ďťż
Indeks Rzyg kulturalnygdzie mozna kupic znalesc przyzwanie demona?Zwoje Przywołania DemonaCo jest z tymi demonami ??Miecz DemonaPosłaniec KońcaŁamanie S60v3 Fp2 Oraz Oprogramowań V 30.xx.xx Drakkarious 3.01AnkietaDlaczego ...BuntownicyZa Kamiennym Portalem czasu zabrakło?
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pax-vobiscum.pev.pl
  •  

    Rzyg kulturalny

    Kolejan próba mojego powrotu, oby udana.

    Wódka i oktagram.

    -Hej, ho- krzyczał w niebogłosy mężczyzna lato około 20- chip, hek...piwa i stek!- jego piosenka nabierała czegoś co ludzie na wsi nazywali kajcykiem, co w mowie cywilizowanego świata można było określić mianem przechodzenia od pomruku w pijacki bełkot.
    -Lej, lej i hej, hej- zawtórował mu jakiś głos- gdzie?- głos wypowiedział to słowo z udawanym żalem, ale tylko po to żeby po chwili wybuchnąć- Tu, za lasem, tu gdzie świnie pasem*- po tym mocnym akcencie dało się słyszeć potężne beknięcie prostaka, a w chwilę potem łoskot, najwyraźniej „ten co świnie pasał” spadł ze stołka.
    -Co u licha- zdziwił się prowodyr całego wydarzenia, drapiąc się wymownie po nosie, co miejscowi poczytali za oznakę wzmożonego myślenia.
    Skończywszy tą jakże ważną czynność osobnik wstał z krzesła i jął rozglądać się wokoło. Nie pamiętał co robił, ani gdzie się znajdował- gorzałka potrafiła zaćmić umysł każdego.
    Jednak pobieżne oględziny przestrzeni w jakiej się znajdował nasunęły mu na myśl jedno, co zresztą z wielką radością wykrzyknął.
    -Karczma- i sam padł pod stolik. Najwidoczniej ostatni krzyk wyczerpał zdolność jego mózgu do jakiegokolwiek działania poza spaniem. Gorzałka po raz kolejny udowodniła swoją moc.
    „Zamykamy”, „Do gnoju z nim”- te i wiele innych wyrazów dochodziło do niego jak przez mgłę. Tak jak na mleku tworzy się kożuch cienki, acz mocny, tak nad jego świadomość wpłynął swoisty kożuch, który nie pozwalał mu na dojście do przytomności. Ostatnią rzeczą jaką dane było mu odczuć nim odpłynął ostatecznie był niemy już głos pacnięcia, a po chwili ciepło i smród gnoju dochodzący do jego nosa z bardzo niewielkiej odległości- nic dziwnego skoro właśnie wrzucono go w stertę tegoż naturalnego nawozu.
    Świt już nastał kiedy z niemałym wysiłkiem i z jeszcze większym kacem mężczyzna wstawał. Pamięć, choć dostęp do niej utrudniały fale bólu obmywające brzegi jego świadomości, mówiła mu, że wczoraj nieco przeholował. Miał właśnie ofuknąć siebie za taką niesubordynację względem samego siebie, kiedy dotarło do niego to co najważniejsze. Od wczoraj był dorosły. Dotarło do niego to niczym piorun i taki sam jak grom odniosło skutek. Wyskoczył jak rażony prądem z kupy gnoju, która służyła mu za posłanie i nie patrząc na to, ze cały jest oblepiony, jak to pan nauczyciel w kajecie mu napisał: „Nawozem krowskim, w formie placków”. Szczęściem urodziny jego rocznice swoją miały w samym środku lata więc przynajmniej nie zmarzł. I tak oblepiony obornikiem ruszył w kierunku domu swojego rodzinnego. Kiedy swoista maseczka zaczęła odpadać wielkimi płatami z jego twarzy zorientował się, że cały jest brudny. A gdzież to młodzieńcowi, co niespełna dobę temu skończył magiczne dwadzieścia lat, było wracać do domu w takim stanie. I tu po raz kolejny uśmiechnęło się do jego skromnej i utytłanej osoby szczęście. Gospoda choć w prawie pisanym częścią wioski była, to w prawie natury, inaczej zwanym geografią, jak to się nasz młodzian w szkole nauczył. Była odosobnionym całkowicie budynkiem poza granicami wsi. Co ważniejsze w pobliżu tejże karczmy przepływała niewielka rzeczka. Czując, ze go już zaczyna trochę podszczypywać w ten szlachetny jego wiejski narząd zwany nosem, szybko udał się w kierunku rzeczonej rzeki i rozebrawszy się naprędce wskoczył nago w odświeżającą toń. Kiedy wreszcie obmył się z tego, z czego musiał, a także ze smrodu wypitego dnia poprzedniego alkoholu, wyszedł na brzeg. Widząc teraz o niebo lepiej, stwierdził, ze ubranie jego w stanie jeszcze gorszym od niego było. Nie bacząc na swą nagość, z dumą praczki zaczął szorować swoje ubranie, przepłukując je coraz to. Nie świadom wzroku pewnej dziewczyny położył się na trawie i czekał aż sam i jego ubranie wyschnie. Nie kryjąc swej męskości zasnął, a dziewczę schowane za krzakami spłoniło się rumieńcem. Nie mając jednak siły oderwać wzroku od powabnego i zakazanego dla jej młodych oczu widoku, weszła na drzewo z zamiarem przyjrzenia się dokładniej temu dziwowi. Jednak gałąź, na której siadła, a która to znajdowała się wysoko dość nad lustrem wody pękła pod jej niewielkim ciężarem. A sama podglądająca wpadła z krzykiem i pluskiem do wody. Ten głos i hałas jaki robiła dziewczyna zbudził chłopaka. Pewien, ze to co najmniej kawaleria jakiegoś generała, zerwał się na nogi. Jednak To co zobaczył nie było oddziałem koni i jeźdźców w błyszczących zbrojach. To co zobaczył wprawiło go w niezwykłą konsternację, bowiem dźwięki te wydawała dziewczyna, pluskająca w wodzie. Nie wiedząc czy go wcześniej widziała i zresztą z taką nadzieją czym prędzej założył szorty(już wyschnięte).
    -A panienka tu czego szuka- zagaił do wychodzącej na brzeg.
    -A tak sobie tu na gałązce przysiadłam...i...- tu urwała, a rumieniec na jej twarzy wykwitł na nowo. Wiedząc, ze oznaczać to może tylko jedno chłopak uciął.
    -Ech, Erin- przypomniał sobie wreszcie jej imię- to skoro już tu jesteśmy może razem udamy się do domów?- spytał z nadzieja, mówiono, że Erin bardzo mu się podoba.
    -Ach, Cirro- żachnęła się- i tak nie mamy innego wyjścia jak podróżować razem- i uśmiechnęła się słodko. To wystarczyło, aby chłopak ucieszył się niezmiernie. Gestem pokazał jej i tak już znany kierunek i ruszył obok niej. W drodze gawędzili na różne tematy. To o żniwach, to o gustach, a skończywszy na szkole.
    Nagle nie wiadomo skąd nadleciał ogromny bełt, tak potężny i ciężki, że gdy tylko wbił się w czoło Erin, to jej głowa swoiście eksplodowała. Bełt tymczasem poszybował dalej i wbił się w to samo drzewo z którego spadła chwilę wcześniej. Zaskoczony i dogłębnie zszokowany Cirro stał.
    Nagle nadleciał kolejny pocisk, jednak o dziwo nie wymierzony w chłopaka. Niegroźnie przeleciał obok jego nogi i po chwili wbił się w piasek. Cirro spojrzał w kierunku z którego nadleciał bełt. Nikogo tam nie było, co było dziwne bo obszar na około był pusty i porośnięty niską trawą.
    Przerażony podążył w stronę leżącego na ziemi narzędzia mordu i po raz kolejny zdziwił się. Tuż, za grotem przyczepiona była kartka. Cirro wiedział, ze musi coś zrobić, nie mógł pomóc swej ukochanej, z przytłaczającą trzeźwością wiedział, ze to koniec. Szok po wypadku nie pozwolił mu racjonalnie myśleć, wiedział, ze trzeba biec do wsi, że trzeba krzyczeć. Nie zrobił tego. Sięgnął po ciężki pocisk kusznicy i rozwinął kartkę. To co było tam napisane było niemożliwe do pojęcia przez jego zamroczony umysł. Słowa układające się w zdania...:
    <<Ty, tyś, który powstał z mocą. Tyś, któryś jest dziecko nasienia Aurusonów. Tyś, syn potęgi. Tyś jest skazany na śmierć, ale dopiero wtedy gdy dokonasz tego...
    Iluminaci>>
    Czyj syn? Zastanawiał się. Przecież ojcem jego był Teobald Surunoa, a matką Lilia Surunoa.
    Kim w ogóle byli Aurusoni? To bardziej brzmiało jak nazwa jakiegoś szczepu demonów piekielnych. Ale te jak wiadomo były domeną czarodziejów i kapłanów. W ich wiosce żadnego nie było.
    Zagubiony, atakowany miliardami sprzecznych sygnałów ruszył do domu. Jego zadaniem było powiadomienie o śmierci Erin. Mijając ją przystanął, a po chwili przeniósł jej, ciepłe jeszcze, ciało na bok. Jej strzaskana głowa ociekała krwią. Jej kruczoczarne włosy stanowiły nierozpoznawalną teraz masę spojoną zaprawą z posoki i zmiażdżonego mózgu. Ciepło z wolna uchodziło z jej ciała, jej delikatne piersi bledły tak jak i reszta ciała. Wargi posiniały. Łzy popłynęły same, nie próbował nawet ich powstrzymywać. Kilka kropli padło wprost na jej oczy, po chwili wypłynęły ponownie, tworząc na zakrwawionej skórze jasne ścieżki. Erin płakała jego łzami. Dotknął jej po raz ostatni, zamknął powieki i z determinacją popędził do wioski. Wszyscy spali, a było przecież dopiero południe, na udeptanych drogach powinny ganiać kury. Za nimi gospodarze. Wieś była pogrążona w letargu. Te same, kwoki, które powinny teraz były biegać nawet nie upominały się o wypuszczenie z kurników. Z obór nie dochodziło muczenie krów, czekających na poranne dojenie. Nic, pustka i cisza. Cirro rozejrzał się po wsi i po raz pierwszy zdał sobie sprawę, jak brzydką jest ona osadą. W centrum znajdował się plac, służący raz to za targowisko, kiedy indziej za miejsce przemówień sołtysa. Plac ten był niczym więcej tylko udeptanym i niezabudowanym kawałem ziemi. Wokół pobudowane były domy, wszystkie wzdłuż uliczek, które koncentrycznie odchodziły od placu. Nauczyciel w szkole wiejskiej nie raz i nie dwa mówił, że wieś ich zbudowana jest na planie koła od wozu. Piasta w środku i szprychy odchodzące od niej. Najbliżej placu znajdowały się najważniejsze budynki, takie jak skład młynarza, rzeźnik i szkoła wiejska. Po drugiej stronie, na wprost chłopaka stała kancelaria inspektoralna, w której to miał zwyczaj przyjmować sołtys. Obok znajdował się dom dekarza i kuźnia. Po drugiej zaś stronie budynku kancelarii znajdował się sklep garncarza i kilka innych budynków różnorakich rzemieślników. Cirro przebiegł przez plac, minął kancelarię i pomknął miedzy domami. Wszędzie to samo, szare mury z kamienia, albo czerwonobrunatne ściany z tutejszej cegły. Wszędzie monotonne budownictwo. Kiedy minęło się centrum wsi, które mogło imitować małe miasto, wychodziło się na wolną przestrzeń. Tu co kawałek stały chaty rolnicze, każda z oborą i pastwiskiem przy niej. Dalej złociło się morze pszenicy i żyta. Falowało spokojnie, jak wtedy kiedy to nad wielką wodą powiewa odświeżająca bryza. Chłopak popędził wąską ścieżką, okoloną wysoką trawą. Przeskoczył mały rowek, w którym płynęła woda nawadniająca pola. Skręcił za wierzbinę i wpadł na rodzinne podwórze. Tu tak jak i w całej wsi panowała wszechogarniająca cisza. Cisza tak, przejmująca, że aż nie do zniesienia zdawała się młodemu mężczyźnie. Wpadł do domu, to co tam zastał wcale go nie uspokoiło. Wszystko stało w jak najlepszym porządku. Sień, w niej buty domowników. Dalej chłodny korytarz z szafą. Tu tez spokój. Wszedł do pokoju w którym mieli zwyczaj sypiać jego rodzice. Tu też było cicho. Nieodparte przeczucie kazało zerknąć mu za parawan, gdzie znajdowało się łóżko rodziców. Spodziewał się ujrzeć zasłane łoże, białą pościel. I tak było tylko, że na pościeli ktoś wymalował ogromny oktagram- ośmiokątną gwiazdę. Znak był krwiście czerwony, tak w przenośni jak i w praktyce. Przy łóżku leżeli rodzice chłopaka, obydwoje mieli rozprute boki, z których wyciekała krew. Chłopak wrzasnął tak pierwotnie, że lampa oliwna zatrzęsła się na brzegu szafeczki i spadła. Oliwa wyciekała, ogień zaczął się rozpełzać po podłodze. Cirro nie widział tego, jedyne co mógł zarejestrować to jego kochani rodzice. Nieżywi, zabici. A co najgorsze zabici prawdopodobnie z jego powodu. Padł na kolana, potem na twarz, na chwile jeszcze podniósł głowę bo coś kapało mu na szyję. Spojrzał na sufit, zobaczył napis: Iluminaci, który spływał krwią rodziców. Zemdlał. Ogień płonął....



    Cieszę się, że posłuchałeś mojej rady... sam wiesz o co mi chodzi. Od razu przedję do rzeczy i ocenię twoje opowiadanie jak należy.

    Przyznam, że na prawdę zadziwiło mnie, że napsiałeś to Ty. Kiedy to czytałem, myślałem, że zagłębiam się w lekturze jednej z ksiązek profesjonalistów. Dlaczego to mówię? Bowiem mam małą styczność z dobrymi opisami w opowiadaniach, któe czytuję w internecie. Właśnie one wyróżnaiją twe działo od innych. Chociaż mam zwyczaj bardzo, ale to bardzo rzadko oceniać opowiadania, jednak na najbliższe dni zrobię wyjątek i kilka takowych czytnę. Jednym z tych ,,wybranych" ( ) jest twoje i jest to bardzo dobry początek. Przy jego czytaniu można się rozluźnić. Widać, że większość akcji zostawiasz na kolejne rozdziały (części?), bowiem to, co ujrzałem narazie tutaj, to nic więcej jak ów opisy wszystkiego. Nie mówię, że brzydkie (powyżej masz napisane co o nich sądzę), ale jednak według mnie trochę z nimi przesadziłeś. Prawda, jest rozluźniające, ale na dłuższą metę takie czytanie może być nudne, co nie będzie dobre dla opowiadania. To tyle, co winien napisać o nich, teraz przedję do kolejnej rzeczy: błędy (ortografia, interpunkcja, itd.).
    Widać, że chyba musiałeś czytać mój dawno temu napisany poradnik ,,Jak pisać?". Ale nie ręczę za to głową. Każdy pisarz, który CHCE pisać opowiadania, powinien przed ukazaniem rozdsziału/części/całego dzieła pierw je przeczytać i jak to możliwe najbardziej, usunąc błędy. Widzę, jednak także, że możesz bardzo dobrze pisać za pierwszym razem nie popełniając błędów. I tak chyba jest, bo być usunął po przeczytaniu jeden problemik. Często (ja także to robię) w słowie ,,że" brakuje tej kropeczki nad ,,z". Nie jest to błąd, który zawala całe opo. Jest to po prostu literówka, któa zdarza się każdemu. Co innego to orty, bo tu jest masakra. Pierwszy raz nie widzę błędów ortograficznych w opowiadaniu internetowym. xD Nie no, lol, wiedziałem, że musi być ten pierwszy raz. Oby tak dalej, bo więcej błędów w pisowni nie zauważyłem prócz... powtórzeń.

    Dobra, przeczytałem to opowiadanie, ale nie mam tego samego zdania co przedmówca. Owszem, opo jest dobre, ale nie bardzo dobre. Według mnie czegoś tu brakuje. Opisy są dobre, dialogi niektóre też, ale brakuje tego "czegoś". W paru miejscach są błędy, ale ogólnie w czytaniu nie przeszkadzają. Ocena to 7/10. Byłoby 8, ale za ort. obniżyłem o 1.
    Heh, krytyka ważna jest. Najbardziej ubolewam nad tym, że tak mało ludzi ocenia moje opa i pisze cos na ich temat.
    Next rozdział, jak będzie w miare ok to dam następne. A co do akcji, to w tym co teraz pisze rozdziale wreszcie się takowa zacznie.

    Oskarżenia i ucieczka.

    - Wstawaj bydlaku- do jego głowy docierały krzyki- Wstawaj, pokaż mi tą swoją paskudną gębę- głos wdzierał się do jego głowy i przewiercał ją na wskroś.
    - Wstawaj pókim dobry- odezwał się kolejny głos. Mrok i wspomnienia tego co się wydarzyło zalegały nad Cirro. Prawdopodobnie długo jeszcze by tak leżał bez ruchu, ale trwanie w ciemnocie przerwało kopnięcie w nerki. Nie było to bynajmniej kopnięcie mające na celu jedynie zbudzenie, miało zadać ból i z zadania swego wywiązało się całkowicie.
    - Co nie wstajesz- dopytywał się głos pełen szyderstwa- tym lepiej- i zaakcentował to stwierdzenie kolejnym ciosem wymierzonym w nerki.
    Chciał odpłynąć. Marzył o śmierci. Rodzice nie żyli, on sam czuł się tak jakby też nie żył. Bo nie miał po co. Czym było jego istnienie bez rodziny. Bez tych osób, które ukochał prawdziwie. Z nimi dzielił uczucia, z nimi marzył i śmiał się. To z rodziną przeżywał największe smutki i uniesienia. Teraz to wszystko znikło, niczym dmuchawiec na wietrze odpływa w dal. Wciąż go widać, jest w zasięgu dłoni, a jednak staje się nieuchwytny- z każdą chwilą ucieka coraz dalej. Jedno stwierdzenie zmieniło całą sytuację. To co padło z ust tych, którzy znęcali się nad nim, kazało mu wrócić do świata żywych i zareagować.
    - Ty psie- syczał ktoś wprost do jego ucha – moja córka, zabiłeś ją- kopnięcie z drugiej strony przerwało szept. Jednak po chwili głos skończył swoja kwestię, która to wstrząsnęła młodzieńcem.
    - I własną matkę, rodzonego ojca- mówiący zrobił przerwę na oddech i właśnie miał zabrać się za sączenie do uszu leżącego kolejnej porcji ociekających jadem fraz. Nie skończył i jak się potem okazało już nigdy nie miał skończyć żadnego zdania...
    Cirro pod wpływem nagłego impulsu zerwał się na nogi. Jego ręka szybsza od myśli podążyła w kierunku twarzy chłopa, który do niego przemawiał. Zadał szybko jeden cios, powodowany złością wyzwolił z siebie pokłady ogromnej energii. Jego pięść przebiła się przez nikłą zasłonę, jaką stanowiły zęby wieśniaka i wdarła się do jego ust. Palce dostały się do przełyku i zatkały go na chwilę, o sekundę za długo. Mężczyzna szarpał się konwulsyjnie, pozostali patrzyli otępiali. Zwrot wydarzeń całkiem ich przytłoczył, nie mogli zareagować. Tymczasem zaatakowany dusił się i szarpał coraz słabiej, Cirro na dokładkę okładał go kolanem po brzuchu. Po dramatycznej i ostatniej próbie wieśniak zatrząsł się i po raz ostatni zakrztusił się. Padł na kolana, chłopak wyszarpnął rękę i patrzył jak człowiek, którego znał od dzieciństwa umiera. Nie czuł, żadnego bólu na myśl o tym co zrobił, nie po tym co usłyszał. Obserwatorzy, wśród nich ten, który kopał chłopaka i sołtys otrząsnęli się po początkowym szoku. Mieli teraz dowody, na to, że ten oto chłopak, którego tak wielu lubiło stoczył się na dno. Był zdolny do zabójstwa. Cirro, gdy szał minął rozejrzał się po okolicy, jak się tego spodziewał nie byli w domu. Ten znajdował się za jego plecami, a raczej to co z niego pozostało. Ostały się tylko cegły, reszta doszczętnie spłonęła. Gołe mury stojące na pogorzelisku budowały upiorną atmosferę- przygnębienia i zamętu. Myśląc chwilę doszedł do kolejnego wniosku, a mianowicie, że musieli wynieść go z domu zanim ten spłonął. Znajdował się teraz na rodzinnej posesji, stał pośród zielonych traw pastwiska. Krowy odzywały się z obory, ta jako jedyny budynek ostała się, była budowlą wolnostojącą i nie stała w sąsiedztwie domu mieszkalnego. Stodoła, a wraz z nią drewutnia nawet nie pozostawiły po sobie wspomnień. Cirro odwrócił się i zobaczył, że napastnicy, którzy do tej pory stali na uboczu zbliżają się do niego w szybkim tępię. Nie wróżyło to nic dobrego. Kilku niosło widły inni siekiery. Wiedząc, że zaraz dokonają na nim samosądu, a także znając wyrok, który już na niego wydali postanowił walczyć. Nie miał wyjścia, chwycił za wbite nieopodal widły i cofnął się defensywnie. Mając chwilkę czasu wybrał miejsce najlepsze do obrony. Znalazł mały wzgórek, za którym przepływała woda w jednym z niezliczonych rowów melioracyjnych. Stanął na szczycie i oczekiwał na atak. Wieśniacy, którzy mieli tyle wspólnego z finezją co świnie z gwiazdami, ruszyli cała gromadą na samotnego obrońcę górki. Cirro widząc fatalne luki w formacji nacierających, zbiegł nagle ze swojego stanowiska i z widłami wyciągniętymi przed siebie wbiegł na pierwszego ze zbliżających się. Brnąc dalej w pechowe wypadki zauważył, że tym, który stał na czele jest nikt inny jak właśnie sołtys- ojciec Erin. Nie chcąc jednak zmieniać swoich zamiarów przyspieszył. Biegł teraz naprawdę szybko, widły lśniły na końcach niczym kły wygłodniałego wilka. Był już naprawdę blisko, jednak sołtys pewien, że chłopak nie jest jednak zdolny go zamordować stał w miejscu. Szybko się przeliczył. Iglice wideł wbiły się w jego klatkę piersiową, ostrza znalazły drogę między żebrami i brnęły dalej. Jedno przebiło serce- polała się krew. Szaty ojca Erin szybko wchłaniały krew. Cirro jednak nawet nie przystanął. Nie zwrócił uwagi na krzyk, który zdołał wyrwać się z piersi mężczyzny. Nie obchodziło go, to, że ten sam człowiek zaczyna wściekle gulgotać i charczeć. Powietrze uchodziło teraz z niego trzema otworami, a nie jak powinno jednym. Krew ściekała po kaftanie. To wszystko było niczym, obłęd opanował duszę chłopaka. Wykorzystując widły jako punkt podparcia, wybił się i przeskoczył nad głowa sołtysa. Kiedy opadał po przeciwnej stronie, ktoś z nagła zadał cios siekierą. Celował zapewne w głowę uciekiniera, ale trafił tylko w jego rękę. To niestety spowolniło chłopaka i poważnie go raniło. Ręka szybko drętwiała, siekiera była tępa, ale jednak sama siła zdruzgotała kość przedramienia. Młodzieniec zawył, lecz mając na uwadze, że to jego jedyna szansa na ucieczkę, wstał na nogi, po przewrocie pobiegł dalej. Wszyscy rzucili się na pomoc sołtysowi, jeden tylko Barnabasz Kit(szklarz) będący mężczyzną rosłym puścił się w pogoń. Jednak nawet jego potężne nogi nie mogły doścignąć chłopaka, którego prowadził szał, który w strachu uciekał. Cirro szybko przebiegł po mostku przerzuconym nad tą samą rzeką, w której się kąpał, a która teraz oddzielała go od lasu. Zeskoczył z mostku, adrenalina opadała, jej działanie, które tymczasowo uśmierzyło ból znikało. Fale gorąca rozchodziły się wzdłuż całej lewej ręki. Jego krok stawał się coraz cięższy. Stawiał nogę za nogą. Szedł tak długo, aż zielona toń lasu nie zamknęła się nad nim. Znajdował się teraz w sosnowym lesie. Wszędzie pełno było igliwia. Odświeżający zapach żywicy napawał go spokojem, jednak spokój równał się bólowi. Tak więc skupił wszelkie myśli na jednym, na ciągłym stawianiu kroków. Noga za nogą. Noga za nogą. Czerwony ślad znaczył trasę jego wędrówki. Dowlekł się do legowiska niedźwiedzia. Było stare, a poza tym był środek pory letniej. Spokojnie więc położył się na wymoszczonym przez jakiegoś misia posłaniu z liści i odpłynął. Był to kolejny raz kiedy stracił przytomność. Miał nadzieje, że umrze....

    O niziołkach i lepkich rękach.

    - Patrz, no popatrz- dziwował się piskliwy głosik- duży się nam tu zabłąkał- po czym ten sam głos wyraził całą swoją maleńką mocą zdziwienie- i ranny jest. Z nimi to zawsze są kłopoty. Co by wujek powiedział- spytał się sam siebie.
    - Ale, ale pomocy on potrzebuje- odpowiedział sam sobie. Z cienia wyłoniła się postać, wzrostu około metra i trzydziestu centymetrów. Wywnioskować, można było, że jest to osobnik płci męskiej. Ciemnozielone nogawice i taka sama koszula z samodziału doskonale wtapiały się w otoczenie. Jego ciemnobrązowe włosy zdradzały naturę leśnego stworzenia. Lekko zaostrzone uszy mogły też być kojarzone z rasą elfów, jednak myliłby się ten kto stwierdziłby, ze oto stoi młody elf. Istotka ta bowiem należała do odrębnej rasy, zwanej potocznie niziołkami, dokładna zaś ich nazwa to Ferrelingi- w przekładzie leśne karzełki. Co do samej natury tych stworzeń można z pewnością powiedzieć, ze strachu jako takiego nie znały- tak zostały stworzone. Ale była jedna rzecz ważniejsza w ich kontaktach między nimi, a wszelkimi innymi stworzeniami. Nie znały pojęcia prywatnej własności, wszystko co tylko było ciekawe w nieznany nikomu sposób trafiało do ich sakiew. Była to jednak sprawa ich zręczności, a nie jakiegoś rodzaju magii. Teraz właśnie taki Ferreling pochylał się nad leżącym w niedźwiedzim barłogu młodzieńcem i stukał go na próbę kijem. Głośne sapnięcie wydobyło się z warg leżącego. Niziołek podskoczył radośnie niczym dziecko. Po tym jednak jak jego radość minęła jął budzić chłopaka. Najpierw potrząsnął nim, jednak grymas jaki pojawił się na twarzy nieprzytomnego sprawił, ze zaprzestał tej czynności. Zobaczył po chwili, że jedna z rąk jest zakrwawiona i sterczy pod dziwnym kątem. Jako stworzenie żyjące z natura za pan brat i czerpiące wiele nauk o istotach żywych stwierdził, że ma do czynienia ze złamaniem. Szybko więc wdrapał się na pierwsze lepsze drzewo i obłamał dwie gałązki. Sprawność z jaką poruszał się po drzewie mogła zaskoczyć niejednego mistrza cyrkowych akrobacji. Nie bacząc na wysokość zeskoczył bezpośrednio na ziemię. Ostrożniej już zabrał się do ponownego budzenia. Tym razem zastosował technikę zimnego łokcia. Podwinął rękaw koszuli i dotknął nim czoła chłopaka. Ten z mozołem i z widocznym zniechęceniem otworzył oczy. To co zobaczył zdziwiło go bardzo, ale jednak nie przeraziło. Słyszał już o Ferrelinagach, raz nawet jednego widział. Jego ojciec spotkał kiedyś to stworzenie kiedy był w lesie, Cirro spacerował razem z nim. Oczy, które na niego spoglądały niosły za sobą wzrok ciepły i pełen dobroci. Wiedział, ze po raz kolejny przeżył i , ze znajduje się teraz w dobrych rękach. Powoli wystękał.
    - Gdzie jestem?- tylko tyle zdołał powiedzieć, wargi miał spękane, a twarz jego była blada. Widząc to, jego wybawiciel podał mu bukłaczek z woda i nakazał pić. Kiedy już pragnienie zostało zaspokojone, a zdolność mówienia wróciła, Cirro powiedział nieco więcej.
    - Powiedz mi kim jesteś- to było podstawowe pytanie. Musiał wiedzieć jak zwracać się do Ferrelinga.
    - Fines Gardina- odezwał się wesoło zapytany – jestem jak widzisz Ferrelingiem i znalazłem cię tu- nie pohamowana rządzą wiedzy kazała mu spytać- a co ty tu robisz?- padło pierwsze pytanie- a imię, jak masz na imię?- padło zaraz po nim drugie- i czemu leżysz w legowisku małego, a twoja ręka jest złamana?- zakończył.
    - Jestem Cirro, Cirro bez domu i nazwiska- szybko powiedział, nie wiedział czemu tak stwierdził, ale w obecnej sytuacji takie postępowanie wydawało mu się słuszne- a co do ręki, to wierz mi, że póki czas odpowiedni nie nastanie nie mogę ci powiedzieć- niziołek nie wydawał się być poruszony odmowa odpowiedzi na wszystkie pytania. Powiedział tylko
    - Dobrze, rozumiem, a teraz zróbmy coś z twoją ręką- pokazał na dziwnie sterczącą kończynę Cirro- nie możemy tego tak zostawić- zawyrokował i zabrał się do działania. Oderwał kilka pasków materiału z koszuli chłopaka i zaczął zakładać na uszkodzoną rękę szynę. Kolejna fala bólu mało nie doprowadziła opatrywanego do płaczu. Wstrzymał jednak łzy i z zaciśniętymi do granic możliwości zębami czekał. Fines zaś szybko uporał się z ręka i po chwil Cirro wstał. Na szczęście nie krwawił, rana nie była tak wielka i szybko powstał na niej strup. Szyna, która unieruchomiła złamaną kość zmniejszyła trochę dawkę bólu i chłopak był zdolny iść. Fines prowadził go przed sobą i twierdził, ze idą do wioski jego ludu. Cirro poddał się bez słowa jego osądowi i poczłapał za Ferrelingiem. Niziołek zaś zasypywał go milionami historyjek rodzinnych, tak że po godzinie marszu Cirro znał jego familie do piątego pokolenia wstecz. Tak oto, Cirro uszedł z życiem i po raz pierwszy w życiu miał znaleźć się w wiosce innej od jego rodzimej...

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzydziestkaa.pev.pl
  •