Rzyg kulturalny
Od Autora: Wiem, że opowiadanie o miłości może niejednego faceta zafascynowanego walką i fantastyką przerazić, ale podejmę to ryzyko .
Wbrew pozorom, choć lubię żarty o seksie i przeróżne wygłupy, czasami godne pożałowania nawet dla szympansa, jestem typem romantyka ( wierzcie albo nie ). Chyba jak większość ludzi poszukuję tej prawdziwej miłości, lecz niestety nie mogę jej znaleźć. Więc pozostaje mi o niej napisać. Liczę, że się Wam spodoba.
P.S. Ten wstępniak miał być dłuższy i zdecydowanie lepszy ( przynajmniej taki był w mojej głowie ), ale uznałem, że nie ma co się rozpisywać.
P.S2 Inspiracje czerpałem ( i wciąż czerpię ) z utworu zespołu Smashing Pumpkins zatytułowanym "For Martha"
Niniejsze opowiadanie dedykuje Majce.
Poznali się jesienią roku 2004. Była sobota, piękna i słoneczna. On wybrał sie do lasu by uzbierać grzyby dla mieszkającego w małej chatce dziadunia. Ona chciała jak zwykle pospacerować po ściażkach prowadzących do położonego nieopodal jeziora.
1. Gdyby nie zbieg okoliczności w ogóle by się nie spotkali. Robert Plum zwykł wstawać bardzo wcześnie, lecz tego dnia bateria w jego budziku wyczerpała się, a czarne wskazówki zatrzymały na godzinie dwudziestej trzeciej czterdzieści pięć. Wstał tuż przed dziewiątą, prawie dwie i pół godziny po pierwotnie planowanym czasie. Bez wahania ścisnął w pięści powód swego zaspania i rzucił go o podłogę. Prędko wstał, zdjął piżamę i założył stare jeansy, koszulkę i bluzę. Czuł swąd swoich przetłuszczonych włosów i nieprzyjemny zapach ulutający spod pach, ale nie było czasu się odświerzyć.
Głupi staruch chciał grzybów, a ja muszę mu je dać. Dupek obudzi się pewnie za parę minut i wścieknie się, że śniadanie nie jest gotowe. Ale co mnie to obchodzi. Mam znacznie większe problemy. Znacznie większe.
Kim był Rober Plum? I co robił w weekend w małej zadupiastej leśnej chatce zamiast balować gdzieś na dyskotece?
To dobre pytanie 0 pomyślał - To zajebiście dobte pytanie
Robert był studentem trzeciego roku Uniwersytetu Warszawskiego na wydziale politologii. Dostał się na studia dzienne bez większego problemu, ale też niczym się nie wyróżniał. Jak to mawiał jego profesor "był jeszcze jedną białą owcą w jeszcze jednym owczym stadzie". Gdy nie chodził na wykłady, nie wkuwał, ścislej rzecz ujmując nie robił nic, co wiązałoby się z kierunkiem studiów i uniwersytetem, pisał. I bynajmniej nie były to wypracowania maturalne dla maturzystów ani kolejne odrzucone podania o pracę. Rober pisał opowiadania, nowele, wiersze; z tymi ostatnimi szło mu zdecydowanie najgorzej, więc zwykle lądowały w śmieciach lub pod dużą warstwą tuszu. Pisał dość dobrze i żywił wobec tego jako takie nadzieje na przyszłość, ale nie udało mu się zrobić tego następnego kroku. Każde jego dzieło, które wysłał do mniej lub bardziej poczytnych magazynów literackich, nie zostało opublikowane. Robert nie wiedział dlaczego, sądził, że jego opowiadania są wystarczająco dobre. Jednak w głębi serca cieszył się, że nie poznał powodów swoich porażek. Już widział siebie czytającego maila od redakcji, który brzmiał: "Haha! Brawo, głąbie! Twoje ostatnie dzieło było bomba, cała redakcja lała ze śmiechu!" i PS "Prosimy o więcej!".
Wyobrażał sobie to upokorzenie.
Upokorzenie - pomyślał - To coś, co dobrze znam.
Andżelika. Piękna Andżelika, która go wykorzystała. Wiedziała dokładnie co do niej czuje i nie wahała się tego użyć na swoją korzyść. Spotkał ją w parku, niby przez przypadek, a ona okazała nim swoje zainteresowanie. Przez pewien czas żył jak w bajce. Spotykali się, umówili na randkę. Robert myślał, że wygrał los na loterii. Wszystko trwało kilka dni. Wtedy ona zaczęła zrzucać na niego swoje obowiązki, a on, zwodzony jej wspaniałym uśmiechem i flirtem, godził się na wszystko. Nie znał się na sztuce uwodzenia, ale wiedział, że Andżelika robi to podręcznikowo. Brzmi to wszystko banalnie?
Ale jest, kurwa, prawdziwe - parsknął śmiechem.
Zrozumiał swój błąd dopiero wczoraj, gdy karmił zupą zrzędliwego paralityka, którego Andżelika zwykła nazywać swoim dziadkiem, a który w rzeczywistośći był tylko starcem z opieki społecznej, próbującym przeżyć swoje ostatnie dni w ciszy i spokoju. Andżelika najwyraźniej obiecała się nim zaopiekować, ale lepiej przecież zwalić to na kogoś innego, prawda?
Gdy wyszedł na zewnątrz poczuł na skórze podmuch lekkiego wiatru, który na chwilę ukoił jego nerwy. Okolica była całkiem przyjemna. Chatka może nie grzeszyła gustownością, ale widok wysokich świerków, nad którymi wznosiło się teraz słońce, na prawdę uspokajał i wart był...
... kupę hajsu haju - pomyślał Robert.
Działka kosztująca kupę hajsu hajsu nie była jednak ogrodzona, trawnik przypominał pobojowisko a tam, gdzie kiedyś mógł być ogródek, teraz domonowały gęste krzaki i pokrzywy. Robert pomyślał, że sporoby tu zmienił gdyby tylko teren należał do niego, w końcu staruch nie miał pieniędzy ani zdrowia, tylko czekać aż kopnie w kalendarz. Okrutne? Może. Ale czy on miał pieniądze? Dwudziestojedno letni student, który dorabiał jako kelner w pubie i wysyłał najwyraźniej zbyt kiepskie opowiadania do czasopism, miał na koncie niewiele ponad sto złotych, a biorąc pod uwagę szkody po ostatniej imprezie w jego mieszkaniu, których jeszcze nie pokrył, stan konta będzie pewnie ujemny. Zdrowie zaś psuły mu papierosy, które popalał od czasu liceum.
- A właśnie, przydałoby się zapalić chmurkę - powiedział do siebie i obmacał kieszenie spodni. Z lewej wyciągnął pogniecioną paczkę Malboro, ale nie znalazł żadnego papierosa.
Robert zaklnął.
Nie ma rady, kupię fajki jak tylko wydostanę się z tego zadupia.
W myśl spełnienia tego celu ruszył wydeptaną ścieżką w stronę lasu. Początlowo nie zamierzał odchodzić daleko, w końcu była jesień i grzyby rosły praktycznie wszędzie. Oczarowany jednak czystym powietrzem nadciągającym znad jeziora, postanowił odwlec niechybne spotkanie z jeszcze zaspałym ( więc tym bardziej zirytowanym ) staruchem i wybrał się na plażę oddaloną od chatki niecałe dziesięć minut drogi. Wzdłuż ścieżki rosło wiele podgrzybków i maślaków, ale Robert nie zawracał sobie nimi głowy. Wolał myśleć o swoim kolejnym opowiadaniu, które tym razem musiało odnieść sukces. Nosiło tytuł "Kula ze skrzydłami motyla". Robert znał doskonale swego bohatera, miał przemyślaną fabułę i zakończenie, ale jak na amatora przystało wciąż miał problemy ze szczegółami, przez co prace stanęły na piątym rozdziale.
Jest tak. Młody student poznaje na wykładach dziewczynę i się w niej zakochuje. Wkrótce zamieszkują razem, zaręczają się, są szczęśliwi. Jednak pewnego nieszczęśliwego dnia bohater umiera, lecz jego duch pozostaje z ukochaną.
Nie, zaraz - pomyślał Rober - Jezusie, jakie to głupie i banalne! Jak tylko wrócę do domu spalę to opowiadanie. Zaiste, prawdę mówił ten, który twierdził, że po napisaniu czegoś należy pójść spać i przeczytać swoje dzieło raz jeszcze z samego razna, a nawet poczekać rok. Jak ten koleś nie nazywał?
Nie wiem.
Widzisz, debilu, nawet tego nie wiesz. Za co ty się zabierasz? Ty lepiej zajmij się czymś, gdzie prędzej odniesiesz sukces. Na przykład graj w Totolotka.
Robert pomyślał, że jego wewnętrzny głos ma pewnie rację i że tego dnia z pewnością nie przydarzy się dla niego nic szczęsliwego. Pewnie Merkury zakrył dupą jakąś gwiazdę i nie docierają do ciebie pozytywne fale
Zaśmiał się parodiując kolegę ze studiów zafascynowanym astrologią.
Dzisiaj nie czeka mnie nic pozytywnego.
Mylił się.
Krótkie ale dobitne opowiadanie. Ciekawie wykreowana postać, student politologii powiadasz, toż to przecież yeed'o . Może on tez gdzieś zbiera grzybki
Ale odbiegam od głównego wątku. Literówek nie wytykam, bo wiem, że Word Ci nie podkreśla, kilka powtórzeń, które lekko mnie zatrzymały przy czytaniu.
Trochę życia studenckiego pokazane. I wiesz co? Rzeczywistość opisywana przez Ciebie wydaje mi się taka realna. Jedno z tych opowiadań, w których ma się wrażenie, że opisuje jednego z twoich znajomych.
Rozumiem, że ciągu dalszego nie będzie?
Opowiadanko dobre, ciekawie napisane. Ale jest takie aż bijące szarością, powoduje to większy realizm, to pewne, ale bardziej mi się podobają tajemnicze opowiadania ("Krwawiąc Orchideami").
Jak wspomniał ED świat tu przedstawiony jest boleśnie autentyczny, ja osobiście wolę świat realny, ale zarazem skryty i niepokojący (Tak, tak o orchideach mowa ;]).
CYTAT
Dość fajnie si czytało. Zbuntowany student romantyk...o tym jak mu w życiu nie idzie....xD
Boom...czy to bardzo osobiste ?
Nie no Boomciu respekcik taki i szacun no, joł. Podoba mi się ten nastrój ino coś mnie te literki poprzestawiane wkurzały. Chyba i ja muszę odświeżyć swój talent pisarski i coś skrobnąć..., ale najpierw uporam się z napisaniem wierszy na angielski...
Pozdrawiam