ďťż
Indeks Rzyg kulturalnyMdoy Gothic Ii Nk - Zmieniające Fabułę Temat z modami zmieniające fabułę Gothic'a 2 NKSkojarzenia Z Gothic'iem Co Wam sie kojarzy z Gothiciem ?:pIn Begin Of The Gothic/początki Gothic'aSave Prawie 100% Do Gothic 1 proszę o link do takiego save'uJak Zrobic Questa Z Uhr-shak'iem Uhr-Shak i Hosh-PakGothic Mroczne Tajemnice - Problem Z Wczytaniem Save'u ASC not found: KEILER_BODY.ASCAmd, A Może Intel ? który lepszy pod Gothic'a 3 ?? fakty i mity :)Mroczne Tajemnice topic na styl tego o Diccuric'ieGdzie Są Trzy Szczawie Królewskie Dla Ur-gosh'a?Gdzie Ten Shawn jak tu odbudowac gotha'e bez niego...
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • veaerlande.opx.pl
  •  

    Rzyg kulturalny

    A więc doszło do kolejnej próby napisania jakiegoś opowiadania. Będzie krótkie, a póki co mam jedynie część, zamieszczam ją... i mam nadzieję, że uda się skończyć. Nie jestem pewien, czy podążam właściwą ścieżką. Tytuł się wyjaśni później.

    Noc zbliżała się nieubłaganie. Straszliwy mróz wzmagał się z każdą chwilą. Norton po raz kolejny spojrzał na niebo zawieszone nad nim. Gruba, nieprzenikniona warstwa czarnych chmur sięgała aż po horyzont, jedynie wyglądające jak błyskawice, błękitne iskry magicznej energii stale rozświetlały świat dookoła. A wszystko, co oko mogło wypatrzyć w tym miejscu, było suche i pokryte grubą warstwą lodu. Nie było jednego zielonego źdźbła trawy, jednego listka na drzewie, nawet ptaki nie wydawały z siebie żadnego dźwięku, gdyż po prostu wszystkie już dawno odleciały na ciepłe południe. Daleko na horyzoncie rozbłysła kolejna iskra, na wschodzie zamajaczyły kształty miasteczka Gelbell, miejsca do którego Norton właśnie zmierzał.

    O ile jeszcze z daleka Gelbell wyglądało na całkiem spokojne i przytulne miasto, o tyle gdy spojrzało się na nie już z bliska, wszelkie wyobrażenia ulatywały niczym kropla wody, która spadła do ogniska. Jedynie spokój pozostawał, ale to mogło wzbudzać jedynie niepokój. Na uliczkach nie było żywej duszy, z pustych straganów na rynku zwisały długie i grube sople, a w oknach domów rzadko świeciły się jakieś światła. Wędrując samotnie przez wąskie uliczki, Norton nie miał wrażenia, że ktoś go obserwuje, wokół było straszliwie cicho. Jedynie lodowaty wiatr wył pomiędzy domami. Samotny wędrowiec owinął się najdokładniej jak tylko potrafił w swój płaszcz. Gruby wełniany szal dokładnie zakrywał jego twarz tak, że ledwie mógł oddychać. Pomimo tego wciąż było mu okropnie zimno. Przed nadejściem północy musiał znaleźć jakieś schronienie, inaczej żadna magia, czy cuda by mu już nie pomogły. Po minięciu rynku i krótkiej wędrówce wąskimi, oblodzonymi uliczkami Gelbell, Norton w końcu dotarł do sporego placu w centrum miasteczka, pośrodku którego wykopane było coś na podobieństwo studni, jednak otwór ten nie był aż tak głęboki, a ze środka wystawał gruby, osmalony, drewniany pal. Po zajrzeniu w dół, do Nortona dotarło, że musiało to być miejsce egzekucji. Wciąż nachylony nad tym miejscem, spojrzał na budynki znajdujące się najbliżej niego. Wpierw dostrzegł ratusz oraz jego wieżę zegarową. Znajdujący się na szczycie czasomierz wskazywał godzinę pierwszą czterdzieści. Bliżej niż ratusz z zegarem znajdowała się karczma. Na powiewającym szyldzie nie widać było nazwy, pokrywała ją gruba warstwa lodu, tak jak i wszystko wokół. Norton nim postanowił coś zjeść, zdjął z twarzy gruby szal i głęboko wciągnął nosem zimne powietrze. Uśmiechnął się lekko i zamknął na krótką chwilę swe oczy.
    Nie otworzył ich już dopóki nie znalazł się wewnątrz karczmy. Rozejrzał się uważnie po obecnych wewnątrz osobach, a przy okazji szukał wolnego miejsca mrużąc oczy w bladym świetle trzaskającego w kominku ognia i kilku płonących pochodni. Nie znalazł. Wewnątrz było nadzwyczaj głośno i tłoczno. W jego nozdrza uderzył smród spalonego mięsa i wyjątkowo kiepskiego piwa. Niemal odeszła mu ochota na jedzenie, ale zbliżał się do powoli do lady, za którą stał krępy mężczyzna. Nim do niego dotarł, zdążył zdjąć z siebie szal i podróżny płaszcz. Pozostał jednak w grubej wełnianej koszuli, gdyż mimo ognia, w karczmie zbyt ciepło nie było.
    - Cego! – ryknął grubiańsko karczmarz nim Norton zdążył się odezwać. – Cego waćpan sobie życzysz?
    - Wielem słyszał o waszym wybornym piwie. Więc postanowiłem przekonać o tym własne usta – Odpowiedział uprzejmie.
    - Ech gdybyś wać przybył miesięcy kilka temu… teraz to my miewamy jeno te gówno sprowadzane z Klenrot. Te durnie nie wiedzą jak piwo warzyć. Czy oni w tym świnie, czy też własne klejnoty moczą, nie wiem. Szczerze mówiąc wiedzieć nie chcem. Skoroś pan jednak taki szmat drogi przyjechał dla naszego piwka to…
    Mężczyzna skinął dłonią na Nortona i przechylił się nad ladą. Zbliżył swe usta do ucha do przybysza i odezwał się tak cicho jak to tylko było możliwe by nikt postronny nie usłyszał, i na tyle głośno żeby w całym tym zgiełku można było zrozumieć wypowiadane słowa.
    - Jak pan chcesz to mam ostatnią beczułkę naszego krajowego piwa. No, ale to będzie kosztowało coś ekstra.
    - Dawaj pan, nie gadaj tyle! – Odpowiedział ze szczerym uśmiechem Norton i rzucił na ladę monetę.
    Karczmarz prawie się przewrócił z wrażenia.
    - Toć to srebrna korona. – Wybełkotał barczysty mężczyzna – To o wiele za dużo… jam tu takich pieniędzy nie widzioł od wielu tygodni. To może coś jeszcze do jedzenia podać? Może pokój przygotować jaśnie panu? Greta! Rusz no tu swoją tłustą dupę!
    - Nie ma takiej potrzeby – odpowiedział Norton rozbawiony zamieszaniem, jakie wywołał. Nagle zdał sobie sprawę, że wewnątrz karczmy ucichło. Wszyscy patrzyli na niego. – Spokojnie, wypiję jedynie piwo i ruszam dalej.
    Karczmarz coś powiedział na ucho swojej żonie, która równie szybko jak się pojawiła, znikła.
    - Na takie zimnisko? Panie, skoro ani jedzenia, ani pokoju wać nie chcesz, no to może choć mały podarek?
    - A cóż to za podarek? – Spytał zaciekawiony przybysz.
    - Moment… to jest coś – mówił karczmarz spod lady – coś co kiedyś otrzymałem od pewnego krasnoluda, który nie miał czym zapłacić za obiad. Zaraz… gdzie to… A! Jest!
    Mężczyzna wygramolił się spod drewnianej lady. W ręku trzymał niewielki pakunek. W tym samym czasie pojawiła się żona karczmarza niosąc na tacy wielki kufel piwa. Ustawiła go z gracją przed gościem, a następnie uśmiechnęła się i mrugnęła okiem zalotnie. Norton odwzajemnił uśmiech. Karczmarz położył paczuszkę tuż obok kufla.
    - Greta! Co tak stoisz? Wynocha do garów. – Ryknął wściekle wskazując palcem na drzwi do kuchni, a kiedy kobieta posłusznie odeszła zwrócił się do przybysza. – Kiedyś nie wiedziałem, do czego to może służyć, zresztą wać sam obejrzy.
    Norton rozpakował ostrożnie podarunek. Przed nim leżał dziwny przedmiot składający się z metalu i dwóch płaskich, oszlifowanych, kryształów.
    - Co to jest? – Spytał trzymając w ręku i oglądając dziwny twór.
    - Ten krasnolud, od którego to dostałem, mówił że to są jakieś gugle czy cuś. To się ponoć, o tak… na uszy zahacza i oczy to chroni. Kryształ twardy jest, raz mi to to wypadło, ale się nie stłukło. No a teraz pomyślałem, że podróżnikowi się to może przydać. Ochroni oczy przed śniegiem i zimnym wietrem.
    - Przydatna rzecz! – Odrzekł z uśmiechem Norton. – Więc pan mówisz, że to prezent dla mnie?
    - Jeśli wać nie zmienił zdania i wciąż chce dać mi monetę, to… tak! Jak najbardziej! O, a tu się składa, żeby można było nosić w torbach. Ja z karczmy rzadko wychodzę, mnie się nie przyda.
    - Dzięki więc panie karczmarzu! – Przechylił kufel, wypijając resztki piwa. – Ostatni łyk tego przedniego trunku był za pana zdrowie! No to na mnie…
    Nagle drzwi karczmy otworzyły się szeroko. Do środka wpadł lodowaty powiew wiatru. Niska przygarbiona postać stanęła w drzwiach.
    - Zamykaj te drzwi kurwa! – Rzucił ktoś z głębi. – Dupy nam chcesz poodmrażać?
    Nowy gość spełnił prośbę. Solidne, drewniane drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem. Krzyknął do karczmarza.
    - Chodź no pan tu! Sprawę mam.
    - Przepraszam na chwilę. – Powiedział do Nortona, a następnie zwrócił się do nowego. – Cego chcesz u licha ciężkiego?!
    Przybysz cisnął na ladę kawałek zwiniętego papieru.
    - To czego zwykle. – Odpowiedział starzec schorowanym głosem. – Załatw mi wszystko co tam jest wypisane, a zapłacę szczodrze!
    - Jeszcze nigdy ten stary wariat nie dał mi więcej niż na jego prośby wydałem. – Powiedział cicho karczmarz do Nortona. – Cholerny dusigrosz, dokładnie wylicza każdy grosz, żeby tylko czasem nie dać mi zarobić.
    - Co tam szepczesz? – Spytał siwobrody staruszek mrużąc oczy.
    Norton wciągnął nosem kolejną porcję cuchnącego powietrza i nagle zainteresował się postacią nowego klienta w karczmie.
    - Dobra… nieważne, wszystko to jest nieważne. Masz mi to załatwić do końca tygodnia.
    Równie szybko jak wszedł, starzec zamknął za sobą drzwi narażając się na kolejne obelgi innych klientów.
    - Kto to był? – Zapytał grzecznie Norton.
    - Ten stary pierdziel przychodzi tu dwa razy w miesiącu – odpowiedział karczmarz – to jakiś pustelnik, ponoć ma chatę w lesie. W mieście bywa tylko jak coś pilnie potrzebuje. Oj…
    - Hmm… pustelnik powiadasz?
    - Hej amigo! – Dobiegał głos zza pleców podróżnika.
    Karczmarz, nagle gdzieś zniknął, więc Norton przeczuwając kłopoty wolał się nie odzywać do stojącego za nim. Jednak poczuł jak ktoś kładzie mu rękę na ramieniu.
    - Ty mnie słyszeć amigo? – Spytał ten sam głos.
    Tym razem jednak podróżnik odwrócił się.
    - Czy masz waćpan do mnie jakąś sprawę? – Zapytał Norton tak grzecznie jak tylko potrafił tłumiąc w sobie chęć pozostawienia na twarzy zaczepiającego, odcisku pięści.
    - Aj! Znaczy… tak. Ty podróżnik, aj? Ja Soye El Grande Loco, ale tu mówić na mnie Soy. Soy to brzydka wyraz u mnie w kraj. Powinna być Soye, ale tu ludzie nie rozumieć. Moja famillija przyjechać tu niedawno temu. Aj, ale tu zimno jak soy la durre. Ty widzieć te chmury? To zły kraj, el diabolo ludzi ukarać!
    - Do czego zmierzasz przyjacielu?
    Norton uważnie przyglądał się stojącemu przed nim mężczyźnie. Przypominał mieszkańców Wysp Południowych. Twarz jego miała śniadą barwę, a oczy były niemal tak ciemne jak niebo na zewnątrz. Z wyglądu był raczej tępy, więc Norton zaczął traktować go z lekkim przymrużeniem oka.
    - Ty musieć wyjechać. – Kontynuował obcokrajowiec. – Zła ziemia, niebo i zimno to kara. Ty wyjechać póki móc samemu. Aj! Tako rzekł Soye El Grande Loco!
    Jegło słowa nie wywarły na Nortonie większego wrażenia, gdy tylko mężczyzna znikł pośród gości karczmy, podróżnik puścił rękojeść sztyletu, który trzymał pod płaszczem. Nagle znów pojawił się właściciel.
    - Znasz go karczmarzu? – Spytał spokojnie Norton.
    - Tak… to lokalny wariat. Cóż… jego rodzina mieszka tu od wielu, wielu lat. Było to normalny chłopak do czasu, gdy spadł z drzewa. Łbem uderzył o kamień i od tego momentu ciągle pieprzy o karze za nasze winy. Do tego przestał mówić normalnie. Przez większość dnia siedzi sobie o, tam. W kącie.
    - Interesujące. A te chmury?
    - O to jaśnie pan musi spytać burmistrza. Jam ciemny chłop jest. Burmistrz wszystko wie dokładnie.
    - Tak też zrobię. Dzięki wielkie za przednie piwo. – Norton grzecznie ukłonił się i szybkim ruchem narzucił na siebie szal. Zanim owinął się nim dokładnie, na oczy założył podarunek karczmarza. Narzucił na siebie jeszcze swój podróżny płaszcz.
    - Gelbert! – Rozległ się doniosły, kobiecy głos, dobiegający z kuchni.
    - Już lezę kobieto! – Odkrzyknął karczmarz.
    Norton szybko opuścił budynek.



    Niezłe, a biorąc pod uwagę standardy forumowych opowiadanek nawet bardzo dobre. Czyta się przyjemnie i z chęcią, chociaż gdzieniegdzie można wyczuć mały zgrzyt. Podoba mi się klimat (i samo to że jest), nieco ponury, momentami laicikowy, ale na szczęście nie wyniosły (żenuje mnie fakt że niektórzy ze zwykłego opowiadania robią jakąś epopeje).
    Trochę rozbawiła mnie dobroduszna oferta karczmarza. Wnioskując po jego zachowaniu i wypowiedziach można by sądzić że szybciej pożarłby rzuconą mu srebrną monetą razem z kawałkiem blatu niżeli prędzej pomyślałby o odwdzięczeniu się (no ale to tylko moje zdanie).
    Wstawka z pseudo-meksykaninem też była nieco niesmaczna i nie na miejscu. Ale ogólnie rzecz biorąc opowiadanie wypada dobrze, a tak dokładniej na 4,5 (jeśli kogoś interesuje ocena).

    No cóż. Przeczytałem i muszę powiedzieć, że zainteresowało mnie to, co napisałeś. Opisy są dokładne, ale też niezbyt rozbudowane, dzięki czemu szybko i przyjemnie się je czyta. Dialogi są realistyczne. Fabuła jak na razie niezbyt wciąga, ale podejrzewam, że to się zmieni niedługo . Oczywiście czekam na ciąg dalszy, oceny nie chce mi się wymyślać .
    Mała przeróbka tekstu... choć pewnie nie ostatnia.

    Noc zbliżała się nieubłaganie. Straszliwy mróz wzmagał się z każdą chwilą. Norton nie przerywając marszu, po raz kolejny spojrzał w niebo. Gruba, nieprzenikniona warstwa czarnych chmur sięgała aż po horyzont, jedynie podobne do błyskawic, błękitne iskry magicznej energii stale rozświetlały świat. A wszystko, co oko mogło wypatrzyć w tym miejscu, było suche i pokryte grubą warstwą lodu. Nie było jednego zielonego źdźbła trawy, jednego listka na drzewie, a wszystkie ptaki dawno odleciały na południe, ku ciepłym krainom. Teraz wokół było bardzo cicho. Daleko na horyzoncie rozbłysła kolejna iskra, na wschodzie zamajaczyły kształty miasteczka Gelbell, miejsca do którego Norton właśnie zmierzał.

    O ile jeszcze z daleka Gelbell wyglądało na całkiem spokojne i przytulne miasteczko, o tyle gdy spojrzało się na nie już z bliska, wszelkie wyobrażenia prysły. Jedynie nadmierny spokój pozostał, ale to akurat nie ucieszyło Nortona. Na uliczkach nie było żywej duszy, z pustych straganów na rynku zwisały długie i grube sople, a w oknach domów rzadko świeciły się pojedyncze światła. Wędrując samotnie wąskimi uliczkami, Norton nie słyszał nic, żadnych rozmów, szczekania psów. Byłoby całkowicie cicho, gdyby nie lodowaty wiatr wyjący pomiędzy domami. Samotny wędrowiec owinął się dokładniej płaszczem. Gruby wełniany szal szczelnie zakrywał jego twarz tak, że ledwie mógł oddychać. Pomimo tego wciąż było mu okropnie zimno. W nocy temperatura mogła spaść jeszcze bardziej, dlatego też musiał znaleźć szybko jakieś schronienie. Nocowanie na dworze nie wydawało się rozsądnym pomysłem. Po minięciu rynku i krótkiej wędrówce wąskimi, oblodzonymi uliczkami Gelbell, Norton w końcu dotarł do sporego placu w centrum miasteczka. Pośrodku niego wykopane było coś na podobieństwo studni. Otwór ten nie był aż tak głęboki, a ze środka wystawał gruby, osmalony, drewniany pal. Po zajrzeniu w dół, do Nortona dotarło, że musiało to być miejsce egzekucji. W bladoniebieskim świetle dostrzegł czaszkę oraz kilka pojedynczych kości. Wciąż nachylony nad otworem, spojrzał na budynki znajdujące się najbliżej niego. Wpierw dostrzegł ratusz oraz wieżę zegarową. Znajdujący się na szczycie czasomierz wskazywał godzinę pierwszą czterdzieści. Najwyraźniej mechanizm zamarzł. Bliżej niż ratusz z zegarem znajdowała się karczma. Na szyldzie nie widać było nazwy. Zimno i lód zatarły znaki. Nim Norton udał się do oberży by coś zjeść, odchylił gruby szal i głęboko wciągnął nosem zimne powietrze. Uśmiechnął się lekko i zamknął na krótką chwilę oczy.
    Będąc już wewnątrz, przyglądał się twarzom obecnych, a przy okazji szukał wolnego miejsca mrużąc oczy w bladym świetle trzaskającego w kominku ognia i kilku płonących pochodni. Wokół unosił się swąd spalenizny i wyjątkowo kiepskiego piwa. W karczmie było bardzo głośno. Norton miejsca przy stołach nie znalazł. Zbliżył się więc do lady, przed któreą stały dwa wolne stołki. Karczmarz był rosłym mężczyzną. Gęsta, czarna broda niemal całkowicie zakrywała jego twarz. Nim Norton usiadł przy ladzie, zdążył zdjąć z siebie ubranie. Położył je na kolanach i skinął na mężczyznę.
    - Czego! – ryknął grubiańsko karczmarz. – Czego waćpan sobie życzysz?
    - Wielem słyszał o waszym wybornym piwie. Więc postanowiłem się o tym przekonać – Odpowiedział uprzejmie przybysz.
    - Ech gdybyś wać przybył miesięcy kilka temu… - Brodacz rozmarzył się, szybko jednak wrócił na ziemię - teraz to my miewamy jeno te gówno sprowadzane z Klenrot. Te durnie nie wiedzą jak piwo warzyć. Ja żem różne rzeczy już o tym słyszał. Panie! Jedni mówią, że oni w tym swoje dupska moczą, a inni… szczerze, to ja wiedzieć nie chce. – Machnął lewą ręką, a drugą podrapał się po głowie. - Tutaj chamstwo wszystko wypije. Widzę jednak, żeś pan smakosz, więc coś się znajdzie. Jak pan chcesz to mam ostatnią beczułkę naszego krajowego piwa. No, ale to będzie kosztowało coś ekstra. Teraz to tego ze świecą szukać, tutaj chłopów nie stać na to piwko.
    - Dawaj pan, nie gadaj tyle, bo zdanie zmienię! – Odpowiedział ze szczerym uśmiechem Norton i rzucił na ladę monetę.
    Karczmarz prawie się przewrócił z wrażenia.
    - Toć to srebrna korona. – Wybełkotał barczysty mężczyzna - Jam tu takich pieniędzy nie widzioł od wielu tygodni!
    Karczmarz szybko zabrał z lady monetę i schował ją do kieszeni.
    - To może coś jeszcze do jedzenia podać? – Spytał uprzejmie kłaniając się. - Może pokój przygotować jaśnie panu? Greta! Rusz no tu swoją tłustą, leniwą dupę! Piwo! Nasze!
    - Nie ma takiej potrzeby, głodny nie jestem. – skłamał Norton rozbawiony zamieszaniem, jakie wywołał. Nagle zdał sobie sprawę, że wewnątrz karczmy ucichło. Wszyscy patrzyli na niego. – Spokojnie, wypiję jedynie piwo i ruszam dalej.
    Karczmarz coś powiedział na ucho swojej żonie, która równie szybko jak się pojawiła, znikła.
    - Na takie zimnisko? Panie, tam zaraz północ. Tam wychodzić to szaleństwo!
    - A cóż to za rzecz? – Spytał zaciekawiony przybysz wskazując na półkę za właścicielem.
    - Moment… jaka rzecz? – Spytał zmieszany brodacz, przeklinając pod nosem i ukradkiem spoglądając za siebie.
    - O. Tam. Po lewej. – Norton uważnie obserwował karczmarza. – Pokoju nie chcę, ale jeżeli dasz mi waść to, o co proszę, mogę drugą koronę z sakiewki wyłuskać. Obiecuję, że nie będziesz pan stratny.
    Brodaty karczmarz chwilę się zastanawiał nad propozycją. W końcu uśmiechnął się szeroko szczerząc krzywe zęby. W tym samym czasie pojawiła się żona karczmarza niosąc na tacy wielki kufel piwa. Ustawiła go z gracją przed gościem, a następnie uśmiechnęła się i mrugnęła okiem zalotnie. Norton odwzajemnił uśmiech.
    - Greta! Co tak stoisz? Wynocha do garów. – Ryknął wściekle wskazując palcem na drzwi do kuchni, a kiedy kobieta posłusznie odeszła zwrócił się do przybysza. – Toć to droga rzecz jest! Dorzucisz wać dwie monetki to się zgodzę, bo widzę że waćpanu na tym zależy.
    - Niech będzie. – Odpowiedział Norton kładąc monety na ladzie.
    Brodacz pożałował, że nie zażądał więcej. Równie szybko jak poprzednią i te karczmarz schował do kieszeni. Koło kufla położył dziwny przedmiot. Norton przyglądał się z zaciekawieniem dwóm płaskim kryształom i błękitnemu metalowi, który utrzymywał je razem. Wiedział, że przed chwilą ubił świetny interes.
    - Dzięki więc panie karczmarzu! – Przechylił kufel, wypijając resztki piwa. Zrobiło mu się cieplej. Rzeczywiście miejscowe piwo mu zasmakowało. – Ostatni łyk tego przedniego trunku był za pana zdrowie! No to na mnie…
    Nagle drzwi karczmy otworzyły się szeroko. Do środka wpadł lodowaty powiew wiatru. Niska przygarbiona postać stanęła w drzwiach.
    - Zamykaj te drzwi, kurwa! – Rzucił ktoś z głębi. – Dupy nam chcesz poodmrażać?
    Solidne, drewniane drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem. Nowy przybysz krzyknął do karczmarza.
    - Chodź no pan tu! Sprawę mam.
    Światło padło na jego twarz, gość okazał się niskim, przygarbionym starcem.
    - Przepraszam na chwilę. – Powiedział do Nortona, a następnie zwrócił się do nowego. – Czego znowu chcesz u licha ciężkiego?!
    Przybysz cisnął na ladę kawałek zwiniętego papieru.
    - To czego zwykle. – Odpowiedział starzec schorowanym głosem. – Załatw mi wszystko, co tam jest wypisane, a zapłacę szczodrze!
    - Cholerny stary wariat. – Powiedział cicho karczmarz, tak że Norton usłyszał. – Przeklęty dusigrosz.
    - Co tam szepczesz? – Spytał staruszek mrużąc oczy.
    Norton słuchał uważnie całej rozmowy. Wcześniej miał zamiar wyjść, jednak teraz zainteresował się postacią nowego klienta w karczmie. Oddychał przez nos. Przyjrzał się starcowi na tyle dokładnie, na ile pozwalało niemrawe światło w pomieszczeniu.
    - Dobra… nieważne, wszystko to jest nieważne. – Odpowiedział gość. Palcami prawej ręki masował skroń. - Masz mi to załatwić do końca tygodnia.
    Równie szybko jak wszedł, starzec zamknął za sobą drzwi narażając się na kolejne obelgi innych klientów.
    - Kim był ten miły staruszek? – Zapytał grzecznie Norton. Starał się ukryć swoje zainteresowanie.
    - Ten stary pierdziel? To… to pustelnik Havlik.. – odpowiedział karczmarz - Ma chatę gdzieś w lesie. W mieście bywa tylko jak coś pilnie potrzebuje. Pustelnik! Ha! Skoro tak, to niech żre korzonki. Oj…
    - Hmm… pustelnik powiadasz?
    - Hej amigo! – Dobiegał głos zza pleców podróżnika.
    Karczmarz, nagle gdzieś zniknął, więc Norton przeczuwając kłopoty wolał się nie odzywać do stojącego za nim. Jednak poczuł jak ktoś kładzie mu rękę na ramieniu.
    - Ty mnie słyszeć amigo? – Spytał ten sam głos.
    Tym razem jednak podróżnik odwrócił się.
    - Czy masz waćpan do mnie jakąś sprawę? – Zapytał Norton tak grzecznie jak tylko potrafił tłumiąc w sobie chęć pozostawienia na twarzy zaczepiającego, odcisku pięści.
    - Aj! Znaczy… tak. Ty podróżnik, aj? Ja Soye El Grande Loco, ale tu móc mówić na mnie Soy. Soy to brzydka wyraz u mnie w kraj. Powinna być Soye, ale tu ludzie tego nie rozumieć. Moja famillija przyjechać tu niedawno temu. Aj, ale tu… tu zimno jak kello durre el ta soy. Ty widzieć te chmury na niebo? To zły kraj, el diabolo ludzi ukarać!
    - Do czego zmierzasz przyjacielu? – Spytał poirytowany mrużąc oczy.
    Norton przyglądał się uważnie stojącemu przed nim mężczyźnie. Z wyglądu przypominał mieszkańców Wysp Południowych. Twarz jego miała śniadą barwę, a oczy były niemal tak ciemne jak niebo na zewnątrz. Norton widział w nich obłęd.
    - Ty musieć wyjechać. Już! – Kontynuował obcokrajowiec wskazując palcem na drzwi. Jego oczy nie mrugały. – Zła ziemia, niebo i zimno to kara. Ty wyjechać póki móc samemu. Aj! Tako rzekł Soye El Grande Loco!
    Jego słowa nie wywarły na Nortonie większego wrażenia, gdy tylko mężczyzna znikł w tłumie gości karczmy, podróżnik puścił rękojeść sztyletu, który trzymał pod płaszczem. Z kuchni wyłonił się właściciel.
    - Znasz go karczmarzu? – Spytał Norton żałując, że nie opuścił oberży wcześniej.
    - Tak… to miejscowy idiota. Kiedyś był to dobry, normalny chłopak, do czasu, gdy spadł z drzewa. Łbem uderzył o kamień. Teraz ciągle pieprzy o karze za nasze winy i straszy gości. Do tego przestał mówić normalnie. Przez większość dnia siedzi sobie o, tam. W kącie. Moja żona nie chce go wyganiać.
    - Interesujące. – Odpowiedział Norton patrząc w kierunku okna. - A te chmury na zewnątrz? Czy to rzeczywiście sprawka diabła?
    - O to waćpan musi spytać burmistrza. On wszystko wie dokładnie.
    - Tak też zrobię. Dzięki wielkie za piwo i ten… podarunek. – Norton grzecznie ukłonił się i szybkim ruchem narzucił na siebie szal. Zanim owinął się nim dokładnie, na oczy założył kupiony przedmiot. Narzucił na siebie jeszcze podróżny płaszcz.
    - Gelbert! – Rozległ się doniosły, kobiecy głos, dobiegający z kuchni.
    - Już lezę kobieto! – Odkrzyknął karczmarz patrząc na Nortona, który opuszczał właśnie budynek z krasnoludzkimi goglami na nosie. Trzy srebrne korony poprawiały humor właścicielowi.

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzydziestkaa.pev.pl
  •