Rzyg kulturalny
Witajcie userzy z forum Gothic Up! Jestem Mace Windu, a to opo było dość mocno cenione na innych forach i stronach i miało wysokie noty. Ale ostrzegam! Długie...
Rozdział I - Vaturas:
Ciemna, chłodna i wietrzna noc. Vaturas poczuł zapach spalenizny. Wokół było pełno kości. "No tak, w nocy to normalne" pomyślał. Miał zaledwie 19 lat a ten parszywiec Quentin znowu mu każe kraść mięso z obozowiska orków. Kumpla Vaturasa znaleźli. Miał pecha... Ale chłopak pomyślał, że to nie jest dobry czas na rozmyślania. Wybiegł z krzaków i podbiegł na skraj urwiska.
- Ej! Oli! Hej! To ja, Vaturas! - krzyknął szybko możliwie jak najciszej w drzewa na dole. Nie miał czasu. Słyszał już krzyki orków..
- Vaturas! Tutaj! Szybko! Rzucaj! - dobiegł nagle bohatera krzyk z dołu. Był to Oli, najlepszy przyjaciel Vaturasa. Lecz nie miał czasu skakać, orkowie był tuż za nim. Rzucając mięso, zginąłby. Więc sam skoczył.
- Vaturas, nie! - krzyczał Oli. Lecz Vaturas już spadł z głuchym łoskotem na ziemię. Elitarny ork na górze pokazał dwójkę przyjaciół grubym paluchem i pobiegł z odziałem z 20 orków-żołnierzy i z 10 orków-łuczników na stromą ścieżkę prowadzącą w las.
- Chodź Oli! Musimy zawiadomić Quentina! Szybko! - powiedział Vaturas i z pomocą Oliego wstał. Przyjaciel przytaknął i pobiegli razem przez las do Piramidalnego Miasteczka, ukrytej wioski ludzi. Zbudowana była wokół dziwnej piramidy. Legendy mówiły, że zanim ludzkość upadła, przez piramidę wiódł portal do raju, jedynej krainy gdzie nie mieszkali i nie władali orkowie. Lecz Vaturas i Oli byli z tego pokolenia ludzi, co nie uczono ich o raju. Przywódcą miasteczka był Quentin, były bandyta. Teraz stary i schorowany. Po długim, wyczerpującym biegu, dwaj chłopcy dobiegli do palisady z drewna. Strażnicy wpuścili ich w wejściu. Właśnie zamykali bramy przed nocą.
- Mieliście szczęście, chłopcy. Mogliśmy was tu zamknąć z orkami. Quentin oczekuje dostaw. - powiedział strażnik przy kołowrocie i uśmiechnął się.
- Dziękujemy - w biegu powiedział Oli. Teraz chłopcy biegli ku piramidzie.
Rozdział II - Łowca Orków:
Dwaj przyjaciele biegli między namiotami i niezdarnie sklejonymi lepiankami. Przed sobą wiedzieli piramidę, za sobą palisadę i las a po bokach namioty. Od kiedy ludzie przegrali wojnę z orkami, poukrywali się w takich właśnie osadach. W Khorinis były trzy, a bynajmniej o trzech wiedział Quentin. Pierwszą było Piramidalne Miasteczko, właśnie to miejsce przez które teraz biegli dwaj przyjaciele. Drugie, większe, to Latarniana Wieś. Leżała nad Orklin, miastem orków, niegdyś nazywanym Khorinis. Było to jedyne miasteczko, które miało sklepy itp. Był to po prostu ośrodek gospodarczy. Ostatnie, największe, to Miasto Dwóch Wież. Obejmowało dwie wieże, kopalnie rudy oraz tereny pobliskie. To tam stacjonował największy garnizon, Łowcy Orków liczący sobie 500 jednostek. Znajdowało się ono w pobliżu Zgliszcz. Zgliszcza to tereny spalone przez orki. Dawno temu leżały tam farmy. Na razie jednak orki nie wykryły tajnych osad.
Vaturas i Oli (tak naprawdę nazywał się Oliweriusz, ale wolał imie Oli) biegli właśnie do Piramidy, siedziby Quentina, przywódcy osady. Vaturas był siostrzeńcem Quentina, od kiedy jego rodzice zginęli w czasie ataku na Khorinis. Lecz nie było czasu na rozpamiętywania, bo chłopcy właśnie wchodzili do Piramidy. W fotelu na krańcu sali siedział Quentin, mężczyzna po 60-siątce i bardzo schorowany. Miał pecha, ponieważ kiedyś zjadł Orkowy Aloes i od tego czasu choruje i prawie nie może funkcjonować.
- Wuju, witaj. - na wstępnie powiedział Vaturas i stanął przed Quentinem - Mam dobre i złe wiadomości. Której wuj chciałby posłuchać pierwszej? - zapytał
- Siadaj, siostrzeńcze, siadaj - słabym głosem rzekł wuj i pokazał dwa krzesła obok. Kiedy tylko chłopcy usiedli powiedział
- Zacznij może najpierw od złej wiadomości. Potem przekaż dobrą. -
- Dobrze wuju. Zła wiadomość to ta, że kiedy uciekałem, zobaczył mnie patrol orków. Uciekłem, lecz boje się, że orki już wiedzą, gdzie mniej więcej mieszkamy. - ze smutkiem skończył Vaturas.
- To źle. Ale nie gniewam się. Palisada prawie skończona, a poza tym nie każdy zdołał uciec przed orkami. A teraz dobra wiadomość.
- Dobra to taka, że zdołałem ukraść dwa udźce dzika i trzy pieczone kretoszczury. Oto one - powiedział chłopak i pokazał łup leżący na ziemi.
- To dobrze. Dawno nie otrzymywaliśmy dostaw z Latarnianej Wsi. Miejmy nadzieję, że nic im się nie stało. Teraz wracajcie do domów. - powiedział Quentin i machnął ręką. Była to wyraźna odprawa.
Chłopcy wstali, skłonili się i odeszli. Oli porzegnał się z Vaturasem przed namiotem, a Vaturas poszedł do lepianki przy palisadzie. Mieszkał tam, od kiedy skończył 16 lat. Wszedł do lepianki i zasnął. Śnił mu się raj, kaniony, doliny i ruiny. Śnili mu się ludzie ze zbrojami w kształcie głów, cieniostworów i magowie w niebieskich szatach. Próbował podbiec do mężczyzny w szacie, lecz nie mógł. Nagle odezwał się przeraźliwy ryk. Vaturas zerwał się z koi. Znał ten odgłos. Atakują osadę. Chłopak podbiegł do ściany, wziął maczetę, łuk i strzały i wybiegł na ulicę. Mężczyźni krzątali się przy broni a chłopcy nosili pancerze. Wiele kobiet i starszych ludzi dokańczało palisadę. Vaturas pobiegł między tym zgiełkiem do Piramidy. Na szczycie płonęły stosy sygnałowe. Miasteczko wzywało pomocy. Szybko wbiegł po schodach i stanął w sali na fotelu siedział Quentin, w pełnej zbroi. Obok niego stał postawnie zbudowany mężczyzna, z dwuręcznym mieczem w dłoni. Czerwony pancerz i hełm zdradzały przynależność do Łowców Orków. Rozmawiał z Quentinem. Obok stał Oli.
- Hej, Vaturas! Tutaj jestem podejdź. - powiedział spod ściany Oli. Vaturas natychmiast się zjawił.
- Co się dzieje? Bandyci czy... orkowie? - z lękiem spytał chłopak.
- Orkowie - westchnął Oli - Ten mężczyzna nazywa się Morgahard i przybywa z Miasta Dwóch Wież. Niedawno zwiad Łowców widział, jak co najmniej setka orków maszerowała przez puszcze w naszym kierunku. Będą tu niedługo.
- Och! - westchnął Vaturas. To była przecież jego wina.
- Ale co... - nie dokończył Oli gdy nagle... ŁÓP!!
Chłopcy i przebywający w Piramidzie wybiegli na zewnątrz i zobaczyli coś, czego na pewno nie chcieli oglądać. Orkowie, chyba setka, waliła taranem w palisadę. Lecz zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić, brama wyleciała w powietrze. Orkowie atakowali Piramidalne Miasteczko.
Rozdział III - Bitwa o Piramidę:
- O Innosie... - powiedział Oli. Rzeczywiście, miał ku temu powody. Orków była, co najmniej setka, połowa to łucznicy, z pięciu szamanów.
- Tak, teraz przydałby się Innos. Ale go nie ma, więc my sami sobie poradzimy! - krzyknął Morgahard i wyciągnął piękny dwuręczny miecz Łowcy Orków. Mienił się w słońcu niczym kryształ. Nagle po schodach wbiegł strażnik bramy.
- Quentinie! Nie zdołamy utrzymać ich przy zgliszczach bramy! - powiedział
- Źle Rotherania, bardzo źle. Ilu żołnierzy i ogółem, ilu zdolnych do walki? - zapytał zdenerwowany Quentin.
- Ich jest około setka, może więcej. Nas jakaś pięćdziesiątka. Z tego dziesięciu to łucznicy. Ale jesteśmy dobrze wyszkoleni. - poza tym nie brałem pod uwagę tego Łowcy Orków co ich rozgramia dziesiątkami i ciebie Quentinie. No i ci dwaj tutaj. - tutaj skłonił się przed chłopcami.
- Dobrze! Więc do bitwy! Do bitwy, walczmy za Innosa! - krzyknął Oli, zeskoczył ze schodów i wyciągnął łuk. Naciągnął strzałę i puścił. Najbliższy ork padł. Za jego przykładem poszli Vaturas, Rotheran i Quentin. Potem opowiadano o Quentinie Dwa Razy Młodym, ponieważ w czasie tej bitwy stał się tak groźny dla wroga, że wyglądał jakby zaledwie 20-dziestkę skończył. Za to Vaturas toczył w lepiance pojedynek z orkiem-elitą. "Pamiętaj synu, kiedy cię atakuje ork, staraj, się go zmęczyć. Wtedy wygrasz" przypomniał sobie radę ojca Vaturas. Wymijał cisy, samemu ich nie zadając. Z daleka wyglądało to jakby taniec. Nogi Vaturasa pracowały, a ork zaczynał się męczyć. Ruchy stawały się coraz wolniejsze... W końcu weszli na dach lepianki. Ork-elita już prawie dogorywał, gdy...
- Aaaa! - krzyknął Vaturas i zobaczył strzałę orka w swoim lewym ramieniu. Upadł na kolana. Ork szykował się do ostatecznego ciosu, gdy... Vaturas resztką sił wbił maczetę w brzuch potwora. Ork spadł z dachu powalając łucznika-orka. Sam bohater też osunął się na plecy. Kątem oka dostrzegał Morgaharda, rąbiącego orki jakby były zbożem na polu. Trochę dalej ujrzał na dachu lepianki Oliego z pięcioma łucznikami. Wymieniali ogień z orkami-łucznikami. Przy bramie stał Quentin, siekąc swoim mieczem na dwie strony. Lecz nawet mimo Łowcy Morgaharda czy Quentina, nie mogli wygrać. Było orków za dużo. Nagle...
- Za Innosa, Łowcy Spod Wież! Do bitwy, na zatracenie! - usłyszał Vaturas podniecony głos a potem tętent kopyt. To byli Łowcy Orków. Byli uratowani. Vaturas nie zdążył jednak usłyszeć wiwatów ludzi, ani jęków orków. Zemdlał.
Rozdział IV - Tajemniczy Saturas:
Vaturas powoli otworzył oczy. Bardzo powoli, gdyż piekły go powieki. Ledwo, co otworzył oczy, zobaczył nad sobą niskie sklepienie i ozdobione ściany. Był pokój Quentia. O ściany opierały się czarne zbroje, na stole piętrzył się stos papierów. Łóżko było nakryte jedwabną pościelą. Bohater zauważył też w biurku zgarbioną postać wuja. Jego zatroskana mina świadczyła o zmartwieniu. Vaturas powoli się podniósł. Plecy bolały go jak nigdy, głównie w miejscu, gdzie utkwiła strzała orka.
- Dzień dobry, wuju.
- Witaj siostrzeńcze! - zakrzyknął Quentin widząc Vaturasa siedzącego na łóżku - Jak się spało?
- Dobrze. Dawno nie byłem w tej komnacie. Ale teraz chciałbym się dowiedzieć, co się stało. - z zapałem zapytał chłopak. Twarz Quentina opuścił uśmiech.
- Wygraliśmy bitwę. - jakby do siebie powiedział przywódca wioski.
- Więc czym się troskasz? - zapytał zdziwiony bohater
- Chodzi o to, że... a właściwie. Opowiem od początku. - powiedział Quentin i usiadł na łóżku - Więc tak. W środku bitwy myśleliśmy, że wszystko stracone. Rotheran zginął u mego boku, Oli był ciężko ranny. Wtem właśnie Oli zobaczył ciebie ze strzałą orka w plecach. Krzyknął "NIEEEE!!!" i przeskoczył do twojej chatki. Zaledwie znalazł się przy tobie, usłyszeliśmy róg i wołanie. Był to Róg Łowców Orków. była ich chyba dwusetka. A wszyscy na rudych koniach zakutych w lagry (lagra to pancerz dla konia). Po chwili przyglądania się, ruszyli galopem na orki. A cóż wtedy potwory zrobiły? Coś bardzo głupiego - same wbiegły pod kopyta koni Łowców. Tak był mniej więcej koniec bitwy.
- Więc czym się martwisz? Przecież wygraliśmy - zapytał znowu Vaturas
- Martwię się tym, że jeden elitarny ork uciekł. Oni są wytrzymali. Pewnie dotrze do Orklinu i sprowadzi posiłki. A tych posiłków według mnie nie będzie mniej niż tysiąc. - potępiająco rzekł Quentin.
Bohater milczał. Jeżeli na Piramidalną Wioskę wmaszeruje, tysiącjednostykowa armia, nawet trzystu pozostałych Łowców nie pomoże. Zatem co zrobi Quentin? Po chwili Vaturas uznał, że trzeba wyjść na zewnątrz. Quentin zdążył wyjść.
Vaturas właśnie zmierzał w zbroi do wyjścia, kiedy zatrzymał go Oli.
- Nie pali się! Zaczekaj! - powiedział
- Wiem, wiem. Co się właściwie stało? Aha, i dzięki za ratunek.
- Nie ma sprawy. Poza tym Morgahard oczekuje ciebie i mnie w górnej komnacie.
- No to chodźmy.
Po chwili wspinania się doszli do komnaty górnej. Na fotelu siedział jak zwykle Quentin a obok stał Morgahard. Rozmawiali. Chłopcy podeszli do nich.
- No no. Oto nasi mali bohaterowie. - szorstkim głosem rzekł Morgahard - Jako, że polecił mi was Quentin, wybieram was do specjalnego zadania. Wyruszycie na czele Armii Piramidy, u boku mojego i Quentina. Będziemy maszerować na obóz orków, rozbity w pobliżu. Na razie stacjonuje tak tylko pięćset orków, więc mamy szanse, bo nas jest trzysta pięćdziesiąt, dzięki posiłkom z Latarnianej Wsi. To jak?
- Ja się zgadzam - powiedzieli jednocześnie.
- Świetnie. Wyruszamy za godzinę. Właśnie przyjechała karawana handlarzy z Latarnianej Wsi. Odwiedźcie ich. Mają ciekawe zbroje i broń. Dają towar za o połowę niższą cenę. - z niesmakiem powiedział Quentin.
Chłopcy tylko skinęli głowami i wybiegli na ulicę. Widok trochę ich przestraszył. Wiele namiotów było spalonych a lepianek zniszczonych. Za to przy palisadzie stały dwie przyczepy. Przy nich kłębili się mężczyźni. Bohaterowie natychmiast do nich podbiegli. Zatrzymali się przy straganie na uboczu, prawie nieuczęszczanym. Stał przy nim wysoki, łysy człowiek. Miał na sobie niebieską szatę i głęboką opaleniznę. Podeszli do niego.
- Witajcie dzieci. Nazywam się Saturas i jestem starym alchemikiem. Sprzedaje egzotyczne, lecz niestety drogie towary. - ze smutkiem zakończył. Miał głęboki, przenikliwy głos. Oliego i Vaturasa aż dreszcz przeszedł.
- Witaj, alchemiku. - zaczał Vaturas - Nazywam się Vaturas a to mój przyjaciel, Oli.
- Vaturas... To imię przypomina mi starego przyjaciela. Ale nieważne. Czego potrzebujecie? - zapytał dziwnym głosem Saturas.
- Więc tak... kilka strzał i łuk, jakiś dobry proszę. Następnie... skórzana zbroja i zbroja na wojownika, najlepiej wytrzymała. No i broń białą. Też dobrą. Dysponuje 120 sztukami złota. - powiedział wyliczając na palcach Oli.
- Łuk... mam coś specjalnego. - powiedział tajemniczy handlarz i wyjął spod blatu czerwony łuk, jakby płonący.
- Uau... - powiedział Oli przewieszając go sobie przez ramie. Otrzymał też kołczan pełen strzał.
- Dalej zbroje. Też mam coś na składzie. Chociaż nie... nie mogę. Chociaż. - namyślał się Saturas i po chwili machnął ręką i dał Oliemu piękną zbroję z płytek pancerza pełzacza. Była to zwykła zbroja, lecz emanowała czymś niezwykłym. Dalej znowu zaczął się namyślać i po chwili nachylił się nad Vaturasem.
- Mam na składzie coś NAPRAWDĘ specjalnego. Chcesz to dostać? - tajemniczo rzekł alchemik. Chłopak jedynie pokiwał głową. Wtem Saturas schylił się nad skrzynią i wyjął z niej zbroję i oręż. Zbroja była znajoma. Oręż zaś był identyczny jak ten, który nosił Morgahard, tyle, że lżejszy. A zbroja...
- Ona jest z mojego snu! - szepnął do siebie Vaturas. Była to, bowiem zbroja z głową cieniostwora. Saturas najwidoczniej niczego nie usłyszał i po prostu dał ją Vaturasowi. Ten ją przymierzył.
- Piękna - zdołał jedynie wykrztusić Oli.
- Ile, więc to będzie kosztować? - Vaturas obrócił się do stoiska, lecz Saturasa już nie było. "Ciekawe gdzie zniknął?" pomyślał Vaturas. Lecz nie miał zbyt na to wiele czasu, bo usłyszał róg. Szybko pobiegł przed bramę. Stała tam kolumna ludzi. Morgahrd kazał im ustawić się obok siebie i powiedział.
- Na wojnę! W imię Innosa! - krzyknął i kolumna ruszyła. Zapadała noc.
Rozdział V - Ostatni Marsz Quentina:
Kolumna Armii Piramidy maszerowała przez puszczę kierując się do obozu orków, który miał się znajdować w pobliżu rzeki Lurany.
- Morgahard, czy jeszcze daleko? - znudzony spytał Oli i ziewnął.
- Nie bądź taki szybki młodzieńcze. Gdybyś codziennie walczył z orkami, to by ci się odechciało.
- Dobra dobra, tylko mnie świerzbi ręka do tego nowego łuku. – powiedział Oli i pogładził łuk.
- Jak cię będzie za bardz... - nie skończył Łowca gdy nagle żołnierz obok padł ze strzałą w brzuchu.
- Co do cho... - zaskoczony powiedział Quentin kiedy na Armię Piramidy sypnął się grad strzał. Nagle z pomiędzy drzew wyskoczyli zielonoskórzy. To była wyraźna zasadzka. Armia była otoczona.
- Do ataku! - krzyknął Vaturas i uciął łeb najbliższemu orkowi. Reszta armii poszła za jego przykładem. Morgahard razem z Łowcami pokazał, co potrafi. Zwartą gromadą przebijali się klinem wciąż na przód prosto przez nieprzyjacielskie wojska. Quentin, mimo sędziwego wieku ciął przeciwników jak wiatrak mieczy. Z boku Oli szył strzałami w elitę orków. Co jakiś czas któryś się zapalał. Za to Vatutas stał przy drzewie oparty o nie placami. O dziwo, miecz ciął nawet pancerze i broń elitarnych orków, a pancerz odbijał każdą strzałę. "Alchemik. Jasne. Ten Saturas to na sto procent był mag" pomyślał. Ale Vaturas znowu zaczął odczuwać wrażenie, że nie wygrają. Z lasu ciągle wylewali się orkowie. Z drzew sypał grad strzał. Nagle... U boku Vaturasa padł szaman orków. W ręku trzymał dziwny kamień z wygrawerowaną kulą. Vaturas podniósł ją i nagle obudziła się w nim przemożna chęć krzyknięcia czegoś. Próbował to zatrzymać, ale nie mógł. Oczy zaszły mu mgłą. Nagle wbrew swej woli wrzasnął
- DIESPAEL!!!! - wrzasnął i z kamienia wystrzeliła kula ognia trafiając korony drzew. Podpaliła wszystko. Przerażeni łucznicy orków zaczęli zeskakiwać z drzew i biegać w tą i z powrotem. Reszta wojsk nieprzyjacielskich zaczęła odsuwać się od lasu prosto w miecze Armii Piramidy. Chłopaka dobiegł głos Morgaharta
- Wycofują się! Zabić ich, w imię Innosa! - wrzasnął i cała Armia Piramidy ruszyła na orki. Gdyby ktoś widział to z góry lub z urwiska, zaparłoby mu to dech w piersiach. Po prawej ludzie w czerwonych zbrojach i z połyskującymi mieczami. Z lewej masa orków, w skórach i z toporami. A wszystko to oświetlał blask ognia. Lecz wróćmy do właściwej bitwy. Zielonoskórzy, oszołomieni i palący się, nie mogli dotrzymać pola do perfekcji wyszkolonym Łowcom Orków. Było wiadomo, że orki ulegną. Kiedy już Morgahard i Łowcy wbili się klinem w nieprzyjaciół, ci zaczęli uciekać. Wszyscy wrzeszczeli i podskakiwali z radości. Nawet Morgahard puścił wodzę radości i wrzeszczał najgłośniej. Po wrzawie Armia Piramidy postanowiła rozbić obóz na ścieżce. Szybko zakończono rozkładanie obozu i wszyscy poszli spać.
Rano Oli obudził się wesoły. Nie zastał jednak w namiocie Vaturasa. Szybko się ubrał i wyjrzał na ścieżkę.
- Hej Vaturas! - krzyknął chłopak i zobaczył bohatera klęczącego na ścieżce trochę dalej.
- Hej, Vaturas! co się stał...
Oli zamilkł bo zobaczył milczącego Vaturasa nad ciałem wojownika. Nad ciałem Quentina.
- On zginął. - powiedział bohater i uronił jedną łzę nad ciałem Quentina.
Rozdział VI - Wyprawa i Zemsta:
Ranek w obozie na ścieżce. Vaturas ciągle klęczy przy martwym ciele swego wuja. Oli stoi obok niego. Po chwili cała Armia Piramidy budzi się. Morgahard podszedł do chłopców. Kilka razy otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale za każdym razem się powstrzymywał. W końcu zdołał wyksztusić jedynie
- Wracamy do miasteczka.
Wtedy dopiero Vaturas wstał. Milczący poszedł z Olim do namiotu. Kiedy tylko się w nim znaleźli Oli zapytał
- Co się stało?
- Kiedy wyszedłem rano na zwiad żeby sprawdzić, czy nie przeżył żaden ork ujrzałem z daleka zbroję wuja. Podszedłem i zobaczyłem.... jego... - nie dokończył Vaturas i zakrztusił się.
- Przykro mi. - zdołał jedynie powiedzieć Oli.
Lecz Vaturas nie słuchał go. Był zajęty inną myślą. Myślą o zemście. Chwilę później wstał i wyszedł w zbroi i uzbrojony z namiotu. Widać było Łowców Orków niosących Quentina na noszach. Cały okryty był płaszczem a zbroja była starannie wypolerowana. Dwaj przyjaciele podeszli do Morgaharta
- Co teraz? - zapytał Vaturas
- Wracamy do Piramidalnego Miasteczka. Potem ja i moja ekipa wracamy do Miasta Dwóch Wież. Wieść o tym, co się stało musi dotrzeć do Wielkiego Łowcy Gorna. - zakończył Łowca szorstkim głosem.
- Czy mogę się zabrać z tobą? - zupełnie nieoczekiwanie powiedział Vaturas. Chciał zobaczył Wielkiego Łowcę, który podobno był najlepszym wojownikiem na wyspie. Ale głównie wyruszał, aby dokonać zemsty. Zemsty na orkach...
Morgahard przyjrzał się uważnie bohaterowi. Oli jedynie mrugnął oczami i rozdziawił usta ze zdziwienia.
- Jesteś w dobrym wieku na Łowcę Orków. Jednak musisz sobie zdać sprawę, że trening jest ciężki i bardzo brutalny. Jednak Łowcy zajmują wysoką pozycję wśród ludzi na wyspie. Wielu z nas wypłynęło na kontynent, by nigdy nie powrócić. Jedynym, który powrócił, jest Wielki Łowca Gorn. Na pewno tego chcesz?
- Tak. - stanowczo rzekł Vaturas
- A ja idę z nim. - oświadczył Oli
- Oczywiście, że idziesz z nim, panie Oliweriuszu. Was nie da się rozdzielić. - zaśmiał się Morgahard. Lecz po chwili umilkł, bo usłyszał róg. Vaturas poznał ten róg. Orki...
- Naprzód, do walki ludzie! - krzyknął jeden z Łowców ale Morgahard go zatrzymał
- Nie Tuor! Nie pokonamy ich! Jest nas za mało, a ich pewnie więcej niż wczoraj w nocy. Za mną, niech wasze nogi natchnie Innos! - powiedział Morgahard i zaczął biec. Reszta poszła za jego przykładem. Zacząć się szaleńczy wyścig. Orkowie byli niestety szybsi. Po jakimś czasie Armia Piramidy wybiegła na pole przed miasteczkiem. Szaleńczy wyścig już się kończył. Nagle z dwóch stron wypadli z lasu orkowie. Biegli jak głodne wilki. Z lasu zaczęły się wyłaniać niezliczone wojska. Lecz palisada był otwarta. Ta umocniona wytrzymałaby atak. Lecz Armia Piramidy nie zdąży. Nagle...
- AAAAA!!!!! ZA INNOSA!!!! - ktoś krzyknął obok Vaturasa. Był to Tuor. Razem z pięćdziesiątką Łowców zaatakował orki. Teraz wszystkie oddziały skupiły się na nich.
- Teraz szybko!! - krzyknął Morgahard do Łowców Orków i chłopców. Odłączyli się od reszty i wbiegli w las. Reszta Armii Piramidy wbiegła do Miasteczka i ledwie zdążyła zamknąć bramy. Vaturas spojrzał po raz ostatni na Piramidalne Miasteczko. Zaczynała się jego wyprawa. Wyprawa ku Zemście...
Rozdział VII – Ruiny Klasztoru Innosa:
- Dalej ludzie! Dalej! Orkowie nas doganiają! – wrzeszczał Morgahard. Widać, ze był długo szkolony, po wielu godzinach biegu, nie męczył się. Lecz co do jednego miał rację – orkowie byli coraz bliżej. A Vaturas i Oli byli bardzo zmęczeni.
- Hej! Morgahard! Zwolnij trochę! – krzyknął z rozpaczą Oli. Lecz Morgahard tylko przyspieszył. Nie miał zamiaru zostać przystawką w zupie orków. Po jakimś czasie Vaturas usłyszał coś, czego się spodziewał najbardziej: róg orków. Po krótkim czasie, Łowcy skręcili w kierunku rzeki Lurany, płynącej do Jeziora Innosa. Kilka lat temu stał tam klasztor Innosa, teraz były to tylko smętne ruiny. „Najwidoczniej Morgahard kieruje się do ruin” zdał sobie sprawę Vaturas. Lecz nie mogli zdążyć. Orki były o zaledwie krok. Lecz Vaturas już widział srebrne koryto Lurany...
- Do rzeki! JUŻ!!!! – ryknął w niebogłosy Morgahard i wskoczył do rzeki. Za jego przykładem poszli Łowcy Orków. Jedynie dwaj chłopcy stali na brzegu.
- DO WODY!!! JEŚLI WAM ŻYCIE MILE!!! – wrzeszczał Morgahard. Wtem Oli powiedział
- My nie umiemy pływać...
Morgahard jedynie popatrzał zdziwiony na chłopców i odpłynął z prądem. Reszta Łowców też.
- Ej!!! A MY!!! – krzyknął Vaturas. Ale nie otrzymał odpowiedzi. Przez chwilę bohaterowie stali na brzegu rzeki i patrzyli w dal. Lecz po chwili...
- AAAAAAA!!!! – dał się słyszeć odgłos z lasu. Vaturas i Oli popatrzyli po sobie. Znowu te potwory… Nagle cała masa zielonoskórych wypadła z między drzew. „Jak umierać, to umierać z honorem” pomyślał Vaturas i wyciągnął miecz. Oli napiął cięciwę i nałożył strzałę. Nie mieli zamiaru się poddać. Nagle...
- Ach! – Krzyknął znowu, bo odczuł palącą potrzebę sięgnięcia do plecaka. Chciał się powstrzymać, ale nie mógł. Ból się nasilał. W końcu Vaturas wyjął z plecaka dziwny kamień znaleziony przy orkowym szamanie. I znowu ból się nasilił. Zrób to... Mówił głos w jego głowie. Lecz Vaturas się opierał. ZRÓB TO!! Głos krzyknął i Vaturas musiał ulec. Podniósł kamień w górę i ryknął
- DIASPAEL!!! – Ryknął i jak dzień temu z kamienia wyleciała kula ognia, trafiając w pierwszy szereg orków. Ci padli jak rażeni gromem, a drugi szereg się zapalił. Oli napiął cięciwę i puścił. Ork padł. Lecz orków i tak było więcej. Oli stracił nadzieję. Znowu napiął cięciwę i puścił. Padł kolejny ork. Nagle przed bohaterami pojawiły się z nikąd dwie postacie w czerwonych szatach
- Krematoria! – Spokojnymi głosami powiedziały postacie. W dłoniach również trzymali dziwne, czarne kamienie. Kiedy tylko słowa zostały wypowiedziane, nad orkami pojawiła się czerwona chmura. Przez chwilę orki stały pod chmurą i śmiały się. Ale niedługo potem z chmury zaczął padać... ogień. Mężczyźni w szatach podbiegli do bohaterów, sterczących z otwartymi ustami i chwycili ich za dłonie. Bliższy, o ciemnej skórze powiedział
- Trzymajcie się. – Miał głęboki, przenikliwy głos, podobny do głosu Saturasa.
- Co się dzi… - Chciał zapytać Vaturas ale nie zdążył, bo człowiek obok wyjął inny kamień i podniósł go w górę. Błysnęło niebieskim światłem i w jednej chwili, bohaterowie znaleźli się w podziemiach.
Po chwili mężczyźni zdjęli kaptury. Jeden miał na sobie czerwono-beżową szatę i na plecach miał kostur. Drugi miał na sobie czerwono-czarną szatę, a przez plecy miał przewieszony długi kij.
- Co wy sobie myślicie! – Krzyknął mężczyzna w czerwono-czarnej szacie. – Mogliście zginąć! Skąd wam przyszło do głowy, żeby wałęsać się po nocy z łukiem i mieczykiem?!
- Opolosie! – podniósł głos mężczyzna obok, otrzepując się z kurzu. – Opolosie! Co ci mówiłem o krzykach w Świątyni? – zapytał spokojnym, niskim tonem głosu. Miał przystrzyżone, ciemnosiwe włosy. Oczy były przenikliwe i sprawiały wrażenie rentgena.
- Mówiłeś, Mistrzu Miltenie, że krzyki w Świątyni burzą równowagę między Beliarem a Innosem. Przepraszam, za moje zachowanie, Mistrzu Miltenie. – Zakończył z ukłonem.
- Dobrze więc. W ramach pokuty przejdź się po ruinach i sprawdź, czy nie ma tam orków. Niech Innos będzie z Tobą. – powiedział Milten i skłonił głowę.
- I z tobą, Mistrzu Miltenie. – odpowiedział Opolos, również skłonił głową, nałożył kaptur i wyszedł. Chwilę Mistrz Milten patrzał się w schody. W końcu Vaturas powiedział
- Eee…Dziękujemy za ratunek.
Milten odwrócił się do chłopców i powiedział czułym głosem
- Może przejdziemy do jadalni?
Bohaterowie przytaknęli jedynie głowami i poszli za Miltenem. Prowadził ich długimi korytarzami, aż w końcu doszli do wielkich, dębowych drzwi. Mistrz Milten pchnął drzwi i wprowadził ich do długiej, zastawionej ogromnym stołem sali. Przy każdym miejscu stało krzesło z posiłkiem.
- Proszę, siadajcie. – Powiedział Mistrz Milten i wskazał dwa miejsca przy końcu stołu. Vaturas i Oli od razu siedli i złapali za jedzenie. Po co najmniej jednym dniu byli wściekle głodni. Za to Milten usiadł przy nich i wcale nie zaczął jeść. Patrzył się dziwnym wzrokiem na plecak Vaturasa.
Kiedy bohaterowie napełnili brzuch, Oli powiedział
- Dziękujemy za pyszny posiłek. A tak właściwie, to gdzie jesteśmy i kim jesteście wym, którzy nas uratowaliście?
Milten westchnął i zaczął
- Jesteśmy w Świątyni Innosa, leżącej pod dawnym Klasztorem Innosa. Dwa lata temu orki najechały klasztor i zburzyły jego konstrukcje. Zginęli prawie wszyscy Magowie Ognia, oprócz mnie i Opolosa. Od tego czasu żyjemy tutaj, w podziemiach.
- A czemu nie wyruszyliście do Miasta Dwóch Wież czy do Latarnianej Wsi? – zapytał Vaturas.
- Nie zrobiliśmy tego, ponieważ mieszka tam Hrabia Arto. – z niesmakiem zakończył Milten.
- A kim jest... – nie skończył Vaturas, bo mag rzekł.
- Jutro będzie czas na rozmyślania. Teraz kładźmy się spać. – szybko powiedział mag i wskazał drzwi w rogu – Tam będzie wasza sypialnia.
Wstał i zaprowadził Oliego i Vaturasa do pokoju. Kiedy tylko weszli do pokoju i rzucili się na łóżka, natychmiast zasnęli.
Rozdział VIII - Gedwey Insangia:
Vaturas stał u progu ogromnej świątyni. Wokół przechadzali się magowie w błękitnych szatach i wojownicy odziani w zbroję podobne do głów cieniostworów. W oddali na wodzie majaczyły majestatyczne statki. Vaturas wyszedł ze świątyni i przeszedł się ulicami miasta. Z okien wyglądały kwiaty, na podwórkach bawiły się dzieci. W oddali, na horyzoncie majaczyła druga świątynia, wysoka, o kształcie wielkiego kryształu. Wznosiła się ponad miastem niczym strażnik, chroniący od zła. Nagle, niespodziewanie, wszystko zaczęło wirować. Ludzie w coraz szybciej zaczęli się poruszać, słońce zachodziło i wschodziło, co sekundę. Ludzie poruszali się coraz szybciej... Nagle Vaturas odwrócił się za siebie, w tym szalonym tańcu dnia i nocy. Ze świątyni zaczęli się wysypywać z niewiarygodną szybkością orki. Zalewały miasto. Szalony taniec słońca i księżyca trwał nadal. Przy Vaturasie uformował się bardzo szybko szereg rycerzy. Na przedzie stał wysoki, brązowoskóry mężczyzna o czarnych włosach. Mówił bardzo szybko, usta jakby poruszały się z prędkością światła, Vaturas zamknął oczy... Nagle taniec dnia i nocy ustał. Księżyc zatrzymał się. Bohater powoli otworzył oczy. Stał w ruinach miasta. Za sobą miał ruiny świątyni. Wokół biegały orki zatykając głowy ludzkie na palach. Jedna z głów była głowa Saturasa, inna Morgaharda...
- AAAAA!!! - krzyknął Vaturas i usiadł na cały zlany potem. Siedział wciąż na łóżku w Świątyni Innosa. Pokręcił głową i wytarł twarz. W kominku palił się ogień. Fotel był odwrócony do ognia. W końcu Vaturas powiedział do samego siebie
- To był sen. To był tylko jeden z szalonych snów. - westchnął uspokojony.
- Nie, młody Vaturasie. To nie był sen, tylko wizja. - chłopiec podskoczył, bo usłyszał z fotelu głos. Fotel powoli odwrócił się powoli i Vaturas w blasku ognia trzaskającego wesoło w kominku zobaczył Mistrza Miltena. W blasku swego żywiołu wyglądał o wiele poważniej, bardziej szlachecko. Lecz jego nastrój wyrażał zmęczony wyraz twarzy.
- Jjjaaakkaa... wiiizjaaa?? - zająkał się chłopak. Szczerze mówiąc, zająkał się, dlatego, że zobaczył maga w świetle ognia.
- Wizja tego, co się stanie, jeżeli nie wyruszysz do Miasta Dwóch Wież. Wizja tego, co się stanie... z Jarkendarem. - szybko dokończył mag. Vaturas nie rozumiał nic.
- Co to jest Jarkendar? - zapytał
- Jarkendar to miejsce, skąd pochodzisz. Widzisz, ty nie należysz do tego świata, do Khorinis. To należysz do TAMTEGO świata, do Jarkendaru. - westchnął Milten i ukrył twarz w dłoniach. Vaturasem ta wiadomość wstrząsnęła.
- Więc kim był Quentin? - zapytał bohater i łza zakręciła mu się w oku, gdy usłyszał, że Quentin może nie być jego wujem.
- Quentin był twoim wujem. Był nim, chociaż odrzucił Jarkendar, nie chciałbyś miał życie lepsze niż to, które on miał. - powiedział mag spomiędzy dłoni. Po chwili odkrył twarz i rzekł
- Dosyć na dzisiaj. Opolos wezwał mnie do ruin klasztoru, pewnie coś znalazł.
Dla Vaturasa było to ucięcie rozmowy. Milten wyszedł a Vaturas obudził Oliego.
- Co? - zapytał, kiedy się wreszcie obudził
- Mistrz Milten kazał cię obudzić. Ale posłuchaj, mam ci coś ważnego do powiedzenia... -
Vaturas powoli opowiedział Oliemu swój sen i powtórzył słowa Mistrza Miltena. Po opowieści, Oli był już ubrany i rozdziawione usta najlepiej świadczyły o zdziwieniu.
- Nic nie mówisz? - zapytał podniecony Vaturas - Żadnych pytań?
- Nie. - uciął Oli - Jak mag mówi, żeby o czymś nie gadać, to lepiej tego nie robić.
Vaturas po namyśle uznał, że jego przyjaciel ma racje. Po chwili obaj szli już głównymi schodami. Kiedy tylko weszli na górę, zobaczyli coś strasznego. Roztaczały się przed nimi ruiny otoczone, co dziwne, nietkniętym murem. W murze był tylko jeden otwór. Drzwi.
- Witajcie w Klasztorze Innosa. - powiedział z ironią Opolos, stojąc za nimi - Mistrz Milten was oczekuje. Ja tym czasem przygotuje posiłek. - powiedział Opolos i zszedł wolno po schodach. Mag stał przy ruinie dużej budowli przy krańcu klasztoru. Pochylał się nad czymś. Bohaterowie podeszli do niego.
- Co znalazłeś Mistrzu Miltenie? - zapytał Vaturas
- Amulet... - wykrztusił Milten i podniósł w górę dziwny amulet, z czerwonych kryształem. Potem schował do kieszeni.
- Co to było? - zapytał Oli
- To był... - nie skończył Milten, bo nagle coś wyłamało drzwi. Opolos wyleciał z budynku.
- Usłyszałem grzmot i myślałem, że... O Innosie! - krzyknął Opolos bo zobaczył to, co wcześniej Milten i chłopcy. Przez drzwi w zrujnowanym murze wlewali się orkowie. Oli kucnął na jedno kolano, nałożył strzałę na cięciwę, napiął i puścił. Jeden z szarżujących orków padł ze strzałą w gardle. Vaturas wyjął miecz i stanął gotów do walki. Z tyłu Opolos i Milten wyjali czarne kamienie i powiedzieli jednocześnie
- Krematoria!
Nad orkami znów zawisł czerwony obłok. I znowu orki zaczeły się śmiać pokazują sobie czerwoną chmurę palcami. A z chmury zaczął padać ogień. W sekune orki były martwe. Lecz drzwi i mur poważnie uszkodzone. Po chwili Oli schował łuk, Vaturas miecz a magowie kamienie. Lecz to nie był koniec. Po chwili Milten rzekł
- Innosie, miej nas w swojej opiece... - wykrztusił bo przez drzwi weszła zamaskowana postać. Miała na sobie czarną szatę i kaptur. Spod maski wydobywał się cień. Oli próbował trafić w zamaskowaną postać, ale chybił. Za to postać podniosła rękę i machnęła. Oli wyleciał w powietrze i trzasnął w mur.
- NIIEEE!!! - krzyknął Vaturas i podbiegł do Oliego. Ten najwidoczniej zemdlał.
- Mistrzu... Poszukiwacz. - wykrztusił Opolos, ale Milten tylko pokiwał głową. Opolos głośno przełknął ślinę i podbiegł do bohaterów. Chwycił obu za ręce i błysnęło niebieskie światło. Znaleźli się za mostem. Z ruin dobiegł jeszcze głos Miltena
- Posmakuj Światła Innosa, pomiocie z piekieł. Jam jest strażnik Świątyni! GEDWEY INSANGIA!!! - dobiegł Opolosa i Vaturasa dźwięk. Nagle z ruin roztoczył się nieziemski grzmot, nad klasztorem otworzyła się dziura w niebie i wysłała tam błękitny płomień. Po chwili z ruin wydobyła się fala uderzeniowa zmiatając wszystkie drzewa na odległość kilometra.
- MISTRZU!! - ryknął Opolos. Ale Vaturas wiedział, że nie ma nadziei. Tego wybuch nikt nie mógł przeżyć. Ani Poszukiwacza ani Arcymag.
Rozdział IX - Przez Zgliszcza:
Opolos i Vaturas ciągle patrzyli zdziwieni i zasmuceni na ruiny klasztoru, które teraz zdawały się dziwnie dymić. Opolos wciąż nie mógł uwierzyć, że jego Mistrz odszedł. Na zawsze... Za to Vaturas ciągle klęczał przy Olim. On również nie mógł uwierzyć, ze człowiek, którego zaczął już uważać za przyjaciela, poświęcił się aby go uratować. Ba! Również Opolosa i Oliego.
- Mistrzu Opolosie - zaczął Vaturas i spojrzał się w surowa niegdyś twarz maga. Teraz tą twarz przepełniał smutek. - Kim był mag, który zaatakował klasztor?
- Młody Vaturasie - zaczął Opolos i odwrócił się do bohatera - Ten MAG który nas zaatakował, to najbardziej straszliwy ze sług Mistrza Ciemności, Beliara. Była to istota zwana Poszukiwaczem. Rada Khorinis uznała, że Poszukiwacze nie stanowią zagrożenia. A właściwe tak przegłosował Hrabia Arto. - tutaj zrobił wściekłą minę i powiedział - Ruszajmy, przyjaciele, póki świt. Wróg nie będzie wiecznie czekał między drzewami. - powiedział i wstał.
- A co z Olim? - zapytał Vaturas. Opolos jedynie westchnął, położył na czole Oliego dłoń i mruknął "Helion". Chłopak zerwał się na równe nogi.
- Co się stało? - zapytał. Vaturas, żeby nie przedłużać opowiedział mu całą historię.
- Nie. - mruknął zdziwiony pod koniec historii.
- Tak. - uciął rozmowę Opolos i ruszył w dal ścieżką. Bohaterowie wymienili spojrzenia i ruszyli za nim. Ścieżka z ruin klasztoru była długa i kręta. Po chwili bohaterowie ujrzeli przed sobą kaplicę Innosa. Opolos już chciał zaproponować postój w kaplicy, gdy mignęło tam niebieskie światło. Bohaterowie stanęli jak wryci. Wymienili pospieszne spojrzenia. "Poszukiwacz?" pomyślał Vaturas i przesunął się trochę dalej. Nagle coś go chwyciło za ramię. Był to Opolos
- Jeżeli to naprawdę Poszukiwacz, to pójdę z tobą. Oli, zostań i pilnuj terenu. Gdyby co, zawołaj.
- Dobra. - odparł Oli i usiadł pod drzewem.
W tym czasie Opolos i Vaturas przedzierali się przez krzewy, aby okrężną drogą dojść do kaplicy. Opolosowi przychodziło to z trudnością, ponieważ miał na sobie szatę. Po wielu minutach katorgi, Opolos i Vaturas dotarli do kaplicy. Rzeczywiście, ktoś tam stał. Opolos wyjął kij, Vaturas miecz. Już mieli skoczyć na postać w szacie, gdy odwróciła się ona do bohaterów. Był to...
- Mistrz Milten! - powiedział Opolos i podbiegł do Arcymaga, chowając kij. Vaturas też podszedł do Miltena.
- Hej Oli! Choć! - krzyknął bohater. Spomiędzy drzew wypadł Oli. Stał chwilę jak wryty, po czym podszedł również do Miltena.
- Jak przeżyłeś ten wybuch, Mistrzu? - spytał zdziwiony Oli.
- No cóż, Innos był ze mną. - zażartował Milten i wszyscy zaczęli się śmiać. Kiedy tylko śmiechy ustały, mag powiedział.
- Tak naprawdę, to zdołałem się przenieść w ostatniej chwili. Kiedy tylko promień gedwey insangia trafił w posadzkę, teleportowałem się. Jednak zakłócenia magii, sprawiły, że znalazłem się tutaj wolniej.
Przez chwilę wszyscy stali patrząc się na siebie. W końcu Opolos przerwał nie zręczną ciszę.
- Może wrócimy do klasztoru, Mistrzu? Ci dwaj świetnie sobie poradzą. - rzekł.
- Nie Opolosie. Ty wracaj do Świątyni, ja pójdę z tymi chłopcami aż do Miasta Dwóch Wież. Bo zgaduje, że tam chcecie się udać, prawda? A z tobą Opolosie, niech Innos będzie. - zapytał Milten. Opolos skinął głową i teleportował się.
- Tak Mistrzu. Tam się udajemy. Chcemy donieść Wielkiemu Łowcy Gornowi, że Piramidalna Wioska została prawie doszczętnie zburzona. Poza tym chcemy się policzyć z Morgahardem. Zostawił nas przy brzegu. Gdyby nie wy, pieklibyśmy się dzisiaj na ruszcie. - powiedział Oli.
- Morgahardem? Zostawił was? - zapytał zdenerwowany Milten
- Tak. I na dodatek wiedział, że w pobliżu jest cała masa orków. Ale to nieważne. Teraz musimy się dostać do Miasta Dwóch Wież. -powiedział Vaturas.
- W zupełności się z tym zgadzam. - rzekł Milten i zaczął iść drogą. Chłopcy pobiegli za nim. Szli z dobrą godzinę, zanim wyszli z lasu. Ich oczom ukazało się rozwidlenie. W samym środku majaczyły spalone ruiny karczmy. Daleko na prawo unosiły się dymy z pieców hutniczych miasta Orklin. Na lewo rozciągały się aż po horyzont połacie zwęglonej, spalonej i szarej ziemi Zgliszcz. Nad tym smętnym pobojowiskiem wznosiła się niewielka góra. Połączona była z drugą i trzecią górką. Tam leżało Miasto Dwóch Wież. Milten popatrzył się w dwie strony i zaczął iść w stronę Zgliszcz. bohaterowie, jako że nie mogli zrobić nic innego, poszli za nim. Po chwili trawa zaczęła rzednąć, drzewa zanikać i w końcu weszli na szarą ziemię Zgliszcz. Była gorąca i paliła stopy. Vaturas upiekł się pod zbroją z metalu. Lecz Milten stanowczo wybierał szlaki i ciągle, mimo urwisk i rozpadlin, zmierzali w stronę trzech górek. Po jakimś czasie Milten stanął. Oli wpadł na niego, a Vaturas na Oliego.
- Słyszycie... - szepnął mag. Bohaterowie zaczęli nasłuchiwać. Niedługo potem też coś usłyszeli. Rogi orków... Najwidoczniej cała banda orków zmierzała w tę stronę. Milten wyjął runę (bo Vaturas zdał sobie sprawę, że te magiczne kamienie to runy) i stanął w pozycji ataku. Vaturas wyjął miecz, a Oli łuk. Kiedy tylko oddział orków pojawił się na horyzoncie, Vaturas znowu odczuł palącą potrzebę sięgnięcia po runę. Nie miał zamiaru skazywać się na cierpienie, więc odrzucił miecz i wyjął runę. Wysunął się naprzód. Za nim wysunął się Milten. Kiedy orki zaczęły szarżować, naraz ryknęli
- Krematoria! - krzyknął Milten
- Diaspael! - krzyknął Vaturas.
Kula ognia trzasnęła w trzy pierwsze szeregi, które zapaliły się i runęły na ziemię. Nad ostatnimi trzema pojawiła się czerwona chmura, z której zaczął lać się ogień. Kiedy orki padły, jeden na uboczu próbował wstać. Nie zdążył. Świsnęła strzała i ork runął na ziemię. Kiedy zamieszanie się skończyło, Vaturas schował runę do plecaka i wrócił po miecz.
- Skąd masz runę Ognistej Kuli?! - zapytał zdenerwowany mag.
- Znalazłem ją przy orkowym szamanie. - chłopak wyjął runę z plecaka - Chcerz ją? - zapytał zdziwionego Miltena.
- Tak. - powiedział i wziął ją od bohatera - Zastanawia mnie to, jak wiedziałeś jak jej użyć.
- Niekiedy odczuwam palącą potrzebę wykrzyknięcia "diasapel" i krzycz, to runa się uaktywnia. To źle? - zapytał Vaturas.
- Nie, ale porozmawiamy o tym w mieście. - powiedział Milten i znów ruszyli w drogę. W czasie wędrówki Oli i Vaturas rozmawiali podnieceni o walce z orkami. W końcu Milten zatrzymał pochód pod jedną z górek. Odwrócił się i powiedział do bohaterów.
- Witam was w Mieście Dwóch Wież.
Rozdział X - Skrucha Morgaharda:
Milten stał rozpromieniony pod górką. Za to dwaj bohaterowie oglądali z dokładnie szczyt.
- Mistrzu Miltenie - zaczął Vaturas - Eeeee... tam nic nie ma.
Milten od razu spochmurniał. Po niezręcznym milczeniu rzekł
- Nie widać, bo całe miasto jest otoczone barierą iluzyjną. Gdyby nie ona, już na Zgliszczach widzielibyście palisadę i mosty, no i wieże. - powiedział i zaczął iść w kierunku przełęczy między górkami. Oli i Vaturas wymienili pospieszne spojrzenia i ruszyli za nim.
Przez chwilę poruszali się wśród zarośli i krzaków. Kiedy tylko weszli na polanę byli mocno pokłuci i podrapani. Ale Milten nie zważał na to. Jedynie podszedł do jaskini w górce i wyjął runę. Vaturas i Oli odsunęli się. Wiedzieli, że z magią nie ma żartów. Milten coś szepnął a z runy wystrzelił żółty płomyk. Natychmiast z drzew i z jaskini wybiegła cała masa Łowców Orków. Oli i Vaturas przysunęli się do Miltena. Mag jedynie stał uśmiechnięty. Po chwili niezręcznej ciszy, z tłumu wojowników wyszedł postawny mężczyzna. Był to...
- Morgahard!! - krzyknęli naraz dwaj chłopcy i wybiegli na środek. Twarz Łowcy Orków przybrała dziwny wyraz. ni to strachu, ni to obojętności.
- Jak mogłeś! - krzyknął Vaturas i podbiegł do Morgaharda. Tuż przed nim drogę zagrodzili mu Łowcy Orków.
- JAK MOGŁEŚ!! - wrzeszczał Vaturas i zaczął się wyrywać. Łowcy Orków chwycili do za ramiona i rzucili na ziemię tuż przed Miltena. Morgahard był wyraźnie zażenowany. Oli ukląkł przy Vaturasie i pomógł mu wstać. Milten tylko podszedł do Łowcy. O dziwo, przed nim Łowcy Orków nie zagradzali drogi. Milten w końcu stanął przed Morgahardem. Byli równego wzrostu. Jedyna różnica między nimi była taka, że Milten był trochę starszy.
- Zechciałbyś mi wyjawić - zaczął cicho przemawiać Milten swoim przenikliwym acz spokojnym głosem - czemu zostawiłeś tych woje młodych ludzi na pastwę orków? Gdyby nie ja i Opolos, w tym momencie pływaliby sobie w zupie orków.
Morgahard otworzył usta i chciał coś powiedzieć, ale język ugrzązł mu w gardle. Po tej rozmowie dwójce bohaterów wydawało się, że Morgahard zmalał, a Mistrz Milten urósł. W końcu szef Łowców przemówił.
- Eeeee... musiałem to zrobić. Jeżeli ci chłopcy nie umieli pływać, to znaczy, że nie powinni żyć. Tak już jest. To dżungla. Przeżyje najsilniejszy. - powiedział Morgahard. Nadal jednak był dziwnie mały przy magu, który stał przed nim z uśmiechem na twarzy.
- To dziwne - teatralnie rzekł Milten - Ale zaczynasz mówić trochę jak Hrabia Arto. - powiedział i znowu jakby urósł, a Morgahard znowu zmalał. Teraz Łowcy byli niezdziwieni. Byli przestraszeni. Po chwili Morgahard jedynie wskazał wędrowcom wejście do jaskini. Sam udał się na posterunki razem z częścią Łowców. Stanowcza większość poszła z Miltenem, Olim oraz Vaturasem. Po dłuższej chwili grupa doszła do drabiny.
- Tędy dostaniecie się do miasta - rzekł najbliżej stojący, czarnowłosy Łowca Orków. Milten skłonił głowę i zaczął się wspinać. Wyglądało to dość dziwnie, bo mag był w długiej szacie. Dwójka bohaterów zaczęła się wspinać za nim. Po chwili zauważyli w górze światło Przyspieszyli. Po kilku minutach wyszli z długiego tunelu. Oli i Vaturas oniemieli. Stali w mieście. Nie w masie namiotów i lepianek, tylko w MIEŚCIE! Z domami z cegieł, z gospodą po prawej stronie, z latarnią po lewej. Na osobnej górce stałe jedna wieża, na osobnej druga. Wydeptaną ścieżką chodzili ludzie. Przed nimi stał wielki budynek, za nim wejście do kopalni. Milten zaprowadził ich do gospody "Pod Martwą Harpią". W środku zobaczyli jedynie starego barmana za ladą czyszczącego kufel.
- Dobry wieczór, Mistrzu Miltenie. - rzekł barman
- Dobry wieczór Orlanie. Dwa pokoje. Jeden dwuosobowy. - powiedział mag i dał barmanowi garść złotych monet. Tan wziął złoto i podał klucze. Trója wędrowców nie zauważyła, że zapadł już wieczór. Wszyscy wspięli się na pierwsze piętro, gdzie położyli się w swoich pokojach. Vaturas rzucił się na łóżko i natychmiast zasnął.
Koniec Pierwszego Tomu zatytułowanego "Przeznaczenie”.
Jeśli opo otrzyma wysokie noty, zamieszczę kawałek drugiego tomu.
Opowiadanie bardzo fajne, miło się je czyta, opisałeś dzieje ludzkości po porażce z orkami. Jest kilka błędów ale ogólnie w porządku,. Jednak kilka rzeczy wydaje się nieprawdopodobnych. Najpierw chłoipiec obciążony kilogramami dziczyzny ucieka przed orkami, potem starzec, który zatruty przez słoneczny aloes ledwno funkcjonuje bierzez udział w bitwie(yeah), dwóch młodziewńców, z którego jerden wykazał się w bitwie zmęczeniem orka elity(chwalebny i wielki czyn) zostają wqybrani na dowudców oddziału i wreszcie na końcu armia licząca 350 osób chce oblegać obóz orków-nawet najgłupsi nie zrobili by tego błęu, przecież żeby się przedrezć przez fortyfikacje trzeba dużo ludu, rozwalić bramę, a orkowie sobie z łuku strzelają i wszyscy dedają.
To by było na tyle.
pozdrawiam
Rzeczywiście, bardzo długie opo. Musiałeś się ostro namęczyć nad nim.
Co do całości... jest nieźle, ale podczas czytania odczuwałem rozczarowanie. W niektórych momentach uświadczyłem dużo powtórzeń, których nie lubię. Przeszkadzają one w czytaniu i to widocznie. Również mam zastrzeżenia do tego jak przedstawiłeś uczucia bohaterów. Nie wszędzie oczywiście, ale w paru miejscach. Fabuła, ciekawa, nie powiem. Połączyłeś tyle postaci z Gothica w jedną całość dość dobrze. Jeszcze do tego wiele rzeczy jest jeszcze nie wypowiedzianych. Jarkendar, Arto, Gorn, może Bezio...?
Jeszcze trochę o dialogach. Niekiedy za mało je urozmaicałeś. Zdarzały się małe potknięcia. Musisz dać trchę "życia". Żeby cztało się przyjemnie.
Wiem, że trochę pogmatwałem, ale co do oceny to jestem pewien. Myślę, że 8/10 jest wystarczająca....
Dziękuję za dość pozytywne oceny. Jeżeli jeszcze trochę takich będzie, to może zamieszczę kolejne trzy rozdziały + prolog do drugiego tomu. Ale trochę rzeczywiście mógłbym je skrócić...
Przeczytałem twoje opowiadanie bo zaciekawił mnie z początku sam tytuł.Musze ci powiedziec że jestem pod wrażeniem podoba mi sie twój styl pisania i trzymaj tak dalej.
Pozdrawiam!
Pierwsze wymaganie dobrego opowiadania spełniłeś na 6 z +, a mianowicie chodzi mi o tytuł. Naprawdę potrafi zachęcic. Głównie dlatego sięgnęlem po twój fan fick
Aha i chcialem ostrzec, że bardzo lubie wytykac ludziom błędy. Jestem surowym krytykiem, o czym przekonacie się jeszcze nie raz ) Tak więc "do boju !"
=======
ort. Błędów ortograficznych się raczej nie dopatrzyłem, chyba, że coś przeoczyłem. ( a nie wydaje mi sie żeby tak było )
=======
int. Co do interpunkcji, to nie mogłem za wiele tu wypatrzyc, gdyż na forum nie widac za bardzo akapitów i innych rzeczy związanych z tymi wlaśnie błędami.
=======
pow. Co do powtórzeń, to zdarzało ich się Ci wiele. Ale nie martw się, ludziom często zdarza się robic tego typu błędy. Zresztą, mi też kiedyś się to często zdarzało, dlatego teraz przy każdej mojej pracy na to zwracam uwagę.
np. Orkowie, chyba setka, waliła taranem w palisadę. (… [zdanie czy dwa potem]) Orków była, co najmniej setka (...).
Nie potrzeba dwa razy tej samej informacji i to jeszcze kilka wyrazów potem Staraj się nie popełniac takich błędów.
========
inne. Inne błędy także zdarzalo Ci się popełniac, np. w zdaniu "Lecz Vaturas i Oli byli z tego pokolenia ludzi, co nie uczono ich o raju", związek wyrazów po przecinku, nie pasuje do związku przed przecinkiem. Zdanie powinno byc ułożone następująco: "Lecz Vaturas i Oli byli z tego pokolenia ludzi, którego nie uczono o raju". Albo też "Było orków za dużo.", winno brzmiec: "Orków było za dużo"
Takich błędów też było kilka, ale omijając je, chciałem jeszcze zaznaczyc, żebyś poświęcał trochę więcej na opisy bohaterów, miejsc, sytuacji i żeby cała akcja działa się trochę wolniej, bo gdy opisujesz wszystko tzw. przeze mnie "na szybko", to czytelnikowi trochę trudno "wkręcic" się w akcję calego opowiadania. Tak jak powiedzialem wcześniej, poświęc więcej na opisy, a wtedy czytelnikowi będzie łatwiej poruszyc wyobrażnią i, jak również wyżej powiedzialem, "wkrecic" się w opowieśc
Opisy, opisy i jeszcze raz opisy ! Zawsze i wszystkich się tego czepiam. Bez tego nie ma dobrego opowiadania
========
ogólnie. Mimo błędów, wymyśliłeś ciekawą fabułę i naprawdę może ona przyciągnąc wielu fanów Mi też się spodobała, mimo tych wszystkich błędów, które wymieniłem powyżej Mam nadzieję, że weźmiesz sobie chociaż troche do serca, a raczej do umysłu, to co Ci powiedziałem i postarasz się naprawiac powyżej wymienione błędy. Cóż mogę na koniec rzecz ...
Trenuj i ucz się na błędach ! Tak jak ja, a wyjdziesz na dobrą drogę
========
6/10
Kolejne, tym razem dwa, rozdziały. Pisałem dawnmo temu, ciągle chyba piszę swym stylem...
Rozdział I - Wieża Centralna:
Vaturas siedział na łóżku. Był zlany potem. Po twarzy ciurkiem leciały mu łzy, których nie mógł zachamować. Po prostu siedział na łóżku. Jeszcze nie zdawał sobie sprawy z tego, że koło niego siedzi przerażony Oli.
- Co się stało? - zapytał Oli Vaturasa teraz wycierającego łzy z twarzy. W końcu chłopsk odpowiedział
- Zawołaj Mistrz Miltena. - Oli tylko wstał a kiedy miał już otworzyć drzwi, one nagle rozwarły się szeroko i walneły Oliego w nos. Ten upadł na łóżko. W drzwiach stał Mistrz Milten. Vaturas zaskoczony sytuacją siedział na łóżku.
- Przepraszam Cię Oli. - mruknął tylko do podnoszącego się chłopaka. Zaraz usiadł przy Vaturasie. Za magiem powoli wsunął się karczarz i zaczął rozniecać ogień w kominku. "Stary wyga" pomyślał Vaturas bo przecież było wiadomo, że Orlan przyszedł tylko żeby posłuchać. milten szybko rzekł.
- Co widziałeś? Co widziałeś w wizji? - zapytał. Ton głosu miał nerwowy. Widać, że musi się spieszyć. Vaturas tylko mruknął i ubrał koszulę.
- Gdzie nam się spieszy? - i zaczął nakładać buty. Mag z niespodziewaną szybkością chwycił Vaturasa za ramię i obrócił do siebie.
- Spieszymy się, bo atak na Piramidalną Wioskę wzbudził gniew w Gornie, Wielkim Łowcy. Jest to najpotężniejszy wojownik po tej stronie gór. Zwołał Naradę Nadzwyczajną, i zostaliśmy zaproszeni. Teraz mów. - rzekł z narastajcym gniewem mag. Oli zaczął się pakować. Wiedział co się szykuje. Za to Vaturas opowiedział magowi całą wizję dokładnie i ze szczegółami. Kiedy skończył, Orlan wyszedł. Milten usiadł na fotelu i rozmyślał jak wtedy w Świątyni. W końcu powiedział.
- Idziemy. Mamy mało czasu, a Wieża Cantralna znajduje się na Najwyższej Górze. - rzekł i szybko wyszedł. Oli i Vaturas szybko wymienili spojrzenia i poszli za magiem. Wręcz biegli, bo Mistrz Milten wypadł z Gospody jak piorun. Przez kilka minut szli czerwonymi bulwarami Miasta Dwóch Wież, gdy nagle staneli przy wzniesieniu. Na nim stała wieża, najwyższa ze wszystkich. aczeli mozolnie wspinać się na wzgórze. W końcu staneli przy bramie. Stało tam dwóch strażników. Od razu zatrzymali trójekę bohaterów.
- Do tej wieży wchodzą tylko najważniejsze osobistości Zjednoczonych Miast! - rzekł jeden i zagrodził drogę halabardą. Milten tylko spojrzał się gniewnie na strażnika a ten go przepuścił. Już chciał zatrzymać Oliego i Vaturasa, gdy ten drugi rzekł z uśmiechem na twarzy.
- My jesteśmy z Mistrzem Miltenem. - uśmiechnął się a strażnik odskoczył od bramy jak mucha. Po chwili wszyscy znaleźli się przed bramą z kamienia i wysadzaną kamieniami szlachetnymi.
- Posłuchajcie. - odwrócił się do dwójki chłopców mag - To jest ośrodek ludzkości na tej wyspie, więc na Innosa, przyrzekam, że jeśli palniecie jakieś głupstwo, spale was na popiół. - powiedział i pchnął i skrzydła. O dziwo, chodziły lekko. Nagle Vaturas to zobaczył. To była sala z jego wizji. Tak to na pewno ona. Milten usiadł przy najbliżyszym krześle. Kazał usiąść obok chłopcom. Nagle głos odezwał się z przeciwległego krzesła.
- Witam cię Miltenie! - ktos krzyknął potężnych basem i z cienia wyszedł wysoki, barczysty i we wspaniałem zbroi mężczyza. Przez ramię miał przewieszony topór. Czarne włosy były krótko przycięte, czarne rękawice na dłoniach z okiem w środku oznaczały przynależność do Łowców Orków. Mag wstał i oznajmił chłopcom mężczyznę.
- Chłopcy, to jest Gorn, Wielki Łowca. Gornie, to jest Oli i Vaturas o których ci mówiłem wczoraj w nocy. - rzekł Milten. Oli i Vaturas wstali i uścisneli po kolei ręę Gorna. Jednak obojgu wydało się, że ściska ich zgniatarka.
- Ach! A więc to oni! Jak Morgahard mógł was zostwaić na pastwę orków? - zapytał Wielki Łowca. Po chwili wszyscy dyskutowali w najlepsze. Nagle przez dzrwi wszedł stary gybernator. Gorn tylko podszedł i pomógł mu usiąść.
- To jest Larius, moi drodzy. Włada tym miastem. - powiedział Milten. Larius usiadł i od razu położył sie na stole. Gorn usiadł i mruknął.
- No cóż, staruszek z niego. - powiedział i wrócili do rozmowy. Nagle drzwi trzasneły. Larius tylko mruknął
- Nieeeee.... - Gorn zacisnął pięści a Mistrz Milten zwęzl oczy. Bo przez drzwi wkroczyła postać. Wysoka, blada, czarne kótkie włosy, szata magnata i diabelski uśmiech na twarzy. Milten tylko z trudnością wstał i powiedział.
- Chłopcy, to jest Hrabia Arto.
Rozdział II – Narada Wolnych Miast:
Panowała niezręczna cisza. Hrabia Arto nadal stał na środku sali z diabelskim uśmiechem na twarzy. Mistrz Milten usiadł już na swoim miejscu. Wielki Łowca nadal siedział z zaciśniętymi pięściami a Gubernator Larius drzemał w najlepsze na oparciu fotela. W końcu Hrabia odezwał się.
- Czy ktoś ma zamiar poprosić mnie żebym usiadł? – powiedział wysokim tonem. „To on czekał na zaproszenie?” pomyślał Vaturas. Oli najwidoczniej myślał podobnie, bo miał bardzo dziwną i nieokreśloną minę. Mistrz Milten tylko odchrząknął, ale z bliska widać było, ze maskuje napad śmiechu. Gorn wybałuszył oczy, ale po chwili wstał i z trudnością wymamrotał
- Może Hrabia usiądzie?
Arto tylko zwęził oczy, przez co teraz wyglądał jak uśmiechnięty wąż. Podszedł do fotela i usiadł powoli. Kiedy położył już nogę na nogę, Wielki Łowca Gorn z równym trudem co wtedy kiedy wstał, usiadł. Ciągle zaciskał pięści. Lecz Hrabia Arto nadal uśmiechał się diabelsko a jego ziemne spojrzenie wywoływało dreszcze na karku Vaturasa. W końcu Milten rzekł
- Możemy zacząć zebranie. – rzekł i wstał. Hrabia Arto położył obie nogi na ziemi a Gorn szturchnął Gubernatora. Ten tylko opadł z lekkim plaśnięciem na stół i spał dalej.
- Jak zapewne Hrabia wie, niedawno Klasztor został... – przerwał magowi Hrabia spokojnym głosem.
- Żadna wiadomość do mnie nie dotarła. – powiedział. Gorn niezauważalnie zamknął oczy i mruknął
- Możemy kontynuować? – szepnął do Hrabiego. Widać, że ledwo opanowywał wybuch złości.
- Oczywiście. – powiedział uradowany Arto. Widać, że taki obrót spraw sprawiał mu przyjemność. Mistrz Milten kontynuował.
- No więc kontynuujmy. Jak już powiedziałem, Ruiny Klasztoru zostały niedawno zaatakowane przez orki i... – znowu przerwał Miltenowi Hrabia Arto. Wielki Łowca prawie nie wybuchł. „Co to za typ?” pomyślał Vaturas.
- Tylko tyle? – tym razem zezłoszczony Arto warknął – Tyle? Orki atakują Ruiny Klasztoru statystycznie, co miesiąc lub dwa. W takim razie, czy to było tak ważne, że wyciągaliście mnie z Górskiej Twierdzy aż tu?! – prawie krzyknął Hrabia. Jednak tym razem Gorn nie wytrzymał i wstał.
- Może pan, chociaż przez chwilę posłuchać, a nie gadać!! – ryknął. Oli podskoczył i spadł z krzesła. Vaturas również podskoczył ze strachu, ale złapał się stołu. Gubernator Larius podskoczył
- Orki! – krzyknął. Milten podszedł do niego i szepnął
- Nie Gubernatorze. Nic się nie stało Proszę drzemać dalej. – szepnął mag a Larius od razu opadł na stół. Za to Hrabia Arto wyglądał jakby na tą chwilę czekał. Kiedy Gorn siedział już na swoim miejscu uspokojony (jak byk przed występem) a Oli siedział w krześle, mag kontynuował.
- No więc: Klasztor został zaatakowany przez orki oraz Poszukiwacza. – powiedział. Tym razem Hrabia się zdziwił, realnie się zdziwił. Na twarzy Gorna zagościł wyraz tryumfu. Niezręczne milczenie przerwał (znowu) Hrabia Arto.
- Co w związku z tym? – powiedział. Mag usiadł i jeszcze dopowiedział.
- Wielki Łowca to wytłumaczy. – mruknął. Gorn wstał z wyrazem tryumfu na twarzy. Kiedy już rozejrzał się po wszystkich obecnych, podjął wątek.
- Jedynym rozsądnym wyjściem będzie penetracja Orklinu. – powiedział i usiadł. Wszyscy spojrzeli na Hrabiego. Jednak wyrazu jego twarzy nie dało się opisać. Było to jak mieszanka złości ze zdziwieniem. Kiedy jednak Arto odchrząknął, widać było, że już wie co powiedzieć.
- To jest niemożliwe. – rzekł jedynie. Larius przytaknął, chociaż Vaturas nie wiedział czy robi to przez sen czy naprawdę usłyszał pytanie. Gorn jedynie się zdziwił. Jednak Vaturas zauważył jak szybko wymienia spojrzenie z Mistrzem Miltenem. Ten od razu wstał i powiedział
- Najprościej będzie zawiązać drużynę, która się tam przedostanie od strony Latarnianej Wsi. Członkami mogą być obecni tutaj Vaturas i Oliweriusz...
- Oli – przerwał imiennik. Milten kontynuował
- ... Oli, ja mogę iść i jeszcze ktoś z otoczenia. Kogo proponuje Wielki Łowca? – spytał mag. Gorn po krótszym namyśle mruknął
- Morgahard. – „Co?!” pomyślał Vaturas. Oli chyba pomyślał znowu to samo, bo oboje mieli podobne miny. Jednak Mistrz Milten nie zważał na to i rzekł
- Niech będzie Morgahard. To wszystko.
Hrabia Arto jednak znowu przerwał.
- Jeszcze ktoś ode mnie. – rzekł. Jednak uprzedzając reakcję innych rzekł – Żeby nadzorować poczynania grupy. – o dziwo po tej przemowie Mlten uśmiechnął się i powiedział
- Dobrze. Oficjalnie kończę tą Naradę. Żegnam. – mruknął i jak najszybciej wyprowadził Vaturasa i Oliego z Wieży Centralnej. W rekordowym tempie znaleźli się w mieście.
- Czemu się zgodziłeś, Mistrzu? – zapytał Oli. Milten tylko zrobił minę jasno wyrażającą słowa „Jutro porozmawiamy, mam ważne sprawy”. Chłopcy wymienili spojrzenia i już woleli o nic nie pytać. Niedługo potem byli już w swoim pokoju. Oli od razu walnął się na łóżko, chyba nie miał ochoty na rozmowę. Vaturas uznał, że również pójdzie spać. Po chwili obaj leżeli już w łóżkach.
- Dobranoc. – mruknął Vaturas.
- Dobranoc. – odpowiedział Oli i już po chwili obaj spali.
Już niedługo kolejne dwa. Rozdział III i IV Drugiego Tomu.
No, tym razem to nie to samo... mało tu akcji, jakoś brak jakichkolwiek intryg. Na razie w zastoju. Przynajmniej dla mnie.
W sumie to wygląda jak tylko przerywnik przed prawdziwym zdarzeniem. Lepiej by było, gdybyś wydłużył te rozdziały większą ilością opisów, bo ich było niewiele. Do tego były powtórzenia, czasami trzy w jednym zdaniu:
I znów będę czepiał się powtórzeń i opisów ...
Już w pierwszym akapicie zdarzył Ci się mały błąd, a mianowicie chodzi mi o to:
"Vaturas siedział na łóżku. Był zlany potem. Po twarzy ciurkiem leciały mu łzy, których nie mógł zachamować. Po prostu siedział na łóżku."
Nie rozumiem po co wstawiłeś tam to ostatnie zdanie. Przecież informacja oznajmiająca, że Vaturas siedzi na łóżku była już w pierwszym zdaniu. Więc nie widzę sensu w tym ostatnim zdaniu. No ale omijając to ...
Czepię się jeszcze jednej rzeczy. Postaraj sie składac bardziej złożone zdania No i przypominam po raz kolejny. Więcej opisów, mniej powtórzeń.
=================================
Co do samej akcji i fabuły tych rozdziałów ...
Jak powiedział kolega Geezer, w porównaniu z poprzednimi rozdziałami, te były za mało dynamiczne. Ale mam nadzieję, a wręcz jest to twój obowiązek, że nadrobisz to w kolejnych częściach tego opowiadania Będę śledził "Drugiego Wybrańca" na bierząco ...
=================================
Ocena: 5.5/10 - wiem surowa
Opowiadanie jest bardzo dobre. Połączyłeś w nim olbrzymią długość, wciągającą fabułę
i szybką akcję (przynajmniej w pierwszym tomie). Daję ci 8.5/10 ze względu na błędy ortograficzne, powtórzenia i literówki np.: