zbroję rycerza. Przez jego twarz przechodziły dwie paskudne, przecinające się blizny w okolicy oka.
    -Wasza wysokość... – rozpoczął rycerz.
    -Tak?
    -Melduje nasze przybycie.
    -Czyje – Emry zmrużył oczy i starał sobie przypomnieć skąd zna barwy na zbroi rycerza.
    Rycerz westchnął i gwizdnął z całych sił. Od strony urwiska dało się słyszeć szum powietrza i rżenie koni. Król odwrócił się, a jego oczom ukazało się kilkadziesiąt pegazów z jeźdźcami. Emry westchnął i zaklął niesłyszalnie dla innych. Jak mógł zapomnieć o Pegazich Jeźdźcach? Jednych z najlepszych dowódców wśród kawalerii Imperium.
    -A tak... – powiedział cicho, nie dając po sobie poznać zakłopotania – Pegazi Jeźdźcy... Dobrze, ze jesteście. Zawsze dodawaliście otuchy naszym wojskom. Niech moi doradcy przydzielą wam oddziały. Jutro o świcie ruszamy.
    Rycerz pokłonił się i odszedł.

    ****
    -O cholera... – mruknął Joachim wpatrując się w wielką bramę Tar-Troshh – o czymś podobnym słyszałem tylko z opowiadań wuja który niegdyś był posłem i bywał w zamczyskach krasnoludów...
    Brama faktycznie była potężna, jednak nie znajdowała się w ścianie, czy w murze a w litej skale. Miała wysokość około dziesięciu wysokich mężczyzn, a szeroka była na tyle, że bez problemu mogły by nią, obok siebie, wjechać cztery wozy. Skała była gruba na jakieś cztery metry, a za nią dało się zobaczyć wykute w skale, lub zbudowane ze skalnych płyt pałace i zamki, oraz mniejsze budynki, zapewne mieszkalne, oraz magazyny, spichlerze, oraz koszary przeróżnych formacji.
    W samym środku miasta-góry znajdował się dość duży plac, w którego centrum stał wielki posąg dziwnej istoty. Przypominała ona po trochę każdego z zielonoskórych. Dalej, za nim, znajdowała się szeroka droga prowadząca do najokazalszego pałacu.
    Kiedy weszli do miasta, „chłopcy” i gobliny odłączyli się od nich i ruszyli swoją drogą, a Grashja, Joachim, Kraarog i Ikli ruszyli wprost do pałacu.
    Orczyca tylko uśmiechała się lekko widząc zdziwienie pozostałych. Ale nie można było im się dziwić, podobnych konstrukcji wiele nie było.
    Kiedy zbliżyli się do pałacu, bramy otworzyły się i weszli do ogarniętej mrokiem sali. Kiedy zagłębili się w nią, nagle wszystko oświetliło się, najpewniej magicznie i na samym końcu dojrzeli siedzącego na wielkim tronie, starego już, trola.
    Jego włosy były długie i siwe, ale wciąż zadbane i pospinane złotymi obręczami. W jednej ręce trzymał długą, bogato zdobioną laskę.
    -Witajcie – powiedział, a jego głos był twardy i zimny, ale przebijał się przez niego autorytet mówcy – Gromdok w końcu zainteresował się losami jego dzieci i zesłał nam Dar. Jak widzicie wykorzystaliśmy go dobrze. Teraz znów dał nam nową misję. Z najodleglejszych zakątków świata, zwanego przez większość Nevendaar, kazał ściągnąć do nas jego wybrańców, takich, aby uzupełniali się i tworzyli podwaliny pod idealne Królestwo Zielonoskórych. Nikt z was nie jest bez znaczenia.
    Zamilkł na chwilę, a dopiero co przybyli popatrzyli tylko na siebie nie wiedząc co powiedzieć. Każdy spodziewał się zupełnie innego przyjęcia. No może, każdy oprócz Grashji.
    -A więc, niech najpierw wejdą inni wybrańcy – kiwnął palcem w bliżej nieokreślonym kierunku. Z ciemności zaczęły wyłaniać się postacie, jednak w większości byli to zwykli siepacze. W końcu ukazali się nazwani „wybrańcami”.
    -Utloarghouterrug – trol wymówił imię bez zająknięcia się. Imię tej długości i pokraczności mogło należeć tylko do goblina – z plemienia Zielonej Strzały. Bez wątpienia jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy łucznik Królestwa.
    Goblin był wysoki jak na goblina. Miał jak większość jego pobratymców czerwono-rudą skórę. Jedno ucho miał skrócone i postrzępione, a drugie nadzwyczaj długie, całe ponabijane kolczykami z różnych materiałów. W ręce trzymał wyższy od siebie łuk, a na plecach miał kołczan pełen strzał z różnokolorowymi lotkami.
    -Ot – te imię też nie budziło wątpliwości. To musiał być ogr. Tak krótkie i proste imiona używał tylko ten lud – należał niegdyś to jednego ze splamionych hańbą współpracy z nieumarłymi plemion którego nazwa niech przepadnie. Ot jest bez wątpienia najsilniejszym ze sług królestwa.
    Ogr był wzrostu przeciętnego ogra i nic go nie wyróżniało, oprócz maczugi, która była prawie dwukrotnie masywniejsza od maczug innych ogrów.
    -Troshh Młodszy, mój syn – mówił to z wyraźną dumą w głosie. Władca nie powiedział w czym dobry jest jego syn. Po jego wyglądzie też nie dało się niczego wywnioskować. Wyglądał po prostu jak poobwieszany ozdobami trol.
    -Grashja – do przodu wystąpiła ogrzyca. Ikli, Joachim i Kraarog byli zaskoczeni – najsprawniejsza w posługiwaniu się wszelkimi rodzajami broni białej w Królestwie.
    Król zamilkł i przyjrzał się im ponownie.
    -I nowoprzybyli. Nie wiem o was wiele, tylko tyle ile udało nam się zrozumieć z wizji. Kraarrog, syn Ashrroga... Podobno niezwykle utalentowany... Iklienruikscharragusch... starszy, gobliński mag... Podobno doznaje wiele wizji i jest wprawnym szamanem... Oraz człowiek...
    Zebrani zielonoskórzy poruszyli się.
    -Joachim, zwany kiedyś von Abruk. Teraz będziesz się nazywał Joachim Usta Gromdoka. Taka jest jego wola – mówił to z wyraźnym wstrętem – nie wiem co nasz bóg w tobie widzi... Ale nie możemy się mu sprzeciwiać.
    Zamilkł na chwilę i przyjrzał się wszystkim zebranym, po czym skinął ręką na orkowych siepaczy, a ci oddalili się pospiesznie.
    -A teraz ostatni z wybrańców. Należący do plemienia istot aż za idealnych. Jeden z trzynastu pierwszych zielonoskórych i w ogóle istot zamieszkujących Nevendaar. Poznajcie Urgarda... Prazielonoskórego...
    Do sali weszła potężna postać o fizjonomii przypominającej trola, ale z ramionami mocnymi niczym u ogra, jego głowa przypominała głowę orka, ale oczy i uszy były tymi sprytnymi oczami i czułymi uszami goblinów. Najciężej było dopatrzyć się u niego cech cyklopów, jednak po dokładniejszym przyjrzeniu się, dało się dostrzec niewielkie rogowe guzy wokół głowy.
    -A więc jesteście już wszyscy – głos władcy był już słabszy – jednak jestem stary... Z wyjaśnieniami będziemy musieli poczekać do jutra. Bywajcie bracia.
    Wyszli tą samą drogą co weszli i zastanawiali się, po co właściwie tu się zjawili...

    CDN na zasadach jakie były dotychczas.
    No, po przerwie twoje opo znowu wraca na szczyty, ponieważ nadal nie zaniża poziomu. Jest rzetelnie napisane z odpowiednią ilością opisów, które dobrze uformowałeś. Fabuła też mi się podoba. Jest niezła aczkolwiek to jest jakby wstęp przed tym co się może zdarzyć, bo sądze, że niedługo kulminacja. Czekam z niecierpliwością na następne części. Mam nadzieję, że napiszesz je z równą temu opu klasą. Bo w tym nie ustrzegłem błędów.
    Hejże hej!!
    No nie...
    wspaniałe opowiadanie, jak pisałeś nie uchroniłeś sie od paru błędów.
    Nie zawsze występują przecinki, ale to malutki błąd.

    Starsze części opowiadania czytałem ale nie oceniałem. Chyba nie miałem czasu. Jednak towarzyszę Ci od długiego czasu. Dziś sobię ocenie twe wypociny
    Ostatnio oceniam twe wszystkie dzieła więc i tu ślad po mnie pozostanie.
    Fabuła - Bardzo ciekawa i dobrze dobrane opisy poszczególnych sytacji. Fabuła jest dobra ale czuję, że tu jest "cisza przed burzą" czyli prawdziwe apogeum nastąpi w dalszej cześci przygód Kraarrog-a
    Opisy- Super bardzo ciekawe dobrane sytuacje i dobrze opisane zachowania poszczególnych bohaterów.
    Akcja - tej trochę brak ale jak pisałem. Wiem, że to się zmieni normalnie czuję to w piszczelu.
    Orty - niestety nieznalazłem Piszesz poprawnie i ładnie składasz zdania co przynosi efekty i zostawia dobre odczucia u widza.

    To tyle Zawsze wiedziałem, że dobrze piszesz dlatego pozwalam Ci pisać CD no i oczywiście czekam za nim
    Bardzo, ale to bardzo dobre.
    Opowiadanie widać przemyślane i napisane z głową na karku. Swietnie przedstawiłeś różne śmieszne sytuacje jak i emocje bohaterów. Fabulę ułożyłeś niesamowicie. Porywa...ee..zachwyca do końca i nie pozwala się nudzić. Opisy są niezłe. Nie jest to może szczyt, ale już blisko. Język jest tu do wychwycenia bez zbędnych pierdółek, a styl też może się podobać. Jak dla mnie 9/10.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzydziestkaa.pev.pl
  •