Rzyg kulturalny
W Khorinis źle się działo, fiziomaniak lord Kondon zamierzał wybudować supermarket(taki duży bo chłopak miał kompleksy). A miał on powstać na terenie farmy Onara...
- Nie zgadzam się bufonie zajeban* jeden! To moja farma i mój interes co tu będzie stało. A ten swój supermarket możesz postawić w mieście, co nam ułatwi sprawę. Paladyni rozpasą się jak dzikie świnie, a nasi najemnicy zrobią z nich papke! – krzyknął z miną szaleńca. Było widać, że ma świńskie oczka.
- A co ty masz do gadanie wsiurze? Postawię tu ten supermarket, choćbym miał do końca życia być impotentem.
- Co do impotencji to i tak do końca życia będziesz miał! A supermarketu nie dam postawić! Te wszystkie posrane babcie w tych ich kapciach! I te skrzypiące wózki! Moje czternaścioro darmozjadów nie będzie mogło spać!
- Co ty kurde, aż tyle ich masz? Ta twoja żonka musi być dobra. – powiedział z uśmiechem i puścił oko do Onara. Chyba się z nią umówię... – powiedział raczej do samego siebie niż do farmera.
- Jeśli pozwolisz mi brać kokosy za darmo, to se możesz robić z nią co zechcesz bo i tak ci nie staje to nic nie wskurasz.
- Kokosy? Ci ludzie to już powariowali! To jest interes koleś, takie kokosy są warte fortunę! – krzyknął lord Kondon i nagle na jego ramieniu pojawiła się biało-czarna plamka. Ptak mu nasrał. Powąchał i powiedział. – Mango. Trzeba dodać do jadłospisu w restauracji, która będzie obok supermarketu. Tuż to będzie wspaniały interes.
Prócz tego dodam jeszcze dział sportowy i te nowe oszczepy firmy pij mleko będziesz kaleką.
- Nie zachwycaj się tym gównem tak, bo i tak go nie dostaniesz. Te ptaki należą do mnie, a więc co z tym idzie to gówno też.
- Dogadamy się jakoś wie... eee... wspólniku.
- Co?! Uważasz mnie za geja łysa pało? Lee! Do mnie kundlu! Pokaż mu, co to zawodowy gej! – po chwili z chaty, przed którą stali wybiegł mężczyzna w różowych majteczkach ze szminką na ustach.
- Taak szefieee? – zapytał przeciąglę miłym kobiecym głosikiem. – Potrzebujesz mnie? – znów zapytał, ale tym razem z nadzieją w głosie.
- Nie ja, tylko ten bufon przede mną. Pokaż mu na co cię stać. – powiedział z wielkim uśmiechem na ustach.
- Niee, nie trzeba, wierzę, że jest naprawdę dobry. Porozmawiajmy o tym supermarkecie. Jeśli dostane pozwolenie na jego budowę tutaj dam ci całoroczny zapas kaloszy z gumo-lateksu, pasuje?
- Żartujesz?! Lee! – najemnik miał znów nadzieję, że szef się zgodzi. – Przynieś kontrakt, taka okazja nie może się zmarnować! – Lee poszedł do domu z niezadowoloną miną i po chwili przyszedł z kawałkiem papieru. – Możesz już iść, na pewno Gorn cię teraz potrzebuje.
- Na pewno szefie? Wiesz, że ja...
- Na pewno, idź. – Lee wszedł do domu. Chciałbym zobaczyć te kalosze. Mam nadzieję, że marki Buc & Cymbał. Są najlepsi. – Nagle na głowę Onara spadły różowe majteczki. Lord Kondon rzucił się na nie, a gdy je złapał zaczął je wąchać.
- Chcę jeszcze te majtki. Dam ci zapas kaloszy na dwa lata.
- Umowa stoi. – zgodził się Onar i podpisał piórem kawał papieru wyglądającego jak zużyta srajtaśma. Po czym dał ją lordowi, który z wielką szybkością podpisał ją(postawił X).
- To teraz wara mi z mojego terenu, ten Lee może jeszcze zostać, może będę od niego lepszy. – powiedział z przebiegłą miną. – Jesteś teraz bezdomny, a ten najemnik bez majtek, hahahaha!
Onar wszystkich zawołał, prócz Lee, i udali się się w stronę miasta portowego. Onar po drodze usłyszał głos lorda Kondona. Pewnie Lee mu pokazał na co go stać, pomyślał i uśmiechnął się.
Po przeczytaniu tego opowiadania doszedłem do wniosku, że jest ono głupie. Ale skoro jest głupie to jest i smieszne. Podoba mi się fabuła i postawa jaką reprezentuje lee Onar dał się porobic i teraz bedzie tam Supermarket(tak to jest dziwne jak na tamte czasy:)) Ale śmieszne jest i to jest najfajniejsze w tej głupocie
Napisz jeszcze jakies opowiadanko!
eee.... Kacperex coś pie**** za przeproszeniem bo to będzie jeszcze ciąg dalszy i to wcale nie koniec a to ma być parodia a jeśli już przy czasach jestem to powiedz mi jakie to są czasy ? bo ja wszystko przekręce poza tym zobacz na mój nick
spoko spoko będzie jaśniej ale to pisałem w pośpiechu
stary...opowiadanie oceniam 8/10 ale z dexterem było lepsze chociaż to też nienajgorsze ..pisz dalej i mam nadzieje ze uzyjesz lepszych tekstów-ej jak coś to użyj bluzgatora ale weś teksty co jest malo wulgaryzmu (www.bluzgator.prv.pl)
Pozdrawiam i uwazaj z bluzgaczem!!
A ja powiem co innego, te opowiadanie jest beznadziejne, twoje "żarty" wogóle nie są śmieszne, z tym lee to było najgorsze to jest moja ulubiona postać z gothica, a ty z niego zrobiłeś jakiegopś geja w różowych majteczkach.
Moja nota 4/10.
Pozdro all.
Ten post też dedykuję NP.
No siema!!
Opowiadanie nawet śmieszne, ale bardzo głupie. Czasem takie bezsensowne opowiadania podobają się ludziom. No mi też trochę się podobały. Fajna kreacja Lee i Onara, chociaż Lee był za bardzo uległy. To on powinien dominować
Nota 5/10 + 3pkt za humor 8/10
NaRka
Ludzie, nad czym wy się tak zachwycacie??????
Dla mnie to była jeszcze jedna głupawa historyjka. Trochę bekowa, ale ogólnie głupia jak nie wiadomo co! I jeszcze jedno: JAK MOŻNA BYŁO ZROBIĆ Z LEE I GORNA ULEGŁYCH GEJÓW, KTÓRZY SĄ NA POSŁUCHACH JAKIEGOŚ FRAJERA???!!!!! POJĘCIE PRZECHODZI!!!! Ja nie mogę, to są moje ulubione postacie, a ty z nich zrobiłeś downów. Nie dam oceny, bo nie chcę cię komprowmitować, ale nie podobało mi się wogóle. Ale niektórym owszem, a to potwierdza, że ludzie lubią to, co głupie i śmieszne. Weź się za coś ambitniejszego, stary. Szkoda zdrowia na taki szajs.
No nie, to opowiadanie jest tak głupie, że aż śmieszne. Niewiem czemu, ale MNIE w przeciwieństwie do paru osób bawiła ta historyja, trochę mnie wkurzyło, że Genrał Lee jest pedałem, ale ok. Tak jak Blizne najbardziej rozśmieszył mnie ten tekst:
ale wiecie co te opowiadanie to na podstawie tego co mi przysłał Boba Fett a ja tylko przeprawiłem to był TESTktóry miał sprawdzić co będzie jeśli wydam Boba Fetta pod moją banderą i po przeprawieniu
Tak, teraz już wiecie, że ta opowiastka to moja i zamierzam dopisywać rozdziały. Teraz będziecie pewnie oceniać gorzej, bo wyszło na jaw, że to ja napisałem. Ale co tam, nieobchodzi mnie to. Nie miejcie pretensji do miszcza diody, poprostu chciałem sprawdzić was , bo jakoś moje opowiadanka wam nieodpowiadają. Dobra, koniec gadki i zabieram się za kontynuację.
Miesiąc później...
Onar siedział w knajpie razem z Lee, który miał na sobie spódniczkę z trawy. Onar rozmyślał, bo nie dostał obiecanych kaloszy, a najemnik o swoich kochanych, pachnących, różowych majteczkach. Pytał się Onara co się z nimi stało, lecz on odmawiał odpowiedzi. Lee jednak nalegał:
- Szefie, ja muszę je odnaleźć! Tam był autograf Bruca Lee! A w dodatku niedawno je prałem, zaledwie trzy i pół miesiąca temu.
- Nie, czekam na kalosze. Jak na razie został nam tylko ten traktor, którym chyba pojedziemy na miejsce naszej dawnej farmy.
- A po jaką ch*lerę? Hmmm... Po moje majteczki? – zapytał z nadzieją w głosie.
- Nie, muszę się upomnić o te zasrane kalosze, miały już być tydzień temu. Ten bencwał nas oszukał. Przetrzepiesz mu skórę?
- Z przyjemnością. – odpowiedział Lee z tajemniczym uśmieszkiem.
- A gdzie są inni najemnicy? Znowu w burdelu rżną panienki?
- Nie, ale muszę z przykrością przyznać, że ja już im nie wystarczałem. Poszli pracować w tym supermarkecie i pewnie rżną babcie w tych odjazdowych kapciuszkach. A może pan ma ochotę i sprawdzi mnie? Nie robiłem tego już od trzech tygodni, więc mam pełen bak. – znów zapytał z wielką nadzieją w głosie.
- Lee, ile mam ci powtarzać, że nie jestem tym popierdol*nym gejem?! To Wilk cię wtedy przejechał, nie ja! Rozumiesz? Ja mam czternaścioro bachorów, którzy są u orków i zarabiają na życie w taki sposób jakby byli w burdelu, i jak chcesz się do nich przyłączyć to proszę bardzo.
- Cóż szefie, nie wiesz co tracisz, a do orków nie pójdę, jeszcze grzybicy dostanę.
- Więc idziemy do marketu, idź i zapał silnik w traktorze, przejedziemy się tym ferrari. – rzekł z wielkim uśmiechem.
Jechali, jechali, i jeszcze jechali... jechali (...), jechali i... dalej jechali. Wreszcie dojechali (Lee jeszcze raz próbował namówić szefa przy gospodzie ,,Martwa Harpia”). To co zobaczyli było piękne! Wielki budynek z napisem: ,,LEE JEST NAJLEPSZY JEDNAK”.
- Yeah! Jednak ktoś jeszcze docenia moje umiejętności! – wykrzyknął najemnik.
- Dobra, zsiadaj obiboku jeden. Wejdź do sklepu i zobacz jak jest w środku, ja tym czasem zaparkuję na tym ,,gównianym” parkingu.
Lee zszedł i udał się w stronę wejścia. Onar zaparkował traktor (nie było to proste, bowiem musiał najpierw wziąć topór Gorna z napisem ,,byłem w Czerwonej latarni”, i rozchlastał jeden z parkujących tam traktorów (marki F&UCK). Podszedł do wejścia i czekał cierpliwie na Lee. Po chwili najemnik wyszedł z miną trupa i powiedział Onarowi głosem przypominającym głos Imperatora Palpatine’a:
- Now you see boss of true the power of the dark side!
- Dobra, wchodzimy, i oby to było coś naprawdę poważnego, jeśli gadałeś głosem mojej babci. – rzekł i weszli z niepewnymi minami do supermarketu...
naprawde zarabiste opowiadanka dawno sie tak nie smialem aczkolwiek czegos im braqje oceniam 9/10
Gdy weszli do środka zobaczyli coś przerażającego, a zarazem coś pięknego. Hordy orków uwijających się koło sklepowych półek i koło kas z wózkami. Były cztery kasy, które obsługiwali Gorn, Wilk, Torlof i Cipher. Nagle jeden ork, a raczej orczyca przylała Torlofowi siatką z zakupami w twarz. Najemnik zaczął się wydzierać, lecz po chwili przestał, gdy zobaczył minę orka. Lee wziął jeden z wóżków i poszli do barierki przez którą przeszli. Nagle barierka wrzasnęła:
- Gej! – Lee się wyprostował.
- Ale ty mi robisz obciach. – powiedział szpetem.
Poszli dalej i zobaczyli półkę z... różowymi majteczkami z autografem Bruca Lee.
- A to Hu* pierdolon*! Skopiował moje fantastyczne majtasy i dał do sprzedaży! Onar! Musimy coś zrobić z tym, więc rusz dupsko i chodźmy do tego lordzika i powiedzmy mu, co sądzimy o tej budzie!
- Ale... – zaprzeczył Onar.
- Żadnych ale szefie! Idziemy i już!
- Ale... – znów zaprzeczył.
- Mówiłem coś! Idziemy!
- ALE WDEPNĄŁEM W GÓWNO WARGA! – krzyknął Onar.
- A... to zmienia kolej rzeczy.
- Idź sobie popatrz na te produkty o tam – pokazał na półki z Playboyami. – i jak będziesz chciał to sobie kup.
- Oki doki. Za chwię przyjdę. Może mają tam czasopismo o gejach. – powiedział z uśmiechem i oddalił się w stronę półki, którą mu wskazał Onar.
Nagle przyszła orczyca z małym dzieckiem i zaczęła oglądać majteczki. Onar się uśmiechnął i zaczął wycierać but o szmatę, która miał na sobie mały ork. Dziecko popatrzyło co robi człowiek i zaczęło płakać. Orczyca odwróciła się w stronę Onara i zaryczała.
- To tamten! – wskazał na człowieka, który był chyba Angharem. – On rzucił pulpetem w twoje dziecko, nie ja!
Orczyca odwróciła się w stronę tamtego człowieka, podeszła do niego i zaczęła się bójka. Onar zmieszany sytuacją krzyknął:
- Lee! Spierdal*my stąd! Zabijają czarnych! – Lee jednak się nie pojawił.
Musiał się zainteresować tą walką i dołączył do niej. To był dobry wojownik, a przeważnie dobry w łóżku, pomyślał. Będę musiał iść sam do tego Kondona. Pobiegł z pustym wózkiem do kasy, gdzie obsługiwał Gorn.
- Siema szefie, wiesz czym oni na płac... – nie skończył zdania, bo Onar mu sprzedał lumpe.
Dobiegł do schodów, prowadzących zapewne do biura Kondona. Na ścianie była tabliczka z napisaem: ,,CHCESZ SPRÓBOWAĆ SWOICH SIŁ ZE PRAWIE NAJLEPSZYM GEJEM?!”. Wbiegł szybko i na górze zobaczył Lee czekającego przed drzwiami.
- Ile to miało trwać? Te pisma były nudne, same o Lesbach. Wchodzimy? Musimy mu dać klapsa w tyłeczek. – powiedział z uśmiechem.
- Ta, ale ja gadam.
Weszli i w środku zobaczyli samego Lorda Kondona i jakiegoś chińczyka.
- To Bruce Lee! Mój ty kochany! Idziemy jeszcze raz?
Bruce zaczął gadać po chińsku do Kondona. Po chwili przestał, zobaczył, że Lee tu jest, podszedł do niego i strzelił mu liścia.
- To za rozpowszechnianie mojego prezentu ślubnego! Zapomnij o miesiącu miodowym!
- Nieeeeee! Nie odchodź kochanie! – chińczyk już wyszedł, a Onar nie pozwolił mi go gonić.
Onar podszedł do Kondona i wytknął go palcem.
- Widzisz?! Widzisz?! To gówno na moim palcu, to gówno warga, który narobił przed twoi sklepem!
- Zajmiemy się tym wieśmaku. Czego tu?
- Gdzie do jasnej choler* moje super kalosze?! Obiecałeś!
- Hahaha, gdy mam majteczki sławnego Bruca Lee, to już nie potrzebuję dawać ci tych twoich pierdolony*h kaloszy! – krzyknął z zadowoleniem.
- Lee, rozbieraj się. Pokaż mu super powera. – powiedział powoli i z wielkim uśmiechem. Lee miał na sobie tylko tą trawiastą sukienkę o wyglądzie sraczki. Zaczął już ją ściągać
- Nie! Nie rób tego! Dostaniesz te swoje kalosze! Dam ci nawet banana!
- Banana? Hmmm... Trzy!
- Dobra, Lee, nie ściągaj tej spódniczki, twój szef się zgodził! – Lee z niezadowoloną odsunął ręce od spódmniczki.
- Daje ci tydzień. Jeśli nie zobacze ich, to zobaczysz nowy styl Lee. – po tych słowach Onar i Lee wyszli i wracali na traktorze do miasta.
Może ocenicie?
luzik opowiadanko czyta się łatwo i przyjemnie co prawda są drobne usterki ale nie ma rzeczy doskonałych a jak coś to narazie daje 9,5/10 być może niektóre rozdziały będą edytowane z tego co wiem i mam nadzieje że nie pogorszy to opowiadnaka(parodii)
Opowiadanie jest BOMBOWE pare błędów ale to nie ma uczyc to ma śmieszyć oceniam na 9/10
P.S Mnie to nie przeszkadza że Lee jest Gejem
NarkA
Naprawde SUPER.Parodia całą gębą!!!Kilka błędów,kilka zdań niezrozumiałych......ale naprawde fajne!!!Głupie ale śmieszne!!!Ja oceniam na 9/10!!!Napisz więcej takich opowiadań lub części tej serii.Ta seria wymiata!!!Nara
Pozdrawiam
Podczas drogi wydarzyła się katastrofa, traktor złapał gumę. Przykleiła się do lewego koła, ale Onar uważał, że koło na dziurę.
- Zmień szybko koło Lee, bo się spóźnimy na obiad u Lobarta! Dziś jest fasolowa! – krzyknął Onar.
- Fasolowa? Już się robi szefie. – powiedział z wielkim szczęściem najemnik.
Lee ściągnął paznokciem gumę i włożył do buzi, po czym zaczął żuć i wszedł na traktor. Truskawkowa, pomyślał. Po chwili Onar się zagadał do Lee.
- Skąd masz te majtki? Ukradłeś? – zapytał z nadzieją w głosie, że jakoś przynajmniej dokopali Kondonowi.
- Nie, ściągnąłem Torlofowi. Widać było, że dawno nie miał w łóżku dobrego faceta.
- Torlof woli kobiełki b*cu. On nie jest gejem. – powiedział ze spokojem szef najemników.
- Taak? To co on chciał tobie szefie zrobić w Boże Narodzenie? – zapytał Lee.
- Czekaj, czekaj. W Boże Narodzenie? Co on chciał zrobić?! – odpowiedział pytaniem zdenerwowany Onar.
- Chciał pana nauczyć, co to znaczy gej. Ze mną nie dal rady, więc chciał się wyżyć na kimś, i wyszło na pana...
- Kurw*! I dopiero teraz mi to mówisz?! Jakby jeszcze był z nami, to byśmy go wrzucili do Czerwonej latarni i dali mu najlepszą zdzirę!
- Oooo! Nie zazdroszczę mu! Gdyby pan mi coś takiego zrobił, to bym się obraził i nie chciałbym z panem tego zrobić...
- Ja tego nie chcę! Mam czternaścioro dzieci i w tym jedno ma downa! – krzyknął Onar.
- Hmm... downa? To pewnie ten dzieciak, który zrobiłem z twoją żoną doktorku.
- Ty żeś zrobił?! Ty gnoju jeb*ny! – wstał na traktorze i zasadził kopa w dupę Lee, a ten spadł na ziemię. – Będziesz szedł pieszo udawany geju! – usiadł znów i dodal gazu.
Wreszcie dojechał. Zsiadł z jego Ferrari i ruszył w stronę drzwi. Zapukał kołatką podobną no do jądr mężczyzny i czekał. Wreszcie otworzyła mu żona Lobarta, Hilda.
- Witaj słodziutki, masz ochotę na małe co nieco? – powiedziała i mrugnęła okiem.
- Coś ci wpadło do oka Hildo? – zapytał Onar. – Przyszedłem na obiecaną fasolową.
- Ech, czy ty zawsze myślisz o jedzeniu?
- Nie... chcesz banana? Dostałem go w supermarkecie.
- Pojebał* cię?! To jest gówno, nie banan. Ze skórki wyciągają owoc, a wkładają ptasie gówno. Ciekawe czemu?
- Lepiej żebyś nie wiedziała. Mogę wreszcie wejść?
- Tak. – powiedziała i pozwoliła mu wejść.
Onar szedł do przedpokoju. Zauważył, że dom jest przebudowany i bardzo ogromny. Po drodze zostawiał ślady gówna. Zapewne tego zasranego warga. Wreszcie doszedł, ściągnął buty i poszedł do salonu, gdzie stał stół, a przy nim pięć krzeseł. Na dwóch już siedziały osoby: Lobart i jego syn.
- Witaj Onar, jak tam u ciebie? – zapytał szefa najemników i spojrzał na syna.
- Ja chcę być w przyszłości taki jak Lee panie Onar! – krzyknął gówniarz.
Lobart przylał z całej siły w gębę dzieciaka. Ten upadł, a farmer zaczął go kopać w brzuch.
- Ty mały skurwysyni*! Ile mam ci razy mówić, że być gejem, to tak jakby się miało dzieci z orkiem! – po chwili przestał bić dzieciaka i usiadł z wielkim spokojem na krześle. Gówniarz pobiegł do swojego pokoju.
- Ładnie go traktujesz. – powiedział zmieszany Onar.
- Trzeba go nauczyć, że ten Lee to deb*l jeden, który ma downa.
- Nie zgadzam się, on nie jest debil*m, ale ma downa! – krzyknął Onar.
- Fasolka chłopcy – powiedziała Hilda, która właśnie weszła do pokoju z wielką mazą pełną fasolowej.
Zaczęła nalewać do każdego talerza, prócz jednego, który należał do jej dziecka. Wreszcie skończyła i usiadła. Po chwili wszedł do pokoju Lee w skarpetkach. Zaczęło śmierdzieć. Usiadł przy stole i zaczął głośno jeść fasolę: mlaskał, chlipał, glamał itd.
- Lee, możesz jeść ciszej? – zapytał Onar.
- Nie mogę szefie, po drodze przeleciałem dwa gobliny na szybko i jestem głodny ja choler*. Umówiłem się z nimi na jutro. Szkoda, że są gorsi nawet od Krzykacza.
- Nie przy jedzeniu ludziu – powiedział szef najemników.
Po godzinie ruszyli do wyjścia. Ubrali buty, pożegnali się (Lee pożegnał się tylko z Lobartem, dając mu buziaka, i zostawiając szminkę). Wsiedli na traktor i odjechali. Po chwili Onar zaczął rozmowę.
- Co tu tak śmierdzi?
- To pewnie ta fasolowa, zjadłem pięć dużych talerzy, więc mam niezłe dopalacze.
- Lee, mam takie pytanie, i nie chodzi mi o sex. – powiedział, widząc już twarz Lee, która się uśmiechnęła. – Czemu ty jesteś gejem?
- Płaci mi za to mój pracodawca. – odpowiedział najemnik.
- Czyli kto?
- Ten głupek Boba Fett. Sukins*n płaci niezły szmal za udawanie geja.
- Co?! Mi nic nie płaci! I ty nie jesteś gejem?! – krzyknął zdenerwowany Onar.
- Oczywiście, że nie, co pan sobie myśli?
- Heh, Lee. Ty mnie kiedyś wykończysz. Wykończysz! Słyszysz?! Wykończysz!
- Hehe, mam taką nadzieję doktorku. Przejmę twoją działkę. – powiedział z uśmiechem Lee.
- To teraz trzeba tylko czekać na te kalosze, a potem zemsta! (muzyka Star Wars, ta która jest przy Dartchcie Vaderze).
Jechali, i nagle na ramię Lee nasrał ptak.
- To jest ten ptak, którego sprzedałem Lordowi Kondonowi!
- Już po nim. – powiedział Lee.
(Dla efektu powiem, żebyście sobie to sobie wyobrażali w powolnym tempie i mruczeli melodie ,,Czterech pór roku”) Wyjął powoli łuk Diega i naciągnął strzałę. Ptak znów atakował. Tym razem trafił w samo czoło najemnika. Lee celował i wreszcie puścił strzałę. Leciała tak powoli (dzięki temu, co wam kazałem w tej chwili robić), że szok, prawie tak powoli, jak wychodzące z tyłka gówno. Wreszcie trafiła w sam środek dziurki ptaka. (można już skończyć z tą melodią i zwolnionym tempie) Schował łuk i wytarł głowę o rękaw Onara. Szef najemników zaczął wąchać gówno.
- On miał rację! To ma smak mango! – krzyknął Onar.
Traktor zbliżał się do miasta, a nasi bohaterowie się dalej kłócili o mnie, czyli o Boba Fetta...
Koniec?
To koniec powieści o Onarze i Lee? Chyba tak. Powieść dobiegła końca, lecz w oddali widać biały tunel, prowadzący do...
BUM!!!
- Lee, ładuj następną! Szybko! – krzyknął Onar.
Najemnik wziął rakietę do bazuki i zaczął ją ładować do broni (hehe, to ten tunel).
BUM!!!
Rakieta trafiła prosto w restaurację, która była obok supermarketu lorda Kondona. Na około poleciały flaki, a Onar powoli wyciągnął lizaka z buzi o smaku truskawkowym.
- Jebnięty skurwys*n! Czyżby założył przeciwpancerne szyby?!
- Nie wiem szefie. – odpowiedział Lee, chociaż wiedział, że to nie było do niego.
- Zboczeniec pierdolo*y! Orczyc mu się zachciało! Mowiłem ci Lee, żebyś polazł do orków, i trochę u nich zarobił jako chłoptaś do zabawa!
- Mówiłem szefie, że...
- Że nie jesteś gejem, geju! Ale zarobić zawsze można. Dobra, pierdo*ę to! Masz tu ,,Bertę” – podał najemnikowi bazukę. -, a ja idę do supermarketu. Osłaniaj mnie.
Obym znów tego nie zrobił. Obym znów tego nie zrobił. Obym znów nie wlazł w gówno warga!, myślał Onar podczas szybkiego biegu do drzwi supermarketu. Wreszcie dobiegł i otworzył drzwi. W środku była masakra.
- O mamma mia! Co on im robił? On jest chyba jakimś fiziomaniakiem z wielkimi kompleksami! – powiedział do siebie Onar.
Podbiegł do wejścia, gdzie tydzień temu wchodził, by rozmawiać z Lordem o kaloszach. Ch*j nie przysłał mu tych jebnięt*ch kaloszy, i to teraz Onar ma kompleksy. Ostatnio popijanemu rozbił się swoim ferrari, gdy jechał do supermarketu, by upomnieć się znów o nie. Niestety złapały go gobliny i oszołomiły. Potem odnalazł go Lee, i... Tego Onar się obawiał najbardziej. Lee mógł z nim zrobić wtedy wszystko, czyli także kilka razy go ładnie przelecieć. Na pewno to zrobił i na pewno jest gejem. Pewnie zmyśla o tym jakimś pierdolo*ym Bobie Fettcie, możliwie, że ma zwidy. Trzeba się go będzie zapytać o to, co się działo w tej Koloni Gejów, gdzie byli tylko wrzucani mężczyźni. Onar słyszał, że był też przywódcą w jednym z tamtejszych obozów. Najwyraźniej był najlepszy. Słyszał też, że miał tam konkurencje: Gomeza (krety*a, która miał ciuchy z lumpeksu) i jakiegoś Śniącego (gościu pojawiał się po tym, jak się wypaliło marichuanę). Dobra, koniec rozmyślań, pomyślał. Czas działać. Wreszcie zobaczył drzwi, które po chwili otworzył. Tam stał gostek ubrany w czarny strój. Miał także maskę, przez którą można było słyszeć syki wdychanego i wydychanego powietrza. Najwyraźniej się dławił. Postać się odwróciła. Onar odpiął od pasa swój świetlny miecz i go włączył.
- Dopadłem cię Lordzie Kondonie. Moc stoi po mojej stronie.
- Nieprawda, moc jest silna w naszej rodzinie! – krzyknął lord.
- Co chcesz przez to powiedzieć czubk*? – zapytał zdziwiony Onar.
- Onar, ja jestem twoim ojcem! – powiedział Kondon i wyciągnął do niego rękę. – Przyłącz się do mnie, a podbijemy całe Khorinis, a później całą Myrtanę. W całym królestwie będą tylko nasze supermarkety!
- Never!!! – krzyknął Onar ze łzami w oczach, po czym rzucił się na Lorda.
On także włączył swój miecz. Ostrze żółte (Onara) i czerwone (Kondona) zetknęły się ze sobą. Rozpoczęła się walka o całe królestwo Myrtany...