ďťż
Indeks Rzyg kulturalnyLg Pc Suite Iii PROGRAM PC SUITE IIIProblem Z Włączeniem Gothic Iii Problem z Gothic IIISave Do Gothic Iii Zb Potrzebuje jakis save do ZB PILNIEGothic 3 Kod Na Umiejętność It_Perk_Axe_3 – Duży oręż IIIIii Rozdział Vatraz ślepy Vatraz nie chce zabrać Oko InnosaProblem Z Gothic Iii - Pomocy nie chce mi sie gra odpalicWarcraft III: The Forgotten World Wind Of HopeOstatni Furionn Opo na podstawie Warcrafta III i WoWaWielozadaniowy Telefon Vario Iii W Sieci EraWarunki Obronne Zamków W Gotthic III
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swittle.opx.pl
  •  

    Rzyg kulturalny

    Przedstawiam początek III cząsci miojego opowiadania. Z góry ostrzegam, że to opo bedzie poważniejsze od poprzedniczek, wymaga tego tematyka. Nie zraźcie sie długością, tak mi wyszło Pozdro dla tych, co wolą abym pisała poważniej

    Prolog Klient

    Gdy Victor po raz pierwszy usłyszał to dziwne imię, w Dor Feafort była jesień. Słońce odbijało się w kanałach portowych i zalewało stare mury złotem, ale od morza wiał lodowaty wiatr, jak gdyby chciał przypomnieć ludziom o zbliżającej się zimie. Żadne inne miejsce na świecie nie mogło tak bezwstydnie chełpić się swym pięknem jak Księżycowe Miasto, gdzie konkurowały ze sobą rozświetlone słońcem szczyty wspaniałych budowli, łuki, kopuły katedr i wieże.
    Pogwizdując, Victor odwrócił się od okna i stanął przed lustrem. Doskonała okazja, by wypróbować nowe wąsy. Dopiero wczoraj kupił tę niezwykłą ozdobę: ogromne wąsiska, tak ciemne i krzaczaste, że nawet sum mógłby ich pozazdrościć. Ostrożnie przykleił je pod nosem, stanął na palcach, by dodać sobie wzrostu, obrócił się w lewo, potem w prawo…Nagle ktoś zapukał do drzwi. Klienci. Cholera. Dlaczego akurat teraz?
    Z westchnieniem podszedł do drzwi i otworzył je. Do mieszkania wszedł wysoki, chudawy mężczyzna w płaszczu. Podejrzliwie rozejrzał się dookoła, zmierzył wzrokiem kolekcje kaktusów, wieszak na czapki, kapelusze i peruki, zbiór wąsów niewiadomego pochodzenia oraz olbrzymią mapę miasta.
    - Victor Getz? – padło pytanie.
    - Tak, to ja – odparł Victor, wskazując jednocześnie krzesło przed biurkiem.
    Dość niepewnie zajęli miejsca. Mężczyzna z ponurą miną skrzyżował ręce na piersiach i dziwnie wpatrywał się w twarz Victora.
    - Och, to? To mój nowy kamuflaż – wyjaśnił Victor, odklejając wąsy. – W moim zawodzie to konieczność. Ale czym mogę panu służyć? Coś panu skradziono, coś zginęło czy uciekło?
    Mężczyzna sięgnął do kieszeni kaftana. Victor zdążył zauważyć, że klient ma długie jasnoblond włosy spięte na karku i szpiczasty nos, a jego usta wyglądają tak jakby rzadko się uśmiechał.
    - Coś mi zginęło - powiedział nieznajomy i przesunął w jego stronę szkic.
    Ze szkicu spoglądała na niego młoda kobieta o poważnym spojrzeniu, regularnych rysach twarzy i półdługich ciemnych włosach.
    - Dziewczyna? – Victor spojrzał na niego zdziwiony.
    - To siostrzenica mojego zleceniodawcy, który pragnie zostać anonimowy – wyjaśnił nieznajomy. – Nazywam się Cedric. Dziewczyna uciekła jakiś rok temu. Oczywiście próbowaliśmy ja odnaleźć, ale po prostu znikneła. Nie znamy powodów tej ucieczki. Dlatego mój pan chce zlecić panu jej odnalezienie. Szeryf polecił pańskie usługi…Poza tym…
    - Tak?
    - Jest pan sławny. Wpadł pan na trop samego Króla Złodziei.
    Victor nie skomentował, że owy Król Złodziei nieźle dał mu w kość i na końcu wystrychnął na dudka.
    - Przyjmie pan to zlecenie?
    - Tak, przyjmę – Victor skinął głową. – Już ja ją odnajdę. Jak się nazywa?
    - Shireece.

    Gdy jego dziwny gość schodził schodami, Victor wyszedł na balkon. Podmuch zimnego wiatru, który czuł na twarzy, przywiał zapach morskiej soli. Mieszkał w Dor Feafort już dziesięć lat, ale ciągle nie poznał tych wszystkich zakamarków miasta. Pewnie nikt ich zresztą nie znał. Nie będzie łatwo znaleźć osobę, która wcale nie chce być znaleziona. To pewne.
    Co tam, pomyślał. Zawsze chętnie bawiłem się w chowanego i zawsze każdego znajdowałem.
    Gdzie rozpocząć poszukiwania? W sierocińcu? Nie, tam nie. Szpitale? Przytułki? Też nie…Cedric już pewnie tam sprawdził. Victor wychylił się za balustradę i splunął do ciemnego kanału.
    Shireece. Naprawdę ładne imię, pomyślał. Pewne było, że jeśli się ukrywa, to z niego nie korzysta.

    Rozdział I Ukryta prawda

    Chociaż mało, kto śpi tej księżycowej nocy, wszędzie jest cicho. Mijający się w korytarzach ludzie pozdrawiają się niemo. Od tygodnia Pierwszy Opiekun leży pod kołdrami. Chwilami zasypia, drżąc we śnie. Potem przez długie godziny milczącego czuwania jego oczy szukają w półmroku odpowiedzi na dręczące go pytania.
    Jak przodkowie przyjmą go w Innym Świecie, jeśli odejdzie nie wyznaczając następcy?
    Co się stanie z Bractwem, gdy odejdzie?
    Co oznaczają te dziwne znaki, które od kilku miesięcy pojawiają się w Księdze Bytu?
    Długa litania pytań huczy mu w głowie, aż wreszcie gorączka znowu mąci mu świadomość. Ból rozsadza mu głowę, przenika aż do kości. Ból nieznany, który wziął się niewiadomo skąd.
    I wtedy, w swej rozterce widzi błękitne źrenice dziewczyny, która wychował. Oczy barwy wód wielkiego jeziora Zalla. Oczy kojące ból.

    Na początku jest cicho, ale potem na korytarzu rozlegają się kroki i jakieś głosy. Ale do komnaty wchodzi tylko jeden człowiek. Kirdan podnosi się z jękiem.
    - Orlandzie? To ty?
    - Tak, to ja – odpowiada Opiekun i podchodzi bliżej.
    Kirdan jest o wiele bardziej chory, niż sobie wyobrażał. Oddycha z trudem. Ma szkliste oczy, niczym człowiek oszołomiony alkoholem. Postarzał się nagle. Orland musi zapanować nad sobą, by się nie cofnąć, i zastanawia się, czy ma przekazać złą wiadomość. Pierwszy Opiekun odgaduje przyczyna jego milczenia.
    - Powiedz mi, co wiesz. Nie ukrywaj niczego.
    - Nie mam dobrych wieści – przyznaje Orland. – Władcą miasta został książe Ades Jenuo. Spełniły się nasze obawy.
    - To niebezpieczny człowiek…Musicie uważać.
    Kirdan zaciska pięści na kołdrze.
    - Nie zniszczy nas - szepce. – Nie to mówią Glify.
    - Księgi…Księgi mówią, że jego los jest połączony z losem Sever. Ale on nie będzie chciał jej zabić.
    - Obawiałem się tego. On wie o niej? Zatarliśmy przecież wszelkie ślady…
    - Nie potrafię powiedzieć. Nie znamy jego zamiarów…Po mieście krążą jego Tropiciele. Jest coraz bardziej niebezpiecznie.
    Kirdan patrzył przez chwilę w sufit.
    - Nie chcę, by znowu się od nas oddaliła – rzekł w końcu. – Minione dwa lata minęły nam w spokoju…nie chcę, aby zapanowała miedzy nami niezgoda. Ale musi wiedzieć…Musi. Ja umieram.
    - Kirdanie…
    - Znienawidzi nas – powtarza Kirdan.
    - Ale nic na to nie poradzimy – odparł Orland.
    - Jest w Bractwie?
    - Nie, wyszła. Ale powiedziała, że wróci. Zawsze wraca.

    - To jutro?
    - Nie.
    - We wtorek?
    - Nie.
    - Sever…
    - Nie!
    Artemus zamknął się. Szli oboje jedną z ulic miasta, która pomimo wczesnej pory, tętniła już życiem.
    - W każdym razie zostało mi dużo kasy – powiedziała cicho Sever. – Muszę kupić parę potrzebnych rzeczy, bo przecież idzie zima.
    - Na przykład, co?
    - Buty. Twoje wyglądają, jakbyś wyciągnął je z kanału.
    - Ej, to nie było miłe…
    Sever uśmiechnęła się, ale nic nie odpowiedziała. Pokręciła tylko głową i ruszyła dalej. Zamyślona, ominęła dwie wydzierające się na siebie na środku ulicy kobiety i wpadła na niskiego, krępego mężczyznę z wąsami. Oburzony mężczyzna odwrócił się i wytrzeszczył oczy, jakby zobaczył ducha.
    - Przepraszam – mruknęła Sever i zanurkowała głębiej w gęstniejący tłum, w którym łatwo można stać się niewidocznym.
    - Co tak pędzisz? – zapytał Artemus.
    Sever rozejrzała się.
    - Taki jeden dziwnie się na mnie gapił – powiedziała.
    Z niepokojem spoglądała na kłębiący się tłum, ale podejrzanego typka nigdzie nie było widać.
    - Gapił się? Wydawał ci się znajomy?
    Sever pokręciła przecząco głową, ale na wszelki wypadek raz jeszcze się rozejrzała… Złapała Artemusa za rękaw i pociągła za sobą.
    - Co jest?
    - Ona nas śledzi – Sever szła szybko, coraz szybciej.
    - O czym ty mówisz?
    - Ten facet nas śledzi. Usiłował ukryć się w tłumie, ale go zauważyłam.
    Artemus odwrócił się w poszukiwaniu domniemanego prześladowcy, ale zobaczył jedynie obojętne twarze przechodniów.
    - Sever, to bzdura. Nikt cię nie ściga. Truart dawno nie żyje.
    Popatrzyła na niego bez słowa, po czym ruchem głowy wskazała ku wąskiej uliczce. Wiatr wiał im w twarz, jakby tu, w ciemnym zaułku, dokąd prowadziło to mało przyjazne przejście: na ukryte podwórze, a stamtąd w labirynt uliczek. Doskonałe miejsce, by kogoś zgubić. Nagle jedna Sever zatrzymała się i przywarła do ściany, patrząc uważnie na przechodzących ludzi.
    - Pokażę ci go – powiedziała.
    - I co potem?
    - Wiejemy.
    - Superplan…
    Najpierw kryjówkę minęły jakieś dzieciaki, potem przeszły dwie kobiety a wreszcie zjawił się mężczyzna: niski i krępy, o dużych stopach i sumach wąsach. Rozejrzał się, jakby czegoś lub kogoś szukał, stanął na palcach, wyciągnął szyję i zaklął. Po chwili poszedł dalej.
    Sever wstrzymała oddech.
    - Znam tego gościa!

    Kiedy do Victora dotarło, że dziewczyna mu się wymknęła, ze złości kopnął w najbliższy wystający z kanału drewniany pal, po czym, utykając, ruszył do domu. Przez pół drogi nie przestawał głośno klnąc, aż ludzie się za nim oglądali.
    - Jak amator – wyrzucał sobie. – Zgubiłem ich jak amator. I kim był ten chłopak? Cholera. Cholera. Cholera. Dziewczyna sama wpadła mi w ręce, a ja pozwalam jej uciec.
    Kiedy otwierał drzwi do domu stopa wciąż go bolała.
    - Przynajmniej wiem, że jest w mieście…

    Artemus ruszył, za Sever, nasłuchując własnych kroków, które odbijały się zdradzieckim echem. Biegli w dół wąską uliczką, potem przez otoczony domami plac, przez jakiś most, a potem znowu uliczką w dół. Sever uparcie biegła przodem, jakby znała na pamięć plątaninie uliczek i mostów. W końcu zwolniła.
    - Sever, co jest? – zapytał Artemus.
    - Uciekliśmy mu – odparła. – Już raz mu zwiałam.
    - Temu facetowi?
    - Tak, to detektyw, jeden z nielicznych przedstawicieli tego jakże kretyńskiego zawodu. Odnajduje bogaczom różne rzeczy, które gdzieś znikneły.
    Artemus spojrzał na nią uważnie.
    - Wiesz… mam taką zasadę: nikogo nie pytam, co było kiedyś, ale…wyglądało na to, że ten facet szukał właśnie ciebie. Znasz kogoś, kto zapłaciłby detektywowi za to, żeby, cię odnalazł?
    - Raczej nie. Od dłuższego czasu nie miałam żadnej eskapady.
    - To, kto cię szuka?
    - Nie mam pojęcia.
    - Powiesz Orlandowi?
    - Nie. Do diabła, nie. Aż tak źle nie jest.
    Artemus wzruszył ramionami. Nie zamierzał się kłócić. Ruszyli znowu, tym razem w stronę Seminarium. Po drodze minęli Plac Brindishi Dorom, gdzie trwały przygotowania do koronacji nowego pana miasta. Szykowała się naprawdę wielka uroczystość, pełna przepychu i bogactwa. Sever przystanęła na chwilkę i patrzyła na budowane podium. Dziwne, ale jej się to nie podobało. Miała to samo uczucie, jak wtedy, w Khorinis, dwa lata temu.
    Przeczucie niebezpieczeństwa.

    Nim znowu przekroczy próg komnaty, widzi kogoś obcego. Jest to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna. Odziany w eleganckie ubranie, ma długie czarne włosy i brązowe oczy. Gdy tylko ja spostrzegł, utkwił w niej wzrok.
    - Chodź tutaj, dziecko – rzekł Kirdan cicho.
    Sever podchodzi bliżej.
    - Przyjrzyj jej się, Gilbercie – mamroce Kirdan.
    Nieznajomy zbliża się i staje przed Sever. Patrzy na nią przyjaźnie.
    - Gilbert Durandal – przedstawia się i wyciąga do niej rękę. - Vana’Diel, prawda?
    Sever odwzajemnia uścisk. Jej mała ręka ginie w dużej dłoni Gilberta – dłoni wojownika. Patrzy jej prosto w oczy, jakby dziwiąc się niezwykłemu błękitowi jej spojrzenia, a ona jest zaskoczona krwawymi kreskami przecinającymi białka jego oczu.
    - Zostaw nas, Gilbercie – prosi Kirdan.
    - Wrócę jutro – odparł.
    Po jego odejściu Sever podchodzi do łoża. Kirdan bierze ją za rękę. A potem mówi jej cichutko:
    - Cierpliwości, córeczko. Mam ci dużo do powiedzenia.
    Przez cały dzień i noc Pierwszy Opiekun trzyma dłoń Sever w swoich rękach.
    Cały czas opowiada i opowiada. Cichutkim głosem wyrzuca z siebie słowa, jakby nie miał siły na nic innego. Opowiada o wszystkich sekretach Bractwa, o Księgach Bytu, gdzie zapisana jest przyszłość. Szlochając w agonii, mówi, jak wiele dała mu szczęścia, że chociaż bywały między nimi kłótnie i konflikty, to zawsze mogła na nich polegać.
    - Khandrakar – mówi cicho Kirdan i zrywa z szyi dziwny amulet. – Khandrakar to klucz do portali rozmieszczonych w całym mieście…Prowadzą one do Nieskończonego Miasta…do Meridianu. Przez wiele lat był pod moją ochroną…strzegł mnie. A teraz pora, by przeszedł na ciebie.
    - Kirdanie…
    - Daj mi mówić. Proszę…Serce Khandrakaru nie jest zwykłym magicznym amuletem. To jedyna ocalała rzecz z Meridianu, miasta ukrytego pod Dor Feafort.
    - Meridianu – powtórzyła Sever, a w jej pamięci odżyły wspomnienia: uwolnienie narzeczonej Basso, była w tamtych ruinach.
    - Dor Feafort powstało na ruinach Nieskończonego Miasta, siedziby Zakonu Strażników, od których wywodzą się Opiekuni. Serce było talizmanem…Władało czterema żywiołami…
    - Skoro to Serce jest takie ważne to, dlaczego mi je dajesz? – zapytała.
    - Ja umieram, Sever. I nie zaprzeczaj. Umrę tej nocy.
    Sever chce wstać i zawołać Orlanda, ale Kirdan ją powstrzymuje.
    - Sever…weź Serce. Ono nie może wpaść w ręce księcia. Nie może!
    - Kogo? Kirdanie, musze zawołać pomoc!
    - Nie, zostaw. Tak ma być – Opiekun z trudem podnosi się z łoża i zakłada amulet na szyje Sever. Czerwony kryształ zaczyna lśnić. – Nie pozwól mu go zabrać!
    Sever, przerażona, kładzie Kirdana z powrotem na poduszki. Źrenice Opiekuna są czarne ja noc, ale matowe i bez wyrazu.
    - Przepraszam! – zaszlochał. – Nie mieliśmy prawa mu cię odbierać!
    - O co ci chodzi?
    - Twój ojciec żyje.
    Zapadłą cisza. Sever otworzyła szeroko oczy, jakby nie wierząc w to, co usłyszała. Jej ojciec…żyje?
    - Co…?
    - Zabraliśmy mu ciebie. Kivar załamał się, opuścił miasto. Orland mu o tym powiedział…
    Sever czuje się rozdarta. Widzi przed sobą umierającego przybranego ojca, w pamięci odżywa obraz martwej matki. Fala smutku dławi jej pierś, łzy napływają do oczu. Kirdan ostatni raz chwyta się jej dłoni.
    - Jako twój ojciec, byłem bardzo szczęśliwy..
    Pada – i już koniec. Nie żyje.
    - NIE!!!
    Sever zanosi się płaczem. Za drzwiami słychać pośpieszne kroki i głosy. Do komnaty wchodzą trzej Opiekuni, w tym Orland.
    - Bogowie! – wyrywa się z ust Opiekuna Aidemus. – Pierwszy Opiekun nie żyje! Nie żyje!
    Orland podszedł do Sever i położył jej dłoń na ramieniu.
    - Sever…
    - Zabierz tę rękę – słyszy pełen nienawiści głos.
    Sever odwraca do niego twarz. Jej oczy, pomimo łez, pełne są gniewu i nienawiści. Orlanda przeraża ten wzrok.
    - Co się stało?
    - Śmiesz pytać?! – Sever podrywa się z łoża i łapie Orlanda za poły płaszcza. – Ty świnio! Ty pieprzony sukinsynie! Zrujnowałeś mi życie! Jak mogłeś?!
    Pozostali Opiekuni nie wiedzą, co robić. Sever jeszcze nigdy tak się nie zachowywała!
    - Sever – wykrztusił Orland. – O co ci chodzi?
    - Oszukałeś mnie! Przez tyle lat mnie oszukiwałeś! I czego się dowiaduje? „Twój ojciec żyje”!
    Orland wstrzymuje oddech i odwraca wzrok.
    - Jak mogłeś? Dlaczego mi to zrobiłeś? Miałam prawo do normalnego życia! Nie miałeś prawa mi tego odbierać!– Sever krzyczy przez łzy.
    - Posłuchaj…
    ale Sever nie chce już słuchać. Z całej siły odrzuca Orlanda od siebie. Opiekun z ląduje na ziemi.
    - Brzydzę się tobą! Nienawidzę ciebie i tego miejsca! – krzyknęła dziewczyna i wybiegła z komnaty.
    Zapadłą cisza. Orland nie wstawał z podłogi. Ukrył twarz w dłoniach i gorzko zapłakał.

    Mam pisac dalej?


    Opowiadanie jest świetne. Możliwe, ze pobije poprzednie części, bo fabuła jest bardziej interesująca. Ale czy mroczniejsza, to sie zobaczy W każdym razie pisz dalej, obyś nie traciła weny.

    Czekam na regularnie dostarczane następne części, ob nie za długo.

    Pozdro, ocena powinna być uczciwa, więc daję ci 10/10
    Wreszcie III część!!! Juhu! Zauważyłam pewne zmiany w stosunku do poprzednich części:
    - zmieniłaś opisy - są teraz takie "poetyckie" i mają więcej epitetów np:

    No z wielkim uśmiechem na twarzy przeczytałem początek kolejnego opowiadania. Fabuła jest poważniejsza i bardziej wciągająca niż w poprzednich częściach, ale to może być tylko zmiana na dobre ... opisy są ciekawe i nie nużą a dla mnie to jest ważne ... dialogi jak zwykle naturalne i co tu dużo mówić ... ocena 10/10 z czystym sumieniem daję ... czekam na CD i nawet nie powiem, że "myślę, że będzie równie dobry", bo wiem, że będzie .
    Z poważaniem,
    Cisu


    No siema! Opowiadanie spoko. Fajnie się je czyta. Błędów nie zaóważyłem. Dialogi i fabuła są jak najbardziej w porządku. Opisów jest dużo i są bardzo dobre. Ogólnie spoko, byłbym głupi nie dając podobnej oceny za opo. 10/10 oczywiście.
    Czekam na CD.

    pozdrawiam

    Kolejny rozdział, specjalnie na czyjeś życzenie postarałam się zamieścić go wczesniej. Zapraszam do lektury.

    Rozdział II Podwójne ostrzeżenie

    Było zimno. Gęste i czarne jak atrament chmury zasłaniały niebo. Wiatr ucichł i zastąpiła go drobna mżawka. Ale Sever niczego nie widzi. Nic nie słyszy. Nie chce.
    Jest sama. Nigdy, od pierwszego dnia, kiedy przyprowadzono ja do Orlanda, nie czuła się taka samotna i zagubiona. Nigdy, od chwili, kiedy Pierwszy Opiekun przytulił ją po raz pierwszy, nie czuła się tak narażona na ciosy i porzucona.
    Zdradzona… Zdradzona przez ludzi, którym ufała. Przez swoich domniemanych przyjaciół…Kirdan, Orland, Aidemus, Caduka…I Artemus. Dlaczego to zrobili? Dlaczego kłamali?
    Kłamałam dla was! A wy nigdy mnie nie rozumieliście! Nie pocieszyliście!
    Chcieli cię wykorzystać, powiedział jej wewnętrzny głos. A ty dałaś się złapać na ich słowa. Manipulowali tobą.
    Ale przecież uratowali mnie przed śmiercią, zabrali do siebie…
    To, dlaczego powiedzieli ci, że całą twoja rodzina nie żyje? Dlaczego trzymali to w sekrecie? Byłaś im potrzebna!
    Nie wiem…
    Sever otuliła się szczelniej płaszczem. Była zmęczona i zziębnięta. Nie miała, dokąd pójść.
    - Już nigdy nie będę przez was płakać – powiedziała cicho i otarła rękawem oczy. – Nigdy. Teraz, to oni pożałują, że ze mną zadarli. Obiecuje.

    Sklep, w którym Król Złodziei upłynniał część łupów, znajdował się w uliczce niedaleko Zachodniej Bramy.
    W sklepie Barbarossy panował jak zwykle chaos. Cieniutka porcelana walczyła o miejsce ze stosami starych, obrazy w zaśniedziałych srebrnych ramach stały obok masek. U Barbarossy każdy mógł znaleźć wszystko, czego dusza zapragnie, a to, czego na półkach nie było, Barbarossy po prostu załatwiał.
    Gdy Sever otworzyła drzwi, nad głową zabrzmiały jej dziesiątki szklanych dzwonków. Między regałami tłoczyli się klienci. Jeden z nich trzymał właśnie małą rzeźbę, którą Sever sprzedała grubasowi kilka tygodni temu. Kiedy zobaczyła cenę nabazgraną na cokoliku, z wrażenia o mało nie przewróciła wielkiej gipsowej figury stojącej na środku sklepu.
    Okancił ja na czterysta sztuk złota!
    Podeszła do lady i nacisnęła dzwonek. Zerknęła na obraz kobiety w jakiejś masce i zrobiła głupią minę. Zawsze tak robiła, ponieważ wiedziała, że w masce znajduje się wizjer, przez który Barbarossy podglądał klientów.
    Minęło zaledwie kilka sekund, po czym za lada pojawił się gruby właściciel. Zobaczywszy ją, szybko pozbył się klientów.
    - Miałem nadzieje, że wpadniesz – powiedział konspiracyjnym szeptem.
    - Poważnie?
    - Spytaj Króla Złodziei, czy nie przyjąłby pewnego zlecenia.
    - Mów dalej…
    - Mój ważny klient…- Barbarossa zaczął skubać swoją brodę – poszukuje kogoś utalentowanego, kto mógłby mu załatwić…pewną rzecz.
    - Jasne, że szef się zgodzi. Po to tu mnie przysłał.
    Barbarossa najwyraźniej się ucieszył.
    - Mój klient spotka się z wami o północy za dwa dni, koło karczmy „Pod muszelką”. Hrabia lubi bawić się w tajemnice.
    - Hrabia? Arystokrata?
    - Naturalnie, ze tak. Mam nadzieje, że twój szef umie się zachować. Kiedy poznacie Hrabiego przekonacie się, że nie ma wątpliwości, co do jego pochodzenia. Nie zdradził jak się nazywa, ale przypuszczam, ze to jeden z Valleressów. Albo ktoś z Contarich, Loredanów lub Vandersaavre.
    Sever przytaknęła. Ostatnie nazwisko znała aż za dobrze.
    - Mój szef przyjmie zlecenie.
    Szybko pożegnała się z Barbarossą i opuściła sklep. Sklepikarz odczekał chwilę, potem wziął płaszcz i wyszedł ze sklepu. Zamykając drzwi, pomyślał, że pan Getz się ucieszy.

    Pijackie wrzaski i śpiewy mąciły nocną ciszę. „Pod muszelką” nie było gospodą dla biednych – gościła kiedyś nawet samego starego Namiestnika. Koło budynku, przy starej fontannie, na ławeczce siedział odziany w ciemne szaty starszy człowiek. Z ciemności wyłoniła się inna postać, z kapturem naciągniętym na twarz i szalem, która bez słowa przysiadłą się do staruszka.
    - Nie pokażesz mi swojej twarzy? – odezwał się starszy mężczyzna.
    - Nie, ale to nie powinno przeszkadzać nam w interesach – odparła Sever, poprawiła szal, który zakrywał jej twarz.
    - A więc naprawdę jesteś Królem Złodziei? – powiedział cicho nieznajomy. – No, dobrze, zachowaj anonimowość, ale i tak widzę, ze jesteś bardzo młody.
    - Zgadza się. A ja poznaje po głosie, że jesteś bardzo stary. Czy wiek ma dla naszej umowy jakieś znaczenie?
    - Ani trochę. Wybacz moje zdziwienie. Kiedy Barbarossa opowiadał mi o Królu Złodziei, nie wyobrażałem sobie, mówiąc szczerze, młodzieńca ledwie dwudziestoletniego. – Sever omal nie wybuchłą śmiechem na te słowa. – Ale nie rozum mnie źle. Zgadzam się z tobą, że wiek nie odgrywa tu żadnej roli. Ja sam, mając zaledwie osiem lat, musiałem pracować jak dorosły.
    - Hrabio…tak mam cię nazywać, prawda?
    - Tak, możesz się tak do mnie zwracać – starzec odchrząknął. – Od lat poszukuje pewnego przedmiotu. Niestety, owa rzecz jest w posiadaniu kogoś innego… Miejsce, które masz dla mnie obrobić, to pałac książęcy.
    Sever wciągnęła powietrze. Pałac? Ma się włamać do pałacu? Ha, tam jeszcze nie była!
    - Zostawiam ci kopertę, w której znajdziesz wszystkie informacje niezbędne do wykonania zadania: plan pałacu, kilkanaście wyjaśnień dotyczących przedmiotu i jego szkic.
    - Bardzo dobrze – Sever skinęła głową. – Wszystko się przyda. A teraz przejdźmy do zapłaty.
    Stary zaśmiał się cicho.
    - Widzę, ze znasz się na interesach. Twoja zapłata wynosi pięć milionów, płatne przy przekazaniu łupu. Zgadzasz się?
    - Tak. Zgoda. Kiedy mam przekazać łup?
    - Och, tak szybko, jak tylko zdołasz.
    - A jak mam pana poinformować?
    - Zajrzyj jutro do Barbarossy. Ale miejsce wymiany podam ci już teraz. Barbarossa zbyt chętnie otwiera cudze listy, a ten interes chce załatwić bez niego. Zapamiętaj, więc dobrze: spotkamy się po Mostem Mefira we wschodniej części miasta. Życzę szczęścia.
    Hrabia położył cos obok Sever, wstał i zniknął w mroku. Dziewczyna spojrzała na pozostawioną przez niego kopertę. Schowała ją do kieszeni.

    Coś było nie tak.
    Sever uniosła głowę i ujrzała wyłaniającą się z mroku postać otuloną płaszczem. Zatrzymała się, odwróciła na pięcia z zamiarem odejścia, gdy mężczyzna odezwał się:
    - Jestem tu wbrew rozkazom Rady. Zaczekaj, daj mi chwilę.
    - Jedną chwilę – Sever spojrzała na niego zimno.
    - Sever, bądź rozsądna. Mylisz się, co do nas. Nie jesteśmy tacy…
    - A jacy? Bezczelnie oszukiwaliście mnie przez tyle lat, a teraz masz odwagę usprawiedliwiać się?
    - Ja…
    - Och, przestań. Wiem, że czytałeś Księgi Bytu. Wiem, że znałeś prawdę. I milczałeś. Zdradziłeś naszą przyjaźń, którą tak ochoczo podtrzymywałeś. Jesteś fałszywy i zakłamany. Nie chcę twojej pomocy. Nie potrzebuje jej. Więc przestań mi ją oferować. Przestań zachowywać się jak przyjaciel. Co to za przyjaciel, który składa obietnice bez pokrycia?
    - Pozwól mi wyjaśnić. Złożyłam przysięgę…
    Ale Sever nie chciała go słuchać.
    - Jeśli pójdziesz za mną, to nie ręczę za siebie – rzuciła przez ramię i zaczęła odchodzić.
    - Nie przyjmuj tego zlecenia! – zawołał za nią Artemus. – Nie pakuj się w to!
    Zignorowała jego słowa.

    Był ciepły słoneczny dzień w samym środku jesieni. Nadja Vandom, zamyślona, wracał z ziołami. Szła wolno przez las, koszyk obijał się o jej nogi, a wysoka trawa łaskotała jej dłonie. Ścieżka zrobiła się coraz węższa, drzewa rosły gęściej po obu stronach.
    Nagle przystanęła. Wyraźnie słyszała tęten kopyt. I zaraz za jej plecami pojawił się w dzikim galopie jakiś jeździec, cały w czerni, a wielkim koniu, najwyraźniej nie mając zamiary zatrzymać się ani zwolnić.
    Nadja ocknęła się z przerażenia i błyskawicznie ruszyła przed siebie. Wiedziała jednak, że ścieżka nieprędko zrobi się szersza. Wtedy będzie już za późno. Skoczyła w bok, w gęstwinę kolczastych, splątanych gałęzi. Z zamkniętymi oczami starała się uciec jak najdalej od dróżki. Ręce, twarz, a nawet uszy miała podrapane do krwi, ale wkrótce uświadomiła sobie, że koń stanął. Jeździec nie mógł zawrócić na wąskiej ścieżce ani tym bardziej konno gonić uciekającą przez las Nadje.
    Ona zresztą była już daleko. Przedzierała się przez zarośla, łamiąc mniejsze gałązki. Wciąż się o coś potykała, ze zmęczenia jej oddech zrobił się świszczący. Pełzła na czworakach posiedzi wielkimi kamieniami i przez plątaninę krzewów, a gdy tylko mogła, zrywała się i biegła jak szalona, potykała się, padała, stawała i znowu biegła.
    Nagle pojaśniało. Przed nią, nawet niezbyt daleko, leżało Khorinis. Spojrzała za siebie, na łąkę, tam gdzie jej prześladowca powinien był wyjechać z lasu, ale nikogo nie dostrzegła.
    Uciekła mu.

    Jeździec obserwował ją z ukrycia. Ta smarkata dziewczyna zdołała mu uciec, a nie był na tyle głupi, by kontynuować pościg na otwartej przestrzeni. Ale dostanie ją. Pan ucieszy się, że pozbył się jednego z Opiekunów znających magię Glifów. To będzie dla jej przyjaciółki bardzo mocny cios.
    I wtedy wkroczy sam Pan.

    Pisać CD czy dać sobie spokój?

    Kolejna czesc bardzo ładnie napisana. Twoje opowiadania bardzo fajnie się czyta, ta część udała Ci się równie dobrze jak I, a może jest nawet lepsza choć tego nie potrafię powiedzieć. Dalej fabuła i dialogi nie pozostwiają nic do życzenia. Opisy nadal są świetne, wciągająca treść i fabuła. Co tu dużo mówić nic dodać nic ująć. Moja ocena 10/10.

    pozdrawiam
    Trochę którsze niż zwykle ale po wielkości się nie ocenia . Opo nie straciło przez to swego uroku - nadal tajemnicze i tak ma zostać . Sądzę, że powinnaś pisać dalej. Zauważyłam parę literówek - mam nadzieję, że będzie ich mniej . Tylko jak zaczęłam czytać, to po chwili je skończyłam czytać , ale:

    Nie było mnie jakiś czas. A szkoda, bo bym wcześniej poczytał sobie tą część, która jest równie dobrze napisana, co pozostałe i ciągle ma swój klimat. Nie będę się rozpisywał, bo rozpisuję się głównie o wadach, których jakoś dopatrzeć się nie mogę . Ocena? 10/10. Błędów się nie dopatrzałem.
    Z poważaniem,
    Cisu
    Błędów chyba rzeczywiście nie ma

    Kolejna cześć opowiadania (o matko, która to ) tak samo świetna jak poprzednia (i poprzednie). Fajnie wyszło z tym ojcem, czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. Wiem, że nie będzie on gorszy od tych, które już zobaczyłem (przejrzałem i przeczytałem). Ocena - musi być sprawiedliwa - 10/10

    Pozdrowienia.
    Krótkie ale to zapowiedź czegos większego. Pozdro.

    Rozdział III Inny punkt widzenia

    - Nadja, dziecko, jak ty wyglądasz? – powiedział Vatras na jej widok. – Przydarzyło ci się coś złego?
    - Nie…Potknęłam się na zboczu i wpadłam w chaszcze – skłamała dziewczyna.
    Mag Wody zmierzył ja czujnym wzrokiem.
    - Te chaszcze musiały być naprawdę gęste – dodał. – Jesteś bardzo podrapana, masz zadyszkę, jakbyś biegła bardzo szybko.
    - Bo tak było! Biegłam i wylądowałam w krzakach.
    Czarodziej nie przestawał patrzeć na nią tym swoim wszechwiedzącym wzrokiem. Nadja poczuła się nieswojo.
    - Na górze, w twoim pokoju leży list. Przyszedł niedawno – rzekł Vatras.
    List? Do niej?
    Pędem wbiegła po schodach na górę. Od progu zobaczyła leżącą na stole kopertę. Spojrzała na nadawcę. List od Artemusa! Otworzyła kopertę, usiadła na pierwszym lepszym krześle i zaczęła czytać:

    Droga Nadjo!
    Będziesz zapewne zdumiona listem ode mnie, nigdy wcześniej czegoś takiego nie zrobiłem. Chodzi mi o to, że czuje się zagubiony, a w Bractwie nie ma nikogo, z kim mógłbym porozmawiać. Czuję się, jakbym się znalazł w jakiejś ogromnej pustej przestrzeni, gdzie nic nie jest rzeczywiste. Poza tym, boję się czegoś, czego nie ośmielę się teraz nazwać, a nie mogę o tym rozmawiać z Opiekunami.
    Czy naprawdę jestem taki beznadziejny? Czy mogłem oszukać mojego jedynego przyjaciela? Mogłem i dlatego czuje się okropnie.


    O kim Artemus pisze? Kogo oszukał?

    Zrobiłem coś, czego potem okropnie żałowałem. Ukryłem coś przed Sever. Wprawdzie Opiekun Orland wymusił na mnie przysięgę i powiedział, że tak musi być, to ja czułem się jak świnia. Gdy Sever wspominała czasem o swej przeszłości, nachodziła mnie ochota, by jej wyjawić prawdę. Ale milczałem. A teraz?
    Pierwszy Opiekun Kirdan zmarł, pewnie o tym wiesz. Przed śmiercią zdradził Sever tak długo skrywany sekret. I stała się rzecz najgorsza. Sever wpadła we wściekłość, uderzyła Orlanda i uciekła. Kiedy się o tym dowiedziałem, to chciałem biec za nią, ale Opiekun Aidemus mnie powstrzymał.„To nie jest odpowiedni czas”, powiedział. Wychodziłem potem jeszcze wiele razy za dnia i nocą, ale Sever, przepadła. Albo nie chciała mnie widzieć.


    Nadja uniosła głowę, marszcząc brwi. Co takiego zrobiono Sever, że uciekła? Chodziło o jej przeszłość? Nadja wiedziała, że Artemus jest jednym z strażników Ksiąg Bytu. Może to o to chodziło? Ale co mógł z nich wyczytać?

    Ale ja się nie poddam. Odnajdę ją i porozmawiamy. Wysłucha mnie, prawda? Ma prawo mnie nienawidzić, niestety.
    Napisałem okropnie pesymistyczny list, w którym użalam się sam nad sobą. Proszę Cię, bądź tak dobra i potraktuj mnie poważnie. Odpisz mi, proszę. Opowiedz o swoim świecie, o swoim życiu, o wszystkich naszych wspólnych znajomych. Myślę, że to by mi ułatwiło wydostanie się z dołka.
    Twój przyjaciel Artemus Athha
    Dor Feafort, 21 października 945 roku


    Nadja odłożyła list. Trzeba odpisać. Natychmiast!

    Drogi Atremusie!
    Gdybyś wiedział jak bardzo mnie ucieszył Twój list! Bardzo, bardzo dziękuję, że chciałeś mi się zwierzyć tak szczerze.
    Atremusie, nie wolno Ci myśleć, że jesteś beznadziejny! Wiem, że o twoim zajęciu w Bractwie nie wolno rozmawiać, ale jakoś da się obejść reguły. Zawsze się dawało. Z przykrością dowiedziałam się o Sever. Sądząc z treści Twego listu, to poważna sprawa. Czy to możliwe, aby tym razem odeszła naprawdę? Nie, musisz ją odnaleźć. Porozmawiajcie otwarcie, nie zasłaniaj się regułami czy przysięgą! Pokaż, że jesteś facet! Co jest ważniejsze: głupie przepisy czy szczera, prawdziwa przyjaźń?
    Prosisz, bym Ci opowiedziała o moim życiu. No cóż! Khorinis zostało już całkowicie odbudowane, ma rynku postawiono pomnik ku czci obrońców miasta. Śpiewa się także o tym pieśni! Jest nawet fragment o „błękitnookiej niewieście z mieczem w ręku” ( Sever) i o „młodej adeptce sztuk magicznych”(to ja).Vatras wziął mnie do siebie, bo, podobno, mając mnie w pobliżu, niczego złego nie narobię. Lee, jak pamiętasz, został oczyszczony z zarzutów i teraz pomaga Lordowi Hagenowi. Zachowują się czasami niepoważnie. Ale to jeszcze nic! Ostatnio odbyło się spotkanie Vatras – Xardas – Pyrokar. Ci dwaj ostatni o mało się nie pobili! Nie wiem, o czym rozmawiali, ale końcową fazę tych dysput słyszała cała okolica. Yzak i Bezimienny nawiązali współpracę z Bosperem, który skupuje skóry. Najczęściej można ich spotkać w lasach na polowaniu. A co u mnie? He, znowu mam niezbyt udane przygody z magią. Ale może Ci kiedyś opowiem. Zastanawia mnie tylko jedno. Dlaczego Sever nie czaruje? Ma przecież ku temu potencjał, czuje to.
    Kończę te moje wypociny i z całego serca życzę Ci szczęścia. Bardzo chciałabym zobaczyć Ciebie i Sever. Razem.
    Oddana Nadja Vandom
    Khorinis, 23 października 945 r.


    Teraz tylko należy wysłać list. Poprosi Vatrasa o pomoc. Na pewno szybko dojdzie.

    - Kurde.
    Nadja biegała po okolicznych wzgórzach w poszukiwaniu Vatrasa. Gdy zeszła na dół z listem Maga Wody nigdzie nie było. Zostawił liścik, w którym informował ją, że będzie w okolicy Słonecznego Kręgu. Ale gdzie jest ten głupi krąg?!
    Błądziła po okolicy, aż zatrzymała się nad morskim urwiskiem. W oddali widziała starą latarnię morską. Podeszła ku brzegowi i spojrzała w dół. Fale uderzały z hukiem o brzeg, woda wrzynała się głęboko w ląd…
    Atak spadł na Nadję tak niespodziewanie, że kiedy poczuła uderzenie w plecy, nie od razu zorientowała się, co się dzieje. Instynktownie zamachała rękami, lecz upadkowi nie mogła już zapobiec. Usłyszała swój własny krzyk, czy raczej wycie i runęła w dół.
    I doczekaliśmy się kolejnej części, tutaj jak i w poprzednich częściach nie mam żadnych zastrzeżeń. Nic dodać nic ująć. Zero błędów, dobra fabuła. Do niczego nie można się przyczepić. No chyba tylko to, że w tej części nie zbyt wiele opisów, choć przy tej długości wogóle mi to nie przeszkadza. Pozatym bardzo fajnie się je czyta, noi to chyba wszystko co chciałem powiedzieć.

    pozdrawiam
    Sever, te opowiadania które piszesz mają naprawde takie coś co przyciąga czytelnika. Fabuła - za każdm razem inna, unikatowa i nie powtarzalna i jeszcze potrafisz opisać wszystko co sie tam dzieje tak że ma sie ochotę to dalej czytać. Zwróciłem uwage na jeden szczegół

    Widać część krótsza niż pozostałe, ale wcale to nie odejmuje nic z jej uroku. Bardzo fajnie budujesz dialogi i widać też, że ta częśc ma znaczenie dla fabuły. Nie będę się rozpisywał bo nie mam za bardzo o czym, ponieważ błędów nie ma .
    Z poważaniem,
    Cisu
    Czytałem wszystkie części tego opowiadania. Wszystkie zwaliły mnie z nóg. To Jedno z najlepszych opowiadań na tym forum. Główną jego zaletą jest wspaniała, wciągająca fabuła. Dzięki niej chce się czytać dalej, by dowiedzieć się więcej o losach bohaterów.
    Reszta nie jest gorsza. We wszystkich częściach nie zauważyłem żadnego błędu.
    Opisy mają w sobie coś więcej niż w "Sekrecie Alchemika". Całe opowiadanie jest napisane w bardzo fajnym i zrozumiałym stylu. Jedyna wada jest taka, że opo jest trochę za krótkie, jednak liczy się jakość, nie ilość. Bez wątpienia zasługujesz na 10/10.
    No co tu gadać...opowiadanie BARDZO DOBRE. Było kilka malusieńkich błędów na które nie warto zwracać uwagi. Fajnie, że opowiadanie nadal jest o tym samym bohaterze albo raczej bohaterce..Trzymasz fason Sever! Opowiadanie poprawne stylistycznie i wogóle więc nie będę ględził. Dobrze przybierane słowa, ładny języczek, no nie muszę cię motywować ale naprawde piszesz świetne opowiadania.
    Jakie bardzo dobre?! Doskonałe!

    Porównaj z większością tego czegoś, co ostatnio się ukazuje w opowiadanaich (nie obrażaj się, twoje się wybija, Boom).

    Sprawnie kontynuuje rozpoczęte wątki, fajny pomysł z tym listem do Nadji, brak widocznych błędów ortograficznych, pozostaje mi tylkoc czekać, kiedy pojawią się inni userzy z forum.

    Pozdro, 10/10
    To znowu ja i kolejna część opowiadania. Coś mi się zdaje, że ten rozdział nie wyszedł

    Rozdział IV Cicha ucieczka

    W zagajniku nad wodą wyrosły drzewa. Nie było ich wiele, kilka brzóz i sosen, pochylonych nad urwiskiem, ale Nadja zaczepiła się właśnie o taką brzózkę nieco poniżej zarośniętego trawa uskoku. Jej ręce zacisnęły się rozpaczliwie na drzewku.
    Brzózka wygięła się, skrzypnęła przeciągle, lecz nie złamała się. Daleko w dole była kipiąca, spieniona woda. Świat wirował jej przed oczami, ramiona bolały okropnie. Była sparaliżowana ze strachu.
    O, bogowie, błagała w duszy. Dajcie mi siły! Uchrońcie mnie przed paniką!
    Jeżeli straci równowagę, to spadnie. Ale jak długo zdoła wytrwać w tej pozycji? I jak długo drzewko wytrzyma?
    Najgorsze było to, że nikomu nie przyjdzie do głowy jej tu szukać. Nikt, nie wie, dokąd poszła. Kipiel huczała w dole, dudnienie rozsadzało jej uszy, łomotało jej w głowie.
    Nadja wydała z siebie rozdzierający krzyk. Krzyczała i krzyczała, wzywała pomocy, choć wiedziała, że tak daleko od ludzi nikt jej nie usłyszy.
    W górze coś zaszeleściło. Przez chwilę panowała cisza, ale potem dał się słyszeć głos:
    - Vandom?
    Nie mogła rozpoznać głosu poprzez dudnienie fal, lecz ktoś na górze krzyczał głośno i był wzburzony.
    - Tak! To ja! – krzyknęła rozpaczliwie w odpowiedzi, - Pomocy!
    Znowu nastała cisza i Nadja pomyślała, że znowu jest sama. I wtedy poczuła, że jakaś siła odrywa ją od drzewka, od jej oparcia i ratunku. Nie! Nie chce spaść!
    - Puść! Jak mam ci wyciągnąć? – usłyszała ponownie ten głos. – Zaufaj mi, dziewczyno!
    Nadja przełknęła ślinę i puściła drzewko. Ale nie spadła. Wisiała w powietrzu! Coś zaczęło wciągać do góry i po chwili wylądowała na trawie. Poczuła wtedy, jak jej ubranie nasiąkło wodą, zrobiło jej się zimno. Ktoś otulił ją płaszczem, obejrzał twarz w poszukiwaniu otarć.
    - I jak się czujesz?
    Nadja uniosła głowę.
    - Xar…Xardas…? – wyjąkała.
    - Ta, ten stary dziadek z wieży – odparł nekromanta i chciał cos dodać, ale Nadja wybuchła rozdzierającym płaczem.
    Xardas nie wiedział zbytnio, co zrobić. Był w końcu czarnoksiężnikiem a nie pocieszycielem. Nigdy nie był w tym dobry, prawdę powiedziawszy.
    - No, nie płacz już – zaczął, wolno dobierając słowa. – Co się stało?
    - Ktoś mnie zepchnął! – odparła dziewczyna ocierając łzy. Nie zamierzała rozklejać się na JEGO oczach.
    - Jesteś tego pewna?
    - Absolutnie tak.
    - Nie poślizgnęłaś się?
    - Nie! Ktoś mnie pchnął i poleciałam w dół. Uczepiłam się tego drzewka i darłam się na całe gardło.
    - Głos masz donośny…Co ty tu w ogóle robiłaś?
    - Szukałam Vatrasa. Miał być gdzieś tutaj, w okolicy Słonecznego Kręgu…
    Xardas uniósł brwi najwyraźniej mocno zaskoczony.
    - Coś ci się pomyliło – powiedział. – Słoneczny Krąg nie leży w tej okolicy, jest bardziej na północ, w głębi lasu. Skąd ten pomysł, że jest gdzieś tutaj?
    - Tak było na kratce.
    - Jakiej kartce?
    Nadja wyciągnęła z kieszeni kaftana zmięty kawałek papieru i podała go Xardasowi. Ten rozłożył papier i przeczytał krótką notkę:

    Jestem w okolicy Słonecznego Kręgu z Prokarem. Jeśli będę potrzebny, to szukaj mnie na zachód od miasta.
    Mag Wody, Vatras.

    - Dziwne – Xardas wpatrywał się w tekst przez chwilę, a potem przeniósł wzrok na Nadje.- To nie jest pismo Vatrasa.
    - Ale…Jak to?
    - On pisze bardzo starannie, wręcz kaligrafuje litery. Po pierwsze, to pismo jest bardzo podobne do jego stylu, ale on z pewnością tego nie napisał. Po drugie, Vatras nigdy by nie przekręcił imienia Pyrokar na Prokar. Po trzecie, skoro mieszkasz u niego i się znacie, to, dlaczego podpisał się: „Mag Wody, Vatras”?
    Nadja zaczynała pojmować, o czym mówi Xardas. Spreparowano list, by ją tu ściągnąć.
    - Chciano mnie zabić…
    - Powiedz, masz wrogów? – zapytał niespodziewanie czarnoksiężniki.
    - Nie, raczej nie.
    - A kto by odczuł twoją stratę? Pomyśl dobrze.
    Zastanowiła się. Do głowy przychodzili jej Vatras i Yzak, może Lee i Bezimienny też. A czy może ktoś spoza miasta? Artemus? Albo…

    W porządku?
    - Tak – odparła dziewczyna. – Tylko…
    - Tylko…?
    - Ja się boje…
    - Ja także się boje – przyznała cicho Sever.

    - Mogę tutaj zginąć – ciągnęła Sever. – Zginę i zostawię tyle niedokończonych spraw. Nie chcę tego, ale jak będzie trzeba…
    - Przeżyjemy – przerwała jej Nadja. – Musimy wierzyć w nasze siły. Wygramy, Sever.
    Obie dziewczyny popatrzyły po sobie. Milczały przez chwilę.
    - Opiekunie Nadja.
    - Opiekunie Sever.
    Uścisnęły sobie dłonie.


    Sever! Chodzi o Sever! Jeśli by zginęła, to ona odczuje tę stratę najboleśniej. Były przyjaciółkami i niekiedy pisały do siebie. Wprawdzie od ostatniej korespondencji minęło trochę czasu, to Sever w końcu się odzywała. Ale dlaczego ktoś chciałby, aby cierpiała? Nie, to niemożliwe. Musi być jakieś inne wytłumaczenie. Musi! Nadje spojrzała na Xardasa.
    - Wiesz, prawda? – zapytał czarnoksiężnik. – Pomyślałaś o Sever, tak?
    - Skąd pan wie?
    - Od dawna jacyś ludzie wypytują się o nią w mieście, ale nikt nie wie gdzie obecnie jest. Sever będzie mieć jakieś kłopoty, wiem to, nie pytaj skąd. To przeczucie. Uderzając w ciebie, zrobią jej wielką przykrość.
    - Ale co mam zrobić? Nie jestem bezpieczna nawet u Vatrasa?
    - Tego nie powiedziałem.
    - Ale dwukrotnie chciano mnie zabić!
    - Dwukrotnie?
    Nadja opowiedziała o incydencie w lesie, o jeźdźcu i ucieczce przez chaszcze. Xardas pokiwał głową.
    - W takim razie nie możesz zostać w Khorinis, Vandom. Grozi ci niebezpieczeństwo. Przyjaźnisz się z Sever – to jedno. Ktoś naszego Opiekuna szuka – to dwa. Sever traci przyjaciela i cierpi z tego powodu – to trzy. Najwyraźniej ktoś chce aby się załamała.
    Nadja nic nie rozumiała. Dlaczego Xardas to mówi? Dlaczego ja uratował? I w ogóle tutaj robił? Opiekun nie wiedział, co zrobić.
    - Opowiedz o wszystkim Vatrasowi – poradził nekromanta. – Wracaj do Dor Feafort. Znajdź Sever i spróbuj ją ostrzec. To nie są żarty.
    - Ty coś wiesz! Musisz wiedzieć! – Nadja zmrużyła gniewnie oczy.
    Xardas milczał przez chwilę, a potem powiedział cicho, bardzo cicho, ledwo dosłyszalnie:
    - Earnil żyje.

    Vatras aż podskoczył, gdy do jego gabinetu wpadła jak burza Nadja. Od razu zauważył, ze coś było nie tak. Odzienie miała całe mokre, ręce i twarz podrapane, a otulona była w duży płaszcz, który wlókł się za nią niczym tren.
    - Potrzebuje twojej pomocy! Tu i teraz! – krzyknęła.
    - Ciszej, nie krzycz…- zaczął mag.
    - Ale to ważne! Ważne!
    Nadja opowiedziała mu wszystko, co jej się przydarzyło. O jeźdźcu, o liście i o próbie zabójstwa. I o Xardasie.
    Vatras słuchał uważnie, co jakiś czas kiwając ze zdumienia głową.
    - Po raz pierwszy zgadzam się z Xardasem – rzekł, gdy Nadja skończyła opowiadać. – Musisz uciekać z tego miasta. Wrócić do Bractwa. Opiekuni z pewnością ci pomogą.
    - Ale…Długo mnie tam nie było. A Artemus ma własne problemy…- kręciła Nadja. – Ja…Nie chce opuszczać Khorinis!
    - To konieczne, dziecko. Czyhają na ciebie, a ja czy nawet Xardas, nie jesteśmy zawsze w pobliżu, by w razie, czego ci pomóc – wyjaśnił Mag Wody. – Nie opuszczasz przecież Khorinis na zawsze. Tam, w Dor Feafort wszystko się wyjaśni. Wrócisz wtedy tutaj.
    Nadja milczała przez chwilę.
    - Mam uciekać? Niczym tchórz?
    - Posłuchaj! Chcą cię zabić. Szukają ku temu każdej nadarzającej się okazji. To nie ucieczka, to rozsadek.
    Nadja westchnęła. Vatras miał racje. Wprawdzie chciała znów spotkać Artemusa i Sever, ale nie w takich okolicznościach.

    - Lee?
    Mężczyzna odwrócił się na dźwięk tego spokojnego i melodyjnego głosu. Ujrzał przed sobą pięknego młodzieńca o czarnych jak noc oczach i niemalże złotych włosach sięgających mu do ramion.
    - Słucham? Jestem Lee.
    - Nadja was potrzebuje – rzekł wolno nieznajomy. – Dziś w nocy opuszcza Khorinis i przenosi się do Dor Feafort.
    - Skąd wiesz? Kim jesteś? – zapytał Lee.
    - Me imię nie jest teraz ważne. Opiekunowi grozi niebezpieczeństwo, dlatego ucieka. Idźcie z nią. Ty i twoi przyjaciele. Będzie was potrzebować.
    - Ale kim ty jesteś? Nie znam cię.
    - Znamy się – odparł mężczyzna. – Choć ty nie kojarzysz okoliczności. Uratowałeś mi życie, człowieku.
    Lee chciał o coś jeszcze zapytać, ale ktoś go zawołał i na chwilę spuścił swego rozmówce z oczu. To wystarczyło, aby nieznajomy zniknął.

    Vatras wyskandował zaklęcie i w powietrzu zmaterializował się portal. On i Nadja znajdowali się za ratuszem, gdzie kilka lat temu Sever po raz pierwszy otworzyła Teleport do Dor Feafort. Pomimo nocy oboje widzieli doskonale w ciemności, a portal jaśniał błękitnym światłem. Vatrasowi udało się odbudować portal, przez który przechodziła Sever – wiódł on do Bractwa Opiekunów.
    - Zatem, to pożegnanie – rzekł Vatras. – Te dwa i pół roku spędzone w twoim towarzystwie, były jednym z najlepszych okresów w moim życiu. Że tez chciałaś słuchać takiego starego nudziarza jak ja.
    - Wrócę tutaj, obiecuję – powiedziała Nadja. – Wiele się od ciebie nauczyłam. Dziękuje za wszystko, Vatrasie.
    - Z wzajemnością.
    Nadja odwróciła się, by wejść w portal, gdy powstrzymał ja znajomy głos:
    - A gdzie się to wybierasz?
    Z mroku nocy wyłoniły się trzy postacie: Lee, Bezimienny i Yzak.
    - Idziemy z tobą.

    No no Sever ty to dopiero piszesz opowiadania a nie takie jak ja. Moje przy twoim nieco takie mizerne, ale to moje pierwsze wiec... Ale wróćmy do twojego opo. Trochę czytałem te wszystkie części, bo nie czytałem od początku, ale już mogę powiedzieć, że są z wyższej półki. Całkiem fajna fabuła i wyważone dialogi i opisy. A że opo z Gothica to jeszcze lepiej. Daje 8.5/10 I czekam na kolejne.
    No, nareszcie następne część. Nie wiem, dlaczego myślisz, iż ci nie wyszła. Mimo prawie kompletnego braku akcji nadrabia to atmosferą tajemnicy i wspaniałą fabułą. Niestety ta część jest strasznie krótka i zanim akcja zdąży się rozkręcić, nagle okazuje się, że to już koniec. Staraj się pisać dłuższe kawałki. Moja ocena za tą część to 9.1/10, a za całe opowiadanie 9.5/10. Pisz CD.

    Pozdro .
    No co mogę powiedzieć na temat tego opowiadania? Chyba tylko tyle, że jest świetne, zresztą jak wszystkie twoje opowiadania. Błędów zero! Wspaniałe opisy, ciekawa i przemyślana fabuła. Poprosru nic dodać nic ująć. Na tym forum jesteś już znana jako autorka wspaniałych opowiadań i tak pozostanie przez długi czas.

    pozdrawiam
    SUPER SUPER I JESZCZE RAZ SUPER. Uuuu troche czytania było ale się opłaciło. Opo spoko jak na oko. Dobra kończe z rymowaniem i przejde do konkretów. Ciekawie piszesz opowiadania. Może ukończyłaś jakieś dodatkowe zajęca ziązane z pisaniem opowiadań, a może to jednak twój talent. Nieważne ale i tak pizesz pięknie. Moja ocena za to opo to 10/10. Naprawdę mnie oczarowałaś .
    PoZdro
    Coraz lepsze i coraz dłuzej muszę na nie czekać

    Fajnie, że chociaż jedna część nie jest tylko o Sever, ale dałaś też ważną rolę Nadji, co urozmaica opowiadanie. Blędów jak zwykle brak, albo ich nei zauważyłem.

    i jeszcze:

    az mi slow bark. To opowiadanie to materiał na książkę mógłby być. A moderatorzy powinni wprowadzić powiększoną skale oceniania bo 10 to za mało ale i tak daje 10/10 jestes niesamowita pisz CD bo az sie czytac chce

    PS: moje opowiadanie powinni usunac i dac twoje nowe

    pzdr
    Nie było mnie i na dodatek wcześniejszego nie skomentowałam :| oj... Więc zgadzam się z Megarionem, że zaczyna być coraz ciekawiej... fabuła sie rozkręca w wspaniałym, twoim stylu. Zauważyłam mały jeden błąd, ale taki tyci-tyci maluteńki ... juz czekam na kolejny kawałek - tylko, żeby znów mnie nie było Oceny nie wystawiam - nie ma skali i pozdrawiam
    Od jakiegoś miesiąca mam opory co do komentowania opowiadań, ale skoro ty tak ładnie mnie oceniłaś to ja wzamian ocenię ładnie Ciebię
    Opowiadanie jest bardzo wysokich lotów. Nie ustrzegam w nim błędów, język jakim piszesz jest dla mnie w sam raz. Styl własny, ale niezawodny. Czego tu się przyczepić? Może było trochę literówek, ale w porównaniu do innych op to jest małe piwo
    Pisz dalej, bo jak sama widzisz, ludziom się podoba.
    Chleba i op Sever:D
    Eh... troche mam za mało czasu ostatnio :/ i nie mogę komentować tak szybko jak kiedyś .
    A więc tak. Akcja rozwija się w dobrym tempie. Fabuła jak zwykle genialna i aż z niecierpliwością czekam na CD. Z początku chciałem się przyczepić do tego "Prokara", ale widać błąd był zamierzony i tym samym ja nie mam się do czego przyczepić, choćbym bardzo chciał ^^. Ocena 10/10
    Cos ostatnio nie mam weny, więc to nic wielkiego. Błędy sie mogą zdażyć, bo coś mi word się psuje

    Rozdział V Powrót koszmaru

    Gdy opuszczała swoją kryjówkę, księżyc świecił wysoko nad miastem. Uliczki były puste, a nad kanałami unosiły się szarobiałe kłęby mgły minęła Most Accademica. Przez chwilę miała wrażenie, że przenosiła się w czasie. Opustoszałe miasto wyglądało tak staro, tak wiekowo, jak stulecia temu. Gdy dotarła do murów pałacu, przystanęła. Wyciągnęła z kołczanu strzałę z liną, napięła łuk i wycelowała w wystający nad murem, bardzo wysokim murem, konar. Strzała zaśpiewała melodyjnie i wbiła się do połowy w grubą gałąź. Sever zaczęła wspinać się do góry. Wydało jej się dziwne, że pałac jest tak mało chroniony, jakby straże miały zbyt dużo do roboty, by patrolować uliczki biegnące bezpośrednio obok budowli. Bardzo dziwne.

    Czerń, błękit i złoto, wszystko razem wymieszane na palecie, by stworzyć malowidło. Pędzel rozpoczął swój taniec, tańcząc po płótnie i tworząc arcydzieło. Gdyby tylko ręka mu się tak nie trzęsła…Miał prawo czuć się przerażonym, gdy zimne, szare oczy wpatrywały się w jego plecy.
    Obraz musi być doskonały. Nie będzie żadnych poprawek!
    Głos księcia Jenuo rozbrzmiewał mu w głowie, przyprawiał o dreszcze. Odruchowo złapał się za rękę, która trzymała pędzel, by zapobiec domniemanej plamie, bądź złej kresce, która mogłaby zniszczyć malowidło. Książe oczekiwał tego malowidła z niecierpliwością. Właściwie, było to dość niecodzienne zamówienie. Przeważnie, Jenuo prosił go o malowanie jego własnych portretów, ale to zamówienie było inne.
    Poprosił go o namalowanie dziewczyny.
    Wydało mu się to bardzo dziwne. Wprawdzie słyszał plotki o domniemanej słabości jego pana, ale nikt nie mówił o tym głośno. Bano się. Poza tym istniało ryzyko, że pan uzna malowidło za ohydne i zniszczy je. Malarz słyszał o tym, że książę niszczył wszystkie obrazy, które mu się nie spodobały, a ich twórców czekał marny los. A on miał żonę i dzieci!
    Zmieszał niebieski z czerwonym, by powstał róż. Pędzel tańczył po białej powierzchni.
    Kim była ta dziewczyna? Ukochaną? Nie, to niemożliwe. Czy książę posiadał zdolność do kochania kogoś? Czy ktoś kochałby go w odpowiedzi? Kogoś tak złego i bez serca jak on?
    Tak, to była dziwna myśl.
    Teraz dodał zieleń i pędzel kontynuował swój taniec.
    Tak, słyszał pogłoski o tym, że książe był kiedyś zadurzony. Kilku strażników szeptało o tym, gdy wprowadzali go do pałacu. Myślał, że się zgrywają, ale twierdzili, że wiedzą to od samego Cedrica. Skoro, więc wieść wyszła od Cedrica, to chyba musi to być prawda.
    Pędzel kończył swój taniec, co oznaczało, z praca dobiega końca.
    Po raz ostatni spojrzał na malowidło. Chciał się upewnić, z wszystko jest gotowe i dopiero wtedy odwrócił się do swego pana, który czekał na rezultat jego długotrwałej pracy.
    - Skończone, mój panie – malarz skłonił się głęboko i cofnął się.
    Książe wstał ze swego fotela i podszedł do sztalug. Malarz bał się podnieść głowę, ale kątem oka zauważył błysk uśmiechu w zimnych oczach swego pana. Książe Dor Feafort długo wpatrywał się w obraz. Cisza, która zapanowała w komnacie, stawała się coraz cięższa. Książe nic nie mówił.
    Nie podobało mu się?
    - Dobrze.
    To jedno słowo wyrwało go z zadumy i strachy. Czy książe powiedział „ dobrze”? Starając się zapanować nad emocjami, głosem jak najbardziej uniżonym i spokojnym, odpowiedział:
    - Dziękuję, panie.
    Kiedy książe Ades Jenuo opuścił komnatę, malarz nie mógł przestać się zastanawiać…
    Kim była ta dziewczyna o błękitnych oczach?

    W powietrzu dało się słyszeć jęk. Sever spojrzała za siebie, ale w mroku nocy nikogo nie zauważyła. Wyobraźnia zaczyna jej płatać figle. Powoli przekradała się w stronę wejścia do galerii. Pokonawszy mur, znalazła się w niewielkim ogrodzie pełnym rododendronów. Kolory tych kwiatów były różnorakie, od białych po żółte, wręcz złote. Piękne. Ale Sever nie miała czasu ich podziwiać. Przez ogród dostała się na rozległy taras i miała właśnie otwierać drzwi wytrychem, gdy ten dziwny odgłos w powietrzu zwrócił jej uwagę. Wcześniej widziała, że paliło się w tym pomieszczeniu światło, ale bywalec opuścił komnatę kilkadziesiąt minut temu i nic nie wróżyło, że wróci dzisiejszej nocy.
    Zaczynasz się bać duchów, skarciła się w myślach Sever.
    Wytrych spełnił swe zadanie i dziewczyna wkroczyła do mrocznego pomieszczenia. Powoli przypominała sobie treść listu od Hrabiego i rysunek przedmiotu:
    „Skrzydło na rysunku, to skrzydło, którego poszukuje. Ma około siedemdziesięciu centymetrów długości i trzydzieści szerokości. Biała farba, która niegdyś było pomalowane, zszarzało już, a złoto, którym pokryte były pióra, też pewnie już odpadło. U nasady skrzydła powinny znajdować się dwa długie metalowe bolce, każdy o średnicy dwóch centymetrów.”
    Pięć milionów za jakieś drewniane skrzydło? Pokręciła głową, wchodząc do galerii. Ten Hrabia musi być szurnięty. Chyba, że to skrzydło…To klucz. Klucz? Co jej znowu przyszło do głowy?
    Znowu usłyszała ciche zwodzenie i obejrzała się. Niepokoiło ja to. Zawsze ufała swemu przeczuciu, ale tym razem…dziwne, ale wszystko mówiło jej jedno: UCIEKAJ. Ale dlaczego?
    Rozejrzała się. Komnata zapełniona była obrazami wiszącymi na ścianach. Było zbyt ciemno, by je obejrzeć, ale przeważnie wszystkie przedstawiały jakiegoś dostojnika. Na podłodze walały się podarte i zniszczone portrety. Sever stała chwilkę, niezdecydowana. Wtedy zauważyła coś wiszącego na ścianie, oświetlane promieniem księżyca.
    Skrzydło.
    Podeszła do ściany, wzięła do rąk przedmiot i uważniej obejrzała. Tak, to to. Drewniane skrzydło z resztkami białej i złotej farby. Cała akcja wydała jej się za prosta. Zbyt prosta. Coś było nie tak.
    Schowała skrzydło do kołczanu i już miała opuścić pokój, gdy coś zwróciło jej uwagę. Na sztalugach stał najnowsze malowidło. W promieniach księżyca widać było dokładnie postać na obrazie. Była to czarnowłosa kobieta z fantazyjnie upiętymi włosami, w które wpięto złocisty kwiat rododendronu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że …to był jej obraz.
    Sever nie wiedziała, co powiedzieć. To był na sto procent jej portret! Ale jak? Skąd?
    - Piękny, nieprawdaż? – rozległ się za nią spokojny i melodyjny głos.
    Sever drgnęła. Głos…Poznała ten głos. Pomimo upływu czasu, nigdy nie zapomniała tego charakterystycznego głosu. Odwrócił się błyskawicznie. Stał tam, kilka kroków od niej. W długiej czarnoczerwonej szacie z rozszerzanymi rękawami i książęcą przepaską na długich srebrnych włosach. Jego oczy nie były już czerwone, tylko szare, ale zachowały swoje lodowate spojrzenie. Na jego policzku nie było śladu blizny, którą otrzymał dwa lata temu.
    - Ale obraz nie jest dobry, gdy ma się oryginał – dodał książe Jenuo albo raczej Earnil San d’Oria z uśmiechem.
    Sever cofnęła się błyskawicznie do tyłu, kładąc rękę na rękojeści miecza. Jednak Earnil nie przejął się tym.
    - Zaskoczona?
    - Przecież ty nie żyjesz! Jesteś trupem! – powiedziała Sever z przerażeniem.
    - Owszem, zginąłem, ale nie do końca. Pozwolono mi wrócić do tego świata – odparł spokojnie książe. – Jak widzisz teraz to JA jestem władca tego miasta i JA wydaje rozkazy.
    Sever nie mogła tego zrozumieć. Jakim cudem o tu teraz stoi przed nią? Widziała jak ginął!
    Earnil widział w jej oczach wielkie zaskoczenie. Ponownie się uśmiechnął.
    - Wiesz, byłem ciekaw, kiedy znowu się spotkamy. Posyłałem za tobą moich ludzi, ale ci nie mogli cię odnaleźć. Sprytnie się ukrywasz.
    Sever przełknęła ślinę. Powoli zaczynała kojarzyć fakty. Earnil spodziewał się jej wizyty! Wiedział, że przyjdzie po to skrzydło. To on wysłał tego całego Hrabiego, zaplanował ten przekręć ze zleceniem …i opłacił Barbarosse żeby przekazał jej te informacje! Jakaż była głupia!
    - Czego chcesz? – zapytała cofając się w stronę drzwi na taras.
    - O, bez obaw, tobie nic nie grozi…na razie. Pragnę cię poinformować, że ta twoja znajoma, Nadja, spadła z urwiska i utonęła.
    Sever wstrzymała oddech. Nadja…nie żyje?! Nie, tylko nie ona!
    - Zabiłeś ją!
    - Cóż za spostrzegawczość. Tak, zabiłem i co? Należało jej się. To mi należała sie ta wiedza, nie jakiejś smarkuli.
    Sever zacisnęła zęby. Ogarnęła ją wściekłość. Rzuciłaby się na Earnila gdyby ktoś nie wszedł w tej samej chwili do komnaty. To był jakiś służący, który nie wiedział, że wszedł w nieodpowiednim momencie.
    - Wynocha! – rozkazał Earnil i odwrócił się do Sever. Za późno.
    Dziewczyna wykorzystała okazję i uciekła do ogrodu. Potem wspięła się na drzewo i zeskoczyła na bruk na drugą końcu muru. Earnil nie był tym faktem zmartwiony. Wiedział, że tak będzie. Był na to przygotowany.
    - Tym razem nie uciekniesz.

    Rozdział VI Wymarłe miasto

    Uczucie, które niepokoiło ją już wcześniej, przybierało na sile. Zabił Nadję! Wiedział, ze ją to zaboli! I to bardzo! Nie miała wielu przyjaciół, do niedawna zaledwie dwóch…teraz nie ma żadnego. Nie ma, dokąd iść, gdzie się ukryć. Nie ma się, komu wypłakać…
    Aby uniknąć zauważenia przez kogokolwiek szła wzdłuż ściany. To, że nie widziała nic przed sobą, było okropne, ale jeszcze gorszy okazał się brak dźwięków.
    Dlaczego tu tak cicho, pomyślała ze strachem. Gdzie się podziali ludzie?
    We mgle dostrzegła jakieś światełko i podświadomie ruszyła w tamtym kierunku. Światełko istotnie było – pochodnia umocowana w żelaznym kółku w ścianie. Płonęła mocnym ogniem, tworząc jasną niszę we mgle i wydając głośny syk.
    Mgła się podnosi…
    Niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki budynki zaczęły się wynurzać spomiędzy języków mgły. Wyglądało to jak olbrzymia niekończąca się układanka: wielkie kawałki budynków srebrzące się w świetle księżyca wisiały w powietrzu porozdzielane mackami mgły.
    Stała na rogu, dokładnie naprzeciw wznosił się most łączący dwa brzegi kanału – tyle, ż urywał się pośrodku. Po prawej stronie ściana mgły przecinała rozległy plac. Po lewej jakiś kaprys wiatru otworzył tunel szerokiej ulicy biegnącej w dal, oświetlonej, co jakiś czas pochodniami. Nigdzie natomiast nie było śladu żywego człowieka.
    - Gdzie się podziali wszyscy ludzie? – szepnęła Sever.
    Za nią wznosił się solidny wał mgły. Sever spojrzała w tamtym kierunku i poczuła znowu niebezpieczeństwo. Próbowała przypomnieć sobie plan miasta. Całe Dor Feafort poprzecinane było kanałami. Ten kanał przed nią to zapewne Kanał Mefira, biegnący obok pałacu. Jeśli pójdzie w prawo, zostanie odcięta przez wodę, poza tym mgła wciąż gęstniała. Mogłaby przejść po ledwie widocznym moście, ale trudno powiedzieć, dokąd by ją zaprowadził. Mgła była zdecydowanie rzadsza po lewej, a szeroka ulica sprawiała wrażenie głównej drogi miejskiej. Jeśli będzie się jej trzymać, to może gdzieś ją zaprowadzi.
    Nagle usłyszała kroki.
    Rzuciła się w tunel we mgle po lewej, trzymając się blisko ściany. Miękkie podeszwy jej butów nie wydawały prawie żadnych dźwięków. Po dłuższej chwili zanurkowała w bramę i spojrzała za siebie. Dostrzegła dwie sylwetki we mgle: jedną nienaturalnie wysoką i chudą, druga niższą, w powłóczystej szacie. Starali się trzymać środka drogi i szli spokojnym krokiem; nie śpieszyli się, ale sprawiali wrażenie, jakby mieli coś bardzo ważnego do załatwienia. Sever zaczęła biec. Ścigali ją.
    Ledwie chwytając oddech, przebiegła przez mostek i na nabrzeżu skręcił ostro w prawo, ale ściana zmusiła ja do ponownego zwrotu w lewo. W pośpiechu znowu skręciła w prawo, tylko po to, by ponownie znaleźć się na brzegu kanału. Zawróciła i doszła ponownie do głównego traktu, ale bezsensowne zejście z drogi sporo ja kosztowało. Prześladowcy niemal ja dogonili. W tej samej chwili podmuch wiatru przywiał z bocznej uliczki pasmo mgły, odcinając ją od pościgu, rzuciła się, więc znowu do ucieczki, kręcąc się i krążąc po dziwacznie pustych uliczkach.
    Sever całkowicie straciła orientację, nie wiedziała gdzie jest. Ulica ciągle zakręcała, nie widziała, więc wiele przed sobą, natomiast spojrzawszy do tyłu, dostrzegła jedynie oświetloną księżycem pustkę. Skręciła za róg i ledwie wyhamowała nad brzegiem kanału. Znalazła się na wąskiej przystani oświetlonej dwoma koszami z żarem. Rozejrzała się szybko: po lewej miała wodę, po prawej wznosił się wysoki mur. Znalazła się w pułapce. A oni nadchodzili.
    Mężczyźni szli spokojnie, nie śpieszyli się. Sever z desperacją w oczach spojrzała na wody kanału. Była gotowa rzucić się do kanału, ale w tej samej chwili poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Z ciemności za jej plecami wyłoniła się wysoka postać w ciemnym płaszczu z kapturem.
    - Tędy.
    Nieznajomy wziął ją za rękę i pociągnął w stronę muru. Sever poszła za nim. Przybysz dotknął jednej z cegieł, która poruszyła się. Wąskie przejście zaczęło się powoli otwierać. Mężczyzna wepchnął tam Sever a sam wszedł na końcu. Pochłonęła ich ciemność.
    - Teraz cicho, Sever – szepnął.
    Wszędzie panowała cisza, tylko odgłosy kroków odbijały się echem wśród uliczek. Potem dało się słyszeć głosy:
    - Nie ma jej.
    - Uciekła? Niemożliwe!
    - To jak to wytłumaczysz? Wyparowała?
    - Cedricu to nie jest śmieszne. Odpowiemy za to głową.
    Zapanowała cisza.
    - Powiemy, że wskoczyła do kanału. Zrozumiałeś? Wracamy.
    Sever słyszała jak odchodzą i dopiero wtedy jak wszystko ucichło, odetchnęła głęboko.
    - Dotarłem do ciebie pierwszy – odezwał się nieznajomy i zdjął kaptur. W jego ręce pojawił się magiczny płomień dający trochę światła.
    Sever zobaczyła młodego człowieka, mniej więcej jej wieku, z sięgającymi ramion rudymi włosami i zielonymi oczami. Uśmiechał się.
    - Nie bój się. Jestem przyjacielem – powiedział młodzieniec. – Nazywam się Heine Vestenfluss i służę czcigodnemu Gilbertowi Durandalowi.
    Sever poznała to nazwisko. Znajomy Kirdana! Był u niego tej nocy, podczas której stary Opiekun umarł.
    - Czego chcesz? – zapytała.
    - Przysłano mnie by ci pomóc – rzekł Heine. – Mam cię sprowadzić do Durandala.
    - Ale dlaczego?
    - Nie znam odpowiedzi. Pan ci wszystko wyjaśni. Chodź ze mną.
    Sever miała opory. Nie znała tego Durandala. Nie wiedziała, co to za człowiek. Ale nie miała wyboru. Jeśli wróci na ulice, to wpadnie w ręce ludzi Earnila.
    Nie czuła, że to podstęp. Poza tym, nie miała dokąd iśc.
    Nareszcie kolejna część. Jest ona równie dobra jak poprzednie. Atmosfera tajemniczości i wspaniała fabuła nie zniknęły, akcja zaczyna się coraz szybciej rozkręcać. Część ta jest też o wiele dłuższa od poprzednich. Opisy nadal dorównują jakością poprzednim częściom. Błędów, oprócz jednego lub dwóch powtórzeń, nie zauważyłem. Moja ocena za tą część to 9.9/10, a za całe opo 10/10. Pisz dalej, z niecierpliwością czekam na następną część.

    Pozdro .
    No i kolejne części przeczytane . Moje wrażenia są jak najbardziej pozytywne. Fabuła jak zwykle nie pozwalająca oderwać oczu od monitora , akcja stoi na wysokim poziomie, a opisy są, jak dla mnie, genialne . Czekam na kolejne części, a ocene, jak chcesz, to sobie popatrz na mojego poprzedniego posta w tym topicu, bo się nic nie zmieniło od tamtego czasu .
    Przeczytałem, i jak zwykle jestem pod dużym wrażeniem. Opo niezwykłe, mające swój klimat, i niesamowicie wciągające. Opłaciło się czytać wszystkie części. Ciekawa fabuła, długie i interesujące opisy, brak błędów... Po prostu maestria środków stylistycznych
    Naprawdę, słowa uznania. Daję 10/10, z czystym sumieniem.

    Co tu dużo pisać - jak zwykle opo jest na świetnym poziomie - chyba nas jeszcze dużo rozdziałów czeka... Fabuła tajemnicza, nieprzenikniona... Kawał dobrej roboty. I niby nie masz weny? Nawet wtedy piszesz fajne kawałki. Pare literówek się pojawiło ale procentowo... 1% na cały kawałek... Świetna część - oczywiście już czekam na kolejną. Jeśli napiszę 10/10 to zwyczajnie skłamię...
    Rozdział VII Nowa flaga

    - Oż kurde! Nie gap się tylko idź!
    Ale Yzak nadal stał przed wielkim portalem katedry i spoglądał w górę na monumentalne rzeźby przedstawiające bogów mających w pieczy Księżycowe Miasto. Yzak poznawał tylko panią Zmierzchu i Świtu, Azurze, reszty nie znał.
    - Chodź już – Lee pociągnął go przez tłum ludzi niecierpliwie przechylających się ku wejściu do katedry, którzy nie mogli się doczekać widoku złoconych sklepień i ścian.
    Bezimienny szedł przez tłum jak taran, robiąc dla nich przejście. Yzak i Lee wlekli się za nim, dziwiąc się, skąd ich towarzysz znał drogę.
    - Skąd wiesz, gdzie iść? – zapytał Yzak.
    Bezimienny milczał przez chwilę, a potem rzekł:
    - Kiedyś tu mieszkałem.
    Zarówno Lee jak i Yzak wytrzeszczyli oczy i przystanęli. Jednak Bezimienny nie zatrzymywał się, więc ponownie ruszyli za swoim przewodnikiem.
    - Mieszkałeś w tym całym, Dor Feafort? – zdziwił się Lee.
    - Owszem, ale to było dawno temu – odparł Bezimienny.
    - Nigdy o tym nie mówiłeś – wtrącił Yzak.
    - He, moje życie nie zaczęło się od spotkania z Lee, chłopcze. Słuchajcie, Nadja kazała nam czekać przed fontanną Siberiana, jednego z patronów tego miejsca i opiekuna Dzielnicy Zachodniej, gdzie mieszkają bogacze. Trochę tu chyba posiedzimy, więc Yzak, nie oddalaj się zbytnio.
    - Nie jestem już dzieckiem – burknął chłopak.
    Obaj mężczyźni uśmiechnęli się. Dla nich zawsze będzie dzieckiem – będzie tak, bo to oni go wychowali.

    - Czy ty, dziewczyno, nie masz rozumu? Chcesz sprowadzić do Bractwa obcych? Łamiesz nasze reguły!
    Opiekun Orland krąży wściekle po komnacie. Nadja milczy i coraz mocniej zaciska zęby. Sam Orland zmienił się bardzo, stał się arogancki…i bezczelny, dumny z tego, ze zostanie Pierwszym Opiekunem. Sam Orland ubiera się już w szaty przywódcy i korzysta z dawnej komnaty Kirdana.
    - To niepojęte! Ty, jeden z najbardziej obiecujących młodych Opiekunów, przyszłą chluba Bractwa, zrobiłaś coś takiego! Jak mogłaś ściągnąć tutaj obcych? I pokazałaś im Teleport! Opiekunie Nadja, muszę wyciągnąć z tego czynu konsekwencje i …
    - Chciano mnie zabić – przerywa mu Nadja mocnym głosem.
    Orland przystaje i patrzy na nią zaskoczony.
    - Zabić? – powtarza.
    - Dwa razy nastawano na moje życie. Co miałam robić? Zostać tam i czekać na śmierć? Vatras polecił mi wrócić do Dor Feafort, ale z towarzystwem. To są moi przyjaciele.
    - Opiekuni nie potrzebują przyjaciół – odpowiada oschle Orland. – Poza tym niby, czemu ktoś miałby cię zabić? Bez sensu.
    Nadja wstrzymuje oddech. Co się stało z tym człowiekiem? Dlaczego tak bardzo się zmienił? I czemu jest taki…oschły? Wcześniej nie był taki, pomagał jej, uczył i doradzał.
    - Nie potrzebujemy nikogo, żadnej bratniej duszy. Wiedza, która jest w księgach, jest wszystkim, czego pragniemy. Znamy los każdego człowieka, więc…
    - Nie potrzebujemy przyjaciół, tak? – powtórzyła Nadja. – Prawdziwy Opiekun nie potrzebuje nikogo, prawda?
    - Do czego zmierzasz, Vandom?
    Nadja postąpiła krok do przodu. Jej brązowe oczy pociemniały od gniewu.
    - Nareszcie wszystko zrozumiałam. Już wiem, dlaczego Sever tak cię nie znosi. Uważasz się za kogoś lepszego, Orlandzie. Za kogoś, kto powinien kierować Bractwem zamiast Kirdana! – powiedziała. – Chcesz kontrolować poczynania każdego z Opiekunów, a jak ktoś się buntuje, to uprzykrzasz mu życie. Widziałam to na własne oczy. Udajesz takiego świętego, zawsze chętnego do pomocy!
    - Vandom, jak ty się do mnie odnosisz?! Trochę szacunku dla Pierwszego Opiekuna!
    - Nie jesteś Pierwszym Opiekunem! – krzyknęła dziewczyna. – Nie masz prawa tak się tytułować! Kirdan zostawił za sobą testament, wszyscy to wiedzą! A ty go ukrywasz! Co jest w tym liście? Może prawowity następca?
    - Jesteś bezczelna…
    - Teraz JA mówię! Nie przerywaj mi!
    Orlanda zatkało. Chciał coś powiedzieć, ale Nadja patrzyła na niego w taki sposób, ze wolał się nie odzywać.
    - Nie dziwie się, dlaczego Sever od was zwiała. Przeczuwam, ze ty coś jej zrobiłeś, uderzyłeś w jej słaby punkt, prawda? W co? W przyjaciół, w to, co lubi? A może w rodzinę? Nie uciekłaby tak sobie! Musiał być jakiś powód. Od kiedy pamiętam, zawsze coś do niej miałeś, zawsze! Starałeś się ją sobie podporządkować, każdy Opiekun ci to powie. Ale ona nie chciała i w końcu miarka się przebrała. Odeszła!
    - Skąd o tym wiesz? – zapytał Orland.
    - Nie twoja sprawa.
    - Od Artemusa?
    - No to, co? I jego zaczniesz gnębić? Nic innego nie potrafisz.
    - Słuchaj, no…Sever odeszła z własnej woli. Ja jej nie wyrzuciłem..
    - Nie musiałeś! Wiedziałeś, że wcześniej czy później zniknie. Ale jednego nie mogłeś przeboleć…Że Kirdan wolał Sever od ciebie! Wolał jej towarzystwo.
    Orland jakby dostał w twarz. Jeszcze nikt nigdy tak do niego nie mówił.
    - Byłeś zazdrosny – ciągnęła dziewczyna. – Ale siedziałeś cicho, bo przecież Kirdan nie przekaże ważnych informacji dziecku ocalonemu z pożaru, prawda? Ale myliłeś się. Kirdan faworyzował ją, coraz częściej przebywała w jego towarzystwie, ba, nawet uważał Sever za swoje dziecko. Nie mogłeś tego przeboleć. Ty, prawa ręka Pierwszego Opiekuna byłeś zazdrosny o dziecko.
    Opiekun milczał. Słowa Nadji trafiały w niego z coraz większą siła. Nie wiedział jak długo zachowa milczenie.
    - W końcu uciekła, to było kilka tygodni przed jej pierwszą wizytą w Khorinis. Odczułeś ulgę, prawda? Pozbyłeś się jej…
    - I byłoby dobrze gdyby nie wróciła! – wypalił Orland. – Ona nic nie znaczy! Nie powinna zostać powiernikiem Serca! To mi ten zaszczyt się należał! Pozbyłbym się jej, gdybym mógł!
    W komnacie zapadła cisza. Twarz Nadji wykrzywił wściekły grymas, oczy pociemniały od gniewu.
    - Jak śmiesz tak mówić! Nie masz prawa! Do stóp jej nie dorastasz! Ty hipokryto!
    Orland zaczynał pojmować, że za dużo powiedział. Zrozumiał, że przesadził.
    - Nadja…
    - Milcz, choć ten jeden raz. Chcesz się pozbyć Sever?
    - Nie..
    - Twoje własne słowa, Opiekunie. Przestań kłamać. Uważasz, że prawdziwy Opiekun nie potrzebuje kogoś takiego jak przyjaciel. Zatem ani ja, ani Artemus, Aidemus, Caduka czy nawet Kirdan nie jesteśmy Opiekunami! Miałam kłopoty, chciałam zasięgnąć rady kogoś doświadczonego i co słyszę? Zmieniłeś się, Orlandzie. Nie jesteś już tym samym człowiekiem, co kiedyś.
    Nadja odwróciła się i rzuciła przez ramię:
    - Odchodzę.
    Orland zbaraniał. O czym mówi ta dziewczyna? Jak może mówić, że odchodzi? I to takim tonem! Do NIEGO, Pierwszego Opiekuna! Ale Nadja nie patrzyła więcej w jego stronę. Nie miała na to ochoty.
    To już koniec, Bractwo upada.

    Z cienia wyłonił się Artemus i stanął przed nią. Miał wielce zaniepokojoną twarz, wręcz smutną. Popatrzył na Nadję z nadzieją.
    - Powiedz, że to nieprawda – zaczął.- Powiedz, że nie odchodzisz.
    - Atremusie…Odchodzę – odparła Nadja spokojnie. – To nie jest już to miejsce, w którym tak dobrze się czułam. Po śmierci Kirdana wszystko się tutaj zmieniło, widać to przecież.
    Opiekun zwiesił głowę.
    - Nie zostawiaj mnie samego…- poprosił cichutko.
    Nadja zamrugała gwałtownie oczami.
    - Sever…Straciłem jej przyjaźń, a ona nas teraz będzie potrzebować…Zrobiłem straszliwy błąd…Nigdy mi nie wybaczy – ciągnął Artemus. – Jak się pojawiłaś, to myślałem, że pogadacie i jakoś wszystko się ułoży…
    Nadja położyła mu rękę na ramieniu.
    - Orland nie pozwoli jej wrócić. Wiem, że wyczytałeś to w Księdze – powiedziała. – Znasz zapewne i moją odpowiedź. Nie zmienisz przeznaczenia, jak mówił Aidemus. Wszystko jest zapisane.
    - Ale…Chciałbym ci pomóc, ale nie mogę! Jestem zobowiązany strzec Księgi…A nie chcę. To straszne, co w niej jest. Co to za obowiązek czytać o śmierci kogoś, kogo się znało?
    Artemus zamilkł nagle i zamyślił się.
    - Znajdź ja – poprosił Nadję. – Znajdź i przekaż jej to: Twoja Księga jest czysta. Swoją historię piszesz ty sama.
    - Nie rozumiem..
    - Nic więcej zdradzić nie mogę. Obiecaj, ze jej to powiesz, obiecaj mi.
    - Obiecuje.
    Opiekun uśmiechnął się leciutko.
    - Szkoda, że odchodzisz…Ale skoro tak ma być. Jakoś cię znajdę, bez obaw i spokojnie pogadamy.
    Nadja uścisnęła przyjaciela.
    - Trzymaj się – szepnęła.

    Opiekun Aidemus obserwował ich z balkonu. Młodzi Opiekuni nie zdawali sobie sprawy, że są obserwowani. Straszy stażem w Bractwie pokiwał głową, zadowolony.
    Są wspaniali, pomyślał. Cała trójka. Muszą tylko znaleźć się pod wspólną flagą…Ale to już wkrótce nastąpi.

    Gilbert Durandal spojrzał na swojego gościa z uśmiechem. Sever poczuła się niezręcznie. Prawie nie znała tego człowieka, ba, nie zamieniła z nim nawet ani jednego słowa, a on patrzył na nią tak przyjaznym wzrokiem i uśmiechał się miło.
    - Nie musisz się obawiać – zaczął Durandal. – Widzę po twoich oczach, że jesteś bardzo nieufna.
    - Gdyby pana tyle razy tak okłamano jak mnie, to też pan by był nieufny – odparła spokojnie.
    - Domyślam się, ze chodzi o twojego ojca. Otóż wiedz, że znałem Kivara Vandersaavre.
    Ta wiadomość zaskoczyła Sever. Momentalnie zainteresowała się tym człowiekiem i jego słowami.
    - Pan…Znał mojego ojca? Czy on…żyje?
    - Kivar bardzo przeżył śmierć swojej rodziny – ciągnął Gilbert.- Można powiedzieć, że się załamał. I wyjechał. Przez wiele lat nie miałem od niego ani jednej wiadomości, aż któregoś dnia zjawił się tutaj, w Raeburnem. Miał taką rozpromienioną twarz…Mówił, że jego córka przeżyła i chce ją odnaleźć. Nie zdążył.
    - Nie..Nie żyje? – zapytała głuchym głosem Sever.
    - Zmarł na jakąś chorobę, żaden lek mu nie pomagał. Magii nie można było zastosować, bo Kivar był na nią odporny. Podobnie zresztą jak ty, Shireece.
    Sever spuściła głowę i uparcie wpatrywała się w swoje buty. Łzy zaczęły jej napływać do oczu. Nie żyje. Nie żyje…NIE ŻYJE! Znowu jest sama! Ile jeszcze tych gromów spadnie na jej jakże nieszczęśliwe życie? Zaczynała mieć już tego dość.
    - Twój ojciec prosił mnie o coś – rzekł Gilbert.- Prosił, abym zaopiekował się tobą.
    - Za-zaopiekował? – powtórzyła.
    Skinął głową.
    - Chcą zapewnić ci dom, Shireece. Coś, czego nie miałaś, miejsce, do którego zawsze możesz wrócić. Ale nie za darmo.
    Sever ściągnęła groźnie brwi.
    - Spokojnie, nic złego od ciebie nie chce. Poza tym chce jeszcze pożyć – uśmiechnął się ponownie.- Chcę abyś dla mnie pracowała. Zostań członkiem mojej gwardii, strzeż porządku w Zachodniej Dzielnicy.
    - Mam pracować…w Straży Miejskiej?! – powiedziała zbita z tropu. Wszystkiego się spodziewała, ale nie tego!
    - To nie jest Straż Miejska. To coś innego. Moja gwardia ma prawo wstępować do miejsc, gdzie zwykła straż nie ma prawa wejść. Jest czymś w rodzaju elity. Są w niej sami najlepsi i najbardziej zaufani ludzie. Przecież poznałaś Heine.
    - A co miałabym tam robić? – zapytała.
    - Dobre pytanie. Potrzebuje kogoś, kto świetnie zna miasto, nie boi się stanąć twarzą w twarz ze swoim wrogiem. Mówię o Adesie Jenuo, albo raczej Earnilu San D’oria. Ten człowiek prowadzi niecne praktyki na ludziach, wiem to.
    - Eksperymentuje na nich?
    - Całkiem możliwe. Chce odnaleźć Sekret Alchemika.
    Sever uniosła brwi.
    - Ale on przecież…
    - Zaginął? Ależ nie, cały czas był u Xardasa. Nekromanta zajął się jego badaniem, ale nic ciekawego nie odkrył. Przysłał machinę alchemika do mnie. A ja wpadłem na ślad jak to coś uruchomić. Earnil tego poszukuje, a ja mu tego nie oddam. I właśnie, dlatego chcę prosić ciebie o pomoc. Wiec jak? Pomożesz mi go zwalczać, Shireece? Mogę liczyć na pomoc ostatniego z Vandersaavrów?
    Sever milczała długo. To wszystko działo się za szybko jak dla niej. Cała ta sytuacja zdawała się ją przerastać. Ale był w tym jakiś sens. Nie miała domu, wystawiono ja do wiatru, została z niczym. Propozycja Durandala wydawała się lekko dziwna, ale podobała się jej. Jeśli w ten sposób da radę zbadać sprawę Sekretu Alchemika, to zgadza się. Może po drodze odkryje jakieś fakty o swoim ojcu?
    - Ale w każdej chwili mogę odejść? – zapytała.
    - Oczywiście, że tak.
    - A więc dobrze, zgadzam się. Ale mam jeden warunek.
    - Jaki?
    Popatrzyła mu prosto w oczy.
    - Od tej pory proszę nazywać mnie Shireece Sever Vandersaavre. Dość już fałszywej tożsamości.
    Gilbert uśmiechnął się szeroko.
    - Będzie jak zechcesz. Mam nadzieję, że to początek wspaniałej współpracy.
    Wyciągnął rękę i uścisnął jej dłoń.
    - Witamy na pokładzie, kapitanie Vandersaavre.
    Kapitanie? Nawet nieźle brzmi, pomyślała.
    Bardzo ładne opowiadanie Sever. Musiałem, co nieco nadrobić, ale już jest okej. Wszystkie części bardzo mi się podobają. Nie ma błędów i styl pisania jest odpowiedni. Po za tym historia nie banalna. Nie ma prawie do niczego się przyczepić, bo to opo nie może się nie podobać. Mam nadzieje, że dasz nam kolejne części.

    Pozdrawiam autorkę i ocena 10/10.

    Pisz CD, bo nie można się doczekać.

    Kolejna część tego opowiadania znowu jest bardzo dobra. Fabuła jak zwykle fascynująca, akcja rozwija się trochę zbyt wolno, ale mam nadzieję że szybko to nadrobisz, a błędów jak zwykle nie ma. Z długością też jest nieźle.
    Moja ocena za tą część to 9.5/10, a za całe opo 10/10. Pisz szybko CD. Liczę na szybkie rozwinięcie akcji.

    Pozdro .
    Czytam i czytam i dochodzę do wniosku, że mógłbym Twoich opowiadań czytać tak dużo, ile ich piszesz . Jest tylko jeden, mały problem. Mianowicie, ja nie mam co pisać w komentarzach . Jedyne moje odczucia Twoich opowiadań są jak najbardziej pozytywne. Fabuła jest mroczniejsza, składa się z większej ilości wątków pobocznych niż w "Sekrecie Alchemika". Opisy są o wiele bogatsze, bardziej... pobudzające wyobraźnię. Akcja toczy się w dobrym, dla czytelnika tępie. Nie jest ani za szybka ani za wolna. Wszystko jest tak ładnie napisane, że aż nie można się doczekać dalszych losów bohaterów opowiadania . Jak zwykle czekam na CD. Ocena 10/10 .
    Sorry, że takie krótkie kawałki daje. Następne będą już dłuższe.

    Rozdział VIII Sen

    Yzak właściwie nie wiedział, co go zbudziło. Wszyscy od dawna już splali. Ostrożnie wymknął się ze swojego posłania, przekradł do drzwi i cichutko wyszedł na dwór. Zadrżał z zimna. Niebo pokryte było gwiazdami, a w kanale za starą kamienicą odbijał się księżyc. Domy na przeciwległym brzegu były ciemne, tylko w jednym oknie paliło się światło.
    Widać nie tylko ja mogę spać, pomyślał Yzak.
    Kilka szerokich i zniszczonych stopni prowadziło prosto nad wodę. Miało się wrażenie, że biegną na samo dno kanału. Głębiej i głębiej, aż do całkiem innego świata. Yzak usiadł na najwyższym stopniu i spoglądał na oblaną księżycowym światłem wodę, na odbijające się w niej stare domy. Pomyśleć, że odbijały się tak już od lat. Na świecie nie było jeszcze Yzaka, Lee ani nawet może Xardasa, a one już wtedy przeglądały się w tafli wodnej. Idąc tutaj, aż od katedry, dotykał palcami murów domów. Kamienie w Dor Feafort wydawały się inne. Wszystko zresztą było inne. Inne, niż co? Inne niż przedtem.
    Po drugiej stronie kanału w oświetlonym oknie poruszył się jakiś cień, po chwili jednak światło zgasło. Yzak wstał. Kamienne schody były zimne i wilgotne, czuł, że przemarzł do kości.
    Odwrócił się i ujrzał nadchodzącego Artemusa. Opiekun szedł wolno, ze spuszczoną głową. Prawie nic się nie zmienił, tylko jakby jego włosy lekko pojaśniały. Yzak zawołał go po imieniu. Opiekun uniósł głowę.
    - Co ty tu robisz tak późno? – zapytał.
    - O to samo mógłbym zapytać ciebie – odparł Yzak.
    - Szedłem do was…Chciałem pogadać. Nadja nocuje z wami?
    - Tak. Nie ma, dokąd pójść, przecież.
    Artemus posmutniał. Razem, z Yzakiem weszli do opuszczonej kamienicy, która służyła im za dom. Nadja znała trochę lepiej miasto niż Bezimienny i szybko znalazła dla nich kryjówkę. Nie musieli martwic się o jedzenie i ciepłe rzeczy – to wszystko załatwili od znajomego kupca Nadji. Yzak podszedł do posłania Nadji i delikatnie potrząsnął jej ramieniem.
    - Co jest? – mruknęła.
    - Masz gościa.
    Nadja, rozbudzona już, usiadła na kocu. Artemus podszedł bliżej i usiadł naprzeciw.
    - I jak tam? – zapytał.
    - Jakoś leci – odparła. – Dajemy sobie radę, jak widzisz. A co w Bractwie?
    - Orland pokłócił się z Aidemusem. Wrzeszczeli po sobie dobre pół godziny. Poszło między innymi i o ciebie.
    - O mnie?
    - Według Orlanda porzuciłaś Bractwo z powodów czysto emocjonalnych. Zaproponował, aby wysłano za tobą Łowców.
    Nadja zbladła. Słyszała coś nie coś o Łowcach. Byli to niegdyś Opiekuni, którzy przeszli morderczy trening i stali się bezdusznymi sługami, gotowymi spełnić wszelkie rozkazy. Nie mieli oni ani rodziny, ani przyjaciół, podobno nawet nie odczuwali emocji.
    - Chciano mnie…zlikwidować?
    - Może, ale Aidemus się sprzeciwił. Za nim stanieli pozostali. I zaczęli się kłócić. Orland zmienił się, to prawda…Jest zbyt żądny władzy…Tak czy inaczej Łowcy ci nie grożą. Aidemus powiedział, że jeśli coś ci się stanie, to on sam wyjawi jakąś tajemnicę dotyczącą Orlanda. Ten się przeraził i cofnął pomysł.
    Nadja zamyśliła się. Aidemus miał jakiegoś haka na Orlanda? Ciekawe…Ale pewnie nigdy tego się nie dowie.
    - Jest jeszcze jakiś powód twej wizyty? – zapytała.
    - Tak…- Artemus zagryzł wargę. – Chciałem pogadać.
    - To, na co czekamy? Gadaj, co ci na sercu leży.

    Budzi się w mroku ze wspomnieniem krzyku, który niczym oślepiające światło wciąż wibruje w jej umyśle. Czuje kołatanie serca. To był koszmar. Nie wie, jak długo siedzi opatulona pierzyną, gdy wreszcie słyszy pukanie. To Massimo! Ale przecież ojciec i staruch są blisko! Jak może tak ryzykować? Jeśli go znajdą, to zabiją! Wiedziona strachem zeskakuje z łóżka.
    - Massino, to ty?
    - Otwórz, szybko!
    Odsuwa zasłonę i widzi go w pełnym stroju, z latarnią w dłoni.
    - Ubieraj się. Musimy uciekać!
    - Ale mój ojciec…staruch…
    - Nie przeszkodzą nam.
    Patrzą na siebie bez słowa. Przybysz widzi jej twarz w blasku latarni. Dostrzega na niej zdumienie i kiełkujący strach.
    - Nie lękaj się, nie jestem mordercą. Zgubiło ich własne szaleństwo.

    Biegną razem korytarzem. Docierają do dużych, drewnianych drzwi, otwierają je. W nozdrza uderza ich ostra woń siarki. Przekraczają próg i zdaje im się, że słyszą głuchy śmiech, ale może to tylko wiatr…Massino widzi puste pomieszczenie. Pośrodku stoi nagi stół. Kątem oka dostrzega błysk na podłodze.
    - Machina filozoficzna! – Dziewczyna wymawia te słowa starannie, z szacunkiem.- Zniszczona!
    Coś jeszcze połyskuje jasno w mroku.
    - Och! Kamień!
    Dziewczyna zawija kamień w kawałek aksamitu, niczym bezcenne jajko. W świetle latarni widać strzaskaną posadzkę w miejscu, gdzie upadł kamień, który pozostał nietknięty. Ona unosi go, światło załamuje się i rozprasza w niezliczonych fasetkach.
    - Jakiż on piękny!
    Massimo pochyla się i zaczyna zbierać kawałki machiny. Są nietknięte, zupełnie jakby mechanizm sam się rozpadł.

    Są teraz w jego atelier. Wciąż ściskając w rękach kamień, patrzy jak Massimo krząta się, zbierając narzędzia pracy. Porusza się szybko, pewnie, zdecydowanie. Przez chwilę stoi przed niedokończonym portretem na sztalugach. Na pustym tle spod szkarłatnego turbanu spoglądają na niego nieprzeniknione, ciemne oczy.
    - Musimy go zabrać? – pyta dziewczyna.
    Massimo kiwa głową.
    - To dowód mojego kunsztu. Jeśli mam znaleźć nowego pana, to musze mu pokazać, co potrafię.
    - A machina filozoficzna?
    Massimo kreci głową.
    - Jest zbyt niebezpieczna. Lepiej ją tu zostawić.
    Dziewczyna przyciska do siebie kryształ.
    - Ale nie Kamień! Przyrzeczno mi go, jako posag!
    Patrzy na nią. Jest taka młoda, taka piękna. Nie zawsze można być mądrym.
    - No dobrze, skoro ja zatrzymam obraz, ty zatrzymaj Kamień.
    Pakuje portret wraz z resztą rzeczy. Następnie owija kawałki machiny filozoficznej w szmaty i ukrywa w schowku w jednej z kolumn wielkiej Sali.

    Świt zastaje ich na kamiennym gościńcu – młody mężczyzna, dziewczyna, objuczony osioł. Na rozstajach Massimo unosi rękę. Ta droga wiedzie do domu, do El Hazard. Jest tam jednak wielu artystów. To z kolei szlak na północ. Droga do Księżycowego Miasta. Dziewczyna uśmiecha się, pozostawiając mu wybór.
    Wschodzi słońce.
    Massimo kieruje osła w lewo.
    Ruszają na północ.

    Sever szarpnęła się gwałtownie, otwierając oczy.
    Chyba przysnęłam, pomyślała. Co to był za sen? I dlaczego wydawał jej się znajomy?
    Nie chciało jej się teraz nad tym rozwodzić. Wstała z fotela i podeszła do łóżka, wślizgnęła się pod kołdrę. Zamknęła oczy i znów zasnęła. Miała wrażenie, że śniła już wcześniej tak wyraźnie, ale nie potrafiła powiedzieć, o czym.

    Rozdział IX Moment

    Dom Gilberta Durandala był nie tylko największy w Dzielnicy Zachodniej, ale i najładniejszy. Kolumny przypominały kwiaty zastygłe w kamieniu, balustrady balkonów zostały wykonane z najdroższego chyba marmuru, a cała posiadłość otoczona była wysokim murem, który porośnięty był bluszczem.
    Artemusowi drzwi otworzyła służąca, która poprowadziła go między kolumnami na wewnętrzny dziedziniec. Stamtąd wiodły okazałe schody na piętro.
    - Jaśnie Pan będzie mógł poświęcić panu tylko dziesięć minut – rzekła służąca i ruszyła labiryntem korytarzy i drzwi.
    Po kilku minutach stanęli przed wysokimi drzwiami i służąca zapukała.
    - Proszę – rozległ się dźwięczny głos.
    Gilbert Durandal siedział za ogromnym biurkiem w swoim gabinecie, który na pewno był większy niż cała komnata, którą zajmował Artemus. Durandal obrzucił swego gościa zimnym, przenikliwym spojrzeniem.
    - Bądź pozdrowiony, czcigodny – odezwał się Artemus.- Przysyła mnie czcigodny Orland z listem do was. Mój przełożony prosi o natychmiastową odpowiedź, jeśli jest to, oczywiście, możliwe.
    - A tak…Orland…Teraz on wam przewodzi? – zapytał niby niedbałym głosem Durandal.
    - Tak, panie.
    Wtem otworzyły się drzwi i ktoś wszedł do gabinetu. Artemus odwrócił się. I uniósł brwi. Poznał ją bez trudu, pomimo tego, że zmieniła wygląd. Tego aroganckiego i pewnego siebie spojrzenia nie dało się z nikim innym pomylić. Inna niż zazwyczaj fryzura dodawała jej dziewczęcej niewinności i uroku. Tylko odzienie było raczej męskie, zupełnie jakby należała do jakiejś grupy strażników.
    - Przepraszam, że przeszkadzam…Przyjdę później – powiedziała dziewczyna i wyszła.
    Gilbert zwrócił się do Artemusa:
    - Możesz mi dać ten list?
    - Co? Ach, tak…Oczywiście.
    - A teraz wyjdź. Nie będę pisał odpowiedzi przy tobie.
    Artemus skłonił się i opuścił gabinet. Ledwo jednak zamknął za sobą drzwi zaczął się pilnie rozglądać na wszystkie strony. Na przeciwległym krańcu dziedzińca spostrzegł kilkuosobową grupkę ludzi odzianych w biało-niebieskie uniformy rozmawiających ze sobą na jakiś temat. Wśród nich zauważył rudowłosego młodzieńca, który coś z życiem opowiadał stojącej obok dziewczynie o czarnych włosach.
    Sever.
    Artemus chciał, aby ta popatrzyła w jego kierunku. On sam wpatrywał się w nią uporczywie, aż wreszcie Sever odwrócił głowę i spojrzała wprost na niego. Opiekun dał jej znak ręką by podeszła. Dziewczyna skrzywiła się, ale zrobiła to.
    - Czego chcesz? – rzuciła oschle.
    - Sever, co tu robisz? Dlaczego masz na sobie takie ubranie? – zapytał.
    - A co cię to obchodzi? To moje życie i nie wtrącaj się do niego. Powiedziałam już ci to raz.
    - Ale…Ale dlaczego taka jesteś? Dlaczego? Nie ma już między nami porozumienia?
    - Nie ma! – przerwała mu ostro.- Czyń swoją powinność i opuść ten dom, Opiekunie Atremusie. Nie ma tu dla ciebie miejsca.
    Artemus chciał coś powiedzieć, gdy w drzwiach gabinetu stanął Durandal. Na widok rozmawiających ściągnął brwi.
    - Oto moja odpowiedź i przekaż Orlandowi, iż nie życzę sobie więcej odwiedzin jego ludzi – powiedział z ironią w głosie.
    Artemus poczuł się jakby dostał w twarz. Zaczerwieniony wziął list i chciał coś jeszcze, dodac, ale Gilbert go zignorował.
    - Chodź, Shireece. Porozmawiamy teraz spokojnie. Ten człowiek już wychodzi – powiedział.
    - Tak jest! – odparła dziewczyna.
    Mus nie mus Opiekun został wyproszony z posiadłości. Ale dobrze zapamiętał sobie to miejsce. Wróci tu. Tylko jeszcze nie wiedział, kiedy.

    - Serce Khandrakaru? – zapytał Gilbert.
    - Tak, Serce. Dostałam je od Kirdana tuż przed śmiercią – wyjaśniła Sever.- Mam nieodparte wrażenie, że tego czegoś szuka Earnil.
    - Możesz mi je pokazać?
    Sever rozpięła uniform i zdjął z szyi kryształ. Na złotym łańcuszku kołysał się czerwony klejnot wielkości małego kurzego jajka. Był piękny, lśnił lekko swym blaskiem. Durandal przyglądał mu się w skupieniu prze kilka minut.
    - Piękna rzecz – przyznał.- Ale nie rozumiem, co to ma wspólnego…
    - Śniłam o tym zeszłej nocy – przerwała mu.- Traktuje moje sny poważnie. Wiem, że coś znaczą.
    Gilbert spojrzał na nią uważnie. Zarówno Kivar jak i Ellen mieli coś na kształt daru jasnowidzenia, więc możliwe było, że Sever coś po nich odziedziczyła.
    - Opowiedz mi swój sen – poprosił.
    Sever uniosła brwi. Opowiedzieć? Nikt jeszcze jej o to nie prosił. Nawet Kirdan.
    - Śniłam o dwójce osób – zaczęła.- Dwoje młodych ludzi, chłopak i dziewczyna uciekali z jakiegoś bogatego domu. Ojciec tej dziewczyny i jego mistrz, nie wiem dokładnie, zrobili jakiś eksperyment i znikneli. Chłopak, Massimo, zebrał z ziemi kawałki jakiegoś urządzenia…dziewczyna owinęła w kawałek materiału kryształ…Potem ten Massimo zabrał ze sobą obraz…Nie wiem, ale skądś znam to malowidło…Oboje opuścili dom i udali się razem na północ. I tu mi się sen urywa.
    Durandal milczał przez chwilę. Potem wstał i podszedł do okna.
    - Massimo Mancino…Jeśli chodzi o niego, to mogę ci co nieco wyjaśnić – powiedział.
    - Że co?
    - Massimo był malarzem, a jego najznakomitsze dzieło to Alchemik, znany szerzej jako Sekret Alchemika.
    Oczy Sever rozbłysły.
    - Wiedziałam, że już gdzieś widziałam ten obraz!
    - Tak, masz racje. Massimo uciekał wraz z córką Ervaasa Rednav, nie znamy jej imienia. Oboje pobrali się i założyli własną rodzinę. Dość sławną rodzinę?
    - Jaką?
    Gilbert podszedł do biblioteczki i wyjął spomiędzy książek małą książeczkę opakowaną w papier. Potem odwrócił się do Sever.
    - Shireece, przeczytaj proszę to krótkie dzieło – rzekł.- To wiele wyjaśnia…Aha i jeszcze jedno. Twoi znajomi z Khorinis są tutaj.
    - Słucham? Jak to: tutaj?
    - Generał Lee, jakiś Yzak i człowiek, na którego wołają Bezimienny są w Dor Feafort. Pomagają Nadji Vandom.
    - Nadji…Ale…Nadja żyje?!
    - Żyje. I chciałbym cię przeprosić, myliłem się. Nie miałem jeszcze najnowszych informacji. Tak czy inaczej musisz z nimi porozmawiać, Shireece. Będziesz potrzebowała pomocy. Earnil będzie cię szukał, nie wiem, jakie ma plany wobec twojej osoby.
    Gilbert podał Sever książeczkę.
    - Idź do siebie i przeczytaj.
    Sever spełniła polecenie.

    Rzuciła się na łóżko i zaczęła odwijać papier. Sama była ciekawa, co to jest za dzieło. Rozdarła papier. Pod ręką poczuła coś pokrytego czymś miękkim, ale sprężystym, miłym w dotyku. Była to oprawiona w błękitna skórę książeczka. Odkrycie to zachwyciło ją i wzruszyło. Po ojcu odziedziczyła miłość do staroci, zwłaszcza do starych książek. Istne cudo. Wolnym ruchem ręki otwarła książeczkę i spojrzała na stronę tytułową. I wstrzymała oddech.
    Na stronie tytułowej widniało imię i nazwisko Ervaasa Rednav a potem jego ewolucja w inne, bardzo niegdyś znane nazwisko. Wystarczyło tylko przeczytać imię i nazwisko alchemika od tyłu, by poznać czyim przodkiem był ten człowiek.
    Bo Sever znała to nazwisko bardzo dobrze.
    Książeczka kryła jeszcze wiele sekretów….
    Ehhh.... i znów nie mam o czym pisać. Te dwa rozdziały były nieco krótsze niż poprzednie, ale to wcale nie jest minusem. Liczy się jakość, a ta stoi na - jak zwykle - najwyższym poziomie. Nowy wątek ze snem daje dużo do zastanowienia i już nie mogę się doczekać na kolejne części .
    Heh... ja również nie mam o czym pisać. Masz dobre pomysły na pisanie i umięjętnie je wprowadzasz w "życie". Po prostu bardzo dobra robota. Ostatnio mój post tutaj się skasował/znikł (ale i tak nie bylo w nim nic szczególnego - to co zwykle ), ale chyba ten nie podzieli jego losu. Więc co tu dużo mówić - 10/10 i czekam na kolejne rozdziały z niecierpliwością.
    Następna część jest tak samo dobra, jak poprzednie. Co prawda akcja nadal rozwija się wolno, jednak nadrabia to swoją tajemniczością. Fabuła nadal jest świetna, jednak z ortografią jest o odrobinę gorzej. Znalazłem jeden błąd, ale nie przeszkadza w ogólnym odbiorze. Część jest też jak zwykle długa. Moja ocena za tą część opowiadania to 9.5/10, a za całe opo 10/10.

    Pozdro
    Ogólnie wszytsko jest ładnie. Jest jednak pewna sprawa która mnie denewruje, mianowicie chodzi o to ze hmmm.....Jakby to nazwac...Zbyt bardzo inspirujesz sie innymi ksiazkami tak ze az przepisujesz zywcem fragmenty z paru ksiązek...

    Plagiatem bym tego nie nazwał ale mogłas chociaz powiedizec ze twoje opowiadania nie jest do konca zrobione przez ciebie

    Sugerowałbym umieszczenie w opowiadaniu informacjii o tym ze niektóre fragmenty pochodza z innych ksiązek:]

    Jest też kilka błędów ortograficznych a ja niestety jetem taki dziwny ze choć sam robie takich błedów tony, to jednak strasznie mnei denerwuje gdy ktos tez je robi ;]

    ogółem opowiadanie dobre, moze nawet bardzo dobre

    7,5/10

    Głównie chodizło mi o kasiazki: W tym opowiadaniu, to seria ksiazek "Los kamienia" A w tamtym drugim Opku Artemis Fowl: "Arktyczna przygoda"

    W tym opku pzrepisany jest sen, a w tamtym scena nurkowania po jajoi ten kawałek z petami :]
    Zapomniałem ocenić kolejną część twojego opowiadania wiec to nadrobię. Jak zawsze bardzo mi się podobało. Błędów chyba nie ma. Na to za bardzo nie patrzę, chociaż czasami też to uwzględniam. Fabuła wspaniała a co do rozwijającej się powoli fabuły to mi to nie przeszkadza za bardzo.

    Niedługo z twojego opowiadania powstanie mała książka. Co do pomysłów z innych książek to też mi nie przeszkadza a nawet jest to dobry patent. Według mnie oczywiście. No i ocena 10/10. Czekam na CD.

    Ci też życzę powodzenia w pisaniu. Jak każdemu.

    Ominąłem kilka częsci, ale to chyba nie szkodzi .
    Częsci te trzymają równy, znakomity poziom. Błędów się nie dopatrzyłem, w ogóle nie zauważyłem inspiracji jakimikolwiek znanymi mi książkami.
    Na długość też narzekać nie mogę , jak i na styl. Opo jak zwykle czyta się ciekawie, ponieważ bardzo wciąga.
    Cóż mógłbym dać? 10/10 .
    Aha, zapomniałem, że czekam na CD .
    Długo mnie na forum nie było ale nadrobiłem sobie czytanie CD twojego opo podoba mi sie bardzo ocena oczywiscie najwyzsza bo to jest jedno z najlepszych opowiadań jakie kiedykolwiek czytałem (10/10)

    błędów nie widziałem a to wytykanie inspiracji innymi dziełami to juz szukanie dziury w całym 0_o

    nie przejmuj sie tym i oczywiście czekam na CD

    PS. chyba napisze dalszą część swojego opowiadania zainspirowałaś mnie
    Przepisanie fragmentu z książki to nie nawiazanie ani wzorowanie. Jeśli chcesz moge ci podać dokładną nazwe książki i strone z której fragment jest przepisany. Nie mówie o nawiazaniu bo ten fragmencik o którym mówie jest przepisany SŁOWO W SŁOWO.

    Wiec nie wyskakuj mi z tekstami o wzorowaniu, jeśli nie czytałeś książki o której mówie.
    Fragment z opka Sever:

    "Budzi się w mroku ze wspomnieniem krzyku, który niczym oślepiające światło wciąż wibruje w jej umyśle. Czuje kołatanie serca. To był koszmar. Nie wie, jak długo siedzi opatulona pierzyną, gdy wreszcie słyszy pukanie. To Massimo! Ale przecież ojciec i staruch są blisko! Jak może tak ryzykować? Jeśli go znajdą, to zabiją! Wiedziona strachem zeskakuje z łóżka.
    - Massino, to ty?
    - Otwórz, szybko!
    Odsuwa zasłonę i widzi go w pełnym stroju, z latarnią w dłoni.
    - Ubieraj się. Musimy uciekać!
    - Ale mój ojciec…staruch…
    - Nie przeszkodzą nam.
    Patrzą na siebie bez słowa. Przybysz widzi jej twarz w blasku latarni. Dostrzega na niej zdumienie i kiełkujący strach.
    - Nie lękaj się, nie jestem mordercą. Zgubiło ich własne szaleństwo.

    Biegną razem korytarzem. Docierają do dużych, drewnianych drzwi, otwierają je. W nozdrza uderza ich ostra woń siarki. Przekraczają próg i zdaje im się, że słyszą głuchy śmiech, ale może to tylko wiatr…Massino widzi puste pomieszczenie. Pośrodku stoi nagi stół. Kątem oka dostrzega błysk na podłodze.
    - Machina filozoficzna! – Dziewczyna wymawia te słowa starannie, z szacunkiem.- Zniszczona!
    Coś jeszcze połyskuje jasno w mroku.
    - Och! Kamień!
    Dziewczyna zawija kamień w kawałek aksamitu, niczym bezcenne jajko. W świetle latarni widać strzaskaną posadzkę w miejscu, gdzie upadł kamień, który pozostał nietknięty. Ona unosi go, światło załamuje się i rozprasza w niezliczonych fasetkach.
    - Jakiż on piękny!
    Massimo pochyla się i zaczyna zbierać kawałki machiny. Są nietknięte, zupełnie jakby mechanizm sam się rozpadł.

    Są teraz w jego atelier. Wciąż ściskając w rękach kamień, patrzy jak Massimo krząta się, zbierając narzędzia pracy. Porusza się szybko, pewnie, zdecydowanie. Przez chwilę stoi przed niedokończonym portretem na sztalugach. Na pustym tle spod szkarłatnego turbanu spoglądają na niego nieprzeniknione, ciemne oczy.
    - Musimy go zabrać? – pyta dziewczyna.
    Massimo kiwa głową.
    - To dowód mojego kunsztu. Jeśli mam znaleźć nowego pana, to musze mu pokazać, co potrafię.
    - A machina filozoficzna?
    Massimo kreci głową.
    - Jest zbyt niebezpieczna. Lepiej ją tu zostawić.
    Dziewczyna przyciska do siebie kryształ.
    - Ale nie Kamień! Przyrzeczno mi go, jako posag!
    Patrzy na nią. Jest taka młoda, taka piękna. Nie zawsze można być mądrym.
    - No dobrze, skoro ja zatrzymam obraz, ty zatrzymaj Kamień.
    Pakuje portret wraz z resztą rzeczy. Następnie owija kawałki machiny filozoficznej w szmaty i ukrywa w schowku w jednej z kolumn wielkiej Sali."

    Ten fragment jest przepisny, teraz o tym skąd:

    Autor: John Ward
    Seria: Los Kamienia część 2: kamień smutku.
    Strony: 11-14 Fragment jest przepisany, jedyne co ejst zemienione to to zę niektóre rzeczy są wyciete. Dodane od siebie nic nie jest.

    Na kwestionuje zdolnosci pisarskich Sever, pisze ona cudownie i przewyższa np. mnie o wiele. Chodzi o to ze jest sama w stanie napisac dobre opo, i nie musi do niego wtrącac fragmentów innych ksiązek.
    Powiedziałem ze nie nazwałbym tego plagiatem gdyz tylko ten jeden jedyny kawałek jest zgapionyw tym opie i dwa w tamtym drugim. Reszta jest napisana przez Sever, i jest napisana pieknie.

    Jeśli chcecie moge przepisać te 4 strony z ksiązki, jezeli dalej nie jesteście przekonani.
    Dobra koniec debaty, bo ta wasza wymiana zdań zaczyna mnie wnerwiać. Przyznaje, pomysł był z owej książki. Ale dalsza część była przekształcona i zupełnie inna. Inspiruje się innymi ksiażkami? Rowling także i co? Wielkim fanem cyklu HP nie jestem, ale znam kilkanaście książek, z których pani Rowling zaczerpneła pomysły ( Lili Potter, mugole i inne rzeczy - The Legend Of Rah and the Muggles, staruśkie ale ma to). Mozna wzorować się na komś, ale potem przekształca się daną linię fabularna na własne potrzeby i odbiega od pierwowzoru. Mówisz, że przepisałam - tak bo pomysł mi spasował, ale dalszy tekst różni się diametralnie od pierwowzoru. Tolkien też zreżnął słowo słowo z mitologii, wiem, bo rozpracowałam całą jego twórczość na częśći pierwsze.
    Co do kontynuacji to jej nie będzie z dwóch powodów: pierwszy to szkoła, a drugi całkowita kasacja mojego dysku, nie ma na nim nic, pustka, ciemność itp. A były tam o wiele ważniejsze rzeczy niż pliki tekstowe

    Konec tematu, koniec nabijania postów.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzydziestkaa.pev.pl
  •