ďťż
Indeks Rzyg kulturalnyIii Rozdział Vatraz ślepy Vatraz nie chce zabrać Oko InnosaKu Chwale Innosa Niech Innos ma Was w swojej opieceGniew Innosa Sory za powtorzony topicŁowca Smoków I łzy InnosaNasączanie Oka Innosa prosze o pomocCzas Naprawiania Oka InnosaGdzie Znajde... Problem z Gniewem innosaSa Jakies Kody An Artefakty Innosa?Oko Innosa "bez Mocy'Problem W Rozdziale Oko Innosa
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • swittle.opx.pl
  •  

    Rzyg kulturalny

    Rozdział pierwszy

    Gardik jak zawsze o tej porze siedział w karczmie „Pod moczymordą” sącząc powoli piwo. Jak zawsze karczmarz opieprzał swojego syna. Jak zawsze kurtyzany uwijały się wokoło co bogatszych klientów karczmy. Było jak zawsze, ale nagle ktoś otworzył drzwi i do karczmy wszedł podróżny ubrany w długi płaszcz i kaptur na głowie w ten sposób, że nie było widać jego twarzy. Rzadko zdarzało się aby ktoś obcy przychodził do „moczymordy”, ale ludzie zgromadzeni w środku nie zareagowali. Gardik chwile obserwował przybysza, ale później wrócił do oglądania baraszkujących szczurów. Przybysz zawołał:
    -Karczmarzu! Pokoje są?
    -Są, są- odpowiedział powoli opasły mężczyzna który był karczmarzem.
    -Biorę na jedną noc. Gdzie klucze?
    -Najpierw złoto. Piędziesiąt sztuk. Płacisz albo wypad.
    -Miło witacie wędrownych- odpowiedział chłodno przybysz- ale dobrze, zmęczony jestem. Każ przynieś do pokoju jakąś strawę. Nie bój nic, zapłacę ile trzeba.
    Wziął klucz i poszedł na piętro do pokoju. Kiedy wyszedł zaczęły się rozmowy. Ot takie dla zabicia czasu. Gardik przysłuchiwał się kilku osiłką.
    -...wygląda na nadzianego- powiedział łysy osiłek.
    -Widzieliście jego sakiewkę?- zapytał najwyższy z trójki z blizną na twarzy.
    -Musi tam mieć ze sześćset sztuk złota. Nie mniej.- powiedział trzecie z długimi czarnymi włosami.
    -Wiecie co należy zrobić?
    -Obrobić go, ale jak?? Przy świadkach??
    -Na pewno podróżuje do Godii. Wystarczy poczekać przy drodze w krzakach i złoto nasze!
    -Nie krzycz tak. Wypijmy na szczęście!
    „Biedny podróżny- pomyślał Gardik- no ale co ja mam z tym wspólnego. To jego problem. Nie szukam już kłopotów. Mam tego dość, walki, wojny, napaście to już mnie nie dotyczy.” Gardik dopił piwo do końca i znów się zamyślił „ Hmmm... a może by go ostrzec? Może jego wdzięczność przekłada się na złoto. Te oprychy wyglądają groźnie, a co mi tam, ide”. Wstał i ruszył do pokoi. Teraz było widać, że jest wysoki i nie należy do słabych. Podszedł do drzwi i zapukał.
    -Kto?- zawołał głos wewnątrz
    -Przyjaciel- odpowiedział Gardik.
    -Hmm... wejdź.
    Gardik otworzył drzwi i wszedł. Podróżny już bez płaszcza siedział i coś jadł. Nie wyglądał na siłacza, ale miał w sobie coś co budziło respekt. Miał długie jasne włosy i duże, szaro-zielone oczy.
    -No to czego chce ode mnie przyjaciel?- zapytał bez entuzjazmu
    -No... Ten...Tego...Zasłyszałem jak paru zbirów planuje na ciebie zasadzkę.
    Gardik kątem oko spojrzał na piękny jednoręczny miecz który leżał na łóżku. Wydawało się, że świeci na niebiesko. Nagle odezwał się przybysz:
    -Dziękuje, aczkolwiek to nie pierwszy raz ktoś chce mnie zabić. Widzisz ten miecz. Przedwczoraj zabiłem nim trola w niedalekiej wiosce, a kilka dni wcześniej napadła na mnie jakaś banda, zdaje się, że nazywali siebie Czarne Wilki.
    Gardik drgnął. Wiedział, że ktoś rozbił bandę Czarnych Wilków. Była do najdziksza banda w tym rejonie. Nagroda za ich głowy wynosiła trzy tysiące sztuk złota.
    -Ale i tak ci dziękuje- kontynuował obcy- ale jak widzisz raczej sobie poradzę- przybysz uśmiechnął się tak, że Gardika ciarki przeszły- Pewnie liczyłeś, że ci zapłacę, za informację. Znam ja takich jak ty, ale masz proszę, ja tam nie potrzebuje tyle tego. Łap!- rzucił Gardikowi kilka złotych monet- powiedz mi tylko czy za tamtych jest jakaś nagroda?
    -U nas nie...
    -Trudno, ale to nic –po czym dodał z drwiącym uśmiechem- dziękuje za dobre chęci.
    Gardik wyszedł, ale zaraz po zamknięciu drzwi otoczyło go tych trzech zbirów.
    -Mówiłem, że ten dziadyga się nam przysłuchuje- powiedział łysy- Brać go!
    Bandyci wyciągnęli miecze z pochew. Gardik wyciągnął sztylet i rzucił nim w rękę łysego. Wypadł mu miecz, a Gardik szybko go chwycił i dźgnął napastnika w brzuch. Już miał ponowić cios gdy drugi udeżył go rękojeścią miecza w głowę. Gardik upadł, ale w tym momencie z pokoju wyskoczył przybysz. Swoim niebieskawym mieczem, odciął głowę temu z blizną, unikł ciosu trzeciego i zachwilę ciął w plecy. Jego miecz przeszedł przez kręgosłup jak przez masło. Gardik wstał, a jego zbawca odezwał się:
    -Musimy stąd uciekać. Na pewno mają przyjaciół gotowych na zemstę. Możesz jechać ze mną do najbliższego miasta, w końcu mnie ostrzegłeś i przez to o mało nie zginąłeś. Nazywam się Falan.
    -Przystaje na twoją propozycję. Ja jestem Gardik.
    -Masz konia?
    -Oczywiście.
    -A broń?
    Gardik przypomniał sobie, że wczoraj przegrał w karty swój miecz, został mu tylko sztylet.
    -Eee... właściwie tylko ten sztylet, ale mogę wziąć jeden z mieczy tych oprychów.
    -Nie ma potrzeby. Mam na zbyciu lepszy. Na razie będziesz mógł nim wymachiwać. Lepiej się stąd zmywajmy.
    Wyszli na zewnątrz. Gardik wziął swojego siwka, a Falan przyprowadził nadzwyczaj dużego konia, czarnego jak smoła. Cały był obładowany różnoraką bronią. Większość świeciło podobnie jak jego miecz. Wyciągnął z tobołów jakiś średniej długości miecz i rzucił Gardikowi. Bez wątpienia ten miecz był wiele warty. Co prawda nie miał niebieskiej poświaty, ale był bardzo lekki, na ostrzu były jakieś symbole runiczne. Rękojeść była nabijana jakimiś kamieniami szlachetnymi. Gardik ciął nim powietrze na próbę i był bardzo zadowolony. Miecz leżał mu w ręce jak ulał. Z zadumy wyrwał go głos Falana:
    -Jak widzę nie masz zbyt wielu tobołów. Dobrze w takim razie może masz szanse dogonić moją Błyskawicę.
    Z wnętrza gospody usłyszeli krzyk.
    -O chyba już odkryli naszą robotę. Jedź za mną!
    Jechali jak najszybciej mogli około pół godziny. W końcu zwolnili. Już zaczynało świtać. Byli gdzieś wśród pól. Gardik nie orientował się gdzie są, ponieważ cały czas skręcali, aby zgubić ewentualny pościg. Na horyzoncie było widać jakąś wieś. Kiedy podjechali bliżej ludzie już zaczęli wychodzić z domów w pole.
    -Co to za miejsce- spytał Gardik Falana
    -Czy to ważne? Przecież uciekaliśmy, im dalej tym lepiej. Ale zawsze można się kogoś spytać. Ej, ty!- zawołał do jednego z chłopów- co to za miejsce.
    Chłop przyspieszył kroku i odszedł.
    -Hmm... chyba nie lubią podróżnych. Zobaczmy czy mają tu jakąś karczmę, już pora na śniadanie.
    Podjechali w środek wioski i zauważyli większy od innych budynek. Falan zeskoczył z konia i wszedł do środka. Gardik zrobił to samo, tylko, że najpierw uwiązał swojego konia. Próbował też uwiązać konia Falana, ale ten stanął na tylnich nogach i o mało go nie rozgniótł. Gardik nie ponawiał próby, dochodząc do wniosku, że to nie jego koń i co go on obchodzi. Gdy wszedł do środka poczuł zapach pieczeni. Było tu kilka stołów, ale przy żadnym nikogo nie było, oprócz Falana. Gardik dosiadł się do niego.
    -Ten twój koń nie dał mi się przywiązać. Lepiej ty to zrób zanim ucieknie.
    Falan uśmiechnął się i powiedział.
    -Nie ma obaw. Nie ucieknie. Mam go od bardzo dawna. Jest nieufny wobec obcych, ale jeśli się do kogoś przywiąże nie opuści go.
    Gardik przyglądał się wypchanemu cieniostworowi stojącemu pod ścianą. Nie był zbyt wielki. W opowieściach słyszał, że cieniostwory są wielkości konia, a ten był nie wiele większy od psa. Z kuchni przyszedł karczmarz niosą na półmisku pieczyste i dwa kufle piwa. Kiedy zjedli i wypili Falan zaczął rozmowę.
    -Ja zmierzam na wybrzeże, jak chcesz możesz tam jechać ze mną.
    -Chyba pojadę z tobą. Po tym incydencie w karczmie, nie mam po co tam wracać.
    -Co masz zamiar później zrobić.
    -Nie wiem. Wybacz jeśli cię to urazi, ale zaczynam żałować, że cię ostrzegłem.
    -Rozumiem...- odpowiedział bez emocji Falan- też to kiedyś przeżyłem, ale dzięki temu przejrzałem na oczy. Kto wie może z tobą będzie podobnie?
    -Opowiedz o tym. Może wyciągnę z tego jakieś wnioski...
    -Ehh... wątpię, sam właściwie wszystkiego w tym nie rozumiem. Może innym razem. Przed nami przecież długa droga. Może najpierw ty opowiesz coś o sobie.
    -Nie jestem w niczym nadzwyczajny. Miałem nudne życie...
    -To nic. Takie jest najciekawsze- uśmiechnął się dziwnie, a Gardik nie wiedział co o tym sądzić więc zaczął opowiadać.
    -Wychowałem się we wsi której nazwy teraz nawet nie pamiętam. Zresztą to nie ważne. W końcu napadli na nią zbójcy, a ja uciekłem. Błąkałem się po lesie, a tam znalazł mnie jakiś myśliwy, ale długo tam miejsca nie zagrzałem, bo był nabór na wojnę przeciwko orkom i syn tego myśliwego miał na nią iść, ale myśliwy zamiast niego wysłał mnie. Jechaliśmy na front...

    ***
    -Cholera, że im się nigdy nie znudzi tym przeklętym orkom!- powiedział żołnierz z wielkimi czarnymi wąsiskami.
    -To nie ma sensu. Wojna z ludźmi, owszem, ale po cholerę na orków. Królowi się nudzi czy co?- opowiedział drugi.
    Gardik przestał się przysłuchiwać i położył się na wozie. Razem z nim było około, dwunastu innych jego rówieśników. Sam Gardik miał około szesnastu lat. Nie wiedział dokładnie gdzie jedzie z tymi ludźmi i co to są ci orkowie. Rozmyślał o tym co się stało w ostatnich dniach. O tym jeżdżeniu po wioskach i zbieraniu jego rówieśników „na orków”. Jego rozmyślania przerwał okrzyk jednego z żołnierzy:
    -Zostańcie na wozie, przed nami jest stado krwiopijców, trzeba się przedrzeć ja i mój kompan pokażemy wam jak się macha mieczami.

    ***
    -... pokazali. Wrócił jeden z nich z głęboką raną. Mimo jadu udało się mu dojechać z nami do garnizonu.
    -Też mi żołnierze. Jak ja walczyłem na wojnie przeciwko orkom...
    -Byłeś w armii królewskiej?
    -Nie ważne opowiadaj dalej.
    -A więc przybyliśmy do garnizonu...

    ***
    Gardik oglądał żołnierzy w obozie. Jak był mały opowiadano mu o paladynach Innosa w lśniących zbrojach, a tu tylko sami brudni, zarośnięci, ubrani w marne zbroje żołnierze. Gardik był równie rozczarowany kiedy dali mu jego pierwszy miecz i zbroje. Miecz był tępy i poszczerbiony, a zbroja była za duża. Ktoś zaprowadził go i jego towarzyszy do namiotu w którym mieli mieszkać razem z innymi chłopakami z naboru. Następne dni wszystkie były takie same. Pobudka wcześnie rano i trening, później marne śniadanie, trening, marny obiad, chwila przerwy, trening, i bez kolacji spać. Gardik czekał już zniecierpliwiony na swoją pierwszą bitwę. Słyszał tyle o bohaterach wojennych i ich pięknych czynach.

    ***
    -... Byłem tylko młodym naiwnym chłopakiem w piechocie, cóż mogłem wiedzieć o wojnie i o tym czym są ci przeklęci orkowie?
    Falan milczał obserwując latające po karczmie muchy.
    -Nie wiedziałem, że wojna to piekło, ale nie minęło wiele czasu jak się o tym dowiedziałem...

    Komentujcie i napiszcie czy ma być CD.


    Baaaardzo ładnie pisz dalej po mnie zaciekawiło , ale dlaczego wszystki historie zaczynają się w karczmnie nad kuflem piwa
    spox długie opowiadanie

    no wąłśnie to było opowiadanie klasztor Zła (czy jakoś tak) też sie w tej gospodzie zaczynało

    Bardzo wyczerpujące i wciągające:] Czekam na coś więcej.


    No super.Lubie czytać długie opowiadania.Czekam na ciąg dalszy...
    -RUSZAĆ DUPY!!- wrzeszczał na obóz kapitan- ORKOWIE NA HORYZONCIE!!
    W namiocie w centrum obozu nad mapami stało czterech ludzi. Dwóch z nich było paladynami, a dwóch pozostałych na pewno jakimiś ważnymi figurami.
    -Cholera, co się tu wyrabia!? Najemnicy mieli przecież powstrzymać orków na co najmniej jeszcze tydzień!- odezwał się jeden z dwóch wysoko postawionych. Był gruby i nie wyglądał na wojownika, ale król mu wierzył. Nazywał się Egan de Grax.
    -Panie de Grax- odezwał się z kolei starszy z paladynów- nie ma co się gorączkować, nie możliwe jest żeby orków było więcej niż pół tysiąca, a po za tym Innos...
    -Nie pieprz mi tu o Innosie- warknął de Grax- wiara, wiarom, ale tu liczą się ludzie, a z nimi jest problem. Ten nabór nie miał sensu. Mamy tu cztery tysiące ludzi, ale trzy to chłopcy z naboru, siedmiuset to zawodowe wojsko, dwustu najemników i setka paladynów!!
    -De Grax,- zabrał głos młodszy paladyn- sam żeś powiedział ile mam wojska. Nawet jeśli doświadczonych mamy tylko kilkuset to orkowie nas nie zmiotą.
    -Dobra, dobra... Wysłuchajmy co ma do powiedzenia syn króla Rhobar, w końcu to on nami dowodzi.
    Do stołu z mapami podszedł młody, dobrze zbudowany mężczyzna- Rhobar.
    -Uciekać nie będziemy- zaczął- orkowie są zbyt blisko. Trzeba sformować obronę. Na pierwszą linię pójdzie...

    ***
    -...piechota!! Formować szyk!- grzmiał kapitan- To wasza pierwsza bitwa. Nie przynieście mi wstydu!
    Gardik spoconymi rękoma trzymał włócznie. Było można już zobaczyć tumany kurzy spowodowane przez orcze wojsko „czemu to my mamy ich powstrzymać, przecież nic nie umiemy- myślał Gardik- paladyni, najemnicy umieją walczyć, a my mamy być w pierwszej linii?”. Nagle uderzyli na nich orkowie rycząc wściekle. Nagle Gardik poczuł, że coś napiera na jego włócznie. Zauważył, że przebija ona, już tylko drgającego, orka. Puścił włócznie i sięgnął po swój miecz. Drżącymi rękami złapał za rękojeść i zaczął wyciągać miecz. Stał się on nagle strasznie ciężki. Wydawało mu się, że minęła cała wieczność za nim wyciągnął miecz, ale już nie było czasu na myślenie. Dwie wrogie sobie rasy stanęły zwarte przeciwko sobie. Gardik zamachnął się i dźgnął najbliższego orka, ale tylko go zadrapał. Ten zaryczał wściekle i kopnął chłopaka w brzuch tak, że odleciał na parę metrów. Padł na ziemię nie mogąc złapać tchu. Jak przez mgłę widział jak orkowie nadziewają na włócznie głowę jego dowódcy. „Życie było piękne- pomyślał- szkoda, że już się kończy...”, ale nagle zza wzgórza wyskoczyli na orków paladyni z najemnikami. Gardikowi zawirowało w głowie i padł zemdlony...

    ***
    Gardik spojrzał na bok i zauważył, że karczmarz też mu się przysłuchuje. Przez parę minut siedzieli cicho sącząc piwo. Dało się słyszeć deszcz który dopiero co zaczął padać. Milczenie przerwał Falan:
    -Wojna... Zawsze jest tak, że ci najsłabsi są wykorzystywani do zatrzymania napastnika...
    -Nigdy nie zrozumiem- zaczął Gardik- czemu orkowie tak szybko przebili się przez najemników.
    -A ja- powiedział zimno Falan- jestem prawie pewien czemu...

    ***
    -Jalo, do cholery, gdzieś ty był- krzyknął na niskiego, szczupłego chłopaka Tylan- przywódca najemników.
    -Podsłuchałem tego zasranego wysłannika króla- powiedział Jalo
    -Mów!
    -Twierdzą, że niedługo przybędą do nas posiłki z nieodległego obozu, aby...
    -Wiem to bez twojej wiedzy!
    -Spokojnie szefie, daj mi dokończyć. A więc mają przybyć posiłki, ale ja podsłuchałem, że to nie prawda. Oni nas chcą wykorzystać. Mamy się tu wykrwawić, a za razem zatrzymać orków na czas potrzebny do organizacji obrony, a dodatkowo jak zginiemy nie będzie trzeba nam płacić.
    Tylan milczał, podszedł do wyjścia namiotu. Dopiero teraz było można zobaczyć dwie blizny przecinające jego twarz. Jalo kontynuował.
    -Oni pobędą tu z nami jeszcze z dwa dni, a później zwieją gdy pojawią się orkowie.
    -Nie zwieją- powiedział bez emocji przywódca najemników- Każ zaufanym chłopakom, złapać tych posłów, przywiązać ich do pala. Gdy pojawią się orkowie wycofamy się, a wysłannik Jego Królewskiej Mości zostanie tu by powitać orków.- Na twarzy Tylona pokazał się paskudny uśmiech, po czym powiedział- Już za wielu straciliśmy chłopaków. Sram na tą wojnę, a jeśli nie chcą płacić ich rzec. Wykonać rozkaz i zmywamy się!
    -Tak jest, szefie!- powiedział Jalo i wybiegł z namiotu.
    -Ehh..., to nie to co kiedyś- powiedział sam do siebie Tylon- wojna już nie jest honorowa, teraz to tylko podrzynanie sobie gardeł...

    ***
    -Cholera, Falan ty możesz mieć racje!- zerwał się Gardik- że my nie byliśmy na tyle odważni, że nie zwialiśmy. Szkoda gadać...
    -Byłeś posłuszny królowi...
    -Król, też mi ktoś, koleś szasta ludzkim życiem i ma nas wszystkich gdzieś!
    -Może masz rację...- westchnął Falan- Kto wie?

    ***
    -Wejść- powiedział król Rhobar. Był już siwy i stary. Siedział na tronie z trudem trzymając berło.
    -Jaśnie Oświecony...
    -Wstań z ziemi de Grax- odpowiedział zimno król- mów co się dzieje na froncie.
    -Królu... Najemnicy uciekli, straciliśmy ponad tysiąc piechoty i...
    -Czyja to wina?!
    -Królu... Ja nie wiem... Jak ci by to powiedzieć...
    -Przestań jąkać się De Grax. Miałeś pilnować mojego syna!
    -Właśnie w tym rzecz- otarł ręką pot z czoła- to on twój syn...
    -COO??!! Miałeś go pilnować!
    -Ja...Ja nic nie mogłem zrobić. Ale w końcu pokonaliśmy orków i...
    -Straty były zbyt duże!! I czemu do chol... ekhm uciekli najemnicy.
    -Syn Waszej Króle...
    -Skończże z tymi tytułami!!
    -Syn króla podjął decyzje o zmianę planów...
    -Zmianę planów?! On kiedyś będzie królem, Rhobarem II, ale na razie ma mnie słuchać, to ja tu jestem królem!!
    -On powiedział tak...

    ***
    -Ojciec jest zbyt wrażliwy- powiedział Rhobar- zbytnio ceni sobie życie zwykłych chłopów, prawda de Grax??
    W kącie stał de Grax, czując się nie pewni. Młody Rhobar wezwał go do siebie na rozmowę w cztery oczy.
    -Nie mów mi tylko, że ojciec ma rację! Najemnikom nic nie zapłacimy. Po co?? Zginą tam i będzie spokój. To barbarzyńcy. A chłopi, niech idą na pierwszą linie. Oni mnożą się szybciej niż króliki... Mówiłeś coś de Grax?
    -Nie...Nie panie...
    -Ehhh... za dużo przebywałeś z moim ojcem. On całe życie popełniał błędy. Po co na pierwszą linię wysyłać doświadczonych paladynów, kiedy o nich tak trudno? Lepiej pozbyć się pospólstwa...

    ***
    -Może i masz racje, że królowie mają wszystko gdzieś, ale ja widziałem Rhobara, on nie był taki...- powiedział Falan
    -Ja tam wtedy w obozie widziałem tylko tego nadętego syna Rhobara który teraz nam króluje. Wielki mi Rhobar II. Co prawda orków na razie na naszych ziemiach nie ma...
    -Opowiedz lepiej co się stało po tej bitwie- przerwał mu Falan.
    -Dobrze, ale niezbyt dużo pamiętam...

    ***
    -Aż dziw bierze żeś cały- powiedział ze zdumieniem mag-uzdrowiciel- tylko żebra połamane, ale nic ci nie będzie.
    Gardika bolało wszystko, ale magowie wody są tacy, że im się po prostu wierzy. Namiot medyka był chyba najczystszy w całym obozie. Zapach też był przyjemny, tylko jakiś taki dziwny. Gardik nie mógł sobie przypomnieć, czy czuł już kiedyś coś podobnego. Rozejrzał się po namiocie. W łóżkach leżeli ranni. Jeden nie miał nogi, trzech rąk, a jeden był cały zabandażowany. Na zewnątrz panował gwar. Gardik wytężył słuch.
    -...złapani na dezercji, zostają skazani na śmierć przez powieszenie na rozkaz syna miłościwie panującego nam króla Rhobara.
    „Piękna ta wojna, nie ma co”- pomyślał Gardik i zasnął.

    komentujcie by mnie zmotywować do dalszego działania!!
    Pięknie, naprawde ciekawe ,wciągające pisz dalej.....
    opowiadanka "pierwsza klasa"
    Na serio zarombiste
    Jeśli dalej masz natchnienie to mówie ci PISZ DALEJ ""masz talent"" :!:
    ***
    -Kiedy się wykurowałem, zwiałem od razu, bez zastanowienia. Nie myślałem o tym, że jestem dezerterem, po prostu uciekłem...
    -Miałeś szczęście, że żyjesz- powiedział Falan
    -Eeee...- uśmiechnął się tajemniczo Gardik- jeśli wtedy miałem szczęście to ja jestem jego usposobienie. Nie z takich tarapatów się wychodziło.
    -Opowiesz mi o tym??
    -Może... Ale teraz bym się zdrzemnął. Poprzedniej nocy nie było czasu na spanie.
    -Racja. Karczmarzu! Macie wolne pokoje?
    -Znajdzie się panie rycerz- burknął gruby karczmarz- znajdzie panie.
    -Dobrze, pokaż nam gdzie to.
    Ruszyli za karczmarzem wąskim korytarzem. Zaczęło się już ściemniać więc szli ze świecami. Zatrzymali się przy niewielkich, starych i niewątpliwie spróchniałych drzwiach.
    -To tutaj panie- wskazał na drzwi karczmarz.
    -Przynieś nam jeszcze coś do jedzenia, co takie miny robisz, zapłacą ci- i Falan wręczył mu kilka monet- wystarczy?
    -Tak panie- powiedział karczmarz i odszedł. Gardik otworzył drzwi i rozejrzał się po pokoju. Był niewielki. Oprócz dwóch łóżek, jedynym, meblem był stołek. Położyli się na łóżkach i milczeli. Ciszę przerwało pukanie do drzwi.
    -To ja panie. Strawę przynoszę.
    -Wejdźcie karczmarzu- odpowiedział Falan- Postawcie na podłogę i idźcie. Chcemy odpocząć.
    -Dobrze panie- powiedział karczmarz i wyszedł.
    -Nie rozumiem- zaczął Gardik- czemu ty ciągle za mnie płacisz i w ogóle pozwalasz mi jechać z tobą.
    -Bądź, co bądź, przez to, że mnie ostrzegłeś musiałeś uciekać z wioski. A płacę, bo i tak nie mam na co wydawać pieniędzy, a i kompana żadnego dawno nie miałem- powiedział Falan, po czym znowu położył się na łóżku.
    -Ale kim ty jesteś- zaczął Gardik, ale spostrzegł, że Falan śpi, więc, zjadł co przyniósł karczmarz i też położył się na łóżko.

    ***
    Szczur leniwie podgryzał leżący na ziemi kawałek słoniny. Nagle do gospody wpadł zziajany mężczyzna.
    -Orkowie...Orkowie...ORKOWIE!!!- wrzasnął, a wewnątrz karczmy zapanował chaos.
    Nagle drzwi wyleciały z hukiem, a do wnętrza karczmy wbiegły wielkie, zielone postacie. Szczur popatrzył na nie i schował się pod ławą. Ludzie zaczęli wrzeszczeć, kilku wyciągnęło broń i próbowało się bronić. Szczura mało to obchodziło. Chwycił zębami słoninę i zaczął ciągnąć ją do norki. Nagle obok niego zwalił się trup z roztrzaskaną głową ochlapując go krwią. Szczur nie zrażony tym dalej ciągnął swoją słoninę. Przechodzący ork potrącił nogą szczura tak, że ten wyleciał na zewnętrz. Popatrzył na szyld gospody. Było tam niechlujnie napisane „Pod Moczymordą”. Nagle szczur poczuł jakąś złą energie. Człowiek by tego nie wyczuł, ale zwierze owszem. Obok gospody pojawił się nagle wśród światła jakiś zakapturzony człowiek. O dziwo, orkowie nie dość, że nie atakowali go, to jeszcze przyprowadzili do niego karczmarza wraz z jego synem.
    -Litości panie... Litości!!- zawołał łkając karczmarz.
    Zakapturzona postać powiedziała przerażającym i zimnym głosem:
    -Gdzie on jest?
    -Kto...Kto...pppanie??
    Zakapturzona postać wykonała zawiły ruch ręką i w powietrzu pojawiła się półprzezroczysta postać.
    -On.
    -Jjjaa... nie wiem... panie. Będzie, że już... tydzień temu... odjechał z takim... jednym farmerem... nazywał się... ttten farmer... Gggardik... Litości panie.
    Zakapturzona postać chwyciła rękojeść miecza który miała na plecach. Miecz był długi i cienki. Zrobiono go z jakiegoś dziwnego metalu, bo był cały czarny. Szczur przyglądał się całemu zajściu, jak zakapturzona postać morduje karczmarza i jego syna. Szczur zdołał zauważyć jeszcze, że rękojeść miecza, jest zrobiona na kształt dwóch splątanych ze sobą węży, głowami na dół. Tyle zdążył zobaczyć, bo chwile później jakiś ork rozpłatał go na pół swoim toporem.

    ***
    Gardik obudził się zlany zimnym potem. Słońce już wzeszło, a Falana nie było już w pokoju. Próbował przypomnieć sobie szczegóły snu. Majaczyły mu pojedyncze obrazy takie jak płonąca gospoda, zakapturzona postać, błagający o litość karczmarz i to, że wszystko widział z dziwnej perspektywy. Jakby był szczurem. Postanowił więcej o tym nie myśleć. Przecież teraz orkowie siedzą u siebie po ostatniej klęsce. Złapał miecz i wbiegł do głównego pomieszczenia w gospodzie. Falan kończył już jeść.
    -Strasznie żeś w nocy się motał- powiedział Falan- ale podobno zawsze pierwsza noc w nieznanym miejscu taka jest.
    -Koszmar jak koszmar- powiedział Gardik- głupi sen i tyle.
    Karczmarz przyniósł jedzenie dla Gardika, a ten zajął się konsumowaniem go. Kiedy skończył, Falan podjął rozmowę:
    -Dokończ opowiadać swoją historię.
    -Czemu ja mam o sobie opowiadać, a nie ty? Wydajesz się ciekawą osobą.
    -Opowiem ci o tym kiedy- uśmiechnął się tajemniczo- uznam, że to bezpieczne.
    -Hmmm... Mam nadzieje, że wystarczy ci na dowód mojej lojalności, moja opowieść. Zastanawiam się kim ty jesteś, skoro tak się boisz swojej przeszłości...
    -Opowiadaj- przerwał mu Falan
    -Dobrze, dobrze. A więc jak dałem nogę z wojska, nie wiedziałem co zrobić. Nie miałem dokąd iść, a dezerterów nigdzie nie przyjmują z radością, ale pewnego dnia, polując w lesie...

    ***
    Gardik usłyszał trzask w krzakach. „No, najwyższy czas na obiad- pomyślał i rzucił się z mieczem w krzaki, ale ku swojemu zdziwieniu zamiast spodziewanej zwierzyny zastał trzech mężczyzn.
    -Te patrz!- zawołał jeden z nich pokazując na Gardika palcem.
    -Sam się pcha w ręce- zawołał drugi i sięgnął po miecz.
    -Stójcie idoci!- zawołał trzeci najwyższy i bez wątpienia najsilniejszy z grupy- nie widzicie, że mam na sobie wojskowe łachy. To na pewno dezerter- uśmiechnął się paskudnie- czyli swój.
    Gardik ciągle trzymał miecz, ale był gotów do ucieczki. Wiedział, że nie ma szans z trzema obwiesiami.
    -Opuścić broń, kolego- powiedział herszt bandy- Jestem Alias, a to Bort i Kus, a jak ty się nazywasz?
    -Gardik- burknął dalej trzymając miecz.
    -Oj, ciebie się nie da łatwo przekonać, że nic ci nie zrobimy. Chłopaki odrzućcie broń na bok!
    Kiedy obwiesie odrzucili broń, Gardik schował swój miecz do pochwy.
    -No, nareszcie- odezwał się herszt- siądź z nami do ogniska. Mamy tutaj ścierwojada. Nie żaden delikates ale na wojnie się nie wybrzydza.
    Gardik nie zastanawiał się długo. Był tak głodny, że było mu już obojętne kim są jego nowi towarzysze. Usiadł przy ognisku i zabrał się do jedzenia.

    ***
    -Taaak...- mruknął Falan- takie bandy złożone z dezerterów były prawdziwą plagą w czasie wojny... Wiele się z nimi namęczyliśmy...
    -Znowu mówisz o wojsku- odezwał się Gardik- powiesz wreszcie gdzie służyłeś?
    -Jak nadejdzie czas...
    -Czy wiesz, że to się robi denerwujące?
    Falan uśmiechnął się i odpowiedział:
    -Wiem. Opowiadaj dalej.
    -Ehh...- westchnął Gardik- widzę, ze na ciebie nie ma siły. No dobrze opowiadam. Po jakimś czasie zżyliśmy się ze sobą. Nawet zacząłem z nimi łupić podróżnych. Co tak się na mnie patrzysz. Na wojnie też trzeba żyć. Ale dumny z tego nie jestem więc oszczędzę ci opowiadanie o naszych rozbojach i przejdę od razu do zakończenia mojej kariery bandyty...

    ***
    -Ha!- krzyknął Alias- te nowe miecze są niczego sobie.
    -Masz racje- przytaknął Gardik- aż dziw bierze, że właściciel tych mieczy zupełnie nie umiał nimi władać.
    Alias roześmiał się paskudnie.
    -Teraz mają właściciela który sobie nimi poradzi. Dobra a teraz wracamy do obozu. Bort z Kusem mieli upolować nam obiad.
    -No to ruszajmy- zawołał Gardik i poszli w stronę obozu.
    Kiedy byli blisko zaniepokoiła ich dziwna cisza. Zazwyczaj Dwóch kompanów strasznie hałasowało. Alias ze złością wrzasnął:
    -Jeśli jeszcze niczego nie upolowali to ja ich...- nie dokończył bo przeszył go bełt, a w chwilę potem zza krzaków wyskoczyło pięciu ludzi w barwach królewskich.
    -Poddaj się!- krzyknął jeden mierząc w niego z kuszy.
    Gardik wiedział, że nie zdąży nawet drasnąć żadnego z wojaków, a dostanie bełtem jak jego były herszt. Rzucił więc broń na ziemię i momentalnie, rzuciło się na niego dwóch żołnierzy. Związali go i ciągnęli za sobą.

    ***
    -Potem normalnie, zabrali mnie do obozu i oddali mnie pod sąd wojskowy za dezercje. Nie rozumiałem tylko czemu mnie od razu nie powiesili tylko chcieli zesłać do kopalni w Khorinis.
    Kiedy Falan usłyszał słowo Khorinis drgnął, a po chwili powiedział:
    -Byłeś tam?
    -Na szczęście nie udało im się dowieźć nas tam. Opowiadać dalej?
    -Tak, tak... Opowiadaj- powiedział Falan i westchnął ciężko jak gdyby rozczarowany słowami Gardika.

    Czekam w dalszym ciągu na komentarze!!
    No to bije opowiadania Mazzaka, naprawde profesjonalnie napisane
    super.pisz dalej.wciągające ,fajnie sie czyta.mi sie podoba bardzo ,zaglosowalem najwyzsza ocena
    A moje opowiadania też bije?? heh no mnie się bardzo podobało, to chyba nie byl koniec... prawda??
    BOMBA ! Mam nadzieje że ziedługo dowiem się co się stanie później :]
    QUOTE to chyba nie byl koniec... prawda??

    szczerze mówiąc nie myślałem jeszcze o zakończeniu tego wszystkiego, bo mam zbyt wiele pomysłow na wątki poboczne. Najprawdopodobniej cionk dalszy bedzie w piontek bondź tesz w sobote.
    -O rzesz ku...- wrzasnął jeden z pilnujących Gardika i jego towarzyszy niedoli. Po chwili wszyscy wiedzieli o co chodzi. Na drodze przed nimi leżał wywrócony wóz, a o bok leżało kilka zmasakrowanych ciał.
    -Uciekajmy!- krzyknął inny- tutaj przecież grasują...- nie dokończył bo przeszyła go strzała. W mgnieniu oka na wóz spadł istny deszcz strzał.
    -TARCZE W GÓRĘ!!- wrzeszczał ile sił dowódca strażników, ale było już za późno. Oprócz niego zostało dwóch strażników. U więźniów też nie było lepiej. Poza Gardikiem żyło ze trzech.
    Kiedy skończył się ostrzał na pozostałych trzech strażników, rzuciło się około dwudziestu bandytów. Gardik kątem oka dostrzegł, że bandyci są młodzi. Bardzo młodzi. Najstarszy miał na oko siedemnaście lat, a najmłodsi to byli właściwie jeszcze dzieci, ale machały mieczem całkiem nieźle. Gardik spadł pod wóz, i zaczął czołgać się w kierunku krzaków, ale gdy był już na wyciągnięcie ręki do nich, ktoś krzyknął:
    -Tam w krzakach jest jeszcze jeden. Gardik wstał i zaczął biec przed siebie. Słyszał jak lecą w jego kierunku strzały. Nagle poczuł przeszywający ból w lewej ręce. Spojrzał na nią i zobaczył tkwiącą w niej strzałę z czarnymi lotkami. Wiedział, że strzaskała mu kości, ale biegł dalej. Pościg sądząc, że zadał mu poważniejszą ranę, odjechał a Gardik padł zemdlony na trawę.

    ***
    -Dajcie go tu!- krzyknął gruby wieśniak- oj miał podróżny szczęście w nieszczęściu. Nieźle go urządziły.
    -Cholera...- wyjęczał cicho Gardik- Co... Gdzie ja jestem?
    -Oprzytomniał, panie! Nie bój się, nic ci nie zrobimy.
    Gardik już miał coś powiedzieć, ale znów padł zemdlony. Wieśniacy wnieśli go do domu i położyli na łóżku. Strzałę wyjęli i opatrzyli rękę, a Gardik cały czas leżał nieprzytomny.

    ***
    W nocy stan Gardika pogorszył się. Zaczął gorączkować a ręka strasznie mu puchła. Wieśniak cały czas krzątał się wokół niego, ale wiedział, że bez fachowca, Gardik zginie.
    -Gaha! Przyjdź tu- zawołał- a do pokoju weszła jakaś kobieta, najpewniej jego żona- zajmij się nim, a ja pojadę do miasta po uzdrowiciela.
    -Ale po co?- zawołała Gaha- Przecież on obcy.
    -Obcy nie obcy, ale człowiek jak i my, pomóc trzeba, pilnuj i nie gadaj. Idę po konia i do miasta.
    Wyszedł i od razu skierował się do stajni. Wyprowadził konia i pojechał w stronę miasta.

    ***
    Zaczęło już świtać, a Gardik cały czas gorączkował. Gaha wedle wskazań męża, siedziała przy nim całą noc. Nagle za oknem usłyszała tętent koni, a po chwili do środka wszedł jej mąż i... mag wody.
    -O panie...- powiedziała Gaha i uklękła przed magiem.
    -Nie trzeba- odpowiedział- lepiej zajmę się chorym.
    Mag podszedł do Gardika i odwinął bandaże. Wyjął mały nożyk i rozciął szwy zrobione przez wieśniaka. Wyjął z swojej torby jakąś butelkę i polał nią ranę. Gardik jęknął przez sen. Mag wstał, wyjął niewielki kamyk i zaczął coś mamrotać. Z jego ręki błysnęło światło.
    -W IMIĘ ADANOSA UZDRAWIAM TEGO CZŁOWIEKA!- krzyknął i opadł na ziemię.

    ***
    Gardik obudził się wypoczęty. Już nie gorączkował. Nadal czuł ból w ręce, ale opuchlizna zeszła. Zawołał gospodarza, a ten przyniósł mu wodę i coś do zjedzenia. Kiedy się posilił podjął rozmowę z gospodarzem.
    -Wdzięczny jestem, że mnie ocaliliście.
    -Nie ma o czym mówić, potrzebowałeś pomocy, no to jej udzieliliśmy. Podziękować powinieneś magowi który ci pomógł, ale niestety cosik mu się kiedy ci pomagał.
    -Jak to, co się działo kiedy leżał nieprzytomny.
    -Ano, odprawił nad wami, zawołany przeze mnie mag, czary jakieś, no i nagle padł na ziemię i dopiero co się obudził. Słaby jakiś, ale coś wypił ze swoich eliksirów i mówi, że nic mu nie będzie.
    Rozmowę przerwał im wchodzący do pokoju mag.
    -Gospodarzu wyjdźcie- powiedział i kiedy wieśniak wyszedł zwrócił się do Gardika- miałeś szczęście... Gardik.
    -Skąd znasz moje imię?- zawołał ze zdziwieniem Gadrik.
    -Podczas twojego uzdrawiania stało się coś niezwykłego. Poznałem twoją całą historię, i część tego co się dopiero stanie. Ty też powinieneś znać teraz swoje imię. Przypominasz sobie?
    Gardik zamyślił się i odpowiedział:
    -Tak... jak to było Pad... nie... Badwax, prawda?
    -Ależ oczywiście- uśmiechnął się i kontynuował- otóż musisz jechać dalej. Przez swoje rozboje będziesz musiał cierpieć, ale to nic. Jesteś ważny w historii świata. Jedź jeszcze dziś, bo jutro może być za późno. Musisz sobie poradzić, dostaniesz kilka moich eliksirów i jedź.
    -Dobrze, ale po co?
    -Dowiesz się- mag wyjął kamyk, wymamrotał coś i znikł w niebieskim świetle.

    ***
    -...przyszedł do mnie, jak leżałem na łóżku i powiedział, że...- Gardik zamyślił się przez chwilę. „Powiedzieć mu czy nie?”
    -„Że” co?- przerwał rozmyślania Falan
    -...że nazywa się Badwax i usłyszał o tym, że na wioskę ma napaść okoliczna banda Dzieci Wojny, czy jakoś tak i uciekłem.
    „Coś ukrywa, czuje to- pomyślał Falan- ale ma rację ja też przy nim dużo ukrywam, mamy takie prawo”
    -I co było dalej?
    -Dotarłem do pobliskiego miasta, ale szybko musiałem uciekać, bo się nieco zadłużyłem, a później było głodno i biedno. Szkoda gadać.
    -Może jednak?
    -Może kiedy indziej. Powiedzmy, że to nie każdy powinien usłyszeć- mówiąc to spojrzał na karczmarza.
    -W porządku- odparł Falan, przeciągając się.
    -A może tak ty byś coś o sobie powiedział.
    -Nie, to dla mnie na razie zbyt niebezpieczne i dla tych co o tym wiedzą też. Moja przeszłość i w ogóle...
    -Ale mi nie chodzi o twoją przeszłość- przerwał mu Gardik- jestem ciekaw z czego, żyjesz czym się zajmujesz, teraz.
    -Hmmm...- zamyślił się Falan- to nie jest żadna tajemnica. Ot czasem, upoluje jakiegoś natrętnego stwora na zlecenie, jak mnie ktoś napadnie biorę za ich głowy nagrodę. Tak sobie żyję.
    -Przepraszam panów- powiedział ku zdziwieniu Gardika jak i Falana, karczmarz- usłyszałem przypadkiem...
    -Przypadkiem, akurat- mruknął Gardik, a Falan uśmiechnął się.
    -Usłyszałem- kontynuował karczmarz- że panowie polują na bestie na zlecenie. Prawda?
    -Prawda.-potwierdził Falan
    -No to tak. U nas na cmentarzysku tak całkiem niedawno, urzędował taki jeden mag. Myśmy tam się nie rozpoznali co za jeden, a to był ten... no nerkomanta...
    -Nekromanta- poprawił go Falan.
    -Nerko, nekro kto go tam wie co za jeden- ciągnął karczmarz- ale faktem jest, że później dziwy się zaczęły. Najpierw grabarz zaginął na cmentarzu, a później jeszcze parę ludzi, ale mniejsza o to. U nas jest nagroda, aby bestie ze cmentarza wykurzyć, a jak to mało nas interesuje. Nagroda jest, panie.
    -A co jest na tym cmentarzysku?- zapytał zaciekawiony Falan.
    -Jedni mówią, że kościoludy, inni, że żywe trupy, jak to się mówi ząbzje, czy jakoś tak.
    -Zombie, czy tak?
    -A kto go tam wie co to. Podejmiecie się pracy, panie?
    -Zobaczy się. Najpierw teren zbadamy i dam wam odpowiedź.

    Taki troszke krótsza kontynuacja, vo zakończenie pierwszego rozdziału. Może już jutro bedzie CD, ale nie wiem czy bedzie mi sie chciało, a na razie komentujcie!!
    no, no... szacuneczek, bombaaa opowiadanie. czekam na CDN :!: :!: :!:
    RESPECT for you GOTHI :!: :!: :!: :!: :!: :!: :!:
    zajefajne opowiadanie czekam na dalszy ciąg tej pasjonującej opowieści
    ja nie mam nic przeciwko cdn. , ja jestem za
    Rozdział drugi

    Gardik przeciągnął się i ziewnął. Rozejrzał się dookoła i zastanawiał się po co razem z Falanem obserwują te cmentarzysko. Ponure nagrobki, w większości zniszczone, nie robiły na nim wrażenia. Nie był przesądny i wiedział, że zmarli nic mu nie zrobią, a przynajmniej tak mu się wydawało. Z naprzeciwka nadjechał Falan wracając ze zwiadu.
    -Nic nie ma- powiedział zły, że najeździł się na marne.
    -Od razu ci mówiłem, że to jakieś plotki, kto to widział jekieś ożywieńce i takie tam...
    -Gardik- przerwał mu za złością Falan- akurat ożywieńce to fakt. Nie jednego już zabiłem. Fakt, że w dzisiejszych czasach są one rzadkością, ale wiem, że coś tu musi być. Czuje to. Czuć... Beliarem.
    Gardikowi wydawało się, że Falan wypowiadając te imię drgnął, ale nie był pewien. Sam nie wierzył w bogów bo i po co. Nawet jeśli są co ich obchodzi jeden marny człowiek.
    -Zróbmy jeszcze jedną rundkę i wracamy do gospody bo się ściemnia- powiedział Falan i popędził Błyskawice.
    Gardik nie był tym zadowolony. Już trzeci dzień jeździli wokół cmentarzyska. Nagle usłyszeli jakiś wrzask, ale ku niezadowoleniu Gadrika nie był to jednak ożywieniec ale tylko ogar. Gardik nigdy wcześniej nie widział tej bestii ale słyszał o niej dużo i od razu domyślił się, że to właśnie on. Falan błyskawicznie wyjął wielki dwuręczny miecz świecący, jak prawie wszystkie jego bronie, na niebiesko. Trzymając miecz czekał, aż ogar zaatakuje. W tym czasie Gardik zdążył wyjąć swój miecz i sztylet. Kiedy ogar rzucił się na Falana, Gardik prędko wypuścił w kierunku potwora sztylet, który celnie trafił go w oko. Wściekły zaryczał i puścił się pędem w stronę z której przyleciał sztylet. Gardik umknął na bok, a Falan jednym sprawnym cięciem odciął bestii głowę. Otarł o nieżywą już bestie miecz, Kiedy chował go Gardik dojrzał, że rękojeść miecza wygląda jak dwa splecione ze sobą węże. Momentalnie przed oczami stanął mu jego sen. Zakapturzona postać zabija karczmarza właśnie takim samym mieczem jaki ma Falan. Takim samym oprócz koloru.
    -Ha! Miałem rację coś tu jest!- krzyknął rozentuzjazmowany Falan- Ogary zawsze występują niedaleko ożywieńców!
    -Hmm...- mruknął Gardik cały czas rozmyślając o dziwnym mieczu.
    -Coś się stało?
    -Nie, nie. Tylko... zastanawiam się skąd masz ten miecz?
    Przez twarz Falana przemknął jakiś grymas.
    -Jedźmy już- powiedział i wsiadł na Błyskawicę- już się ściemniło.

    ***
    -Gardik wstawaj!- zawołał Falan- Słońce już wzeszło!
    Gardik powoli siadł na łóżku. Był nie wyspany, a siedzenie strasznie go piekło po trzech dniach w siodle. Miał nadzieje, że wreszcie znajdą tych ożywieńców. Powoli ubrał się i nic nie mówiąc poszedł coś zjeść. Kiedy usiadł przy stole, zauważył, że karczmarz dyskutuje o czymś z jakimś nieznanym Gardikowi mężczyzną. Postanowił przysłuchać się rozmowie.
    -...niedobrze. Oj, niedobrze.- biadolił karczmarz.
    -Nic nie jest pewne, ale wygląda na to, że jednak stało się to czego tak się obawialiśmy.
    -Niemożliwe, ale król... on wyruszy z wojskiem...
    -Niewiadomo. Panie, ja już spakowałem dobytek i ruszam na południe. Tam bezpieczniej.
    -Ale... Ja nie mogę... Ta karczma, mój majątek...
    -Jak orkowie tu przybędą zabiją cię!
    -O Innosie!- jęknął karczmarz.
    W tym momencie do gospody wszedł Falan.
    -Zjadłeś już?- zwrócił się do Gardika- ruszajmy jak najprędzej.
    Gardik przejęty tym co usłyszał prędko pobiegł do stajni po konia, a zaraz potem byli w drodze do cmentarzyska. Tam Gardik opowiedział wszystko co podsłuchał.
    -Nie, to niemożliwe- powiedział Falan- po ostatnim pogromie orków nie możliwe jest, żeby przekroczyli granicę. Nie wieże w to.
    -To skąd ta plotka?
    -Nie wiem. Pewnie jakieś...- nie dokończył bo coś trzasnęło w krzakach.
    Falan zdjął z pleców kuszę i naładował ją bełtem o świecącym na niebiesko grotem. Siedzieli w ciszy nasłuchując aż do momentu gdy z krzaków wyskoczył na nich szkielet. Falan odrzucił kuszę i błyskawicznym ruchem skoczył w stronę szkieletu kopniakiem łamiąc mu nogi, a po chwili wyjął coś z kieszeni i zaczął coś mamrotać pod nosem. Nagle z jego ręki wystrzeliło niebieskie światło, a szkielet przestał się ruszać.
    -Nadal uważasz, ze ożywieńców nie ma?- zapytał z drwiną Falan, ale Gardik nie odpowiedział tylko wskazał przed siebie palcem. Falan odwrócił się i dostał w twarz. Złapał się rękoma za nią, ale spod palców buchnęła krew. Kątem oka ujrzał demona. Widok padającego Falana wyrwał Gardika z osłupienia. Chwycił sztylet i rzucił nim celnie w głowę bestii, ale tam nic sobie z tego nie robiła, tylko ruszyła w jego kierunku. Gardik dostrzegł leżącą na ziemi kuszę. Skoczył do niej i kiedy demon był już nad nim wystrzelił przebijając potwora na wylot. Demon zaryczał wściekle i po chwili zaczął płonąc, ale Gardik tego nie obserwował. Podbiegł do Falana. Na jego twarzy widniały trzy cięcia po trzech szponach demona. Wziął go na plecy i posadził na Błyskawicy. Wiedział, że ten koń jest niezwykły więc postanowił mu zaufać. Z resztą nie miał wyjścia. Błyskawica prędko pobiegł w kierunku gospody a Gardik spostrzegł, że na ziemi leży miecz Falana. Ten miecz z wężami na rękojeści. Gardik chwycił go niepewnie, ale w tym momencie znów zobaczył swój sen. W jego uszach rozbrzmiewały głosy „...... tydzień temu... odjechał z takim... jednym farmerem... nazywał się... ttten farmer... Gggardik... tydzień temu... tydzień temu...”. Do Gadika dotarło, że nazajutrz będzie tydzień od ich wyjazdu z pod „Moczymordy”. Już miał wskoczyć na konia i popędzić w stronę gospody kiedy znów ujrzał swój sen, ale nie skończył się na tym co wtedy. Teraz ciągnął się dalej...

    ***
    Ciemna komnata a pośrodku niej wielgachny tron, a na nim siedział ktoś, a może raczej coś. Postać wstała i chwyciła swój wielgachny czarny topór. Ozwał się głos.
    -GARDIKU!! Wiem, że mnie widzisz. Wiesz kim ja jestem?? Jestem końcem!! Jestem wszystkim!! A ty mi przeszkadzasz!! Nie wiem czemu ale umiesz mnie przejrzeć. Zostaw Falana!!
    Gardik nie wiedział co jest. Nie było tam ale widział to wszystko. Chciał się wyzwolić.
    -HAHAHA!- zaśmiała się dziwna postać- sam do mnie przychodzisz i nie umiesz uciec? Ty śmieciu, że też nie mogę ci nic zrobić! Teraz... Ale jeśli go nie zostawisz w spokoju zginiesz i już ja się o to postaram. Zostaw go! Ty wiesz, że jutro będzie za późno, ale czemu? CZEMU?! Ty wiesz! JAK! Ale jeśli go nie zostawisz spotkasz mojego sługę, tego którego widziałeś w śnie, bo to on dąży do Falana, oni są jednością. Rozdzieloną jednością.
    Gardik mimo, że go nie było poczuł przeraźliwy ból, wrzasnął by gdyby był, ale go nie było...

    ***
    -Co...?- Gardik otworzył oczy. Był w łóżku w wynajętym pokoju. Obok siedział Falan z opatrzoną twarzą.
    -Obudziłeś się już?- powiedział- spałeś całą noc. Co ci się tam stało?
    „Całą noc- pomyślał Gardik- TYDZIEŃ! Oni są już blisko.”
    -Na koń. SZYBKO!- wrzasnął Gardik ale Falan go złapał i powiedział:
    -Co cię opętało?!
    -Nie ma czasu! Oni są w drodze!
    -Kto do cholery?
    -Słudze Czarnego Pana!
    -Beliara? Co ty bredzisz?
    -Wierz mi, proszę...
    Słyszeli, jak do karczmy wpadają jacyś ludzie. Poszli zobaczyć co się dzieje. Panowało wielkie zamieszanie. Ludzie wpadali na siebie.
    Gardik z Falanem wyszli na zewnątrz i zauważyli dym na horyzoncie i tumany kurzu które zwiastowały, ze do miasta zbliża się wielka grupa kogoś lub czegoś.
    -Widzisz... Miałem rację...- wyszeptał biały jak papier Gardik- oni tu są.
    -Trudno- powiedział Falan- i tak czekałem na nich. Popatrz tam- wskazał palcem na grupę wieśniaków- szykują się do obrony. Pomogę im, ale ty nie musisz. Jedź póki czas.
    -Ni...nie- wyjąkał Gardik- to nie moja pierwsza bitwa.
    -Dobrze. Wracajmy po broń.
    Pobiegli do pokoju. W czasie szykowania broni Gardik zapytał:
    -Co się stało kiedy byłem nieprzytomny?
    -Kiedy Błyskawica mnie tu dowiozła, odzyskałem przytomność i kazałem jechać po ciebie, gdzie znaleziono cię z moim mieczem w ręku leżącego na ziemi. Podobno cały się trzęsłeś. A ja miałem szczęście. To był tylko pomniejszy demon. Tylko mnie zadrapał. Nie z takich tarapatów wychodziłem cało.
    Falan wyciągnął jakąś szkatułkę. Otworzył ją i wyciągnął parę kamyków i papierów które włożył sobie do kieszeni.
    -Co to?- zapytał Gardik
    -Runy i zwoje- odpowiedział beznamiętnie Falan.
    -Byłeś magiem?
    -Nie teraz czas o tym mówić. Łap!- powiedział Falan i rzucił Gardikowi szarą butelką- wypij to. Będziesz szybszy.
    Gardik nic nie mówiąc wypił zawartość butelki i od razu poczuł zmianę. Mógł biegać kilkakrotnie szybciej niż zazwyczaj. Falan zarzucił na siebie swój czarny płaszcz, zarzucił na plecy kuszę i chwycił swój miecz z wężami. Wybiegli przed gospodę. Było słychać już wrzaski orków.
    „Przecież to szaleństwo- pomyślał Gardik- garstka wieśniaków na oddział orków. Są odważni ale to ich nie uratuje.” Gardik przełknął ślinę i chwycił miecz. Upewnił się czy sztylety łatwo wyszarpnąć. Falan w ciszy coś mamrotał pod nosem. Chłopi trzymali swoje stare miecze, lub niektórzy po prostu widły i sierpy. Falan z nagła wrzasnął:
    -ZA INNOSA!!
    Wszyscy chłopi unieśli broń do góry i razem z nim rzucili się na przód. Gardik Biegł ramię w ramię z Falanem w pierwszym rzędzie. Byli już na wyciągnięcie ręki. Bitwa się zaczęła.

    CDN...

    Miło, że tak pochlebnie komentujecie, ale dajcie trochę krytyki, chociaż oczywiście komplementami nie pogardzę Powiem krótko: KOMENTUJCIE!!
    Mistrzostwem to ja bym tego nie nazwała, dla mnie opowiadanie jest Dobre i nic poza tym, jest takie jakich wiele innych. Powiem tak jak Rumbler na najwyższą ocenę zasługuje człowiek, którego dzieło jest nieskazitelne, piękne. Możesz pisać dalej, ale mnie osobiście to nie przekonuje do dalszego czytania.

    Mistrzostwem to ja bym tego nie nazwała, dla mnie opowiadanie jest Dobre i nic poza tym, jest takie jakich wiele innych. Powiem tak jak Rumbler na najwyższą ocenę zasługuje człowiek, którego dzieło jest nieskazitelne, piękne. Możesz pisać dalej, ale mnie osobiście to nie przekonuje do dalszego czytania.

    A mógłbym się dowiedzieć co wg. ciebie powinienem zmienić. Bo chciałem krytykę ale konkretnom, a ta mi nic nie mówi :/
    Powinieneś dodać więcej opisów i je nieco bardziej rozbudować, w opisach drzemie prawdziwa siła, twoich jest sporo, ale mogło by być więcej. Do tego te krótkie fra gmenty między "***" według zamierzeń powinny dodawać nieco tempa i ukazywać rozmaite sytuacje, ale z opisem przedstawiały by się znacznie lepiej.

    -Potem normalnie, zabrali mnie do obozu i oddali mnie pod sąd wojskowy za dezercje. Nie rozumiałem tylko czemu mnie od razu nie powiesili tylko chcieli zesłać do kopalni w Khorinis.
    Kiedy Falan usłyszał słowo Khorinis drgnął, a po chwili powiedział:
    -Byłeś tam?
    -Na szczęście nie udało im się dowieźć nas tam. Opowiadać dalej?
    -Tak, tak... Opowiadaj- powiedział Falan i westchnął ciężko jak gdyby rozczarowany słowami Gardika.


    Ten kawałek sugeruje, że Falan to Bezimienny... ale co tam ja wiem.
    Opowieść Gardika jest ciekawa, a co do Falana, to sądzę, że to paladyn, którego mroczniejsza połowa chce go zabić.

    Powinieneś dodać więcej opisów i je nieco bardziej rozbudować, w opisach drzemie prawdziwa siła, twoich jest sporo, ale mogło by być więcej. Do tego te krótkie fra gmenty między "***" według zamierzeń powinny dodawać nieco tempa i ukazywać rozmaite sytuacje, ale z opisem przedstawiały by się znacznie lepiej.

    Tak zgadzam się... nie podważam zdania, iż pobija to moje opowiadanie (bo pisze nowe, lepsze ), jednakże jest to dobre opowiadanie... wyrużniające się, z małym jednak mankamentem... masz pomysł na fabułe i to niezależnie jak ciekawą... to pozstanie jedno primo przeciw... smykałka do pisania nie wystarcza... potrzebny talent, ciekawe wciągające opisy, znaczna mniejsza dialogów (bo ta momentami o zawrót głowy przyprawia)... zajedwabiste opowiadanie... tylko, nie aż konstruktywna krytyka, ktora ma cie utrzymac w ryzach i powstrzymac przed pychą :twisted:
    Orkowie prawie bez problemu przebili się przez „oddział”. Prawie, bo dwóch ludzi przeszkadzało im. Niektórzy sądzą, że orkowie nie znają strachu. To nie prawda, znają go ale nie przestraszą się byle czego. Dwóch ludzkich wojowników mających w pogardzie śmierć i nie lękających się nawet najroślejszych orkowych wojowników wzbudziła trwogę wśród orków. Jeden z nich wysoki, zakapturzony w sięgającym do ziemi czarnym płaszczu z mieczem ostrym jak brzytwa, drugi przeciętnej wysokości, łysiejący już, z krótkim mieczem, ale zawzięty i śmiertelnie miotający sztyletami. Orkowie z podziwem patrzyli na ten duet, a co chwilę któryś ginął z ich ręki. Wieśniacy patrząc na tą dwójkę też próbowali zdobyć się na coś takiego, ale mimo starań orkowie byli nie do pokonania. Zakapturzony zaczął w końcu miotać w orków jakimiś czarami, co tylko zwiększyło trwogę orkowych wojowników. Szamani zaczęli miotać w nich kulami ognia, ale w tłumie trafiali w swoich zamiast we wrogów. W końcu jeden trafił tuż obok głowy wojownika zdmuchując jego kaptur. Wojownik miał długie, jasne włosy, a na twarzy trzy długie rany, wyraźnie jeszcze świeże. Jego oczy były błękitne, ale zimne i wściekłe. Orkowie widząc te oblicze zaczęli panikować, ale nie przerywali walki w nadziei, że wojownicy się zmęczą, ale oni byli nie ugięci. Wielu z obecnych w bitwie orków walczyło już z ludźmi. Nawet z osławionymi paladynami, ale ci tutaj byli po prostu przerażający. W końcu ten niższy padł na kolano trafiony kulą ognia. Niecelnie, bo tylko otarła się o niego, ale to, że padł na chwilę wzbudziło entuzjazm wśród orków. Jednak byli tylko ludźmi, ludźmi do zabicia. Nagle ten przerażający coś zawołał, a ten drugi rzucił się na ziemie, a co się stało później tego nie udokumentowano w żadnych orkowych księgach...

    ***
    -GARDIK, NA ZIEMIE!!!!- wrzasnął z całych sił Falan, a Gardik mimo, że nie wiedział o co chodzi posłuchał go.
    Falan już trzymał w ręce zwój „Innosie, dopomóż mi- pomyślał- przecież ja nie mam szans tego wytrzymać”, wykrzyczał formułę i wokół niego rozeszła się niebieska fala która odrzuciła w tył wszystkich orków. Większość z nich gdy opadła na ziemię już nie żyła, ale niektóre jeszcze jęczały. Falan wypuścił z ręki miecz i runął na ziemię. Garstka chłopów która cudem utrzymała się w gospodzie wybiegła z widłami, dobijając orków. Gardik wstał z trudem z ziemi i zbliżył się do leżącego Falana. Już miał go podnieść i zanieść do gospody gdy w niebieskim świetle pojawiła się jakaś postać.
    -Mogłeś odejść- powiedziała przerażająco zimnym głosem- mogłeś, ale teraz podzielisz jego los.
    Postać odrzuciła płaszcz, a ku przerażeniu Gardika, wyglądała ona prawie jak Falan. Miała czarne włosy, zimne ciemne oczy i była przerażająco blada. Wyjęła miecz który był mieczem Falana, tyle, że czarnym.
    -Widziałeś już mnie- wysyczała- we śnie. Ja wiedziałem, że mnie widzisz, ale nie zrozumiesz tego co widzisz. Oddaj mi Falana, a może cię oszczędze.
    Gardik chwycił swój miecz. A czarna postać zbliżyła się unosząc miecz. Cięła z góry, ale Gardik uniknął ciosu. Wyjął sztylet i rzucił nim w głowę napastnika, ale ten odbił go mieczem, po czym skoczył w stronę Gardika próbując sięgnąć go mieczem. Gardik sparował, ale upadł na kolano.
    -A było trzeba uciekać- powiedziała z pogardą mroczna wersja Falana i już miała zadać cios gdy dostała w ramię kamieniem. Obróciła głowę, ale w tym momencie Gardik ciał ją w nogę mieczem. Postać zaryczała, a chwilę później kolejny kamień trafił ją w głowę. Gardik spojrzał w kierunku z którego przyleciał kamień. Stało tam około dziesięciu wieśniaków trzymając widły i kamienie. Kolejne kamienie poleciały w stronę demonicznego Falana, a ten zaczął się cofać. Gardik zauważył, że postać sięga do kieszeni i wyciąga jakiś kamień, domyślając się, że to runa, chwycił leżący na ziemi sztylet i rzucił nim w rękę przeciwnika. Trafił, a runa spadła na ziemię. W tym momencie chłopi trzymając widły zaczęli biec w stronę rannego, wrzeszcząc „ZA PANA RYCERZA”. Już byli blisko gdy postać znikła w niebieskim świetle. Gardik podszedł do leżącej na ziemi runy. Był na niej rysunek przedstawiający trzy czaszki z mieczem pod spodem. Gardik nie znał się na tym, ale domyślał się, ze to potężny czar i lepiej go ukryć. Wieśniacy nieśli Falana do wnętrza gospody. Gardik też tam pobiegł. Falan był blady i nie dawał oznak życia. Wieśniacy nie wiedzieli co robić, bo wioskowy uzdrowiciel został zabity przez orków.
    -Przydał by się jakiś mag, panie, trza było na konia i w drogę, panie- powiedział do Gardika karczmarz trzymając się za głowę. Dostał w głowę orkowym toporem, ale miał wielkie szczęście, że tylko go drasnęło.
    -Jadę, choćby zaraz- odpowiedział Gardik- ale gdzie tu jest jakiś uzdrowiciel?
    -Będzie, że w lesie. Pustelnik, tu żyje. Odludek.
    -Ale gdzie w lesie?
    -Zaprowadzę cię, panie. W końcu dzięki, leżącemu tu panu rycerzowi nasza wioska ocalała- nagle karczmarz spochmurniał- i część osób przeżyła.
    Gardik domyślił się, że karczmarz musiał stracić kogoś bliskiego, ale nie było czasu na smucenie się.
    -No to gospodarzu, w drogę!

    ***
    Po około półgodzinnej jeździe dotarli do niewielkiej chatki w środku lasu. Na ławce obok siedział starzec.
    -Witaj Gardiku- powiedział uśmiechając się tajemniczo- już wypełniło się to co ci powiedziałem.
    Gardik zeskoczył z konia i podszedł do starca. Spojrzał na niego i zawołał:
    -A niech mnie! Badwax, czy to ty?
    Starzec znów się uśmiechnął, wstał i zdjął płaszcz który miał na sobie. Okazało się, że ma na sobie szatę magów wody.
    -Tak, to ja. Wtedy kiedy tak zniknąłem, po uzdrowieniu cię przeteleportowałem do naszej siedziby, gdzie...
    -Opowiedz mi to w drodze- przerwał mu Gardik
    -Ach tak, czeka twój kompan. Wiem i o tym. No to w drodze opowiem ci o wszystkim.

    ***
    -Arcymagu- powiedział Badwax wchodząc do wielkiego pomieszczenia. Wzdłuż ścian stały posagi wielkich sług Adanosa.
    -Wstań Badwax- odezwał się staruszek siedzący na wielkim tronie pośrodku sali- wiesz przecież, że to ty po mojej śmierci zostaniesz arcymagiem kręgu wody.
    -Ależ...
    -Moja śmierć jest nieunikniona, wiesz to przecież- starzec uśmiechnął się serdecznie.
    -Mistrzu, stało się coś ważnego.
    -Mów.
    -Dzisiaj rano miałem uzdrowić jednego mężczyznę, a właściwie to jeszcze chłopaka. Było z nim źle. Kiedy zacząłem się nad nim modlić doznałem wizji. Przedstawiała ona...
    -Nic nie mów- powiedział starzec, po czym wstał i zbliżył się do Badwaxa. Teraz dopiero widać było jaki jest stary. Długie siwe włosy sięgały mu do pasa. Chodził przygarbiony opierając się o laskę. Położył ręce na ramionach Badwaxa i powiedział:
    -Adanosie, pomóż nam przeżyć tą wizje raz jeszcze.

    ***
    -Niestety wizji nie mogę ci wyjawić- powiedział Badwax
    -I tak nie chce jej znać- odpowiedział zmęczonym głosem Gardik- na pewno była tam zawarta przyszłość, a ja nie chce jej znać.
    -Przed nami wioska, panowie- przerwał im rozmowę karczmarz.
    Wjechali do wioski. Jeszcze wczoraj panował w niej ruch, a teraz wszędzie walały się zwłoki. Badwax zasmucił się, westchnął i powiedział:
    -Taka jest cena równowagi...
    -Równowaga? Czym jest równowaga?- zapytał Gardik, zeskakując z konia
    Badwax milczał, już od dłuższego czasu zaczął wątpić w sens równowagi i wierzyć w nią. Pamiętał o swojej wizji i o zadaniu pilnowania Gardika, ale równowaga stawała się dla niego czymś dziwnym.
    Weszli do karczmy. Na środku leżało paru rannych i między nimi Falan. Badwax wyjął z torby runę i zaczął coś mamrotać. Z jego ręki popłynęło światło, ale Falan się nie zmienił. Ciągle trupo blady leżał bez ruchu. Badwax wyjął inną runę i powtórzył rytuał. Nadal nic się nie stało. Wyjął z torby niebieską butle i wypił z niej coś i zabrał się za trzecią runę, ale nadal bez skutku. Gardik wyszedł na zewnątrz. Zaczął przechadzać się po wiosce. Nie zwracał uwagi na walające się zwłoki. Dojrzał, że przy jednej chacie leży jeszcze oddychający ork. Zbliżył się do niego w celu dobicia go, ale kiedy był już blisko schował miecz do pochwy. Nie wiedział czemu, ale coś nie pozwalało mu tego zrobić. Ork spojrzał na niego i zaryczał coś po swojemu. Gardik nie wiedział co zrobić. Ten bezbronny ork nie stanowił zagrożenia i sprawiał wrażenie całkiem ludzkiego. Powoli zbliżył się do niego i obejrzał jego ranę. Bez wątpienia został dźgnięty widłami. Gardik wrócił do gospody, schował pod bluzką jeden z leczniczych eliksirów Badwaxa i wrócił do orka. Obmył mu ranę i dał do wypicia trochę eliksiru. Ork patrzył na niego ze zdziwieniem. Mu też człowiek po raz pierwszy wydał się czymś innym niż wrogiem. Potem Gardik wskoczył na konia i zaczął objeżdżać tereny wokół wioski, szukając jakiejś kryjówki. Cały czas bił się z myślami. Pomagał orkowi, czyli był zdrajcą. W końcu trafił na niewielką jaskinię niedaleko cmentarzyska na którym nie dawno szukał ożywieńców, Nie było lepszego miejsca wiec wybrał te. Wrócił do orka, z wielkim trudem pomógł mu wstać i władował go na wóz. Wszyscy żywi wieśniacy byli w gospodzie więc nikt go nie widział. Przywiózł orka do jaskini, wprowadził go do niej i zostawił trochę jedzenia. Rozpalił ognisko i razem z nim usiadł obok niego. Patrzyli na siebie przez dłuższą chwilę, aż w końcu Gardik powiedział:
    -Szkoda, że mnie nie zrozumiesz orku.
    Ork coś chrząknął.
    -Idę orku. Jutro tu wrócę.

    ***
    Kiedy Gardik wszedł do gospody Falan nadal leżał nieprzytomny, ale nie był już tak blady. Badwax siedział przy stole z kuflem. Gardik usiadł obok niego. Znowu spojrzał na wypchanego cieniostwora stojącego w kącie karczmy.
    -Wydobrzeje z tego- zaczął rozmowę Badwax.
    -Ale co mu się stało?
    -Podjął się zaklęcia ponad swoje siły, ale o dziwo udało mu się je wykonać pomyślnie.
    -Znasz się na runach, prawda?
    Badwax nieznacznie kiwnął głową i znów pociągnął z kufla. Gardik sięgnął do kieszeni i wyjął runę która został po „demonicznym Falanie” i pokazał ją Badwaxowi. Badwax obejrzał ja uważnie. Trzymając w ręce coś pomamrotał, przez co runa się zaświeciła.
    -Tak... Bardzo rzadka runa wśród magów ognia i wody. Raczej mają je sługi Beliara. To runa tego dziwnego człowieka o którym mówili wieśniacy, prawda?
    -Tak, ale co ona robi?
    -Gdybyś mu nie przeszkodził, było by po was. To runa Armii Ciemności, czyli przywołująca cały oddział szkieletów.
    Gardik przełknął ślinę. Niewiele brakowało, a on i reszta wieśniaków gryzła by ziemię.
    -To był ciężki dzień dla ciebie i Falana, idź lepiej spać. Falan pod moją opieka wydobrzeje.
    -Skoro tak mówisz...- powiedział Gardik i udał się do pokoju. Był strasznie zmęczony, po walce, po kurowaniu orka.
    „A pomyśleć, że chciałem zostawić awanturnicze życie- pomyślał Gardik- Eee tam, to nie dla mnie siedzenie na farmie i uprawa rzepy”. Położył się na łóżku i od razu zasnął.

    CDN

    THX za krytykę, ale teraz przez was bede płakał po nocach Komentujcie w dalszym ciągu.
    Hehe, krytykiem to ja nie jestem(raczej Arcane), ale fajnie jak narazie...

    P.S Arcane jesteś potrzebny ^^
    nie no opowiadanie genialne jedne z najlepszych jakie przeczytalem na tej stronie!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! goraco prosze o CD!!!!!!!!!!!!!
    -Ooooo... moja głowa...- Falan otworzył oczy i rozejrzał się po pokoju. Był niewątpliwie w karczmie, a rozpoznał to po cieniostworze stojącym w kącie. Falan wyjrzał przez okno. Było bezchmurne niebo, a słońce stało już wysoko. Wstał i zaczął się rozglądać za swoim mieczem, ale ku przerażeniu Falana nigdzie go nie było.
    -Dobrze, że już wstałeś- odezwał się głos. Falan obrócił się i ujrzał w kącie siedzącego starca.
    -Kim jesteś- warknął Falan sięgając do pasa po sztylet, którego nikt nie zabrał. Nie rzucał sztyletami tak dobrze jak Gardik, ale postanowił spróbować. Rzucił celnie i niechybnie zginąłby starzec gdyby nie to, że był magiem. Wyciągnął dłoń zrobił jakiś ruch i sztylet odskoczył na bok a Falana przygwoździło do ściany.
    -A jednak to prawda- mruknął nieznajomy.
    -Czego ode mnie chcesz!- wrzasnął Falan. W tym momencie to sali wbiegł Gardik. Stanął jak wryty, patrząc na wiszącego na ścianie Falana i starca z uniesioną ręką.
    -Badwax! Co ty do cholery z nim robisz?!- nie wytrzymał Gardik.
    Starzec uśmiechnął się i powiedział:
    -To on zaczął- w tym momencie opuścił rękę, a Falan upadł na podłogę.
    -Gdzie mój miecz- warknął zaciskając pięści.
    Gardik popatrzył na niego ze zdziwieniem. Nigdy wcześniej tak się nie zachowywał. Zawsze był spokojny, ale teraz zaszła w nim jakaś odmiana. Gardik pokazał palcem na szafkę, a Falan szybko ją otworzył i wyjął swój miecz. Kiedy dotknął rękojeści, złapał się za głowę i jęknął. Chwile później wyprostował się, przewiesił miecz przez plecy i powiedział:
    -Wybacz magu, nie wiem co we mnie wstąpiło.
    Badwax znów uśmiechnął się tajemniczo i odpowiedział:
    -Ale ja wiem. Ale na razie to nieistotne.
    Falan wyjrzał przez okno. Na skąpanym w słońcu dziedzińcu leżały zwłoki. Wiele zwłok. Wszystkie nosiły ślady orkowej broni. Falan przypomniał sobie wszystko. Bitwa, błysk i ciemność. I ten sen...

    ***
    -Panie...błagam...- skomlał leżący na ziemi czarnowłosy mężczyzna- błagam...
    Uniósł głowę, a Falan ujrzał jego twarz, która zarazem był i jego twarzą. Rozejrzał się dookoła. Nie było widać żadnych ścian ani sufitu. Wszędzie rozciągała się nieskończona ciemność. Nagle coś poruszyło się w ciemności. Falan dojrzał zarysy i zamarł. To był smok. Ale nikt nie zwracał na niego uwagi, ani smok, ani ten leżący na ziemi.
    -Nie ma przebaczenia dla tchórzy- odezwał się głos, a leżący na ziemi zaczął trząść się i wrzeszczeć- miałeś przyprowadzić Sługę, a nie zrobiłeś tego. Ponieś tego konsekwencje.
    -Ale panie, ja... AAAAAA!!
    -Mój pan nie jest zadowolony. O nie, on jest wściekły. Masz ostatnią szansę. Ja swoją dostanę kiedy on- zamilkł na chwilę, po czym dokończył ze wściekłością- dopełni się...
    Smok podleciał bliżej leżącego. Falan zobaczył, że to właściwie nie smok, to szkielet smoka okryty gnijącymi resztkami. W jego oczodołach świeciło złowrogie czerwone światło. Smok zaryczał:
    -Wstawaj! Złap go! On wie!
    Z jego łap błysnęło czerwone światło wypełniające całe pomieszczenie...

    ***
    -Falan, cholera, ty nas słuchasz- powiedział zdenerwowany Gardik
    Falan odszedł od okna. Usiadł. Odetchnął ciężko i powiedział:
    -Ruszam. Gardik ty lepiej zostań, to niebezpieczne. Widzisz... Ja...
    -Gówno! Jadę z tobą, ale może byś wyjaśnił po co.
    -Nie wiem... Tak czuję... Ale jak chcesz jechać ze mną to prędko!
    Gardik już miał pobiec do pokoju, ale nagle zatrzymał się i powiedział:
    -Muszę się jeszcze z kimś pożegnać...

    ***
    Zeskoczył z konia i wszedł do środka jaskini. Usłyszał coś jakby śpiew, ale nie był pewien co to było. Melodia była piękna, ale taka nie ludzka. Ork nie zobaczył go więc podszedł parę kroków do przodu. Trzasnęła gałązka. Ork zamilkł i chwycił wielką maczugę. Chrząknął coś, ale zaraz potem opuścił ją. Rozpoznał go, swojego wybawiciela. Gardik usiadł przy dogasającym ognisku. Wyjął trochę jedzenia i położył na ziemi. Ork wszedł w głąb jaskini i wrócił z jakimś dziwnym przedmiotem. Był to kij, ponad półtorametrowy z pousadzanymi w nim trofeami myśliwskimi. Zębami, rogami różnych bestii. Ork pochylił się i wręczył przedmiot Gardikowi. Chrząkał coś, ale dało się usłyszeć w kółko powtarzane słowo, lub słowa „ulu-mulu”. Gardik niepewnie chwycił te „ulu-mulu”. Przyjrzał się dokładniej. Były na nim wyrzeźbione jakieś rysunki układające się w jakąś historię. Gardik mógł się tylko domyślać jaką. Na ostatnim rysunku był, najwyraźniej, on pomagający orkowi. Gardik też chciał coś dać orkowi w zamian. Miał niestety tylko przy sobie miecz od Falana. Obszukał kieszenie i trafił na coś metalowego. To był sztylet. Pięknej roboty, wysadzany kosztownymi kamieniami. Gardik zamyślił się. Ten sztylet dużo dla niego znaczył...

    ***
    -Pieprzeni wojskowi- warknął Alias i chwycił za strzałę wystającą z boku Gardika- Zaciśnij zęby.
    Szarpnął strzałę, a Gardik zawył. Bort szybko opatrzył mu ranę. Alias oglądał wyjętą strzałę.
    -Miałeś szczęście, że używali normalnych grotów.
    Gardik popatrzył na niego z wyrzutem i warknął:
    -Ja to mam, cholera, szczęście. Nie ma co. Powinieneś mi zazdrościć.
    Alias wyszczerzył zęby i powiedział:
    -To mi powinni zazdrościć hersztowie. Rzadko trafia się ktoś tak oddany swojemu przywódcy- Gardik odwrócił głowę, a Alias kontynuował- rzuciłeś się abym nie dostał strzałą. Odważny jesteś. W nagrodę mianuje cię współhersztem i...- zamilkł na chwilę- i moim najwierniejszym druhem- sięgnął do kieszeni i wyjął pięknie zdobiony sztylet- weź go na pamiątkę naszej...

    ***
    „...przyjaźni- pomyślał Gardik- cholera, ten drań znaczy... znaczył dla mnie wiele. Ale on nie żyje, jak wszyscy z naszych druhów”. Gardik wyciągnął rękę ze sztyletem w stronę orka. Ten wziął sztylet, obwiązał jakimś sznurkiem i powiesił sobie na szyi. Siedzieli długo patrząc na siebie. Nie wiedzieli, że oni są ze sobą związani, jak bohaterowie historii opisanej na Ulu-mulu...

    ***
    -Badwax- mruknął Gardik- po co ty jedziesz z nami?
    Starzec swoim zwyczajem uśmiechnął się tajemniczo i odpowiedział:
    -Równowaga tego chce.
    Jechali ciemnym lasem. Na czele był Falan na swojej Błyskawicy, a nieco za nim Gardik z Badwaxem. Badwax przyglądał się dziwnej broni, którą Gardik miał przewieszoną przez plecy.
    -Piękna robota- mruknął- już dawno nie widziałem Ulu-mulu...
    -Wiesz co to jest- przerwał mu Gardik.
    -To jest symbol przyjaźni ludzko-orczej. Nie chce wiedzieć skąd ją masz. Wtedy pewnie musiałbym donieść o czymś władzą... czego i tak bym nie zrobił.
    -A te obrazki?
    -To jest historia pierwszego Ulu-mulu. Takie rysunki pojawiają się na bardzo nie wielu egzemplarzach. Historia ta opowiada o zwykłym orczym wojowniku i zwykłym ludzkim wojowniku imieniem Galag...

    ***
    -Pamiętajcie, bóg światła i życia Beliar, ma nas w swojej opiece! Nie lękajcie się tych sług mroku! Sług Innosa!
    Krushork stał niepewnie. To miała być jego pierwsza bitwa. Ich przywódca darł się, zagrzewając ich do walki, ale on tego nie słuchał. Patrzył w złowrogi tłum ludzi w błyszczących zbrojach. Widział jak ruszają do przodu.
    -ZA BELIARA, NA TE NIEWIERNE PSY!!- wrzasnął ktoś, a oddziały ruszyły na ludzi.
    Gdy szeregi zwarły się Krushork zobaczył, ze ludzie nie mają szans z orkami. Jedyni którzy się liczyli, to ci tzw. Paladyni. Przebijali się naprzód, aż spotkał jakiegoś dziwnego człowieka. Klęczał nad jakimiś zwłokami i... płakał. „Przecież ludzie nie mają uczuć”- pomyślał Krushork, ale nie zaatakował człowieka. Podszedł i schylił się nad nim. Człowiek wstał i chwycił miecz, ale orkowy wojownik nie chciał walczyć. Odrzucił swój okrwawiony topór na bok. Zrozumiał, że ludzie są tacy jak oni. Człowiek zrozumiał to samo. Odrzucili broń i stali w bezruchu patrząc na siebie. W koło wszyscy walczyli, ale ich to nie obchodziło. Nagle w stronę orka zaczęła lecieć kula ognia. Człowiek impulsywnie zasłonił go i stanął w płomieniach. Ork zgasił ogień i wziął człowieka na plecy. Łucznicy zaczęli w niego szyć strzałami, ale on nie zwracał uwagi na coraz to nowe strzały wbijające się w jego skórę. Uciekł z pola bitwy z poparzonym człowiekiem. Schował się w lesie i czekał.

    ***
    -Myślisz, że to się wydarzyło naprawdę?- zapytał Gardik
    -Jako mag powinienem odpowiedzieć „Nie”, ale jako Badwax, odpowiem „Tak”
    Jechali dłuższą chwilę w milczeniu. Słońce chyliło się ku zachodowi. Gardik rozmyślał o tamtym orku. Czuł się z nim zżyty, ale wiedział, ze to stanowi go zdrajcą. Popatrzył w górę. Niebo było czerwone od zachodzącego słońca.
    -Opowiadaj dalej...
    -A więc dziwnym trafem ork wyniósł Galaga z pola bitwy- kontynuował Badwax- w końcu ocknął się, a wtedy...
    -Tutaj się zatrzymamy!- krzyknął Falan
    -Dokończysz jutro- powiedział Gardik zeskakując z konia- teraz trza się wyspać.

    Jak zwykle: KOMENTUJCIE!!
    Jak zwykle: mistrzowskie
    Pisz dalej, ciekawe i wciagające. Ciekawe, ile jeszcze rozdziałów napiszesz?
    QUOTE klasztor Zła
    Zakon Zła a nie klasztor...
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzydziestkaa.pev.pl
  •