ďťż
Indeks Rzyg kulturalnyDwa Pierscienie Herszta Orkow Lowca Smokow?Łowca Smoków I łzy InnosaOpowiadanie: Łowca smokówLowca Cieni Cz. I " Poczatek "Gothic 2 Łowca SmokówŁowca - ZawódŁowca SmokówŁowcaTaki SamotnySamotny łowca 2
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • music4you.xlx.pl
  •  

    Rzyg kulturalny

    Rozdział 1

    Pewien jedenastoletni chłopiec uciekł z domu, dlatego, że pokłócił się z rodzicami. Zabrał miecz ojca i zamierzał wieść samotne życie. Kilka dni później brakowało mu rodziców, więc zamierzał wrócić. Jednak to co zastał stawiło go w osłupienie. Zobaczył jak jego dom się pali. Mamo, tato!, pomyślał. Rzucił się biegiem w stronę palącego się. Wnet przed nim wielki topór, orkowy topór. Wyszczerzył oczy i spojrzał w górę. To co zobaczył omal nie wywołało u niego wymiotów. Wielka, ohydna gęba stwora, którego nigdy w życiu nie zamierzał zobaczyć. Potwór zaryczał, a kropelki śliny spadły na twarz chłopca. Z boku usłyszał krzyk człowieka: - Zostaw go ty gnido i stań do walki ze mną! – Ork wyjął topór z ziemi i odwrócił się. Chłopiec także odwrócił się i zobaczył człowieka, który przypominał anioła. Zobaczył Paladyna. Stwór podbiegł do mężczyzny, zamachnął bronią, lecz i tym razem nie trafił w swoją ofiarę. Człowiek próbował wbić miecz w brzuch orka, ale potwór się tego spodziewał i odparował atak, a następnie kopnął mężczyznę, który upadł na ziemię. To już koniec, pomyślał Paladyn. Jednak po chwili to Ork padł nieżywy koło mężczyzny. Chłopiec powalił orka. Jednak broń potwora walnęła w głowę dziecka i zemdlało. Mężczyzna wstał i wziął chłopca na ręce i udał się w stronę konia, którego zostawił w pobliżu.

    Kilka dni później.

    Działo to się w nocy. Koło pewnego domu, który był w lesie, na drodze czekała tam na kogoś pewna osoba. Na rogu, który z taką uwagą obserwował ten człowiek, pojawił się jakiś mężczyzna. Pojawił się tak nagle i bezszelestnie, iż można było pomyśleć, że wyrósł spod ziemi. Jeszcze nigdy ktoś taki nie pojawił się przy tym domu. Był wysoki, chudy mężczyzna. Miał na sobie srebrną zbroję. Nazywał się Andre. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że od dłuższego czasu jest obserwowany, aż nagle podniósł głowę i zobaczył i zobaczył Paladyna, który wciąż wpatrywał się w niego z drugiego końca drogi. Zacmokał i mruknął:
    - Mogłem się tego spodziewać.
    Człowiek przysiadł na murku obok Paladyna. Nie spojrzał na niego, ale po chwili przemówił:
    - Co za spotkanie, Ulfie.
    Odwrócił głowę, by uśmiechnąć się do drugiego człowieka.
    - Skąd wiedziałeś, że to ja?
    - Ależ, drogi Ulfie, nigdy nie widziałem człowieka, który by siedział tak sztywno.
    - Sam byś zesztywniał, gdyby przyszło ci siedzieć na murze przez cały dzień. – odpowiedział Ulf.
    - Cały dzień? I w ogóle nie świętowałeś? Idąc tutaj, musiałem wpaść na chyba z tuzin biesiad i przyjęć.
    Drugi Paladyn prychnął ze złością.
    - Och, tak, wiem, wszyscy świętują. Można, by pomyśleć, że powinni być trochę ostrożniejsi, ale nie... Nawet Paladyni rzucali czary na znak zwycięstwa.
    - Trudno mieć do nich pretensję. – stwierdził łagodnie Andre. – W końcu przez całe siedem lat niewiele mieliśmy okazji do świętpowania.
    - Wiem. – powiedział ze złością Ulf. – To jednak nie powód, żeby całkowicie tracić głowę.
    - Na to wszystko wskazuje. – odpowiedział Andre. – Mamy za co być wdzięczni.
    - Wiesz, o czym wszyscy mówią? O przyczynie zniknięcia dowódcy orków. – Wyglądało na to, że Ulf poruszył wreszcie temat, o którym chciał podyskutować, a był to prawdziwy powód, dla którego czekał na niego na zimnym, twardym murze przez cały dzień.
    - A mówią – naciskał Ulf – że sześć dni temu ten dowóca pojawił się koło jakiegoś gospodarstwa. Krążą pogłoski, że Ronda i Mat... że oni... nie żyją.
    Andre pokiwał głową. Ulf westchnął głęboko.
    - Ronda i Mat... Nie mogę w to uwierzyć... Nie chciałem w to uwierzyć...
    Andre wyciągnął rękę i poklepał go po ramieniu.
    - Wiem... wiem... – pocieszał go cicho.
    - To nie wszystko – oznajmiła Ulf roztrzęsionym głosem. – Mówią, że próbował zabić syna Rondy i Mata. Ale... nie zabił.
    Andre pokiwał ponuro głową.
    - A więc to... to prawda? - wyjąknął Ulf. – Po tym wszystkim, co zrobił... Tylu Paladynów pozabijał... i nie zabił dziecka? To wprost zdumiewające... Tle się robiło, żeby go powstrzymać, aż nagle... Ale... na miłość boską, jak temu chłopcowi udało się przeżyć?
    - Pozostaje nam tylko zgadywać. – powiedział Andre. –Garond się spóźnia. Nawiasem mówiąc, to chyba Hagen ci powiedział, że tutaj będę, tak?
    - Tak. – przyznał Ulf. – A możesz mi powiedzieć, dlaczego znalazłeś się akurat tutaj?
    - To proste. Chcę dać tego chłopca tej rodzinie, która tu mieszka.
    - On ma mieszkać tutaj?
    - Tu mu będzie najlepiej. – oświadczył stanowczo Andre. – ta rodzina będą mogli mu wszystko wytłumaczyć, kiedy trochę podrośnie. Napisałem do nich list.
    - List? – powtórzył Ulf. – Andre, czy ty naprawdę sądzisz, że zdołasz im wszystko wyjaśnić w liście? On będzie sławny, dzięki temu co uczynił.
    - Święta racja. – powiedział Andre, spoglądając na niego z powagą. – On będzie słynny z czegoś, czego nawet nie pamięta. Nie rozumiesz, że będzie lepiej, jak najpierw trochę podrośnie, a dopiero później dowie się o wszystkim?
    Ulf otworzył usta, ale zmienił zamiar, przełknął ślinę i powiedział:
    - Tak... tak, masz rację, oczywiście, Ale jak on tutaj trafi?
    Zerknął na jego zbroję, jakby pomyślał, że może pod nim ukrywać chłopca.
    - Garond go przyniesie.
    - I myślisz, że to... mądre.. powierzać Garondowi tak ważną misję?
    - Powierzyłbym mu swoje życie. – odparł Andre.
    - Nie twierdzę, że ma serce po złej stronie – powiedział z niechęcią Ulf. – ale nie można przymykać oczu, że jest trochę... no... beztroski. Nie ma skłonności do... Słyszałeś?
    Ciszę wokół nich przerwał odgłos biegnącego konia. Oboje spojrzeli w miejsce, z którego przyszedł Andre i zobaczyli biegnącego konia wprost w ich stronę. Kiedy już do nich podjechał, jeździec ostrożnie zsiadł. Był to następny Paladyn.
    - Garond! – powitał go z ulgą Andre. – Nareszcie. Skąd wziąłeś tego konia?
    - Pożyczyłem go od młodego Valentina. Mam go, Andre.
    - Nie było żadnych trudności?
    - Nie.
    Andre i Ulf pochylili się nad chłopcem, spoczywającym na rękach Garonda. Dziecko spało.
    - Garond... miejmy to już za sobą.
    Andre wziął chłopca w ramiona i zwrócił się w stronę domu. Przelazł przez niski murek i podszedł do frontowych drzwi. Położył chłopca ostrożnie na schodach, wyjął z pasa kawałek pergaminu, położył koło niego, po czym wrócił. Wszyscy troje stali równą minutę, patrząc na dziecko.
    - No cóż – powiedział w końcu Andre. – to by było na tyle. Nie ma co tutaj sterczeć. Trzeba gdzieć iść i przyłączyć się do świętowania naszego zwycięstwa w bitwie pod Grintralnem.
    - Taaa – odezwał się Garond stłumionym glosem. – Chyba wezmę i oddam konia Valentinowi. Dobranoc Ulfie... dobranoc, Andre.
    Garond wskoczył na konia i kopnął go w boki, aby ruszył. Po chwili znikł w ciemnościach nocy.
    - Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy, Ulfie. – powiedział Andre.
    Andre odwrócił się i pomaszerował drogą. Stanął na rogu odwrócił się do Ulfa, lecz jego już tam nie było. Uśmiechnął się i powiedział:
    - Powodzenia chłopcze. – po czym ruszył dalej ku gęstszemu lasu.

    Rozdział 2

    Od czasu, gdy państwo Motrinowie znaleźli pod drzwiami chłopca, minęły już prawie 3 lata, a teren wokół domu się nie zmienił. Słońce wzeszło nad tym samym frontowym ogródkiem i oświetliło mosiężną klamkę w drzwiach domu Motrinów, a potem wślizgnęło się do ich domu. Ile czasu minęło od tamtej nocy, kiedy spotkali się tu trzej Paladyni, można się było zorientować tylko po obrazach wiszących w obramowaniu na ścianie salonu. Trzy lata temu obrazy te były całkiem nowe, lecz czas je zniszczył po trochu. Obrazy przedstawiał polowania, a także syna Motrinów, Szakala. W salonie nie było absolutnie nic, co by świadczyło, że w tym domu mieszka jeszcze jakiś inny chłopiec. A jedna Drak tam był i w tym momencie spał, choć nie miało to trwać długo. Ciotka Sarina już wstała i wkrótce rozległ się jej głos:
    - Wstawaj. Dosyć spania.
    Drak usłyszał jej kroki zmierzające w kierunku kuchni, a potem brzdęk patelni stawianej na kominku, który był zbudowany z cegieł, a na górze widniał otwór, na którym najczęściej stawiano patelnię, albo garnki. Przetoczył się na plecy i próbował przypomnieć sobie sen, z którego go wyrwano. To był dobry sen. Był w nim koń. Drak miał dziwne wrażenie, że śniło mu się to nie po raz pierwszy. Sarinę i Gerfloda nazywał swoją ciotką i wujkiem, nie dlatego, że był z nimi spokrewniony, ale dlatego, że mu kazali się tak do nich zwracać. Ciotka powróciła pod drzwi.
    - Wstałeś już? – zapytała.
    - Prawie. – odpowiedział Drak.
    - No wstawaj, wszyscy nie będą na ciebie czekali, jak będą wychodzić.
    Zwlókł się z łóżka i zaczął szukać skarpetek. Znalazł je pod łóżkiem. Ubrał się i poszedł do kuchni. Na stole leżały dwa łuki. Drak miał bliznę na ręce. Pamiętał, że jak był młodszy, zapytał ciotkę Sarinę, skąd ją ma.
    - To pamiątka jaką zrobił ci ojciec, żebyś go nigdy nie zapomniał. – odpowiedziała. – I nie zadawaj pytań.
    Nie zadawaj pytań – to była pierwsza zasada rządząca spokojnym życiem państwa Montrinów. Wuj Gerflod wszedł do kuchni, gdy Drak trzymał w ręce łuk i mu się przyglądał.
    - Zostaw go! – warknął wuj na dzień dobry.
    Ciotka Sarina smażyła mięso, gdy do kuchni wszedł młody Szakal. Szakal był bardzo podobny do swego ojca. Był duży i miał wodniste niebieskie oczy i krótkie ciemne włosy. Drak usiadł przy stole, gdy ciotka podawała każdemu na talerzu kawałek usmażonego mięsa, po czym wyszła. Szakal usiadł ciężko na swoim krześle, gdy ciotka przyszła.
    - Złe nowiny Gerflod. – oznajmiła. – Virna wyszła szukać ziół. Nie może go zabrać. – wskazała głową na Draka.
    Szkal otworzył usta z przerażenia, a Drakowi mocniej zabiło serce. Kiedy wujek Gerflod i Szakal szli na polowanie, Draka zostawiali i zielarki Virny, leko zwariowanej staruszki, która mieszkała w jaskini blisko lasu. Drak nienawidził tej jaskini. Śmierdziało tam kupą trolla, a Virna zmuszała go do uczenia się tych wszystkich reguł przy gotowaniu mikstur.
    - No i co? – zapytała ciotka Sarina, patrząc na Draka, jakby on to zaplanował.
    - Możemy go dać Riedlofowi. – podsunął wuj Gerflod.
    - Nie bądź głupi, Gerflod, on go nie znosi.
    Montrinowie często rozmawiali o Draku tak, jakby go nie było – albo raczej jakby był opóźniony w rozwoju i nie mógł ich zrozumieć.
    - A ta jak-jej-tam, twoja przyjaciółka... Ybwlion?
    - Jest w mieście. – warknęła ciotka Sarina.
    - Możecie mnie po prostu zabrać ze sobą na polowanie – zaproponował z nadzieją w sercu Drak.
    Ciotka Sarina wyglądała, jakby właśnie przełknęła cytrynę.
    - Żeby zepsuć całe polowanie? – prychnęła.
    - Nie zepsuje go. – zapewnił Drak, ale nikt go nie słuchał.
    - Może zabierzecie go jednak... – powiedziała wolno ciotka Sarina. – i... będzie się wam przyglądał z daleka...
    - Ja nie chcę, żeby on szedł z nami! – zawołał Szakal. – On zawsze wszystko psuje! – I wykrzywił się złośliwie do Draka.
    - No dobra, pójdziesz z nami chłopcze, ale jak przez ciebie polowanie się nie uda, to przez tydzień nie dostaniesz nic do jedzenia. – powiedział wuj Gerflod.
    Po niedługim czasie, cała trójka (prócz Sariny, która została w domu) ruszyła w stronę lasu, gdzie zamierzali zapolować na ścierwojady i wilki. Szakal i jego ojciec mieli na plecach łuki, a przy bokach pasa wisiały miecze. Dwieście metrów od domu znaleźli grupkę ścierwojadów, które dziobały trawę. Wuj Gerflod wyjął swój łuk, a po nim to samo uczynił Szakal. Gerflod naciągnął strzałę i strzelił. Trafiła prosto w żebra zwierza. Zawyło głośno i upadło martwe. Reszta oszołomiona nagłym atakiem, rzuciła się w stronę ludzi. Szakal i wuj Gerflod raz za razem ładowali strzały na łuk i strzelali, próbując nie dopuścić, aby stwory do nich podbiegły. Po chwili wszystkie leżały martwe. Mężczyzna podszedł do pierwszego i zaczął brać mięso z niego. Nie trwało to długo, bo nagle zębacz skoczył na jego plecy. Wbił pazury i zaczął szarpać jego zbroję. Gerflod wstał i zrzucił go sobie z pleców, ale gdy się obrócił zobaczył zęby, które zatopiły się w jego ciele. Bestia powaliła już martwego człowieka i spojrzała na dwóch pozostałych. Po chwili i ten stwór padł martwy od strzały Szakala. Syn podbiegł szybko i uklęknął obok swojego martwego ojca i zaczął płakać nad jego ciałem. Drak podszedł. Był zszokowany tak szybkim przebiegiem akcji. Szakal wstał, odszedł jakiś metr od martwego ciała i zaczął mówić:
    - To twoja wina! To przez ciebie mój ojciec teraz nie żyje! Wiedziałem, że tak będzie!
    - Ale..
    Szakal wyjął miecz przed siebie i ruszył do ataku. Drak szybko schylił się przed atakiem w głowę, wyjął miecz z pochwy martwego wuja Gerfloda i wstał, żeby się bronić. Walka nie była dość długa, bo po chwili Drak walnął Szakala w głowę rączką mieczy. Tamten zemdlał. Drak wiedział, że gdy wróci do domu, ciotka Sarina może go nawet zabić, za wieść o tym, że wuj Gerflod nie żyje, i że pobił Szakala. Odchodzę, pomyślał. Wziął sobie pochwę od miecza i przymocował ją sobie do swego pasa, po czym wsadził tam miecz. Założył też łuk na plecy i wziął na ręce ciało Szakala i zaczął iść w stronę domu. Gdy podszedł pod drzwi położył przed nimi ciało i odszedł w nieznane.

    Rozdział 3

    Był to upalny dzień. Pewien człowiek o imieniu Drak szedł ścieżką w stronę knajpy ,,Martwa Harpia”. Miał już dość tego pospólstwa, które siedział o w mieście. Dawno nie miał żadnego zadania. Jedyne co najbardziej cenił prócz przeżycia to pieniądze. Miał ich dużo, ale ostatnie wydał na swój wspaniały pancerz, który zakupił jeszcze przed przybyciem na tą wyspę. Był to pancerz z łusek matki pełzaczy. Lubił na nie polować. Teraz musiał jak najszybciej zdobyć dość dużą ilość pieniędzy, aby sfinansować powrót na kontynent. To była nudna wyspa na której nic się nie działo. Ostatnie ciekawe wydarzenie to utworzenie magicznej bariery, która otaczała Górniczą Dolinę. Słyszał, że król Robhar II kazał magom utworzyć ją po to, aby orki nie dostały się do jego kopalń magicznej rudy, z której robiono bardzo dobre bronie. Nie interesowało go zbytnio co się dzieje tam w środku, ba, nawet nie zamierzał tam nigdy wchodzić. Słyszał też, że jak się tam raz wejdzie, to się już nie wyjdzie. Na tej wyspie każda bryłka rudy była na wagę złota. Gdyby można było uciec z tej bariery w każdej chwili, to już by tam był i ukradł tej rudy ile by się dało. Doszedł właśnie pod drzwi, wszedł do środka. Wszyscy, którzy byli w środku od razu zwrócili wzrok w jego stronę. Nie zwracał na nich uwagi i usiadł przy pustym stoliku. Barman podszedł do niego i zapytał:
    - Coś podać?
    - Piwo i kawałek mięsa.
    Barman poszedł nalać piwa, a on znów skierował swe myśli do górniczej doliny. Ostatnio słyszał, że do miasta przypłynął Paladyn. Od razu po wyjściu z miasta rzucili się na niego jakieś dwa męty. Bandyci pewnie, pomyślał. Trafili za to do koloni i słuch o nich zaginął. W koloni panowały trudne prawa. Każdy dbał o siebie. Kiedyś było inaczej, strażnicy wszystkiego i wszystkich pilnowali, a teraz całą tą kolonię przejęli skazańcy. Handlowali rudą z królem, on dawał im co oni chcieli, a więźniowie dawali mu wydobytą rudę.
    - Należy się piętnaście sztuk złota. – przyszedł barman z posiłkiem i piwem i poprosił o zapłatę.
    Drak wyjął sakiewkę i rzucił ją na stół.
    - Reszty nie trzeba. – barman wziął zapłatę i podszedł do lady, gdzie musiał teraz obsłużyć jakiegoś pijanego farmera.
    Zaciągnął łyk piwa i znowu pomyślał o Koloni Górniczej. Gdybym tam już trafił, to przejąłbym ją i panował całą całą tą zakichaną kolonią. Nagle przed nim jakiś farmer postawił piwo.
    - Witaj. Masz, to dla ciebie. Hyk! Może masz ochotę na jakiś mały hazard, co? Hyk! Będziemy pili piwo, kto pierwszy odpuści ten przegra. – był to ten sam farmer, którego przed chwilą obsługiwał barman.
    - Nie. A to piwo możesz sobie zabrać pijaku. – odpowiedział z lekką nutką groźby. – pijany mężczyzna szybko odszedł obawiając się jego gniewu.
    Jak ja nie cierpię takich natrętów, pomyślał z odrazą. Do knajpy wszedł nowy gość. Był to człowiek, który wyglądał na zwykłego człowieka. Miał włosy uplecione w koński ogon. Rozglądnął się, i podszedł do stolika gdzie siedział Drak.
    - Cześć. Wszystkie stoliki były zajęte. Pomyślałem, że mógłbym się tutaj przysiąść.
    - A siadaj se, i tak zaraz wychodzę.
    - Widzę, że masz dwa piwa. Jednego jeszcze nie wypiłeś, a ja nie mam pieniędzy...
    - Możesz je wziąć, i tak go nie chciałem.
    - Wielkie dzięki. – otworzył butelkę i wziął duży łyk trunku. – Może się poznamy? Nazywam się...
    - Nie obchodzi mnie jak się nazywasz.
    - To może chociaż ty się przedstawisz?
    - Nie powinny cię obchodzić moje sprawy, i radzę ci, nie próbuj się w nie mieszać.
    - Phi, próbowałem być tylko miły. Jak sobie chcesz, ale jak widzę, to ty zabiłeś tego strażnika, który patrolował farmę Lobarta.
    - Może tak, a może nie! – wstał i już kierował się w stronę wyjścia.
    W stronę gospody szedł jakiś człowiek. Podszedł do niego i zagadał:
    - Chcesz trochę zarobić?
    - Jasne!
    - W tej knajpie siedzi pewien człowiek, którym ma włosy upleciony w koński ogon. Zabij go. Spotkamy się tu jak go już zabijesz.
    Mężczyzna wszedł do gospody. Na razie było cicho, aż za cicho, pomyślał Cred. Poczekał jeszcze dziesięć minut. Wreszcie wyszedł, ale tuż za nim szedł z wyciągniętym mieczem do przodu człowiek, którego kazał zabić. Co za idiota!, krzyknął w myślach. Podeszli do niego i zaczął rozmowę:
    - Czego chcecie?
    - Ty już wiesz czego! Wynająłeś mnie, aby mnie zabił!
    - Ja? Licz się za słowami! Hmmm... Obaj za dużo wiecie, muszę was zabić! – wyciągnął szybko broń.
    Jego przeciwnik też miał refleks. Odepchnął swojego więźnia i zaatakował Draka, jednak on się obronił i go odepchnął. Akurat w pobliżu przechodziła grupka strażników miejskich, którzy jak zapewne poszli zebrać podatki z farm. Zobaczyli walczących i zaczęli biec krzycząc: Rzućcie broń! Jesteście aresztowani! Drak szybko pojął co się święci. W czasie gdy jego przeciwnik odwrócił się, by zobaczyć kto to krzyczy, on go pchnął i uciekł w las. Straże podbiegli do leżącego. W całym tym zamieszaniu jedna osoba, która stała cały czas w milczeniu, zaczęła biec w dół ścieżki. Jeden ze strażników szybko go dogonił i zaniósł do reszty grupy. W tym czasie jedyna osoba, której udało się i dość szybko uciec, przyglądała się całemu zamieszaniu za drzew. Głupki, mam przez ten incydent więcej roboty, pomyślał. Będę musiał poczekać do nocy. Wtedy zakradnę się i zabiję ich obu w więzieniu. Podczas czekania zaatakowało go kilka zwierząt, poradził sobie z nimi bez trudu. Noc się już zbliżała. Czas wyruszać w drogę, powiedział w myślach. Całą drogę do miasta portowego był czujny. Musiał się dostać do środka niezauważony. Zarzucił linę z hakiem na mur. Miał szczęście, zaczepiła się za pierwszym razem. Wspinał się powoli, aby nie narobić hałasu. Gdy wszedł na mur wciągnął linę i przyczepił ją sobie do pasa. Zeskoczył na dół i ruszył w stronę budynku gdzie było więzienie. Wszedł po cichu do środka. Zdziwił się, że nie było tam żadnego strażnika. Pewnie poszli do baru się czegoś napić, pomyślał. Teraz już spokojny wszedł do pokoi gdzie były pomieszczenia, w których przebywali więźniowie. Śpią, to dobrze, powiedział w myślach. Podszedł do jednej z dźwigni i pociągnął ją w dół. Wszedł do środka. Pierwszą jego ofiarą był człowiek, którego wynajął do zabójstwa tego drugiego. Wyciągnął sztylet, który miał schowany w bucie. Podsunął go do gardła i jednym ciachnięciem poderżnął mu gardło. Mężczyzna obudził się gwałtownie i złapał się za gardło. Wydawał jakieś dziwne odgłosy, wystarczyły, aby obudzić drugiego więźnia. Zaczął krzyczeć:
    - Straż! On chce nas zabić!
    Drak usłyszał odgłosy biegnięcia. Odwrócił się, i zobaczył, że on już wyciągnął broń. Był na to przygotowany. Wyciągnął zwój z czarem ,,zamrożenie”. Rzucił ten czar na strażnika, który niczego takiego się nie spodziewał. Cały był pokryty lodem. Podszedł do niego i wyciągnął broń. Podniósł ją i powiedział:
    - Ze mną lepiej nie zadzierać! – jednym szybkom ruchem uciął głowę strażnikowi.
    Jednak ta akcja kosztowała go bardzo dużo. Reszta strażników już biegła w tę stronę. Tym razem wpadłem, pomyślał. Straż szybko wbiegła do pomieszczenie, pierwszy z przodu krzyknął:
    - Rzuć broń psie!
    - Nie gorączkuj się, nie mam szans z wami. Tym razem mnie macie.
    Ciała zabitych zostały wyniesione z pokoju, on sam zajął cele swojej ofiary. Nie miał nic do stracenia, więc szybko zasnął, nie obawiając się, że w nocy ktoś mu poderżnie gardło. Rano
    Został wyniesiony na zewnątrz przez dwóch strażników. Jeden z nich odezwał się do niego:
    - Wiesz gdzie idziemy?
    - Raczej tak.
    - Nazywam się Pablo i to ostatnie imię jakie będziesz znał z tego miasta.
    A więc jednak tam będę, pomyślał. Zdziwiła go jedna rzecz: nie związali mu rąk. Ruszyli w stronę miejsca wymiany, gdzie miał byś wrzucony do Górniczej Doliny. Podróż przebiegła bez najmniejszych problemów. Doszli wreszcie tam, skąd wrzucano wszystkich więźniów do koloni. Pierwszy raz zobaczył magiczną barierę na własne oczy. Była wielka i koloru niebieskiego. Co jakiś czas przebiegał po niej taki zygzak podobny do grzmotu.
    - Nie jesteś taki silny jak słyszałem. Myślałem, że chociaż będziesz próbował ucieczki. – Pablo wyciągnął broń.
    - A chcesz się przekonać? – szybkim ruchem łokcia walnął go w brzuch. Broń wypadła mu z ręki i spadła w dół. Drugi strażnik walnął Draka rękojeścią miecza w plecy. Poczuł taki ból, że aż upadł na ziemię.
    - Wstawaj, nie zamierzam tu być już ani chwili dłużej. – warknął strażnik, który go uderzył.
    Wstał i popatrzał na nich.
    - Sam wskoczę. – powiedział to i skoczył w dół, gdzie wylądował w wodzie.

    Rozdział 4

    Był cały mokry. Wstał. Tutaj musi być gdzieś ten miecz Pabla, pomyślał. Przy brzegu leżała ta broń. Podszedł i ją podniósł. Usłyszał jakieś kroki z przodu. Spojrzał tam i zobaczył człowieka podobnego do swej niedoszłej ofiary. Miał tak jak tamten czarne włosy uplecione w koński ogon, ale miał także wąsy. Szedł w jego stronę. Miał strój strażnika.
    - Witaj. Nazywam się Diego i jestem Cieniem w Starym Obozie.
    Drak podszedł do niego i przystawił mu miecz do brzucha.
    - Powiem jedno: nie obchodzi mnie to.
    - Mylisz się, powinno cię to obchodzić, jestem jednym z wpływowych ludzi w...
    - Już mówiłem, nie obchodzi mnie to! Słuchaj, jeśli komuś powiesz, że mnie tu znalazłeś, to ja się o tym dowiem, a wtedy dopadnę cię i zabiję.
    - Dobra, dobra, nikomu nie powiem, wystarczy?
    - Nie, oddaj mi swoją kuszę i bełty do niej. – Diego posłusznie oddał mu swoją broń i pociski.. – Dzięki. Teraz radzę ci się wynosić. – Cień popatrzył się chwile na niego, po chwili odwrócił się i poszedł tam skąd przyszedł.
    Kiedy mężczyzna odszedł, Drak schował miecz do pochwy, a kuszę założył na plecy. Podszedł do pionowej ściany i zaczął się wspinać. Trzeba zrobić sobie gdzieś kryjówkę, z dala od tych wszystkich ludzi, pomyślał. Po wejściu na szczyt zaczął chodzić szukając odpowiedniego miejsca na swoją chatę. Kilka godzin później znalazł ją. Od razu zabieram się do pracy, powiedział w myślach. Zajęło mu to wiele czasu, ale zrobił go. Wieczorem, zmordowany i spocony położył się do łóżka, które zrobił z kilku desek i liści. W nocy miał koszmary. Śnił mu się troll, który przyszedł i zniszczył mu jego nowo wybudowany dom. Nie chciał śnić o tym, obudził się i spostrzegł, że jest już ranek. Wyszedł na zewnątrz i zobaczył nieopodal orka. Stał odwrócony i czegoś wypatrywał. Podszedł po cichu do niego. Wyciągnął kuszę i ją załadował. Stuknął palcem w plecy orka. On się odwrócił i zdziwił się, że jakiś człowiek go zaczepia. Ostatnie co zobaczył to mężczyznę, który celuje mu z kuszy prosto w czoło. Stwór padł po chwili na ziemię.
    - Teraz zobaczymy co ten ork ma przy sobie. Hmm... Jedyne co ma wartego uwagi, to ten jego wielki topór. Wezmę go na wszelki wypadek. Teraz czas na coś zapolować.
    Poszedł w głąb lasu. Przez dłuższy czas nie znalazł żadnego zwierza. Tutaj nic nie ma, lepie stąd wyjdę, pomyślał. Gdy wyszedł z puszczy znalazł się na niewielkim pagórku. Nagle usłyszał jak coś za nim idzie. Gwałtownie się obrócił i zobaczył zębacza. Potwór skoczył w jego stronę, ale człowiek momentalnie się odsunął i zwierz runął na ziemię. Podszedł do niego i wyciągnął topór. Zamachnął się i odciął ogon stworowi. Jego ryk był bardzo głośny, Drak podszedł bliżej jego głowy. Zębacz patrzył na nim przerażonym wzrokiem. Ten człowiek jednak nie znał litości. Po chwili głowa zwierza leżała obok nogi mężczyzny. Krew, która wydobywała się z ciała zabitego potwora spływała w dół, gdzie wpadała do płynącej tam rzeki. Po udanym polowaniu udał się na poszukiwanie jakiegoś dobrego pancerza. Tamten zabrali mu tamci strażnicy, dlatego z tego powodu nie był zadowolony. Jedyne co tu jest takiego dobrego z czego można zrobić pancerz to chyba z pełzacza wojownika, ostatnio widział ich kilka. Wyruszył więc w drogę na poszukiwania bestii. Znalazł je i zabił. Zdjął z nich pancerz i wrócił do swojej chaty, gdzie zaczął szyć pancerz. Zajęło mu to prawie całą noc, ale opłacało się. Wyszedł mu naprawdę świetny pancerz, z czego się ucieszył. Poszedł spać, chodź wiedział, że się już nie wyśpi. Rano wstał i założył swój nowo uszyty strój i kuszę. Czas trochę pozwiedzać okolicę ,,Starego Obozu”, pomyślał. Ostatnio widział Obóz na bagnie, nie spodobał mu się, a także widział już ten Nowy Obóz. Jednak jego zdaniem, jakby miał mieszkać w jednym z tych trzech obozów to wybrałby zdecydowanie Stary Obóz, gdzie na pewno objąłby kontrolę na wszystkim. Doszedł do skarpy, gdzie pod nią była jaskinia z trupem jakiegoś człowieka. Zobaczył jak pewien mężczyzna wychodzi z obozu i kieruje się w stronę ścieżki, która prowadziła do miejsca wymiany. Drak pomyślał, że znajdzie się tam przed nim i zobaczy co takiego przywieźli ludzie spoza bariery. Po kilku minutach biegu znalazł się na skale, z której można było zobaczyć miejsce wymiany. W dole zobaczył trzy postacie, które patrzyły się w górę. On także się tam spojrzał. Zobaczył jak grupka ludzi stoi za barierą i rozmawiają ze sobą. Później wrzucili jednego z nich, gdzie spadł do wody tak jak niegdyś on sam. Tamta postać wstała. Jeden z trzyosobowej grupki podszedł do niej walnął go pięścią w twarz. Nowoprzybyły stracił najwyraźniej przytomność. Tamci zaczęli brać to co zesłali im ludzie spoza bariery. Po chwili oni odeszli a przyszedł ów człowiek, który niedawno wyszedł z obozu. To Diego, ma nawet nowy łuk, pomyślał z odrazą. Podszedł do leżącego mężczyzny i podał mu rękę. Tamten się obudził i ją złapał. Kiedy człowiek wstał, zaczęli rozmawiać, i wtedy Drak zdał sobie sprawę, że mężczyzna, który przed chwilą wpadł do wody to ten sam, którego zamierzał zabić w nocy w którą go złapali. Zemsta się zbliżą, pomyślał i wyciągnął kuszę. Załadował bełt i wycelował. Diego akurat go zasłonił i po chwili zaczęli razem iść. *******, przeklnął po cichu. Nie mógł tracić już bełtów, bo ma ich już tylko trzy. Tym razem ma szczęście. Zabiję go kiedy indziej, powiedział w myślach. Minę miał niezadowoloną. Zaczął wracać do swojej chaty, gdzie zamierzał się położyć i spać do następnego ranka.
    Kilka dni później znał już kolonię bardzo dobrze. Wiedział gdzie są tereny orków, ba, był nawet w ich obozie. Mieli tam jakąś świątynie, ale go nie obchodziło co znajdowało się w środku. Wiedział także wiele innych rzeczy, jak na przykład gdzie są dwie kopalnie magicznej rudy. Niedawno ukradł aż pięćset bryłek, które zamierzał po wyjściu z bariery sprzedać za bardzo dobrą cenę. Znalazł także jakiś krąg niedaleko Obozu na bagnie, który miał cztery wystające kolce i w środku czaszkę. Pewnego popołudnia wziął kuszę, do której miał już tylko jeden bełt, i poszedł szukać ofiary na którą polował do przybycia jej do Górniczej Doliny.
    Ostatnio widział go kilka razy na terytorium orków, gdzie tępił je jeden za drugim. Po chwili marszu zobaczył go. Nieopodal ścieżki rosło drzewo, na które szybko się wspiął i wyjął kuszę. Włożył swój ostatni bełt i zaczął w niego celować. Mężczyzna, który nie był niczego świadom szedł sobie spokojnie dróżką. Nagle mężczyzna na drzewie usłyszał z tyłu jakiś skrzek. Odwrócił się i zobaczył harpię, która leciała do niego z niezbyt miłymi zamiarami. Niedoszła ofiara Draka odwróciła się w tamtym kierunki i przyglądała. Pewnie szuka gniazd ptaków, pomyślał i poszedł dalej. Wściekły Drak odpędzał ją bronią, ale to nie skutkowało. Cóż, jak nie chcesz odfrunąć stąd i żyć to twoja sprawa, pomyślał i wycelował kuszę w harpię. Bełt trafił prosto w serce potwora. Bestia upadła i zaczęła przeraźliwie skrzeczeć z bólu i wreszcie zdechła. Mężczyzna zszedł z drzewa i ruszył w stronę swojego domu. Nie mógł już nic zrobić w sprawie swojej ofiary, bo nie miał żadnej innej broni przy sobie. Muszę załatwić sobie bełty, powiedział w myślach. Życie w Koloni Górniczej było wyzwaniem dla Draka – pełno stworów i innego badziewia – ale to nie było to samo co przeżył na kontynencie. Ten człowiek miał wielką wolę przeżycia, dlatego jeszcze żył. Pewnego pięknego poranka poszedł nad rzekę. Jednak tam już ktoś był i on go znał, Szakal. Nie wiedział, że ten stary drań jest w koloni. Doigra się, pomyślał. Chciał go teraz zabić, ale jednak darował mu życie. Odwrócił się i odszedł. Przez następne kilka dni szukał sposobu na ucieczkę z tego więzienia, jednak bez skutku. Stąd po prosu nie ma ucieczki!, pomyślał. Pewnego pięknego dnia obudził się i wyjrzał na zewnątrz. To co zobaczył było jego marzeniem. Bariera zaczęła znikać. Był wolny! Teraz jednak musiał znaleźć drogę ucieczki. Na pewno można było uciec przez miejsce wymiany, ale tam pewnie wszyscy już biegną. Ale on miał asa w rękawie. Znał jeszcze jedno miejsce, które prowadziło na zewnątrz. Zaczął iść w stronę lasu. Tam właśnie była jaskinia, którą wykopały kretoszczury. Wszedł do niej i zaczął iść. Droga była długa i ciężka. Musiał się schylać, aby przejść przez tą grotę. Po drodze spotkał kilka bestii, które narobiły mu nie lada kłopotu. Wreszcie po godzinie błąkania się w tunelach znalazł wyjście. Wyjrzał na zewnątrz. Zobaczył strażnika, który stał i szukał czegoś. Drak wyszedł i wstał. Wyciągnął miecz, który zdobył po upadku do Koloni Górniczej. Podszedł do mężczyzny i szybkim ruchem przystawił mu miecz do gardła. Tamten niespodziewanym atakiem wydobył głos.
    - Nie zabijaj mnie! Jestem niewinny!
    - To czy cię zabiję zależy wyłącznie ode mnie. Jak się nazywasz?
    - Pablo. Nazywam się Pablo.
    - A więc Pablo, znów się spotykamy, co? Pewnie myślałeś, że mnie już nigdy nie zobaczysz. A to czym cię zaraz zabiję to twój miecz, który upuściłeś kiedyś.
    - My się znamy?
    - To ja chciałem zabić więźniów tamtej nocy, kiedy mnie złapali.
    - To ty! Daruj mi życie, przecież ci nic nie zrobiłem...
    - Zrobiłeś. – powiedział z uśmiechem.- I to dużo. Ty nigdy nie byłeś w tej koloni. To by było dla ciebie piekło znaleźć się tam, uwierz mi.
    - Co zamierzasz teraz zrobić?
    - Jeszcze się nie domyślasz? Oczywiście, że cię zabiję.
    - Nie rób tego, proszę!
    Drak usłyszał z tyłu jakieś warczenie. Odwrócił głowę i zobaczył wilka. Ten ułamek sekundy wystarczył Pablowi na walnięcie z łokcia w brzuch napastnika i wyrwanie się. Szybko biegł w stronę pobliskiego lasu, natomiast Drak podszedł do wilka. Bestia skoczyła ku niemu. Mężczyzna szybko wyciągnął miecz przed siebie. Zwierze samo się nabiło na ostrze. Odważne, ale niezbyt mądre, pomyślał. Zaczął iść w stronę lasu gdzie zamierzał znaleźć sobie jakąś kryjówkę. Na pewno zaalarmuje pozostałych strażników, powiedział w myślach. Był szczęśliwy, że ma to już za sobą. Po drodze znalazł jakąś sakwę. Otworzył ją i zobaczył co jest w środku. Było tam tysiąc sztuk złota.
    - Pewnie ten idiota tego szukał.
    Ruszył dalej w głąb puszczy gdzie zamierzał znaleźć swoje miejsce na tej wyspie...


    Na tamtym forum niektóre powtórzenia były poprawione. Teraz tylko wkleiłem te opowiadania (moje konto zostało usuniętę , domagam się moich 60 postów ). Jastrząb masz racje. To jest przed tym jak Bezimienny trafił do Koloni Górniczej (i dlaczego tam trafił ). Drugi rozdział już zacząłem pisać, będzie chyba gorszy do pierwszego , sami ocenicie niedługo...

    No i jak teraz oceniacie rozdział drugi? Gorszy czy lepszy?
    Niezłe opowiadanie, ale troche naciągane. Jak na mój gust akcja rozgrywa się zbyt wolno. No, nie był tak źle.
    nota: 6,5/ 10
    Pierwszy rozdział mi się podobał, drugi natomiast niezbyt. Za dużo było opisów.
    Opisy same w sobie mi nie przeszjadzają, ale te Twoje były strasznie nudne. Popracuj nad tym.
    Opowiadanie oceniam na 5/ 10.


    Dawno mnie nie było , komp mi nawalił. Jak chcecie to napiszę jeszcze jeden rozdział, bo chce napisać nowe opowiadanie i to o wieeeele lepsze i o wieeele dłuższe.
    No siema!!
    Ależ oczywiście napisz jeszcze jeden rozdział, ale popraw błędy z tej części. Może to być naprawdę dobra historia. Musisz bardziej rozwinąć akcję. Poprawić opisy.

    NaRka i powodzenia w pisaniu nowych rozdziałów
    ogolnie opowiadanie dopbre ale mi nie podobalo sie m.in ze Diego oddal bron i belty jakiemus lolowi troche nieprawdopodobne, a i jeszcze jedno nie orki tylko orkowie
    Dobrze, napiszę jeszcze jeden rozdział. To będzie rozdział 1. Tak, tak, rozdział pierwszy. Opiszę w nim młodość Draka. Co jakiś czas sprawdzajcie, czy już się nie pojawił, bo zedytuje tamten post z opowiadaniem, więc nie zdziwcie się jak się okaże, że pierwszy rozdział jest inny. A z tym, że Diego oddał kuszę i bełty to prosta sprawa: Drak mu po prostu zagroził mieczem.

    EDIT: Zrobie jednak jeszcze 2 rozdziały poprzedające te tutaj pokazane.
    Skończyłem pisać 2 pierwsze rozdziały. Mam nadzieję, że się spodobają i uzupełnią braki tamtych. Na razie zamierzam napisać piąty rozdział, który będzie opowiadał o wydarzeniach, które miały miejsce przed pojawieniem się Bezimiennego w mieście portowym. A więc czytajcie i oceniajcie.

    Edit: Fakt Shaki, były inspirowane HP. Chciałem mieć coś w stylu tych sytuacji jakie miały miejsce w HP, ale na moje niszczęście wyszło mi to aż za bardzo podobnie do książki, i za to przepraszam,a następną część już obmyślam powoli(co w niej będzie, bo jak narazie mam w zanadrzut kilka pomysłów ). Cieszę się, że ci się spodobała ta opowieść, wiedząc, że jest inspirowana HP.
    hmm , te dwa pierwsze rozdziały bardzo kojarzą mi sie z 1 czescia harrego pottera
    chłopiec który nic nie pamieta ale bedzie sławny , ma blizne , trafia do domu wujostwa
    i ten tekst "powierzył ym mu własne życie " to wygladało tak jak rozmowa dumbledora z McGonagall a Garond był jakby Hagridem

    ale ogólnie fajne
    pisz dalsza częsc:)

    (ale przyznaj sie pierwsze 2 rozdziały były inspirowane Harrym Potterem )
    no jak dla mnie spoxik podnieś troche tempo akcji skróć opisy(nie za dużo) i dodaj coś dynamicznego ostro gnającego akcję coś tajemniczego bardziej i ciekawego
    poza tym 8-9/10(zależy czy patrzeć na jakość czy na styl)
    Rozdział 5

    Drak przemierzał puszcze, martwiąc się co się stanie, gdy Pablo powie o nim straży miejskiej. Wolał, aby został uważany za martwego do pewnego czasu. Po chwili zobaczył ciało, które leżało na ziemi. Okazało się, że to strażnik, którego przed chwilą chciał zabić. Najwyraźniej uciekając walnął w drzewo. Właśnie się obudził i usiadł na pobliskim pniu. Drak podszedł do niego i zagadał:
    - A więc tutaj cię mam. – powiedział z uśmiechem.
    - Nie zabijaj mnie! To nie ja kazałem cię wrzucić do Koloni Górniczej!
    - A co mnie to obchodzi kto kazał? Jeśli chcesz przeżyć, to musisz coś dla mnie zrobić.
    - Co mam zrobić?
    - W mieście pamiętają jeszcze pewnie, że jestem skazańcem. Idź tam i powiedz komu trzeba, że byłem niewinny. Plotka powinna się szybko roznieść. Umowa stoi?
    - Ale to będzie trudne. Duże szanse, że nie uwierzą i pójdą cię szukać.
    - Masz to zrobić, bo inaczej JA cię znajdę i zobaczysz co to jest umieranie w mękach.
    - Dobra, spróbuje.
    - Nie próbuj tylko to zrób! Już!
    Pablo puścił się biegiem w stronę miasta. Chyba się domyślił, że nie żartuje, pomyślał Drak. Ruszył dalej. Musiał znaleźć sobie jakąś kryjówkę, zanim uda się do miasta. Tylko gdzie? Po krótkim marszu znalazł się w pobliżu jednej z farm, która była dość blisko miasta. Przed domkiem były pola, a za nim wiatrak. Obok była także stodoła. Przy jednym polu stał farmer. Podszedł do niego i chciał zagadać, ale nie zdążył, bo człowiek uprzedził go w tym.
    - Czego tu chcesz? Nie jesteś chyba jednym ze skazańców z Górniczej Doliny?
    - A jak tak? Co to za różnica?
    - Duża, ale nie wyglądasz mi na takiego, co by tam przeżył chociaż jeden dzień. Nazywam się Lobart. Dobrze, więc czego chcesz?
    - Chcę się tu zatrzymać na kilka dni. Mógłbym spać w stodole, a za wszystko zapłace dwieście sztuk złota.
    - Ile mają trwać te kilka dni?
    - Tak może z pięć.
    - Dobrze, zapłać od razu i stodoła na pięć dni jest twoja.
    Drak wyjął z sakiewki, którą znalazł w lesie, dwieście sztuk złota i oddał je z niechęcią farmerowi, po czym udał się w stronę stodoły. Zamierzał przez wolny czas zrobić sobie kilkadziesiąt strzał. Kuszę, którą zabrał Diegu w Górniczej Dolinie, została w jego chatce i nie zamierzał tam teraz wracać. Musiał znaleźć sobie jakiś łuk.

    Pięć dni później.

    Szedł właśnie w stronę miasta. Miał nadzieję, że ten głupi strażnik dotrzymał obietnicy, i że będzie mógł spokojnie chodzić po ulicach portowego miasta. Przed bramą stało dwóch strażników, którzy go zatrzymali.
    - Nie możesz tu wejść!
    - Nazywam się Drak, i mam pozwolenie od Pabla.
    - A tak, słyszałem coś o tym. Dobra, możesz wejść.
    Drak powolnym krokiem wszedł do miasta. Nie zmieniło się niczym od ostatniego pobytu Draka tutaj, prócz tego, że przed wejściem do górnego miasta stał Paladyn. Co on tutaj robi?! krzyknął w myślach. Paladyn podszedł do niego i zaczął rozmowę:
    - Witaj przybyszu. Nazywam się Lord Hagen i jestem tu, aby...
    - Dobra, wiem po co tu jesteś. Mogę zadać pytanie? – Paladyn zrobił dziwną minę, bo jemu jeszcze tutaj nikt tak nie przerwał.
    - Oczywiście. Następnym razem odzywaj się grzeczniej.
    - Ta, ta. CO tutaj robi trzech Paladynów? – ukradkiem oka, Drak spojrzał na wejście do górnego miasta, gdzie stało dwóch kolejnych Paladynów.
    - Przypłynęliśmy tutaj po magiczną rudę. Król Rhobar II specjalnie nas tu wysłał.
    - W sumie, przemyślałem swoje pytanie i muszę powiedzieć, że niepotrzebnie je zadałem. Zamierzam jak najszybciej stąd odpłynąć.
    - Ha, ha, ha! Wątpię, aby ci się to udało. W porcie jest tylko jeden statek i należy do nas.
    - Więc nim popłynę, co za problem?
    - Nie rozumiesz? To jest statek Paladynów i nie odpłyniemy, dopóki nie zdobędziemy wystarczająco magicznej rudy.
    Drak spojrzał nie niego z niesmakiem i odszedł. Zmierzał w stronę portu, gdzie zamierzał wstąpić do tamtejszej gospody. Po drodze spotkał kilka osób, które chciały go zagadać, ale on nie miał na to teraz ochoty i szedł dalej niestrudzony w stronę gospody. Gdy wszedł do środka rozejrzał się i zobaczył kilka osób które siedziały koło stolików. Podszedł do lady i zamówił piwo, po czym usiadł w kącie. Wydarzenie, które będzie miało tutaj miejsce zaczyna się od przyniesienia jego piwa przez jakąś osobę, która usiadła przy nim.
    - Witaj. – powiedział mężczyzna.
    Drak przypomniał sobie podobną sytuację, przez którą trafił do tej zakichanej Koloni Górniczej. Nie zamierzał znów popełnić tego błędu. Wypił szybko piwo, i wyciągnął po cichu sztylet, który miał schowany w bucie.
    - Może skusiłbyś się na pewien interes? Nazywam się Graha... – przerwał wpół słowa gdy jego głowa upadła martwa na blat stoliku.
    Drak wstał i ruszył w stronę wyjścia. Przechodził właśnie koło burdelu ,,Czerwona latarnia”, gdy ktoś za nim zawołał, ale on dalej szedł przed siebie. Tamten dalej go gonił i wołał, ale Drak nie zamierzał teraz z nikim gadać. Człowiek z tyłu nie odpuszczał, wołał coś ,, Zabaw się u nas z pięknymi kobietami...”. Przesadził, pomyślał Drak. Odwrócił się gwałtownie. Tamten o mało na niego nie wpadł. Drak jednym szybkim ruchem ręki złapał go za gardło i podniósł w górę na kilka centymetrów.
    - Ghhhhhh... wypuść mnie... – powiedział ledwie zrozumiałym głosem.
    Drak jednak nadal go trzymał i patrzył mu w oczy. Człowiek był już ledwo żywy. Przed oczami widział ciemne plamy. Była to oznaka braku tlenu w organizmie. Puścił go w ostatniej chwili, bo by zemdlał, albo się udusił. Mężczyzna upadł na ziemie, skulił się i szybko złapał za szyję i ją obmacywał i szybko wciągał powietrze. Drak odwrócił się i ruszył w stronę gdzie zamierzał iść zaraz po wyjściu z knajpy – zobaczyć statek Paladynów. Gdy doszedł zobaczył taki sam statek jakie widział w portach – czyli nic nowego. Był jednak na nim jeden z wojowników Innosa, najwidoczniej pilnował, aby nikt nieproszony nie wszedł na statek. Trzeba będzie jakoś się tam dostać i odpłynąć z tej cholerne* wyspy, pomyślał. Odwrócił się i ruszył naprzód, aby załatwić pewną sprawę. Szedł, aż zobaczył człowieka, którego chciał znaleźć. Był to kowal. Podszedł do niego i zagadał:
    - Kupujesz magiczną rudę?
    - Tak, a o co chodzi?
    - Mam tu pięćset bryłek rudy, które chce sprzedać i dostać pieniądze.
    - Hmmm... za pięćset bryłek rudy dam ci...sto tysięcy sztuk złota. Może być?
    - Tak, powinno wystarczyć.
    - A w ogóle to skąd masz te rudę?
    - Nie twoja sprawa. – odpowiedział Drak i odszedł w stronę pewnej gospody, gdzie zamierzał się przespać. Słyszał, że opłacają ją Paladyni, a to mu bardzo odpowiadało.
    Następnego ranka udał się w stronę siedziby, gdzie był niejaki Paladyn o imieniu Lord Andre. Zamierzał złożyć mu wizytę. Gdy doszedł do koszar, strażnicy go jednak nie zatrzymali, z czego się lekko zdziwił. Szedł na przód i skręcił w lewo w stronę wejścia. W środku był ów Paladyn. Gdy wojownik na niego spojrzał otworzył szeroko oczy.
    - Drak? – zapytał Paladyn. Drak był zaskoczony, że znał jego imię.
    - Skąd znasz moje imię? – odpowiedział pytaniem na pytanie Drak.
    - Myślałem, że jesteś na kontynencie! Chłopcze, jak dobrze cię widzieć! – krzyknął z wielkim uśmiechem. Drak jednak nie odwzajemnił uśmiechu.
    - Pytałem, skąd znasz moje imię?
    - Nie pamiętasz?
    - Niby co mam pamiętać?
    - Jak miałeś około jedenastu lat to...
    - Tego akurat nie pamiętam. Ostatnie co pamiętam to ryk i okropny ból w głowie. Potem znalazłem się jakoś w łóżku u Motrinów. T wszystko.
    - Widocznie po tym jak dostałeś w głowę tym toporem, to straciłeś przytomność, a teraz masz amnezję.
    - Możliwe. Ale skąd mnie znasz?
    - Jeśli nic nie pamiętasz to ci opowiem, tylko proszę, nie przerywaj mi. Kiedy miałeś jedenaście lat, akurat była wielka wojna z orkami. Ja jechałem do króla, aby mu przekazać wiadomość, ale po drodze zobaczyłem palący się dom. Podjechałem tam i zobaczyłem, jak ork próbuje zabić małego chłopca. Nie zastanawiając się ruszyłem do walki, aby go zabić, ale ja o mało nie zginąłem. Ty mnie uratowałeś od śmierci i za to ci dziękuję. Później udomowiłem cię u Motrinów, abyś dorósł i wyruszył na poszukiwania. Kazałem im powiedzieć ci, że jak dorośniesz, to masz mnie szukać. I jak widzę znalazłeś mnie. – na tym skończył swoją mowę.
    - Nie szukałem cię. Oni w ogóle nic mi nie powiedzieli o żadnym Paladynie. Kazali mi nie zadawać pytań. A teraz mnie to nie obchodzi po co miałem cię szukać. Przyszedłem tu, aby prosić o transport na kontynent.
    - Jest to nie możliwe. Dopóki nie zdobędzi...
    - Wiem, wiem. Ale jak już zdobędziecie tę rudę, to czy bym mógł popłynąć z wami?
    - Ależ byś musiał chłopcze. Właśnie po to miałeś mnie szukać. Chcę abyś był jednym z nas, czyli Paladynem.
    - Nie ma mowy. Chcę tylko dostać się na kontynent i rozpocząć nowe życie.
    - Ech, na twoją decyzję nic nie poradzę. Dobrze więc, będziesz mógł z nami popłynąć. Zawiadomię cię, kiedy będziemy odpływać.
    Drak ruszył w stronę wyjścia i udał się znów do portu. Zamierzał zakopać swoje sto tysięcy sztuk złota w ziemi, a gdy będzie odpływać to je zabrać. Gdy już je zakopał, zamierzał wykonać kilka zleceń, aby się dorobić. Nie wiedział ile może potrwać to wydobywanie rudy. Jeśli to potrwa jakieś kilka tygodni, to mu nie wystarczy tego złota, które znalazł w lesie. Po drodze spotkał Pabla i do niego zagadał:
    - Dobrze się spisałeś. Możesz już być spokojny, ale jak coś zaczniesz mieszać, to ja cię znajdę, zapamiętaj.
    - Nic nie zamierzam mieszać.
    - Te twoje tysiąc sztuk złota, które ukryłeś w lesie, naprawdę mi się przyda.
    - Masz moje złoto?! Oddawaj je!
    - Pomarz. – odpowiedział i ruszył szukać pracy, na której by się szybko wzbogacił na te kilka dni, a może tygodni?
    Nie szukał długo. Pewien człowiek imieniem Valentino dał mu ciekawe zadanie. Zabić jakiegoś człowieka, który kręci się po lesie i szuka jego ukrytych rzeczy na czarną godzinę.
    Drak nie zastanawiając się ruszył na poszukiwanie człowieka. Nie szukał długo, bo tamten już leżał nieżywy. Miał na plecach wielkie ślady ostrych pazurów. Zadanie wykonane. Ruszył powiadomić Valentina i odebrać nagrodę. Dostał niezłą sumkę – trzysta sztuk złota. Teraz zamierzał odpoczywać i czekać na Paladynów, którzy załadują rudę na statek i będą chcieli odpłynąć, a on wraz z nimi...

    Po tym rozdziale będą jeszcze dwa, a potem koniec. Muszę się zająć dalszymi przygodami Korna, bo już o nim zappomnieliście. Mam nadzieję, że tean rozdział wam się sodobał, ale w następnym, Drak już wyjdzie poza miasto, a potem odpłynie na kontynent (na kontynencie będzie ostatni rozdział).
    No siema!!
    Opowaidanie średnie. Nie ma za bardzo do czego się przyczepić, ale fabuła (jak dla mnie) nie za bardzo. Ten koleś jest chyba totalnie zły, aż zdziwiłem się że nie zabił Lobarta.
    Nota 7/5/10 opowiadanie nie miało większych błędów.

    NaRka
    Rozdział 6

    Miesiąc później.

    Drak ładnie się ustatkował w ciągu tego miesiąca. Wybudował sobie gdzieś w lesie chatkę, aby jej nikt nie znalazł, nawet dużo zarobił na zleceniach i co dziwne, był znowu z wizytą u Lorda Andre i obiecał mu, że gdy przybędzie na kontynent to w ostateczności przyłączy się do Paladynów. Na razie nie zamierzał się angażować w ich sprawy. Chciał być wolny. Poznał już dwa razy, co to jest być więźniem, pierwszy raz u rodziny Szakala, a drugi w Koloni Górniczej. Jeśli dołączy do Paladynów teraz, znów będzie jak niewolnik. Będzie musiał wykonywać ich rozkazy i narażać własne życie. Jeśli już miał je narażać, to wtedy, kiedy on chciał. Drak szedł właśnie w stronę miejsca spotkania z jednym ze swoich zleceniodawców. Nie podobało mu się, że chce się z nim spotkać gdzieś głęboko w lesie, koło jakiegoś kamiennego kręgu. Ten mężczyzna coś planował, ale mówił, że gdy wykona to zadanie, to da naprawdę dużą nagrodę. Doszedł właśnie do kręgu, ale nikogo tam nie było. Usiadł na prostokątnym kamieniu, podobnym do trumny. Czekał. Nagle usłyszał świst i poczuł ogromny ból w lewym ramieniu. Ktoś do niego strzelił od tyłu. Upadł umyślnie na ziemię i schował się za kamieniem. Słyszał kroki, które zbliżały się do niego. Po chwili usłyszał głos mężczyzny, który kazał mu tu przyjść:
    - Wiem, że cię trafiłem, cho*ero jedna! Już dość mi popsułeś interesów! Teraz ja popsuję ciebie!
    Człowiek był już bardzo blisko niego. Zorientował się, że jego miecz leży jakieś cztery metry od niego. Jeśli spróbuje go podnieść, tamten na pewno teraz nie spudłuje i trafi go w głowę. To już koniec, pomyślał. Mężczyzna obszedł go naokoło i stanął przed nim z wymierzoną w niego kuszą.
    - A teraz nagroda za to, że tak łatwo dałeś się wrobić. – powiedział z wielkim uśmiechem.
    Drak usłyszał znowu świst, i człowiek, który nad nim stał padł przed nim martwy. Ktoś go trafił bełtem. Miał nadzieję, że ten, kto go obawił z opresji nie zabije go teraz. Z krzaków wyszedł znany mu człowiek. Mężczyzna, przez którego wpadł do Koloni. Drak zdziwił się, a zarazem wściekł, że akurat ten człowiek musiał go uratować. Podszedł i stanął przed Drakiem i zaczął mówić:
    - To ty. Nie sądziłem, że się jeszcze spotkamy. Powinienem cię teraz zabić, że przez ciebie wrzucili mnie do tej koloni. Że musiałem ubijać te zasrane orki, i że to ja ciebie z tego więzienia uratowałem.
    - Jak to uratowałeś? Bariera upadła i wszyscy, jak się domyślam, uciekli.
    - Ale czemu upadła?
    - Nad tym się nie zastanawiałem. Ale na pewno nie dzięki tobie.
    - I tu się mylisz, dzięki mnie, ale nie gadajmy o tym już. Wyglądasz mi na takiego, który umie dobrze walczyć w zwarciu i na odległość.
    - Żebyś wiedział. A tak konkretnie to o co ci chodzi?
    - Wiesz, zamierzam odpłynąć z tej wyspy. Mógłbym cię z niej zabrać, ale nie za darmo.
    - A niby jak zamierzasz odpłynąć? Statkiem Paladynów? Nie pozwolą ci.
    - Pozwolą. To chcesz czy nie?
    - Dobra, kiedy odpłyniesz?
    - Znajdę cię i ukryję na statku, żeby nikt cię tam nie zobaczył. Więc, formalności już załatwiliśmy, to ja ruszam w drogę.
    - Taak, ja też. Muszę udać się znowu do tej gównianej Koloni.
    - Nie radzę ci. Właśnie idę pokonać tam smoki i wierz mi na słowo, jest tam gorzej i niebezpieczniej niż wtedy, kiedy my tam byliśmy.
    - Dobrze, więc ja się zajmę swoimi sprawami, a ty swoimi. Żegnaj.
    Człowiek odszedł, a Drak zaczął się zastanawiać co będzie robił. Przypomniał sobie, że ma wbity bełt w ramię. Jednym szybkim ruchem wyciągnął ją. Poczuł straszny ból i nie mógł się opanować od głośnego krzyku. Wstał, podniósł miecz, po czym go schował do pochwy i ruszył w stronę swojej chatki. Po drodze spotkał coś strasznego, sześć zakapturzonych postaci. Odwróciły się w jego stronę. Drak zobaczył zamiast ich twarzy czerwone czaszki z jasnymi oczami. Pierwszy raz zobaczył coś tak okropnego. Jedna z postaci krzyknęła:
    - Zabić go!
    Drak wiedział, że nie ma ich szans pokonać, bo każdy z tych stworów zamierzał rzucić w niego kulę ognia. Odwrócił się i zaczął biec. Biegł tak długo, że prawie zemdlał. Tamte postacie jednak nie odpuściły tak szybko i biegły za nim. Ostatkiem sił zmusił się do biegu. Miał łzy w oczach. Wiedział, że oni nie żartują i go na pewno zabiją. Już dzisiaj drugi raz grozi mi śmierć!, powiedział sobie. Nie widział ile biegł, ale był już wieczór. Przed sobą zobaczył miasto. Podbiegł do bramy, gdzie po jej bokach stali strażnicy. Zatrzymał się kiedy był przy nich. Obejrzał się i nie zobaczył już tych potwornych postaci. Spojrzał w dół i zobaczył swoją krew. Już wiedział, czemu ich wtedy nie zgubił. Mocno krwawił. Udał się na plac gdzie był Mag Wody i poprosił go o uleczenie rany. Mag zgodził się, ale prosił go o przysługę. Miał iść do człowieka o imieniu Lares, który był w porcie i kazać mu przyjść do ów maga. Chcąc, nie chcąc ruszył tam. Powiedział mu o magu i ruszył w stronę gospody. Nie zamierzał już wychodzić z miasta. Zamierzał czekać, aż ten człowiek przyjdzie i oznajmi mu, że odpływają z tej cholerne* wyspy. Na szczęście nocleg był za darmo. Całe swoje złoto i wszystko inne zostawił w chatce. Obawiał się, że gdy wróci do niej zastanie znowu te postacie w kapturach. Nagle uświadomił sobie, że przez ten miesiąc stał się miękki. A dowodem tego było na przykład: pozostawienie przy życiu tego farmera Lobarta, krzyk przy wyciąganiu strzały, płacz i co najważniejsze strach przed tym czymś, co go niedawno goniło. Obiecał sobie, że wróci do swojej chatki, weźmie co trzeba i będzie czekał tutaj na tego mężczyznę. Nie obchodziło go czy będzie musiał walczyć z tamtymi stworami. Po obudzeniu będzie pełen sił. Drak jeszcze chwile rozmyślał po czym zasnął. W nocy miał koszmar, że był bezbronny, w ciele miał przynajmniej z dziesięć strzał i szło ku niemu pięć zakapturzonych postaci. Obudził się szybko. Było już rano. Wstał, ubrał się i ruszył w stronę wyjścia. Szedł. Był już za bramą i udał się w stronę swojej chaty. Po drodze spotkał kogoś, kogoś, którego spotkał w Koloni Górniczej. Szakal patrzył na niego i był zdumiony.
    - Ty żyjesz? Myślałem, że gdy uciekłeś to zginąłeś w lesie.
    - Chciałbyś mamisynku.
    - Nie mów tak do mnie. Wiesz, że jestem od ciebie silniejszy.
    - Jaaasne! Mogłem już cię zabić w Koloni, ale darowałem ci to nędzne życie.
    - Ciekawe gdzie mnie widziałeś w koloni? – zapytał.
    - Nad jakimś jeziorem. Ale nie zamierzam teraz o tym gadać. – rzekła Drak.
    - Zmieniłeś się, ale ja także. Domyślam się, że to ty mnie zaniosłeś pod drzwi mojego domu. Kiedy matka mnie zobaczyła to oszalała. Chciała mnie zabić, ale ja byłem pierwszy. – powiedział z uśmiechem Szakal.
    - I co mnie to obchodzi? Nie mam czasu teraz gadać.
    - Dobra, idź w swoją stronę, ale wiedz, że jeszcze się spotkamy.
    Drak przeszedł koło niego i ruszył dalej. Droga była dość długa, bo szedł okrężną drogą, aby zgubić gości, którzy mogli go śledzić. Gdy doszedł, ku swej radości nie spostrzegł zakapturzonych postaci. Zabrał złoto, kilka butelek z esencją życia i kuszę, po czym zapalił jedną pochodnię. Rzucił ją w chatę która szybko stanęła w płomieniach. Teraz ruszył w stronę miasta. Tam zamierzał czekać i niegdzie się nie ruszać.

    Kilka dni później.

    Drak miał piękny sen. Był młody i wraz ze swoimi rodzicami siedział przed kominkiem. Nagle ze snu zbudził go jakiś mężczyzna. To był człowiek, która zaproponował mu kilka dni temu ucieczkę z tej wyspy.
    - Ja już swoje sprawy załatwiłem. Możemy ruszać. Za godzinę wypływamy, więc załatw swoje sprawy i bądź przed statkiem za pół godziny. – przemówił mężczyzna.
    - Ja już je załatwiłem. Będę przed statkiem. – powiedział Drak i wstał.
    Wyszedł z gospody i udał się w stronę miejsca, gdzie był statek Paladynów. Przypomniał sobie o jego zakopanym złocie. Nie mógł go zostawić, przecież tam było sto tysięcy sztuk złota! Odnalazł miejsce zakopania skarbu i wykopał go. Uśmiechnął się szybko i zaczął czekać na mężczyznę przed statkiem. Zauważył, że nie ma tam już Paladyna. Nie czekał długo, może piętnaście minut.
    - Idź pod pokład. Tam się dobrze ukryj, aby cię nikt nie zobaczył. Najpierw popłyniemy w pewne miejsce, gdzie muszę załatwić swoje sprawy, a później na kontynent. A co do przysługi, powiem ci o niej, kiedy dopłyniemy już. – powiedział szybko człowiek i ruszył tam skąd przyszedł.
    Drak usłuchał go i poszedł pod podkład. Po krótkim czasie usłyszał głosy stóp, które wchodziły na statek. Było ich około dziesięciu. Chwilę później poczuł, że statek odpływa. Usłuchał się mężczyzny i nie pokazywał się nikomu. Czekał spokojnie, aż dopłyną do brzegu.

    Rozdział 7

    Rejs był długi. Drak myślał, że nigdy nie dopłyną do lądu. Zapasy były na wyczerpaniu, a on prawie nie został przyłapany przez tego Diega. Zdziwił się, że człowiek, który uratował mu życie zabrał tego mężczyznę. Pewnej nocy Drak miał koszmar. Był młody, biegł w stronę jasnego światła przez las. Dobiegł, i zobaczył palący się dom. Słyszał krzyki palących się ludzi. Nagle wokoło pojawiły się zakapturzone postacie, a pod jego nogami leżało ciało Andre. Stwory chciały już rzucać w niego ognistymi kulami gdy obudził się gwałtownie. Wstał i zobaczył, że statek bardzo mocno się kołysze. Nagle wielka skrzynia spadła na niego i stracił przytomność. Obudził się na plaży, był jasny dzień. Uświadomił sobie, że nie ma nic, prócz ubrania na sobie. Jednak po chwili znów stracił przytomność. Tym razem obudził się w jakimś pomieszczeniu. Był na łóżku w jakimś pokoju, więc musiał być w jakimś domu. Drzwi do pomieszczenia otworzyły się weszła przez nie piękna kobieta. Podeszła do niego i powiedziała:
    - Już wstałeś? Jak się czujesz? – zapytała po chwili.
    - Gdzie jestem?
    - W moim domu. Mam na imię Dairin. Znalazłam cię nieprzytomnego na plaży. Wiedziałam, że jak będziesz tam dalej leżeć to zginiesz, więc zabrałem cię tutaj.
    - Dziękuję. - ,,Dziękuję”. Pierwszy raz w swoim nędznym życiu Drak powiedział ,,Dziękuję”. Naprawdę się rozklejam, pomyślał. – Czy jesteśmy na kontynencie?
    - Tak. Ciekawi mnie jak znalazłeś się na plaży.
    - Byłem na statku, który miał płynąć właśnie na kontynent, ale nie dopłyną, a ja znalazłem się jakimś cudem na tej plaży.
    - A jak masz na imię?
    - Drak. – Znowu zrobił coś, czego nie robił od lat, wypowiedział swoje imię na głos i to jeszcze przy kimś. – Czy znalazłaś także moje rzeczy?
    - Niestety nie. Musiałeś wszystko stracić. Dobrze, ty odpoczywaj, a ja ugotuję posiłek. Lubisz jajka?
    - Mogą być. – Jajka. Ostatni raz jadł je u Montrinów w dzień urodzin Szakala. Smakowały mu. – Jeszcze raz dziękuję.
    - Nie ma za co. – odpowiedziała Dairin i wyszła z pokoju zamykając drzwi za sobą.
    Miła i dobra kobieta, pomyślał. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów był dla mnie taki dobry. Zawsze coś musiałem robić w zamian, a ta kobieta nie dość że uratowała mi życie, to jeszcze daje jeść i nic za to nie chce. Drak obiecał sobie, że to jej jakoś wynagrodzi. Przypomniał sobie Khorinis. Przypomniał sobie Kolonię Górniczą. Przypomniał sobie Miasto Portowe. Zamierzał zapomnieć o tym wszystkim co tam przeżył, ale nigdy nie zapomni tego miejsca i obietnicy dla tej kobiety i dla Andre. Drak poczuł zapach smażonych jaj. Uśmiechnął się. Był bardzo głodny, a do tego spragniony. Wstał, pościelił łóżko i wyszedł z pokoju. Dom musiał być mały, bo za drzwiami była od razu kuchnia, a po bokach troje drzwi do jakichś pokoi. Przypomniał sobie dom Montrinów. Był duży. Ciekawe jaki był jego dom, dom w którym podobno mieszkał przed śmiercią rodziców? Niczego nie pamiętał. Ale czemu? Co to był za ból, który pamiętał jako ostatnie zdarzenie przed utratą wspomnień? Tego się nigdy nie dowie. Ale będzie miał inne wspomnienia. Jak na przykład to z Koloni Górniczej, pomyślał. I znowu sobie przypomina sobie co tam przeszedł. Miałem o tym zapomnieć!, krzyknął w myślach. Kobieta odwróciła się i uśmiechnęła po czym zapytała:
    - Miałeś jeszcze odpoczywać. Jedzenie podam za jakieś dziesięć minut. Ale jak już wstałeś to usiądź tu i mi opowiedz o sobie.
    Drak podszedł do krzesła, które było przy niewielkim stole i usiadł na nim. Przypomniał sobie teraz, że ten człowiek, przez którego trafił do Koloni Górniczej i uratował mu życie też chciał się o nim dowiedzieć. Wtedy on go chciał za to zabić, ale na pewno nie zabije tej kobiety. Po prostu ona chce się o nim coś dowiedzieć. Nie zaszkodzi jak jej powiem co nieco, pomyślał.
    - Dobrze, jak wiesz mam na imię Drak. Byłem człowiekiem, który dostawał zlecenia, a potem je wykonywał za dobrą nagrodę. Byłem w Khorinis...
    - Byłeś tam? A widziałeś tą barierę, która otacza Kolonię Górniczą?
    - Tak. Widziałem, i byłem w środku niej, ale ona już nie istnieje.
    - Byłeś wewnątrz bariery? Więc jesteś...
    - Nie jestem. Trafiłem tam przez pewnego człowieka, który był za bardzo wścibski.
    - Aha, a jak było wewnątrz?
    - Zmieńmy temat, dobrze? Nie zamierzam znów tego przeżywać, co tam przeżyłem.
    - Dobrze, nie zmuszam cię. Wiem, że nie było tam dobrze.
    - Wiele więcej ci nie opowiem o sobie. Po prostu byłem zwykłym człowiekiem jak większość innych.
    Jajka się właśnie usmażyły. Dairin przygotowała stół i postawiła na nim jedzenie. Nie było tego za wiele. Dwa kawałki pieczonego mięsa, ryżówka i jajka. Kobieta ta była biedna. Draka ciekawiło jak zdobywa pożywienie. Zaczął jeść. Dairin była najprawdopodobniej bardzo dobrą kucharką, bo Drak pierwszy raz jadł coś tak smacznego.
    - Bardzo dobre, skąd umiesz tak gotować? – zapytał Drak.
    - Mama mnie nauczyła. – odpowiedziała.
    - A gdzie ona teraz jest? – zapytał znowu.
    - Nie żyje. Tak jak ojciec. A umarli nie całe dwa tygodnie temu.– odpowiedziała.
    - A gdzie twój mąż?
    - Nie mam. Nigdy rodzice nie pozwalali mi iść do miasta.
    - Aż tak źle? To czemu teraz nie znajdziesz męża? Przecież twoi rodzice nie żyją.
    - Czekam na tego jedynego, który mnie znajdzie.
    Więcej już nie rozmawiali. Dokończyli jeść, po czym Dairin poszła na dwór pozmywać. Po piętnastu minutach wróciła, ale tam już nie było Draka. Zobaczyła otworzone drzwi. Podeszła do nich i zobaczyła Draka, jak wpatruje się w obraz przedstawiający kontynent. Wyglądał na szczęśliwego. Podeszła po cichu do niego i złapała za ramię i zapytała:
    - Dlaczego tak patrzysz na ten obraz?
    - Widzisz, nie było mnie tu bardzo długo. W młodości straciłem pamięć, a w Khorinis obiecałem pewnemu Paladynowi, że przystąpię do nich.
    - Bycie Paladynem to wielki zaszczyt.
    - Może tak, może nie. Dla mnie służba u Paladynów, to jak niewolnictwo. Ale obiecałem mu, a obietnicy dotrzymam.
    - Nie martw się tak tym. Na pewno dotrzymasz. – powiedziała i opuściła ramię. Podeszła do krzesła i usiadła na nim.
    - Jest jeszcze jedna sprawa. Obiecałem sobie, że jakoś ci się odwdzięczę za to co dla mnie zrobiłaś.
    - Heh, za dużo obietnic sobie dajesz. Nie musisz dla mnie nic robić, po prostu ci pomogłam i tyle.
    - Nie, ja i tak coś dla ciebie zrobię. Powiedz mi co mam zrobić?
    - Nic. Chociaż, i tak byś tego nie zrobił...
    - Mów, na pewno to zrobię.
    - Dobrze, więc... wyjdziesz za mnie?

    Miesiąc później.

    Drak pożałował, a zaraz był szczęśliwy odpowiedzią, jakiej udzieli Dairin. Zgodził się. Jednak Drak obiecał sobie, że nigdy tego nie zrobi. Kobiety dla niego były jednym wielkim problemem. Dajmy przykład: kiedy miałbym jakieś zlecenie, jego wrogowie mogliby ją porwać i szantażować go. Nie chciał, aby takie coś się zdarzyło. Jednak tym razem Drak złamał obietnicę. Dairim była piękną i mądrą kobietą. Co dziwne umiała polować, i to ch*lernie dobrze. Powiedziała, że ojciec ją uczył. Teraz już wiedział skąd ona bierze to jedzenie. Nie mieli przed sobą tajemnic. Nie spodobało jej się to, że był w przeszłości płatnym zabójcą. Jednak gdy wiedziała, że będzie Paladynem to wiedziała, że się zmieni. Będzie bohaterem. Pomści jej rodziców, którzy zginęli z rąk orków, gdy ona była na grzybach. Powiedział jej też o swojej amnezji i o tym jak było w Koloni Górniczej. Jednym słowem byli ze sobą bardzo szczęśliwi. Drak zgodził się na ślub z nią, bo na kontynencie nie miał na razie wrogów. A jak ich miał, to nie wiedzieli, że już wrócił. Jednak martwił się Szakalem. Wiedział, że gdy on czegoś chce, to on to dostanie. A więc przybędzie na kontynent, choćby bez rąk i bez nóg, a wtedy znów się spotkają. Drak nie myślał o tym długo, bo Dairin powiedziała mu wspaniałą nowinę. Była w mieście u Maga Wody, który jej powiedział, że będą mieć syna. Ucieszył się, bo... sam nie wiedział czemu. Po prostu jakby już miał mieć dziecko, to wolał syna. Wiele dni myśleli nad jego imieniem, ale nie mogli się zdecydować. Pewnego dnia Drak obwieścił żonie, że idzie spełnić daną Andre obietnicę. Zamierzał zostać Paladynem. On się za bardzo z tego nie cieszył, ale jego żona bardzo, chociaż wiedział, że w pewnej części też była tym nieszczęśliwa. Wiedział, że w służbie u Paladynów można zginąć. I w dodatku będą się mniej widzieć. Obiecał żonie, że gdy spełni obietnicę przyjdzie jak najszybciej. A więc Drak udał się w podróż, poszukując pierwszych lepszych koszar, gdzie mógł się zapisać jako Paladyn. Szukał ich około dwóch dni. Paladyni nie chcieli go na początku przyjąć, ale gdy dowiedzieli się, że Sam Lord Andre chce aby on nim został to bez protestów się zgodzili. Drak zaczynał nowe życie ze swoją żoną jako Paladyn, ale nie wiedział, że to co się niedługo odbędzie, będzie gorsze od Khorinis, koloni Górniczej i wszystkiego innego, czego doświadczył w życiu.

    No, całkiem fajne opowiadanie, jak nie bardzo dobre. Fajna akcja, fabuła, mała ilość błędów (jak dla mnie ). Fajne, można poczytać.
    Moja ocena 8+/10.
    Rozdział 8

    Była noc. W stronę odległej wyspy płynęły dziesiątki statków pełne Paladynów, którzy patrzeli na wodę i oczekiwali lądu. Wyspa ta znajdowała się tak daleko jak Khorinis od kontynentu. Była to wyspa, na której panowali od dłuższego czasu orkowie. Zbierały one wojsko. Nikt nie widział, po co, ale wiedzieli, że do niczego dobrego. Każdy Paladyn na obecnych tu statkach miał w sercu strach, strach przed wielką bitwą o Woriand. Nie mogli przegrać, to nie wchodziło w rachubę. Jeśli to przegrają mogą się stać straszne rzeczy. Król Rhobar II wysłał wiele oddziałów Paladynów, aby pokonać, a w najgorszym przypadku osłabić jak najwięcej orkowe armie. Drak znajdował się na jednym z tych statków. On też miał lekki strach przed tym co się stanie, jednak on musiał wrócić. Zrobi wszystko, aby powrócić do swojej żony i jeszcze nienarodzonego dziecka. Gdy wróci będzie wolny. Nie będzie już Paladynem, wypełni obietnicę dla Andre i będzie wolny. To było jedno z jego najważniejszych zadań jakie sobie przed sobą postawił. Jeden z Paladynów, który koło niego stał właśnie zwymiotował. On jednak nie był taki wytrzymały jak Drak, to był jeden z tych nowszych, co szukają przygody. Na takich czeka już tam pewna śmierć, ale nie dla Draka. On przeżyje dzięki temu, co już przeszedł w życiu. Godziny się wlokły. Pół godziny trwało jak pół wieku. Po kilku dniach dopłynęli do lądu, lądu, który może się okazać ich cmentarzem. Nagle z tłumu wydobył się głos:
    - Wychodzić na ląd! – taki głos można było usłyszeć na każdym pobliskim statku. Zapewne też na tych, co było bardziej oddalone.
    Paladyni zaczęli wolnym krokiem gęsiego wychodzić po kładce na mokry piach, który podmywały fale. Oni szli na istną rzeź, tak samo jak orkowie, tylko, że orków jest więcej.
    Większość ludzi, których widział Drak, mieli miny przerażone i takie, jakby miały zaraz zwymiotować. Uformowali się w dziesięć długich rzędów i ruszyli naprzód. Przed nimi był niski pagórek, na który szybko weszli i przed sobą ujrzeli wielkie puste pole. To tutaj miała się odbyć ta krwawa bitwa. Drak był w czwartym rzędzie. Takie same miejsca mieli mieć podczas bitwy, więc nie zazdrościł tym, co byli z przodu. Najlepiej mieli kusznicy. Stali na tyłach i ostrzeliwali, lecz gdy dobiją się do nich orkowie, to będzie z nimi krucho, a Drak miał do tego nie dopuścić. Oni mogą uratować mi życie, więc ja spróbuję uratować im, pomyślał. W całej tej armii było tylko dwóch dowódców i generał. Ten, co przewodził atakiem, w tym Drakiem, nazywał się Kiertez. Od kuszników był Miklion, a generał nazywał się Dirin. Dowódca Kiertez był surowy dla swoich ludzi, nie lubił niezdyscyplinowanych ludzi w swoim wojsku. Za to dowódca Miklion był dobry dla swoich, i dbał o nich jakby byli ze złota. Jednak Drak najbardziej polubił generała Dirina. Wszyscy troje stali jeszcze na tym pagórku i rozmawiali ze sobą. Wreszcie dowódca Kietrez zawołał do nich:
    - Rozbić namioty i obozowisko!
    Wszyscy byli posłuszni. Stuosobowa grupa poszła rozbijać namioty dla dowódców i generała. Reszta namiotów miała być dla kuszników. Drak nie cierpiał, że oni mają tak dobrze, ale co on mógł? Właśnie, co on mógł? Nic nie mógł, poza słuchaniem rozkazów tego bufona Kierteza. Drak oddalił się i szukał wolnego miejsca, gdzie by mógł się przespać. Po chwili znalazł takie i wbił w ziemię miecz. Rozłożył skóry wilków i położył się na nich, po czym zasnął. Od ostatniego swojego koszmaru o palącym się domu i zakapturzonych postaciach nie miał już żadnych, z czego się cieszył. Śniła mu się jego żona, która przygotowała wielką ucztę na jego przybycie z Woriandu. Było tam pieczone mięso, jajka, ciasta i wiele innych. Nagle się obudził. Był ranek. Inni Paladyni też zaczęli powoli się budzić. Ile on by dał, aby ten sen był prawdą. Wstał, schował miecz do pochwy i zwinął wilcze skóry. Na pagórkach zobaczył, jak żołnierze składali namioty. Każdy musiał zanieść na tyły swoją wilczą skórę, a ci co składali namioty, musieli oczywiście jeszcze je zanieść. Drak, czym prędzej odniósł swoje skóry i wrócił. Zobaczył, że połowa Paladynów już wstała. Zobaczył także to, czego się nie spodziewał. Tak, tam był Szakal. Co on tu do choler* robi?!, pomyślał. Szakal patrzył się w miejsce, gdzie najprawdopodobniej przyjdą orki. Drak zaszedł go po cichu od tyłu i złapał go gwałtownie za ramię. Tamten szybko odwrócił się i jednym błyskawicznym ruchem wyjął miecz. Gdy ujrzał, że to Drak, wytrzeszczył oczy i schował miecz z powrotem do pochwy.
    - Ty też przypłynąłeś tu, aby zginąć na polu chwały? – zapytał Szakal.
    - Tak, przypłynąłem, ale nie, żeby zginąć.
    - Wszyscy tu zginiemy, zobaczysz. A ja tu przypłynąłem, aby zapłacić za swoją zbrodnię, za którą trafiłem do Koloni Górniczej.
    - A więc życzę powodzenia. W którym jesteś rzędzie?
    - W drugim, a ty?
    - W czwartym. Jak widać masz pecha, który jak zawsze cię nie opuszczał. – powiedział z uśmiechem Drak. – A więc żegnaj Szakal, i niech Innos ma cię w swojej opiece.
    - I nawzajem Drak.
    Po tej odpowiedzi Drak udał się na miejsce, gdzie miał stać w swoim rzędzie. Cieszył się, że po tylu latach pogodził się z Szakalem, lecz nigdy mu nie wybaczy dzieciństwa. Z tyłu usłyszał głos, którego obawiali się wszyscy tutaj obecni Paladyni:
    - Orkowie nadchodzą! Ustawić szyk bojowy! Ruchy!
    Nie trzeba było tego powtarzać dwa razy. Każdy Paladyn biegł na swoje miejsce. Niechętnie robili ci, którzy byli w pierwszym lub drugim rzędzie. Szakal był pierwszy, on nigdy się nie bał śmierci. Po dziesięciu minutach każdy był na swoim miejscu i w tym samym czasie, za niewielkim pagórkiem po przeciwnej stronie pojawili się pierwsi orkowie. Wszyscy ludzie mieli przerażone miny, prócz kilkunastu, w tym Draka, Szakala i dowódców. Te krwiożercze stworzenia zbliżały się coraz bardziej. Były ich setki. Zatrzymały się siedemset metrów od pierwszego rzędu Paladynów i czekały na rozkaz do ataku. Każde stworzenie tutaj obecne czekało tylko, aby usłyszeć ten rozkaz. Czekali tak pół godziny, orkowie zaczynali się już niecierpliwić. Wreszcie generał orków krzyknął i wszystkie potwory ruszyły do boju. Ludzie nie byli zanadto zaskoczeni i także biegły w stronę nadciągających stworów. Z każdych ust ludzi i orków można było usłyszeć okrzyki bojowe. Zbliżały się coraz bardziej i bardziej, aż wreszcie pierwszy rząd Paladynów zetknął się z pierwszym rzędem orków. Już na samym początku zginęło około siedemdziesięciu ludzi i orków. Po pół godzinie wszyscy byli pomieszani. Drak bronił się z całych swoich sił, lecz jednak i to nie wystarczało. Walczył z trzema orkami naraz. Pierwszy sam nadźgał się na jego miecz kiedy biegł w jego stronę, lecz nie padł martwy i zamachnął toporem, którym zamierzał odciąć głowę Draka. On jednak ją schylił, wyciągnął miecz i to on odciął głowę stworowi. Drugi z potworów już biegł w jego stronę. Odwrócił się szybko i zobaczył, że zaraz stwór go zabije. Odskoczył w bok. Ork zdziwiony obrócił się w jego stronę i zamachnął toporem. Ten atak Drak już odparował. Broń potwora wypadła mu z ręki, a Drak go raz za razem ciął po brzuchu, aż stwór padł. Usłyszał za sobą głos. To był ten trzeci ork. Już miał mu zadać cios toporem, gdy zaryczał i padł martwy. To Szakal go powalił. Uśmiechnął się do Draka i zaraz po tym poleciał do porzodu od zadanego mu ciosu w plecy. Nie!, krzyknął myślach. Był wściekły. Zaczął biec w stronę orka, który przed chwilą zabił Szakala. Potwór był zdezorientowany, że taki knypek chce go powalić takim mieczykiem. Drak uświadomił sobie, że to jest właśnie ten generał, który dowodził orkami. Jednak to go nie zniechęciło. Biegł dalej, aż wreszcie był tak blisko niego, że ork zadał mu mocnego kopniaka w brzuch. Drak przewrócił się. Był w połowie nie przytomny. Nic nie słyszał. Popatrzył na boki. Zobaczył pełno krwi, części ciał i trupów zarówno ludzi jak i orków. Nie, nie mogę zginąć, jeszcze nie teraz, pomyślał. Wstał, dalej nic nie słyszał. Generał orków ryczał, najwyraźniej chciał go przestraszyć. Podniósł topór i ruszył na Draka. Zamachnął się zamierzając przeciąć go w pół. Drak jednak szybko odskoczył. Ork znów się zamachnął i tym razem nie trafił. Ryknął z wściekłości. Podniósł topór do góry i zamierzał przeciąć Draka na dwie połowy tak jak jabłko. I tym razem Drak uniknął ciosu. Broń orka wbiła się w ziemię. Potwór próbował ją wyciągnąć, ale Drak już zadał mu kopnięcie w jego mordę. Z gęby orka wypadło kilka zębów. Drak nie czekał aż ork wyciągnie topór, tylko już ciął mieczem po jego głowie. Generał orków nie żył. Walka była długa, krwawa i wyczerpująca. Jednak ludzie wygrali ją. Ocalała tylko około setki Paladynów, w tym 37 żołnierzy, 44 kuszników i generał Dirin. Wszyscy ocalali zaczęli wnosić rannych na pokład statków. Draka jednak zatrzymał generał:
    - Widziałem jak sobie poradziłeś z tym orkiem, który był ich generałem. Zasługujesz na medal chłopcze.
    - Robiłem to co do mnie należy. Zamierzam odpłynąć z tej wyspy jak najszybciej i żyć jak normalny człowiek.
    - I tak zrobisz jeśli tego sobie zażyczysz. Jednak przedtem odznaczymy cię. – rozmowa była skończona.
    Drak też zaczął wnosić rannych na statki. Na koniec odnalazł ciało Szakala, wziął je na barki i zaczął iść do statku. Paladyn, który pilnował wejścia nie sprzeciwiał się, żeby wnieść martwego już człowieka. Widać było po jego twarzy, że też stracił przyjaciół w tej bitwie. Statki odpłynęły i kierowały się ku brzegom kontynentu. Drak się cieszył, że ma to za sobą i że to przeżył. Jestem najlepszy, pomyślał z uśmiechem. Kiedy dopłynęli, czekały na nich wiwatujące tłumy ludzi. Wiele z nich czekało na swoich bliskich, lecz jednak się ich nie doczekają. Drak zszedł z posadzki i zaczął iść. Na barkach miał ciało Szakala. Wszyscy obecni tutaj ludzie przyglądali mu się. Po ciele Szakale domyślili się co się stało z ich bliskimi. Wiele kobiet płakało. Drak zauważył w tłumie swoją żonę też płaczącą. Pewnie myślała, że nie żyję. Podszedł do niej i ściągnął Szakala z pleców, po czym uścisnął się z Dairin. Była szczęśliwa, że Drak jako jedyny z niewielu przeżył tą makabryczną rzeź. Drak ponownie wziął ciało Szakala i ruszyli w stronę swojego domu. Jednak dogonił go generał Dirin i powiedział:
    - Wiem, że odejdziesz z szeregów Paladynów, lecz wiedz, że jesteś u nas mile widziany. Proszę, oto medal, na który zasłużyłeś. – generał wyciągnął rękę, na której spoczywał lśniący, trochę umazany krwią medal.
    - Niech pan da ten medal tym osobom, które walczyły w tej bitwie, a nie mi za to, że pokonałem jednego orka. Ten medal im się należy. – odpowiedział Drak i znów zwrócił się w stronę gdzie był dom jego i jej żony.
    Generał patrzył na nich dopóki nie zniknęli mu z oczu. Pogrzeb Szkala odbył się dwa dni po przybyciu na kontynent. Drak wiedział, że to przez niego miał trudne dzieciństwo, ale już mu to wybaczył, w końcu uratował mu życie. Dziecko, które miała urodzić Dairin zamierzali nazwać Szakal. Tak właśnie odwdzięczył się Drak Szakalowi za uratowanie życia. Spełnił obietnicą daną Andre, był Paladynem, uczestniczył w tej bitwie i przeżył. Wszystko już załatwił, co miał do załatwienia. Teraz mógł już umrzeć ze starości przy boku swojej ukochanej żonie Dairin.

    Oto koniec opowieści o Draku. Mam nadzieję, że się wam podobała. Oceńcie może ten rozdział... albo nie. Oceńcie całokształt wszystkich rozdziałów, całej powieści. Oczywiście możecie też ocenić tylko ten rozdział. Chciałbym się dowiedzieć co sądzicie o tej powieści. I zauważcie, że jako jeden z niewielu dokończyłem ją i co najważniejsze zakończyłem. Teraz zastanawiam się nad... Hehe, zobaczycie sami...
    No siema!!
    No, no całokształt fajny. Dalsze rozdziały były ciekawsze, chociaż nie ustrzegłeś się paru błędów, np.:"Ocalała tylko około setki Paladynów, w tym 37 żołnierzy, 44 i generał Dirin".
    W bitwie nie widziałem zaangażowania kuszników. Chyba najpierw oni mieli ostrzelać atakujących orków.
    Nota całego opowiadania 8/10
    Dokończ teraz o Kornie.

    NaRka
    Dramatyzm, przyjaźń, dawny uraz z dzieciństwa, okrutność, strach, krew, i element romantyczny z lekka wszystko OK daje 9,5/5 (tak na 5) opowiadanie kozacko zakończone więc czego chcieć więcej ??
    No, rzeczywiście, jako (prawie) jedyny ukończyłeś swoją pracę . A oceniają pracę, to jest bardzo dobra, fajna akcja, dobra fabuła, no i jeszcze ta bitwa, naprawdę super. Jedno z lepszych opowiadań.
    Tak więc z czystym sumieniem daję 9+/10
    Tak, dziękuje Edgarowi i miszczowi Diodzie (i chyba Piciowi) za oceny mojej powieści, ale dziwi mnie dlaczego inni nie chcą jej oceniać? Ja natrudziłem się tyle i skończyłem ją, a teraz cicho. Napewno kilku z was chciało, abym tą powieść skończył, więc niech teraz te osoby ocenią dwa ostatnie rozdziały. Jakby co, to nowa powieść jest w przygotowaniu.
    Ostatnio pomyślałem, czy nie ukazać przeszłosci Draka zaraz po tym, jak uciekł z domu przybranej rodziny i trochę przed tym, jak dostał się do Górniczej Doliny. Myślę, że to będzie jeden rozdział, czyli trzeba go dodać sobie pomiędzy drugim , a trzecim. A więc miłego czytania życzę i szczerych ocen tej części...

    150 mil morskich od Khorinis. Wyspa Ertiors.

    Kraina ta była pełna lasów, łąk i pól. Także i kilka wiosek, w tym dwa miasta mieściły się tam. Ogólnie wyspa była nie duża, a ludziom żyło się dobrze. Mieli zwierzyny pod dostatkiem, a co tydzień przypływał okręt z różnymi towarami na sprzedaż. Ale nie tylko do po to. Często służyły jako transport dla ludzi i zwierząt. Jednak i na tej wysepce było bezprawie...

    Wschodnia część wyspy.

    Mężczyzna biegł ile w sił w nogach, aż wreszcie dotarł do lasku. Po jego prawej stronie ciągnęło się urwisko, gdzie na dole był brzeg oceanu pełny kamieni. Zatrzymał się nie wiedząc, co robić.
    - Zły!
    Uciekający odwrócił się momentalnie i spojrzał na goniącego go człowieka.
    - Słyszałem, że jesteś dobry, łowco. – powiedział pewny siebie. Spojrzał pod nogi Samotnego łowcy i zauważył coś ciekawego. – Ale ja jestem lepszy!
    - Zły, znasz moją reputację tutaj, lepiej od razu się poddaj.
    To tyle rozsądnej rozmowy, pomyślał.
    Widząc, że ofiara nadal nie zamierza się oddać w jego ręce, łowca jednym szybkim ruchem ręki wyciągnął z pasa malutki sztylecik i cisnął nim w nogę ofiary. Trafił bezbłędnie, jednak tym gwałtownym ruchem ziemia pod jego stopami osunęła się w przepaść, a on sam spadł. W ostatniej chwili złapał się prawą ręką wyrastającej skałki i wisiał bez ruchu.
    Złemu zaczęło się kręcić w głowie. Wreszcie ledwo przytomny upadł. Z lasu za nim wyszedł inny człowiek. Podszedł do leżącego i uklęknął. Wyciągnął rękę do wbitego w nogę sztyletu i wyciągnął go, po czym przystawił go sobie na krótką chwilę do nosa.
    - Paskudny okaz... na nożu była trucizna... jeśli się wygrzebie, dostanę nagrodę.
    - Dostaniesz strzał w głowę, jeśli się nie dosuniesz.
    - Drak, myślałem, że nie żyjesz.
    Do głowy klęczącego była przystawiona zdobiona kusza z naładowanym bełtem.
    - Wyciągnij miecz i odrzuć go.
    Zrezygnowany Samotny łowca uczynił to, co mu kazano, po chwili powoli wstał i odszedł na bok. Drak odpiął od pasa małą butelkę z dziwnym płynem i wlał go prawie nieprzytomnej ofierze. Po paru minutach Zły wstał i potrząsnął głową.
    - Idziemy, baron Berian na ciebie czeka, a na mnie duża nagroda.
    Oboje oddalili się, a wykiwany drugi Samotny łowca podszedł do swojej broni i podniósł ją.
    - Jeszcze się kiedyś spotkamy...

    Drak wraz ze swoją dopiero co złapaną ofiarą stali przed pięknymi wrotami pilnowanymi przez dwóch strażników miejskich. Minuty się wlokły. Musieli czekać, aż baron będzie gotowy ich przyjąć. Wreszcie straż w środku otworzyła drzwi, a obaj mężczyźni powoli weszli do środka. Z obu stron widniały okna pozasłaniane czarnymi firanami oznaczającymi żałobę. Na kamiennych ścianach wisiały obrazy przedstawiające różne bitwy, mapy i ludzi, których Drak nigdy na oczy nie widział. Między nimi stały lśniące srebrne zbroje wojowników z potężnymi dwuręcznymi mieczami. Na końcu korytarza widniały kolejne drzwi. Mężczyzna otworzył je jedną ręką, i nadal powolnym krokiem podążali do celu przeznaczenia. Stał tam sam baron: średniego wzrostu, długie jasne włosy, i pulchna twarz.
    - Dobra robota, Samotny łowco. Ten zabójca dostanie taką karę, na jaką zasłużył. Chociaż, wolałbym, żeby go uśmiercono za zabicie mojej żony.
    - Nie obchodzi mnie, co z nim zrobicie. Swoje zrobiłem.
    - A tak, wynagrodzenie... – Berian odwrócił się i podszedł do swojego biurka. Po chwili wrócił trzymając w lewej ręce grzechoczącą sakwę. – Proszę, zasłużyłeś na to.
    Drak bez skrupułów wziął pieniądze od swojego zleceniodawcy.
    - Straż! Zabrać tego złoczyńcę do więzienia. Kiedy przypłynie statek, zabiorą go tam, gdzie jego miejsce. – odwrócił twarz w stronę łowcy. – Możesz już odejść. Muszę się przygotować na pogrzeb. Żegnam.
    Samotny łowca wyszedł tą samą drogą co wszedł i od razu udał się do pobliskiego sklepu z pancerzami. Wszedł i rzucił sakwę pełną monet na ladę.
    - Tu jest pięć tysięcy – wyjął kolejne trzy worki. – Razem dwadzieścia. Co mogę za to dostać?
    - Hmm... – zastanowił się łysy sprzedawca. – Pancerz z płytek pełzaczy, nowość.
    - Nie ze mną te numery. Taka suma powinna wystarczyć na pancerz z łusek matki pełzaczy. – powiedział groźnie.
    - Ależ tak, panie, wybacz mi, mam za dużo spraw na swojej głowie.
    Bez odpowiedzi, Drak czekał, aż handlarz poda mu wspaniałą zbroję.
    Nie długo po tym, zmierzał już odziany w nią w stronę gospody. Zostało mu tylko około dziewięćdziesięciu sztuk złota, mało. Trza było znaleźć następną robotę, bo niedługo nie będzie miał nawet na nocleg. Chociaż na tej wyspie i tak było lepiej, niż na kontynencie. Tutaj ludzie bardziej potrzebowali jego usług i nieźle płacili. Ale cóż, tam dorastał, zostawił wszystko i wybrał się tutaj. Na razie zamierzał zostać.
    Wszedł do środka niewielkiego budynku i ujrzał w środku kilku ludzi, w tym dwie kobiety. Pewnie dziwki, na górze mieścił się burdel. Podszedł do lady i usiadł na krześle. Popatrzył, jakie trunki widnieją na półkach i zastanowił się chwilę.
    - Co podać? – zapytał sprzedawca.
    - Hircyjskie piwo.
    - Dwa piwa. – nadszedł głos z boku. Jakiś mężczyzna usiadł koło łowcy. – Taki bogacz jak ty postawi mi coś na wypicie. – powiedział z uśmiechem.
    - Jedno piwo. – rzekł dobitnie i dał karczmarzowi pieniądze.
    - Jak chcesz. Masz ładną zbroję, zamienisz się? – spytał.
    - Nie. – odpowiedział Drak bez żadnych oznak emocji.
    - Nawet nie wiesz kim jestem.
    - A powinienem wiedzieć? – zirytowany Samotny łowca czekał na swój trunek.
    - Słyszałem, że bierzesz każde zlecenie, a ja mam akurat jedno... zainteresowany?
    - Możliwe. O co chodzi?
    - Wyruszysz do kanionu jaszczurów. Jest tam pewna skrzyneczka, którą musisz mi przynieść.
    Barman wreszcie podał Hircyjskie piwo. Łowca wypił je szybko.
    - Zastanowię się. – rzekł, po czym udał się na górę, by móc zakosztować przyjemności z jedną z panienek. Nie zauważył jednak, że gdy wchodził po schodach, do gospody wkroczył Samotny łowca, którego niedawno temu oszukał i znieważył.

    Następnego dnia uznał, że potrzebuje pieniędzy tak bardzo, że zgodzi się tam pójść i wykonać zadanie. Ubrał się szybko, zostawił 40 sztuk złota przy jeszcze śpiącej kobiecie i zszedł na dół. Było pusto, tylko sprzedawca sprzątał w środku. Nie odzywając się, Drak wyszedł z karczmy i udał się do jedynej bramy miasta.
    Przed rozkoszami, spytał dziwkę, gdzie znajduje się ten cały kanion. Jako, że się tu urodziła, wiedziała i powiedziała mu to. Więc teraz udał się wyznaczoną drogą w miejsce swojego zlecenia.
    Nie minęło czterdzieści minut, jak zobaczył wąskie przejście, prowadzące do polany otoczonej skałami. Na ścianie ujrzał coś ohydnego. Była cała rozsmarowana krwią człowieka. Pod nią leżał miecz, który już wcześniej widział... Tak, to tamten łowca, który także polował na Złego. Widocznie też został zachęcony do wykonania tego zadania. Wyciągnął swój miecz i ruszył do przodu. Z tyłu usłyszał warczenie. Obrócił się instynktownie. Niedaleko stał warg wpatrzony w niego. Orkowy pies zaczął biec, aż wreszcie skoczył na niego. Drak w ostatniej chwili odsunął się, a zwierz wylądował na ziemi, po czym podbiegł zamierzając ugryźć człowieka. Jednak łowca przygotowany na to, uklęknął szybko i odciął dwie przednie nogi potwora. Można było usłyszeć głośny skowyt. Po chwili ustał, bowiem łowca zmiażdżył butem czaszkę stworzenia.
    Ruszył dalej. Na środku tej polany zobaczył trzy orkowe namioty. Z jego lewego boku dobiegł ryk. Wiedząc, że to pewnie jeden z właścicieli bestii, którą przed chwilą zabił, natarł obmyślając w biegu plan. Ork zamachnął się toporem, lecz nie trafił. Samotny łowca widząc swoją szansę, pchnął mieczem przed siebie i wbił go w sam środek brzucha stwora. Jednak to nie powstrzymało szkarady, która teraz zamachnęła toporem w górę zamierzając przeciąć swoją ofiarę na pół. Człowiek wyjął swój miecz, i od razu zadał ostateczny cios. Połowa ostrza widniała z drugiej strony szyi orka, a duży topór wypadł z jego rąk. Drak zostawił go, by mógł już samodzielnie umrzeć i ruszył w stronę pierwszego namiotu. Zajrzał do środka, ale nic tam nie było prócz kilku skór. W następnym to samo. I w trzecim nic nie znalazł. Zastanowił się, gdzie mogą być pozostałe potwory. Musiały pójść pewnie na zwiady, a tego zostawili tutaj z wargiem, by pilnował obozu.
    - Brawo, udało ci się zabić te ścierwa. Tamten łowca miał mniej szczęścia... biedak. powiedział z uśmiechem ktoś z tyłu.
    Drak odwrócił się i ujrzał tego samego człowieka, który zlecił mu to zadanie.
    - Pewnie zastanawia cię, o co tutaj chodzi. Dobrze, poznasz prawdę. Ja także jestem Samotnym łowcą, a raczej byłem. Teraz jestem Poszukiwaczem Samotnych łowców. Dziwne, nie? Możliwe, ale twój czas na tej wyspie się skończył. W mieście poszukują właśnie dowódcę straży, który gdzieś zaginął... Mój plan musiał mieć swoje ofiary, dlatego musiałem go zabić. – przystawił miecz do brzucha Draka i kontynuował. – Teraz udamy się do miasta, gdzie powiem wszystkim, że to ty go uśmierciłeś. Proste, nie? Koniec tych gadek, ruszaj się!

    Droga minęła spokojnie, Drak nawet nie próbował się uwolnić. Wiedział, że teraz wpadł. Doszli do bram, a potem ruszyli do koszar. W środku Poszukiwacz wdał się w rozmowę z nowym dowódcą.
    - Przyniosłem ci zabójcę waszego człowieka. Ciało możecie znaleźć nieopodal w jaskini, przy której rosną trzy sosny. – po tych słowach schował miecz do pochwy i odszedł.
    Strażnik popatrzył na niego z odrazą i powiedział:
    - Niniejszym jesteś winny, zostaniesz zesłany do Górniczej Doliny na wyspie Khorinis, gdzie będziesz wydobywał magiczną rudę dla króla Rhobara II. Straż! Zabrać go do lochu, jutro przypływa statek, a on wraz z innymi skazańcami ma się na nim znaleźć.

    Na okręcie było ponad piętnastu strażników i dwudziestu dwóch więźniów wraz z Drakiem. Wszyscy siedzieli pod pokładem i czekali, aż dopłyną do brzegu.
    - Nazywam się Fisk, a ty? – dobiegło go z boku czyjeś przywitanie.
    Łowca nie odezwał się.
    - To może mi powiesz za co tu jesteś?
    - Nie twoja sprawa. – odpowiedział szorstko.
    - Cóż, widać, że nie masz humoru... będziesz się tu długo nudził, bo po drodze zaliczymy jeszcze kontynent.
    - Po co niby? – zapytał z lekkim zaciekawieniem
    - Po resztę złoczyńców, a co żeś myślał? Że po panienki? – odpowiedział z wielkim uśmiechem.
    Samotny łowca nie odpowiedział. Przez całą podróż nie odezwał się ani słowem, tylko czekał, aż dobiją do Khorinis i będzie mógł jakoś spróbować uciec.
    Był to słoneczny dzień, kiedy usłyszeli wreszcie wołanie, że dotarli do celu. Z niezadowolonymi minami, więźniowie wyszli na kamienne molo. Drak widząc, że to może być jego pierwsza i ostatnia szansa, odłączył się od grupy skazańców i podbiegł do krawędzi. Z tyłu nadleciały trzy bełty, które omal go nie trafiły. Wskoczył do wody i zanurkował.
    - Otoczyć każdy skrawek plaży! Ma nie wyjść na brzeg nie zauważony! Prędzej czy później dostaniemy go, albo tam zdechnie! – powiedział strażnik.

    Samotny łowca podejrzewał od początku, że strażnicy nie pozwolą mu wyjść na brzeg. Nie mógł także dopłynąć gdzieś do lasu, bowiem nie miał żadnej broni! Całe szczęście, że zostawili mu jego zbroję. Musiał znaleźć gdzieś jakiś odpływ rzeki i tam wpłynąć, wtedy ma większe szanse na przeżycie.
    Nie szukał długo, płynął rzeką tak długo, aż ujrzał jakiś skrawek ziemii. Wyszedł z wody i podszedł do wiszącego nieopodal szkieletu. Miał szczęście, pod nim w ziemię wbity był mały jednoręczny miecz. Wyciągnął go i zamachnął kilka razy, po czym przypiął do pasa. Ruszył dalej, a słońce powoli suszyło jego ubranie. Po drodze ujrzał grupkę strażników, która pewnie poszukiwała zbiega. Szybko schował się w zaroślach. Miał nieszczęście, bowiem mężczyźni stanęli niedaleko niego i zaczęli rozmowę.
    - Później pójdziemy do gospody na małe piwko, ja stawiam.
    - Dobra, jak chcesz Wambo. – odpowiedział drugi.
    Odwrócił się i pobiegł w głęboki las, aż wreszcie dotarł na inną ścieżkę. Poszedł nią, aż doszedł do rozwidlenia drogi, koło którego stał drogowskaz. Skręcił w lewo, zamierzając udać się do ów gospody, o której rozmawiali strażnicy. Ciekawiło go, co będzie jeszcze mógł ujrzeć na tej wyspie...

    Ps. Ten Poszukiwacz, to ten, któy jest i w Samotnym łocwu 2.

    Ps.2 Mam nadzieję, że odpowiada wam ten jeden rozdział dodany do Samotnego łowcy 1...
    Przeczytałem mimo braku czasu tak wiem Diablo II nie ucieknie.

    Długo się nie będę rozpisywał, gdyż moje zdanie o SŁ znasz.
    Do czytania podszedłem dość optymistycznie wiedząc na co Cię stać i się nie zawiodłem. Nowa część jest bardzo dobra.
    Za opisy i dialogi masz u mnie maksa. Fabuła jest taka trochę dziwna cos jakby straciło stary klimat. Może przez to, że dawno nie pisałeś. Podoba mi się opis sytuacji i nawet akcja nie jest taka zła.
    Ogólnie przyciąga widza i zostawia otwarte drzwi dla dalszych części, jeśli takie powstaną.

    Pozdrawiam
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • trzydziestkaa.pev.pl
  •