ďťż
Indeks Rzyg kulturalnyOpowiadanieSytuacje które was wkórzają w gothicu II5220 Xm - Nie Da Się Wgrać Niebrandowanego SoftuOdbiorniki Gps Do Nokia 6280Witam !Moja Postać Pomoc!Kod Na Stanie Na Wodzie? jak jest taki kod albo coś to pisać plizCzarna Ruda gdzie znależćOdpornosc Na Chlod ?Mod I Spacer nie mogę uruchomic spacera
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • music4you.xlx.pl
  •  

    Rzyg kulturalny

    Mężczyzna wszedł powoli do sali. Natychmiast buchnął przepych – dziesiątki luster, szklanych lamp i żyrandoli. Jednak był on już do tego przyzwyczajony. Tak jak kilkanaście innych, zebranych tutaj osób. Jeszcze przez chwilę schodzili się, acz w końcu dokładnie wszystkie krzesła dookoła podłużnego stołu zostały zajęte. Po chwili z sufitu zsunęła się duża tarcza zegarowa o trzech wskazówkach. Wirowały one bardzo szybko kilkanaście sekund, po czym zatrzymały się – najpierw krótka, potem średnia, a na koniec najdłuższa. Wszystkie na jednej osobie.
    Wskazany wstał. Podszedł do niego starzec, siedzący przy samym końcu stołu. Zdjął spiczastą czapkę i nałożył ją na głowę „wybrańca”.
    - Przemawiaj! – rzucił krótko.
    Wybrany wstał. Był młody, czarnowłosy, krótko ostrzyżony. Jedno oko miał czerwone, a drugie zielone. Ruszył powoli do miejsca, które zwolnił starzec. W końcu stanął i wyprostował się, po czym odchrząknął.
    - Czterdziesty drugi zawiódł. Dwudziesty ósmy próbował uciec. Trzydziesty został już zabity. Dlatego należy ponownie przyjrzeć się sprawie Tarkinstanu. Nasi wysłannicy od kilku miesięcy próbują kupić tamtejsze ropociągi. Jednakże rząd jest nieprzekupny. To nie jest sytuacja typowa. Jakiś wywiad musi mieszać w tym palce. Dlatego XXXVIII kadencja zostanie poświęcona zdobyciu całkowitej władzy w Tarkistanie.
    - Nie może być to wywiad USA. – nagle wstała gruba kobieta. – Praktycznie cała uwaga skierowana jest na Europę Wschodnią i Środkową.
    - Wielka Brytania także nie ma tam wzmożonej aktywności. – tym razem wstał wysoki mężczyzna w okularach. – Udało się nam unieszkodliwić dociekliwych.
    - To jest nasz priorytet. – młodzian kontynuował. – Musimy złamać prezydenta Tarkistanu, nie ważne jak! Byle tylko on przeżył. Jednocześnie należy złapać i uciszyć tych, którzy nam przeszkadzają. – zakreślił półkole ręką, a natychmiast wysunął się gigantyczny ekran.
    Pojawiło się kilka wykresów giełdowych i setki liczb.
    - Jeżeli będzie to konieczne – nie wahajcie się przed wywołaniem niewielkich wojen. Takie działania dają 98,75% na zwyżkę większości naszych akcji. Ci, którzy stracą, dostaną oczywiście odszkodowania, pokrywające je w 100%.
    Nagle wstała młoda kobieta. Była szczupła, wysoka i miała długie, czarne włosy.
    - A sprawa polska?
    - Siedemdziesiątka dziewiątka i jedenastka trzymają rękę na pulsie. – odrzekł chłodno młodzieniec.
    - Sekcja wschodnia obawia się przed zmianą sytuacji w regionie i nagłym zachwianiu równowagi.
    - Nie zanotowaliśmy żadnych niepokojących sygnałów. Powtarzam, nic się nie stanie, bez naszych działań.
    - Ale raz nie zdążyliśmy... – kobieta coraz bardziej mrużyła oczy.
    Na chwilę ucichły nawet oddechy.
    - Tamten wypadek nie był spowodowany błędem. Jak wiemy, ówczesny przewodniczący zapłacił za to odpowiednią cenę. A teraz, przejdziemy do ważniejszych rzeczy...

    - Chcesz kawę?
    - Przecież Ty nie pijesz kawy.
    - Dlatego pytam Ciebie.
    Mężczyzna i kobieta usiedli przy jednym z wolnych stolików. Położyli na nich swoje laptopy, a pochwili podeszła do nich kelnerka.
    - Czy coś podać?
    - Kawę, dwa ciastka z galaretką i...?
    - Sok jabłkowy.
    - Dziękuję. – kelnerka zanotowała i odeszła.
    - Czy Ty możesz się obyć bez soku chociaż na chwilę?
    - A Ty bez kawy?
    Kobieta była młodą blondynką. Oczy błyszczały fioletem drogich soczewek. Delikatna uroda kontrastowała z eleganckim, czarnym ubraniem i kozaczkami.
    Mężczyzna natomiast, jeszcze młodszy, miał włosy ciemnobrązowe. Bystre, szare oczy powoli lustrowały kawiarenkę znajdującą się w wielkim centrum handlowym. Miał na sobie szary garnitur.
    - Jak długo mamy na niego czekać? – zapytał.
    - Mówił, że pół godziny. Dobrze, jeżeli przyjdzie za półtora.
    - To dlaczego tutaj czekamy?
    - Bo tak nam kazano?
    Tym razem chłopak już nie odpowiedział. Po chwili kelnerka przyniosła zamówienie. Blondynka natychmiast zajęła się swoim kawałkiem ciasta.
    - A Ty przypadkiem nie odchudzasz się? – chłopak przyjrzał się jej już pustemu talerzykowi.
    - Widać, prawda Adi? – dziewczyna rozpromieniała.
    - O tak...
    Następne pół godziny zeszło na rozmowie o głupstwach, typu komórki i karty graficzne. Następnie oboje włączyli laptopy i rozpoczęli wspólną rozgrywkę w jakąś strzelankę. Przerwali dopiero, gdy jakiś gruby mężczyzna stanął obok nich.
    - Witam.
    - My również witamy. – „Adi” wskazał głową na trzecie krzesełko.
    - Cóż... Przepraszam za spóźnienie...
    - Wiemy, wiemy... – blondynka była już zniecierpliwiona. – Ma pan to, czego MY chcemy?
    - Oczywiście... Ale zrozumcie państwo... Nie łatwo iść z czymś takim przy sobie...
    - Rozumiemy. – „Adi” postarał się o uśmiech. – Więc najlepiej będzie, gdy my sobie to weźmiemy...
    - Chyba tak...
    Grubas wyciągnął niewielki neseser. Drżącą lekko ręką położył go na stole.
    - Możecie przejrzeć... Wszystko, co chcecie na Uliklina... Słabości, podejrzane kontakty, wrogowie...
    - Tak... o to nam chodzi... – blondynka uśmiechnęła się lekko. – Rozumiem, że zapłata się nie zmieniła?
    - Nie... – grubas zaczął wykręcać sobie palce i rozejrzał się nerwowo dookoła.
    Dziewczyna wyciągnęła opakowanie na DVD. Otworzyła je powoli, a płytkę podała grubasowi. Ten wyciągnął mini – laptopa i odtworzył ją. Widać wszystko było w porządku, gdyż uśmiechnął się.
    - Działa... – wyciągnął chustkę i wytarł spocone czoło.
    Nagle otworzył usta, próbując kichnąć, jednocześnie sięgając po chustkę. Psiknął.
    Strzał padł z góry. Kula jednak chybiła grubasa, który odchylił się do psiknięcia i trafiła w chustke, wyrywając ją z ręki.
    „Adi” i blondynka błyskawicznie padli pod stolik, sięgając po ukryte pistolety. Grubas nawet nie drgnął przerażony, dopóki chłopak nie ściągnął go pod stolik. Padły kolejne strzały.
    Zgromadzonych w centrum ogarnęła panika Dziki tłum ruszył ku windom i schodom.
    - Widzę go! – dziewczyna wskazała na wyższy poziom, gdzie stał mężczyzna trzymający snajperkę. Zorientował się, że został zauważony i rzucił się do ucieczki. „Adi” i blondynka ruszyli w jego kierunku, zostawiając grubasa samego.
    Po chwili rozdzielili ich uciekający ludzi. Chłopak wbiegł na schody, prowadzące w górę. Gdzieś mignął cień. Chłopak powoli ruszył ku kolumnie. Od podłogi odbiła się kolejna wystrzelona kula. „Adi” jednak nie widział swego nieprzyjaciela. Kolejne sekundy mijały, niosąc ze sobą krzyk uciekających. Chłopak postanowił zaryzykować. Wyskoczył zza kolumny i w tej samej chwili usłyszał strzał. Snajper padł na kolana, a w po prawej stronie klatki piersiowej miał niewielką dziurkę. Trysnęła krew, a z oddali biegła już blondynka.
    - Widziałam, jak wychodzisz, więc postanowiłam nie ryzykować i go uciszyć.
    - Dzięki...
    Wrócili do swojego stolika. Nie zdziwili się, widząc grubasa z dziurą pomiędzy oczami.



    Jak dla mnie opowiadanie bardzo dobre i napisane Naprawdę fajnie się je czyta bo jest napisane niezlym stylem Świetnie udało Ci się oddać klimat spisku Bardzo dynamiczna fabuła, świetne dialogii i fakt, że głwony bohater to Adi ( moja ksywka szkolna ) na pewno przemawiają na plus.
    Większych minusów nie zauważylem
    Proponuje ocenę 9/10
    Z niecierpliowścią czekam na cd.

    Pozdro

    - Wszystko się zgadza. – mężczyzna za biurkiem zamknął neseser. – Dobra robota.
    - A czy ten trup będzie przeszkodą? – zapytał Adi.
    - Nie. Wszystko już sprzątnięte. W TV rozpowiadają właśnie o superprodukcji filmowej, w ramach której to się działo. Dyrekcja centrum także już jest obłaskawiona. Niestety, przy trupie nie było już płyty. Zabójca musiał szukać właśnie niej. Ale to już nie nasza działka. Papa Bear, Siberiane, jesteście na razie wolni.
    Dwójka zasalutowała i wyszła za drzwi. Chłopak spojrzał na zegarek.
    - Nat, muszę lecieć.
    - ?
    - Moja druga połowa sprawi, że nie będę już połową.
    - Taa... Leć.

    - Premier zapowiedział, że obowiązkiem rządu jest zapewnienie bezpieczeństwa Polsce, nawet kosztem wschodnich sąsiadów. – ten sam spiker był na wszystkich telebimach. – Zaprzeczył jednak, jakoby służby specjalne planowały przewroty w jakichkolwiek państwach. Nie uspokoiło to ani Białorusi, ani Litwy. Ambasadorowie tych krajów ślą bez przerwy noty protestacyjne na biurko szefa MSZ. Przenosimy się do gabinetu premiera, który za chwilę wygłosi orędzie.
    Spiker zniknął, a na jego miejscu pojawił się jakiś wysoki, blondyn, siedzący za biurkiem.
    - Obywatele! Nastał dla Polski bardzo trudny czas. Otaczają nas nieprzyjaciele, patrzący z zawiścią na nasz sukces. Dlatego musimy być silni i przeciwstawić się ich postawie. Zjednoczeni, ku dobru państwa, przetrwamy te trudne chwile. Dlatego ponownie zachęcam posłów do poparcia rządowych ustaw – o torturowaniu szpiegów i terrorystów, oraz dekretach prezydenckich. Dzięki nim będziemy mogli jeszcze skuteczniej współpracować z sojusznikami, pozbywając się niepotrzebnej biurokracji.
    Ponownie pojawia się spiker.
    - Całe wystąpienie mogą państwo znaleźć na naszej stronie internetowej.

    Adi zaparkował pod domem swojej dziewczyny. Po dłuższej chwili i takowym oddechu wziął kwiaty, czekoladki, zapakowaną (obiecaną) sukienkę, po czym wysiadł z auta i powoli ruszył ku drzwiom. Zadzwonił kilka razy, lecz nikt nie odpowiadał. W końcu nacisnął klamkę, a drzwi bez problemu się otworzyły. Zaniepokojony wszedł do środka. Wewnątrz było bardzo ciemno, gdyż ktoś zasłonił okna.
    - Jesteś, kochanie?
    Nikt mu nie odpowiedział, więc odłożył prezenty i podszedł do najbliższego włącznika światła. Nie działał.
    - Co do...
    Nagle poczuł, że coś kopnął. Schylił się i cofnął się natychmiast, trzęsąc się jak osika.
    Na ziemi leżała jego dziewczyna, cała w czerwonym płynie. Oczy i usta miała szeroko rozwarte. Adi dopiero po chwili ocknął się.
    - Luna...
    Gdy tylko schylił się do ciała, te ożyło.
    - NIESPODZIANKA!
    Dziewczyna wstała tak gwałtownie, że chłopak wrzasnął, przechylił się, zamachał rękami i padł jak długi na ziemie. Przez chwilę dygotał, trzymając się za serce i patrzył w sufit.
    - Adrianku, żyjesz? – dziewczyna była wyraźnie z siebie zadowolona. Ten jednak dopiero po chwili wstał, wciąż się trzęsąc.
    - CO CI ODBIŁO?! – opuścił rękę z serca. – Mało co nie zginąłem.
    - Należało Ci się. – Luna była jeszcze bardziej zadowolona. – Tydzień nie dawałeś znaku życia.
    Adrian usiadł na schodach, wciąż oddychając szybko. Luna spojrzała na niego i po chwili mina jej zrzedła. Przysiadła się obok niego i położyła głowę na ramieniu.
    - Przesadziłam... Przepraszam...

    - Shivar! DO MNIE! – mały człowiek w okularach wychylił głowę ze swojego gabinetu.
    Blondynka z lekko spuszczoną głową wyszła ze swego boksu i poszła do pomieszczenia swego szefa.
    - Wzywał mnie pan?
    - TAK! Siadaj. – powiedział, biorąc jakieś dokumenty. Dziewczyna usiadła. – Mamy kilkanaście skarg na Twoją pracę! Jedno pobicie, kilkanaście wyzwisk pod kierunkiem klientów i jedno wbicie klientowi paczki w głowę.
    - Zapytał, czy nie chciałabym być jego żoną. – odpowiedziała dziewczyna.
    - CICHO! Ledwo ubłagaliśmy ich, żeby nie wnosili sprawy do sądu. Nie wiem dlaczego, naczelny Cię jeszcze nie wywalił, ale gdybym tylko mógł...
    - Tak, jasne, wiem. Wyleciałabym stąd na zbity pysk.
    - Właśnie.
    - Ale nie możesz nic zrobić, koleś.
    Dziewczyna wstała.
    - NATALLIE SHIVAR!
    Blondynka odwróciła się na pięcie i wyszła z pomieszczenia.

    - Obywatele! Polska propaganda działa przeciwko naszemu białoruskiemu narodowi! Wrogowie państwa są wszędzie i próbują nas podburzyć przeciwko sobie samym!
    Człowiek w kominiarce ściszył telewizor.
    - On gada prawie to samo, co nasz.
    - Zamknij się i włącz sprzęt. – drugi człowiek w podobnej kominiarce majstrował przy jakichś kablach.
    Przez chwilę nikt nic nie mówił.
    - Gotowe... ufff... – schował kable w jakieś pudełeczko.
    - U mnie też. – wyciągnął spod stołu małego laptopa, lecz bez typowej klawiatury. Zamiast niej było kilka pokręteł i dziwnych przycisków. W tym dwa duże, identyczne.
    - Dobra... Na cztery odpalamy ten syf.
    - Dwa...trzy...
    Obaj nacisnęli identyczne przyciski. Przez chwilę nic się nie działo.
    - Podgłośnij TV.
    - Polskie siły... CO SIĘ DZIE...
    Obraz zniknął, a zamiast niego pojawiło się mrowienie.
    - Robota wykonana.
    Uścisnęli sobie dłonie.

    Natallie zakrztusiła się poranną kawą i opluła nowiutkie spodnie. Dopiero po chwili, gdy zadzwonił telefon, przestała tępo wpatrywać się w telewizor.
    - Siberiane, natychmiast masz się zgłosić w Punkcie Kwadrat.
    - Tak jest.
    Błyskawicznie wyskoczyła do garażu i wyprowadziła motor.

    Na miejscu zbiórki był już Adrian.
    - Rozumiem, że widzieliście, co się działo na Białorusi?
    - Oczywiście... – szepnęła Natallie.
    - Atak jądrowy minimalnego rażenie nie był naszym dziełem i chcę, żeby to było jasne od początku. – szef otarł pot z czoła.
    - Więc...
    - Nie wiemy. Jeszcze. Ale naszym zadaniem... Zadaniem naszej grupy jest się dowiedzieć.
    - Mamy się dowiedzieć, kto to zrobił? My dwoje? – Adrian spojrzał po nim z niedowierzaniem.
    - Tak... Ale nie do końca. Z góry przyślą nam pomoc. Nie wiemy jeszcze kogo. I w tym problem. Musimy zaczynać jak najszybciej.
    - Jedziemy na Białoruś? – Natallie zapytała nieco zaniepokojona.
    - Nie, to zbyt niebezpieczne. Na razie przynajmniej działamy w kraju. Nie możecie także udać się do domów. To może być dla was równe ze śmiercią.
    - Dlaczego? – Adrian był już poważnie zaniepokojony.
    - Białoruskie służby, i nie tylko one, mogą chcieć eliminować nas po kolei. Jesteście wysoko punktowanymi celami i dlatego...
    - A co z rodzinami?
    - Są już bezpieczne. Luna także. – szef puścił oko. – W każdym razie, są pod opieką tajniaków. Ale wy macie już przygotowane pokoje. Dobrego... jak tylko może być w tych okolicznościach... dnia.

    Młodzieniec stukał końcami palców. Był bardzo z siebie zadowolony.
    - Sir, Lady Anucouver chce się z panem widzieć.
    - Niech wejdzie.
    - Allonie! Dlaczego nas nie uprzedziłeś?!
    Do pokoju weszła wysoka, upiornie wyglądająca, ale i piękna kobieta.
    - Nie mogłem. Musiałem zminimalizować ryzyko zdrady do minimum.
    - Ale... Obawiasz się kogoś?
    - Jeszcze nie... Ale zawsze może się coś stać... nieprzewidywalnego. Ale nie ma już Hryokowicza. Polska ma wolną drogę na wschód. Tarkistan nie będzie aż tak brany pod uwagę... Nadchodzi wielka szansa... NASZA SZANSA.

    Generalnie nie mam jakiś wielkich zastrzeżeń, nawet mi sie podoba. Tajna wojna, szpiedzy, spisek miedzynarodowy - normalnie jakis serial;p Piszesz językiem łatwym i przyjemnym, starasz sie unikac schematów (np. ta atomówka). Zobaczymy co bedzie dalej^^

    QUOTE


    Kilkunastu oficerów siedziało wyprostowanych w sali odpraw.
    - Jak wiecie, nieznani sprawcy zaatakowali Białoruś. Naszym obowiązkiem zaś jest zapewnienie bezpieczeństwa granicom Rzeczpospolitej. Prezydent zarządził natychmiastową mobilizację Armii Wschód i musimy być gotowi na atak w każdej chwili. – generał położył ręce na biurku. – Zostaniecie rozmieszczeni wraz z waszymi oddziałami na najbardziej zagrożonych odcinkach granicy. I pamiętajcie – nie wiadomo, kiedy może się wszystko zacząć.
    Adrian i Natallie stali za lustrem weneckim, obserwując odprawę. Po chwili doszedł ich szef.
    - Mamy pierwsze konkretne zadanie. – zaczął, wycierając chusteczką pot z czoła. – W Starym Młynie Lubelskim jest niewielki posterunek wojskowy. To znaczy, oficjalnie. Pracują tam nasi kryptolodzy. Zajmują się rozkręcaniem maszynek i tak dalej. Nasza wtyczka na miejscu zarzeka się, że kilku przyjezdnych zachowuje się bardzo dziwnie.
    - Mamy się bawić takim czymś? – blondynka założyła ręce.
    - Na to wygląda, Siberiane. To może okazać się bardzo ważne dla naszej sprawy. Jest wręcz bardzo prawdopodobne, że to nie białorusini. Dlatego właśnie wy musicie tam wyruszyć, bo to podpada pod wasze śledztwo.
    - Oczywiście. Kiedy ruszamy? – Adrian nie uśmiechnął się, choć poza przyjaciółki bardzo go rozbawiła.
    - Jeszcze dziś. Transport już czeka.

    - Jak przebiega wydobycie? – na pokaźnym ekranie ukazała się postać ubrana we francuski mundur.
    - Doskonale, panie generale. Niepokoi mnie tylko jedna rzecz. Ostatnio znikli tutejsi dyplomaci brytyjscy. Miejscowi tłumaczą to jakimiś demonami i dzikimi zwierzętami, ale...
    - Masz jakieś podejrzenia?
    - Właśnie nie, sir. Gdyby pojawiła się tutaj jakaś korporacja, sprawa byłaby oczywista. Ale żaden nowy gracz się nie pokazuje, a mimo to sądzę, że zostali usunięci.
    - Czy masz jakiekolwiek dowody na tą tezę?
    - Tak. Brytyjczycy chcieli dociec, jak zdobyć wpływy w Tarkistanie. I już po kilku tygodniach cały personel ambasady... zniknął. A potem już atak na Białoruś.
    - Dziękuję, że mnie o tym poinformowałeś. Niezwłocznie przedstawię tą sprawę na posiedzeniu Sztabu.
    - Dziękuję, sir.
    - Bez odbioru.

    Terenowy samochód bez problemu pokonywał wyboiste drogi. Ale nie gwarantował komfortu pasażerom.
    - Co za gówno, AUĆ! – samochodem podrzuciło i dziewczyna trafiła głową w dach.
    - Spokojnie, szefowo. – kierowca wypluł spalonego papierosa przez okno. – Jeszcze długa droga przed nami.
    - Przestań na...
    Adrian trącił ją mocno łokciem, więc ucichła. Po kilku minutach jazdy coś wyskoczyło na ulicę.
    - ŁAAAAA! – pisnęła dziewczyna, a kierowca w ostatniej chwili wyminął „coś” i wylądował na drzewie.
    Dopiero po kilkudziesięciu sekundach doszło do nich, co się stało. Pierwszy ocknął się kierowca, który wyskoczył przez drzwi.
    - Szefowie, żyjecie?!
    - Moja... – Nattalie złapała się za głowę.
    - Żyjemy... – Adrian otworzył drzwi i wyciągnął dziewczynę za sobą. – Co to było?
    - A ja wiem, szefie... Pewnie zwierzak jakiś.
    - Ile mamy drogi do tego Starego Młyna?
    - Ze sto pięćdziesiąt kilometrów.
    - Niech to...
    - Szefie... Czy z szefową wszystko ok.?
    Adrian spojrzał na przyjaciółkę. Wyglądała strasznie blado.
    - Nat, co Ci... – spojrzał na jej głowę. Była całą we krwi.- Nie mdlej!
    Jakby za rozkaz, dziewczyna zachwiała się i prawie upadła, lecz obaj z szoferem złapali ją.
    - Masz w tym gracie jakąś apteczkę?
    - Coś powinno się znaleźć, szefie...
    Kierowca skoczył do wraku i pogrzebał chwilę w bagażniku, a po chwili wrócił ze sporą apteczką. Adrian wyjął z niej bandaż i jak najszybciej założył opatrunek uciskowy przy użyciu znalezionego obok kamyka.
    - Wygląda nieteges, ale zawsze działa...
    Kierowca przyniósł dodatkowo jakąś poduszkę, więc można było spokojnie położyć blondynkę w dogodnej pozycji. Adrian wyciągnął komórkę. Była oczywiście rozładowana.
    - Masz telefon?
    - Nie, szefie, nie biorę go na wyjazdy, bo już dwa straciłem.
    - ... Gdzie jest najbliższe miasto?
    - Niedaleko jest jakaś dziura... Kilometr na południe.
    - Nie doniesiemy jej tam. Dasz radę tam dojść i sprowadzić jakaś pomoc? Machnij odznaką z woja, to chyba się nie oprą.
    - Jasne, szefie. Już lecę.
    Jak powiedział, tak zrobił i po chwili oddalił się na południe.
    - I co ja mam z Tobą zrobić?
    - Dać coś do picia... – dziewczyna ocknęła się nagle.
    - Poczekaj chwilę...
    Adrian skoczył do samochodu i otworzył bagażnik. Była tam niewielka zamrażarka, w której leżały dwie butelki z wodą. Wyciągnął jedną, potem znalazł jakiś kubek.
    - Masz... – wlał wodę do naczynia i podał dziewczynie.
    - Czy ja zawsze muszę... Ałłl...
    - Chyba tak. – pomógł jej usiąść. – Pij.
    - ZIMNA!
    - A jaką chciałaś?
    - Nieważne. – odstawiła pusty kubek na ziemię. – Gdzie jesteśmy?
    - Tam, gdzie wcześniej. W lesie. – rozejrzał się po okolicy. – Właściwie to DOSŁOWNIE w lesie.
    - Gdzie kierowca?
    - Pobiegł po pomoc. Zaraz powinien być.
    - Ładnie to wszystko się zaczęło... – Nat chciała wstać, lecz nogi ugięły się pod nią i padła na tyłek. Adrian tym razem roześmiał się. – He he, very funny.
    Adrian wyciągnął jakąś talię kart.
    - Zagramy?
    - O co?
    - A nie można tylko dla zabicia czasu?
    - Niech będzie.
    Po kilkunastu partyjkach wojny Adrian schował karty.
    - Gdzie ten kierowca? – Nattalie była nieco podenerwowana.
    - Nie mam pojęcia. Powinien już dawno wrócić. Jak się czujesz?
    - Już o wiele lepiej... Pomóż mi, to może wstanę.
    Oparła się na chłopaku i tym razem nie upadła.
    - Jakoś się trzymam. To już dobrze.
    - Oj, tak. Chcesz do samochodu?
    - Nie, nie. Zaraz, czy to nie on idzie?
    - Idzie?
    Rzeczywiście, z południa nadchodził kierowca, lecz chwiał się dziwnie. Adrian posadził Nattalie i podbiegł do niego. Kierowca był blady jak ściana.
    - Co się stało? – Adrian złapał go odruchowo za fraki i potrząsnął. Stara nauka ze szkoły. – NO CO?!
    - Całe... Całe miasto... martwe...
    - CO TY GADASZ?!
    - Ja...

    Dobre, dobre zaiste.
    Jako opowiadanie sensacyjne na pewno można dać +5
    Ciekawe wątki. Zwłaszcza zakończenie o tym mieście – aż chce się czytać dalej, dlatego dawaj CD bracie, czekamy, czekamy

    Tak czy siak, osobiście preferuję opisówki, dlatego mój komentarz nie jest jakoś super rozbudowany i wnikliwy

    No i fajnie, robi się jakaś grubsza afera.
    Fragmencik lekki, łatwy i przyjemny, wielkich błędów nie ma, czyta sie dość szybko. Ale jest jeden zasadniczy błąd, któr mnie osobiście "wali po oczach"... Jak można komuś założyc opatrunek uciskowy na głowe I to przy użyciu kamienia czy jakoś tak... Rozumiem, że Adrian chciał opatrzyć koleżance głowe, ale opatrunek uciskowy używa się raczej do ran na kończynach. Taki błędzik sie znalazł.

    QUOTE
    Adrian znalazł trochę chrustu i rozpalili ognisko.
    - Jak zjaramy ten las... – blondynka była rozdrażniona. Kierowca nie powiedział jeszcze niczego sensownego.
    - Cicho już... – Adrian nie był w lepszych humorze.
    Dziewczyna odwróciła głowę i spojrzała na las. Zielone liście i igły poruszały się wraz z gałęziami na lekkim wietrze. Gdzieś skakała wiewiórka. Ptaki ćwierkały wesoło.
    Nagle kierowca, siedzący skulony, podniósł głowę.
    - Już... już mi lepiej.
    Adrian błyskawicznie odwrócił się do niego.
    - Powiesz teraz, co się stało?
    - Szefie... macie jeszcze wodę?
    Adrian chwycił leżącą butelkę i rzucił mu ją. Ten natychmiast wypił prawie wszystko.
    - Jak... Kiedy... Zaszedłem do tego miasta... Nikogo nie było na ulicach. Żadnych odgłosów. Początkowo myślałem, że może nastąpiła ewakuacja i... szukałem jakiegoś samochodu, żebyśmy, szefie, uciekli. No więc... w końcu wszedłem do miasta...
    Nagle chwycił się za żołądek i zwrócił poprzednie posiłki. Nattalie zatkała sobie usta, odwróciła się i zrobiła to samo.
    - Khe, khe...Potem... wszędzie leżały trupy. Żadnych śladów mordu, czy czegoś... Tylko otwarte oczy... Bałem się ruszać samochodów, bo... tam też były trupy...
    - Czy... mieli jakiś dziwny kolor skóry?
    - Coś... bardziej żółty jakby...
    Adrian błyskawicznie odsunął się od kierowcy.
    - Dobrze się czujesz?
    - Już lepiej... Dlaczego szef się odsuwa?
    - Poczekaj chwilę, zaraz...
    - Ale co się...
    Skóra kierowcy stawała się z każdą chwilą coraz bardziej żółta. Po chwili zaczął przeraźliwie kaszleć, a potem osunął się martwy na ziemię.
    - CO TO BYŁO?! – Nattalie była śmiertelnie przerażona.
    - Gaz wojskowy... Itolimian chloru czy jakiś inny syf, nie znam się na chemiii.
    - Ale...
    Dobiegł ich dźwięk skrzydeł helikopterów. Z północy zaczęły nadlatywać trzy maszyny z polskimi oznaczeniami.
    - NASI!
    Po chwili wylądowały na polance obok. Wyskoczyli z nich ubrani w skafandry żołnierze, po czym doskoczyli do Adriana i Natalie.
    - Co jest...
    Błysnęły strzykawki i dwójkę bohaterów zaniesiono nieprzytomnych do helikopterów.

    Sala wyglądała na szpitalną, lecz kilka szczegółów ją wyróżniało. Od reszty kompleksu oddzielały ją potrójne, wykonane z dziwnego materiału, drzwi. Okien nie było, światło sączyło się jedynie z kilku lamp na suficie. No i były tam jedynie dwa łóżka. Na pierwszym od drzwi leżał Adrian, na drugim zaś Nattalie. Oboje nieprzytomni.
    - Rozpocząć sekwencję rozbudzania, sir?
    - Tak, jak najszybciej.
    Lekarz wystukał na klawiaturze kilka sekwencji, po czym przekręcił pokaźną, magnetyczną kartę magnetyczną, wsadzoną w pierwsze z drzwi. Po chwili wszystkie trzy rozsunęły się.
    - Co jest...? – Adrian przetarł oczy.
    - Wszystko w porządku, oficerze.
    Natalie podniosła wolno głowę z poduszki.
    - Nie przemęczajcie się jeszcze. Musicie być jeszcze nie w formie.
    - Kim... – Natalie zmrużyła oczy.
    - Jestem generał von Rymel. Oczywiście jesteście w Polsce, niech was nie zmyli moje nazwisko.
    - Gdzie i dlaczego jesteśmy?
    - Specjalistyczny szpital pod Warszawą. Zostaliście tutaj przewiezieni z podejrzeniem zarażenia się pewną, hmmm, chorobą.
    Oboje leżących było bardzo rozkojarzonych.
    - Zostaliście poddanie bardzo wyczerpującej sesji badań, ale nie zostanie po tym żaden efekt uboczny, poza uczuciem niesmaku w ustach do dwóch godzin od tej chwili.
    - Ale dlaczego? – Adrian usiadł na łóżku.
    - Mieliście to nieszczęście, że wasze auto rozbiło się blisko strefy zamkniętej.
    - Jakiej? – Adrian pokręcił głową i spojrzał na generała.
    - Mamy wojnę z Białorusią.
    Natalie również usiadła.
    - Nie zdążyliśmy poinformować was. Tuż po waszym wyjeździe kilka miast na Lubelszczyźnie i Podlasiu bronią chemiczną. Nastąpił zgon kilkudziesięciu tysięcy naszych obywateli, a potem oficjalnie wypowiedziano nam wojnę. Wasz kierowca zaraził się tym. Wy mieliście więcej szczęścia. Potwierdziły to badania. Właściwie za chwilę będziecie mogli opuścić szpital i udać się do waszego szefa.
    - ...
    - Wiem, że jesteście zaskoczeni, ale lepiej powiedzieć zgodnie z prawdą. Zaraz ktoś przyniesie wam wasze rzeczy. Ja się wynoszę.
    Zasalutował i wyszedł. Po chwili weszły dwie pielęgniarki, pchając przed sobą wózki.
    - Wasze ubrania. – rzuciła jedna. – Sprzęt zostanie wam oddany, gdy już wyjdziecie stąd.
    Położyły stroje na łóżkach i czym prędzej wyszły.
    - Taaa... To co teraz? – zapytał się Adrian z uśmieszkiem.
    - Przebieraj się. – Natalie chwyciła za parawan. – I NIE PODGLĄDAJ!

    Oboje wyszli już z zabranym sprzętem przed szpital. Wszędzie rosły starannie poprzycinane krzaki oraz dostojne drzewa. Gdzieniegdzie powoli poruszały się samochody oraz spacerowali sobie pensjonariusze.
    - Sielanka. Gdzie idziemy, bo za bardzo nie wiem, gdzie jesteśmy.
    - Ja też nie wiem... Choroba, może zadzwońmy po transport?
    - Nie trzeba.
    Oboje odwrócili się natychmiast. Stał tam jegomość w średnim wieku w stroju szofera.
    - Już wysłano po was auto. Zapraszam.
    - Hmmm, to chyba niemożliwe. – Natalie zrobiła zaskoczoną minę.
    - Tam stoi. Pozwolą państwo ze mną?
    - Oczywiście. – rzucił Adrian i powoli ruszyli za kierowcą.
    - Choroba, rzeczywiście ten posmak mnie dobija... – szepnęła Nat.

    Już po pół godzinie byli w biurze.
    - Cieszę się, że już was wypuścili. – szef wytarł czoło chusteczką. – Bałem się, że jednak się zaraziliście tym...
    Adrian i Natalie spojrzeli ukradkiem po sobie.
    - W każdym razie, są już konkretne rozkazy dla naszej drużyny.
    Jakaś intryga polityczna powstaje w twojej głowie, Meg. I nawet fajnie to ci wychodzi
    QUOTE
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzydziestkaa.pev.pl
  •