ďťż
Indeks Rzyg kulturalnyPrzednia Kamera N6288AkrobatykaKruk Daje już całe opowiadanieGdzie Jest Stara Kopalnia? bo mam mape, ale tam nic nie jest podpisGłosy Dawny tematSzybkośćNokia 3500 - ściąganie Z Wap.plusYo Yo Yo :!: Poznajmy się :!: :wink:Ostatni Furionn Opo na podstawie Warcrafta III i WoWaCandela I Rogi Cieniostwora gdzie można kupić?
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • music4you.xlx.pl
  •  

    Rzyg kulturalny

    I

    Marian i Włodek to lokalni watażkowie z pobliskiego Placu Matejki. Są postrachem okolicznych mieszkańców i przypadkowych przechodniów. Mieszkają tu już od dawna. W sumie od urodzenia, czyli jakieś 50 lat. Pani Zdzisława,; czerstwa osiemdziesięciolatka, twierdzi, że w okresie gdy jej piętnastoletni staż małżeński chylił się ku upadkowi, jeden z nich, jeszcze jako piegowaty wyrostek, wybił jej okno w kuchni. Zawsze dodaje, że z premedytacją.
    Okoliczni mieszkańcy sypią opowieściami z Marianem i Włodkiem w roli głównej jak z rękawa. Doktor Oktagon, który prowadzi tutaj praktykę lekarską, wspomina swoje wczesne dzieciństwo jako permanentną ucieczkę, przed tymi jak to określa; gangsterami. Dodaje, że on i jego koledzy, musieli wyskakiwać z siana za każdym razem, gdy wpadli na bandę Mariana i Włodka. Ktoś inny opowiadał, że kiedyś na Placu doszło do gwałtu na młodej dziewczynie. Sprawców (ofiara mówiła o dwóch) nigdy nie schwytano, ale ludzie (zazwyczaj mało rozmowni), wiedzą swoje, i po cichu wskazują na „lokalnych watażków”.
    Jednak wszystkie te epizody to tylko wierzchołek góry lodowej. Krzysztof, który z racji swego wieku nie sięga w przeszłość dalej niż jakieś dziesięć czy piętnaście lat, lubi chwalić się tym, że jego ojciec dobrze rozumiał się z członkami „gangu Mariana”. Chełpił się przed kolegami, że do jego domu, co jakiś czas przychodzą „ważni ludzie” w garniturach, podobno znajomi naszych dobrych, złych i brzydkich bohaterów. Jednak nigdy nie wspomniał o tym, że pewnego razu, jeden z „garniturów” wyciągnął broń i straszył nią ojca, kiedy ten nie chciał powiedzieć, gdzie podziewa się Włodek.
    Dziwnym zrządzeniem losu, kilka dni później w śmietniku, obok ruin starej kamienicy, znaleziono zwłoki. Ojciec Krzysztofa, który widział trupa, rozpoznał w nim poważnego gościa w czarnym garniturze, który złożył mu wizytę i wymachiwał przed nosem wielkim i niebezpiecznym żelastwem. Zaczął wymiotować, po tym, gdy zauważył, że zwłoki mężczyzny oszpecone są przez „Kolumbijski Krawat”, czyli poderżnięte gardło, przez które wyciągnięty został język.
    Po tym incydencie „gang Mariana” rozpadł się, a jego wodzireje zapadli się pod ziemię na kilka miesięcy. Po kilku dniach od ich zniknięcia, mieszkańcy Placu Matejki uwierzyli w to, że nadszedł długo wyczekiwany moment wyrwania się z więzów terroru, jaki panował za bytności w tych okolicach gangu.
    Aha, jeżeli chodzi o policję… No cóż, poszkodowani przez gangsterów ludzie bali się skarżyć stróżom prawa, bo nie chcieli do końca życia zmagać się ze złością szaleńców jakimi z pewnością byli członkowie „Gangu”. Tym oto sposobem negatywni bohaterowi tej głupiej opowiastki, nigdy nie mieli problemów z reprezentantami prawa i sprawiedliwości, podczas całej swej długiej i burzliwej biografii.
    Radość wyzwolonego Placu Matejki nie trwała jednak długo. Kiedy mieszkańcy powoli zaczęli przyzwyczajać się do świętego spokoju, na miejscową arenę powrócili główni aktorzy. Marian i Włodek pojawili się w majestacie przeżartego rdzą, granatowego Forda Eskorta, warczącego i wydalającego co jakiś czas głośne „pierdnięcia” z rury wydechowej. Zenon (ojciec Krzysztofa), kupił z tej okazji litr wódki i pobiegł do mieszkania Mariana aby płaszczyć się przed nim i starać o względy a tym samym spokój, przynajmniej na jakiś czas.
    Krzysztof, który po powrocie ojca do domu, podsłuchał jego rozmowę z matką, niezmiernie się zdziwił. Okazało się, że gangsterzy nic nie wiedzą o śmierci tajemniczego mężczyzny w czarnym garniturze. Zniknęli, bo obawiali się o własne życie. Bali się zemsty mocodawców trupa, którzy z pewnością właśnie ich oskarżali o mord. Podobno wrócili „chwilowo”, załatwić niedokończone sprawy i uciec stąd na dobre. Krzysztof stwierdził, że to głupie posunięcie, ale to już nie jego zmartwienie…..

    II

    Józef to wysoko kwalifikowany pracownik pizzerii (gdzieś już słyszałem ten zwrot). Właśnie skończył swoją zmianę, wyciągnął rower z restauracyjnej piwnicy i ruszył do domu, zadowolony i uśmiechnięty od ucha do ucha. Wreszcie dzisiejsza męka związana z obsługiwaniem upierdliwych klientów dobiegła końca, ponadto w plecaku miał jeszcze zapas „jarania” na dzisiejszy dzień. Życie jest piękne, nieprawdaż? Hahaha.
    Józef uwielbiał pęd powietrza odczuwany na twarzy w trakcie jazdy rowerem. Jest maniakalnym rowerzystą, znajdującym przyjemność w wyścigach i ekstremalnej jeździe. Oprócz tego ma jeszcze jedną pasję, ale o tym później.
    Przejechał kilkadziesiąt metrów i zatrzymał się, żeby sprawdzić, czy ktoś do niego nie dzwonił. Dzwonił, ale Józef nie miał zamiaru oddzwaniać, nie lubił dzwonić, dzwonienie doprowadzało go do szału, po co w ogóle sięgał po ten kur*** telefon!?!
    - Ciii, musze się uspokoić.
    - A ty co tu robisz? – powiedziała Lodzia, koleżanka z pracy, która skończyła zmianę razem z Józefem i wyrosła przed nim niespodziewanie.
    „dziwnie na mnie patrzy” – pomyślał Józef – „hahahaha”.
    - Nieodebrane połączenia, muszę już jechać…- I odjechał, odprowadzany przez podejrzliwy wzrok Lodzi, która już od dawna miała na niego ochotę i czasem nie rozumiała jego zachowania.
    Józek przejechał przez deptak, myśląc o tym co zrobi po przyjeździe do domu i o Lodzi. „Jest ładna, podoba mi się jej tyłeczek i cyce, zwłaszcza, że nie nosi stanika mmmm”. Wracał do domu z uśmiechem na twarzy. Jechał przez centrum miasta, więc często mijał ludzi zaledwie o włos w szalonym rowerowym pędzie. Jego uśmiech nie wyglądał naturalnie, był jakiś dziwny, jakiś szalony. Minął płatny parking, na którym stały przeważnie drogie samochody przebywających w mieście elit. Na rogu stała budka dozorcy, więc Józef nie widział tego co znajduje się na chodniku po lewej stronie. Skręcił gwałtownie i niemal wpadł na mężczyznę z wózkiem, który chciał właśnie wejść na pasy i przejść przez ulicę. W ostatnim momencie zdołał odbić w prawo i wjechać na drogę. Lecz to był dopiero początek kłopotów. Słysząc jeszcze gniewne pokrzykiwania mężczyzny z wózkiem, szarpnął rowerem w lewo i cudem uniknął czołowego zderzenia z granatowym Fordem Escortem, strzelającym z rury wydechowej kłębami spalin. Kątem oka dostrzegł czerwonego na brzydkiej twarzy faceta, który wyglądał jak orangutan skrzyżowany ze świnią, wystającego z okna po stronie pasażera.
    - Ty jeb**y skur***lu! – krzyknął orangutan.
    Józef wstrząśnięty takim brakiem kultury, spochmurniał i odkrzyknął – Sp***alaj ku*wa!

    III

    Józef wjechał na Plac Matejki zdenerwowany postawą kretyna z Forda. Już nie był zadowolony i nie uśmiechał się.
    Nagle usłyszał za plecami krzyk,
    - Za*ebie cię – to czerwony na twarzy orangutan jakimś sposobem znalazł się kilka metrów za Józefem w szaleńczym biegu, który zdawał się być niemożliwy w wykonaniu tego obskurnego grubasa. Straszna złość wyzierała z jego twarzy, więc Józef mocniej przycisnął pedały i zaczął uciekać. Przez głowę przeleciała mu z prędkością błyskawicy myśl, „dlaczego się tak zdenerwował, o co tu chodzi?”. Adrenalina robiła swoje i to właśnie podobało się Józkowi, już dawno tak świetnie się nie bawił.
    - Łap go! – grubas biegł nadal i był całkiem blisko, ale do kogo on krzyczał. Sekundę później wszystko stało się jasne. W bramie kamienicy po lewej stał facet, zdumiewająco podobny posturą do orangutana. Żółta koszulka i jasne spodnie, to zdążył zarejestrować umysł Józefa. Mężczyzna z bramy wpadł na ulicę, ale wysoko kwalifikowany pracownik pizzerii był szybszy. Zdołał wyminąć napastnika i jechać dalej. Odwrócił się i widział dwóch otyłych brzydali, którzy przebierali nogami szybciej niż wskazywałaby na to ich postura. Jednak Józef już wiedział, że wyrwał się orangutanowi i żółtej koszulce.
    Na rozwidleniu dróg miał zamiar jechać prosto, gdyż ulica była gładka i mógł na niej rozwinąć dużą prędkość, natomiast na prawo droga wiodła w górę i do tego pokrywał ją nierówny bruk. Jednak w tym momencie zdarzyło się coś niesamowitego, oddalający się grubas o czerwonej twarzy znowu krzyknął,
    - Łap sku*wiela, łap go ku*wa!! – obok kiosku po lewej stronie drogi stał kolejny mężczyzna, który również wybiegł na drogę i zagrodził ją swoim cielskiem. Nie było wyjścia Józef musiał skręcić w prawo, na bruk. Jednak to nie przeszkodziło mu w ucieczce, zdołał się wymknąć. Tysiące kilometrów na rowerze, żelazna kondycja wypracowana przez lata treningów biegu i pływania w tym momencie się przydała. Nikt nie mógł go złapać, nie było takiej możliwości, hehehe. Mimo wszystko Józef był zdziwiony, jak to się stało, że facet jadący w samochodzie z zupełnie innego kierunku, przywołał dwóch typów z Placu Matejki? Nie wiedział i nie chciał wiedzieć. Natomiast przeczuwał, że jeszcze się tu pojawi. Z zupełnie innych powodów.

    IV

    Marian stał pochylony z rękoma opartymi o kolana i głośno dyszał. Obok niego znajdował się Włodek w takim samym stanie. Głośno sapiąc Zenon dołączył do tej dwójki i usiadł na ulicy.
    - Prawie dorwaliśmy sku*wiela, wyobrażacie sobie co do mnie powiedział? – wysapał Marian – żebym spie*dalał – ciągnął – ale ja mam dobrą pamięć i nie przepuszczę gówniarzowi, nigdy w życiu, zapamiętam jego wredną twarz!!

    Gdyby Marian lub Włodek w trakcie szalonego pościgu za rowerzystą, przyjrzeli się
    dokładniej jego plecakowi, dostrzegliby wielkie ostrze noża, wystające tylko trochę z dziurawej kieszeni plecaka…..

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzydziestkaa.pev.pl
  •