Rzyg kulturalny
No przede wszystkim witam ponownie. może ktoś mnie jeszcze pamięta..hehe. Nie pisałem...bo...no cuz nie pisałem nic. Teraz mam zamiar spróbowac zacząć tu pisać. a na pierwszy ogień daje wam dwa króciutkie rozdziały mojego już starego opowiadania. Oceniajcie
Chłopak z talentem
Crinos- uosobienie chaosu na powierzchni Talarnu- siedział i rozmyślał, właśnie stworzył nowy czar, czar który miał mu pomóc rzucić na kolana cały świat, cel jego istnienia. Teraz jego bóg Bahumat będzie rządził niepodzielnie na świecie, teraz on będzie namiestnikiem swego pana na powierzchni Talarnu, teraz...
***
Sharlin, do domu, natychmiast- wołała korpulentna kobieta, stojąca na ganku ładnego wiejskiego domku
- Już idę mamo, tylko rzucę ostatni czar na Mathiasa- rozległ się głos ze stojącej za domem szopy
- Z tobą są same kłopoty, szybko- nie ustępowała kobieta, i to raczej z powodu tego, że mały znowu bawił się w rzucanie czarów, matka nie chciała żeby w ogóle się tym interesował, magia była ohydna dla prostej kobiety ze wsi
- No już, idę mamusiu- powiedział jasnowłosy wysoki chłopiec wyłaniający się z szopy, dobrze znał matkę i wiedział, że zwrot mamusiu załagodzi sytuacje
- Ile razy mam ci powtarzać, że magia jest FE- krzyczała kobieta
-Nie odzywaj się do mnie jak do małego dzieciaka- teraz to chłopak nie wytrzymał i wrzasnął- traktujesz mnie jak szczeniaka- rozkręcał się Sharlin, uderzając raz po raz w poręcz schodów- a ja mam już piętnaście lat! Piętnaście, rozumiesz?- wykrzyczał to tak głośno, że aż ptactwo domowe uciekło spod ganku, jego matka zaś co najciekawsze stała jak wryta, a minę miała taka jakby jej mały dzidziuś(nie docierał do niej wiek chłopaka) zgniótł co najwyżej biedronkę i się jej z tego tłumaczył. Zachowanie Eseliny, bo tak miała na imię, można było tłumaczyć tym, że jej pierwsze dziecko, w wieku czterech lat zostało zabite przez magów Bahumata, boga chaosu, od tamtej pory miała uraz psychiczny, który powodował jej wstręt do magii, nawet tej dobrej. Nie potrafiła zrozumieć tego, że jej syn chce pobierać nauki w szkole Magów Czterech Żywiołów, szkole która nauczała dobrej magii, w imię czterech bóstw magii: Oxylina, Storny, Sintala i Quincolo. A przez to chłopak coraz częściej myślał o ucieczce z rodzinnego domu, czuł, że magia jest jego powołaniem. Nadeszła noc, Sharlin jak zwykle przed snem pomodlił się do czterech bogów, poczym z miną wyrażającą pełną rezygnację położył się do łóżka, kolejny stracony dzień. Nagle poczuł, że coś się z nim dzieje, coś dziwnego, poczuł, że tak nie może być. Czemu on chłopiec obdarzony talentem nie może zostać magiem? Czemu los jest taki niesprawiedliwy? Ale zaraz po tym pomyślał, że to on jest kowalem swego losu. Skoro chce zostać magiem niech zrobi to sam, bez jakiejkolwiek pomocy. Myślał bardzo szybko, wziął się za pakowanie najważniejszych rzeczy, kawałka chleba i bukłaczka wody i już miał zeskakiwać na dach ganku kiedy to pomyślał, że napisze list do matki, szybko porwał kawałek pergaminu, zamoczył pióro w atramencie i napisał: „Droga mamo, postanowiłem odejść z domu i zacząć studiować magie. Nie martw się o mnie. Wrócę”- trochę to patetyczne, ale chłopak nie pomyślał o tym. Położył pergamin na stoliku i wyskoczył przez okno, wyskoczył w otwierającą swoje ramiona ciemność...otulił się czarnym płaszczem mroku i znikł w gąszczu przydrożnych drzew.
Podróż
-Witaj mały- powiedział opalony i wysoki mężczyzna, który stał przy straganie z jabłkami- co tu tak sam robisz? Chyba nie chcesz mnie okraść? Co?
-Nie oczywiście, że nie. Mam tu piętnaście toliri, to będzie jakieś pięć jabłek. To ja poproszę- odpowiedział młody chłopak, trochę był blady i poobijany, widać było, że jest sam i że musiał jakiś czas samotnie wędrować, pieniędzy tez pewnie nie ma, czego domyślił się kramarz.
-Masz tu mały, przeca widzę, żeś ino sam i bez kasy, masz tu dziesięć jabłek. Mnie nie szkoda a i twoje piniondze mnie nie wzbogacą. Masz dziesięć jabłek i nawet kilka miedziaków kup u tego małego grubasa chleba i mleka. No już zmykaj- zakończył sprawę kramarz i dał chłopakowi jabłka i małą sakiewkę pieniędzy
-Bardzo panu dziękuję, nie wiem jak się panu odwdzięczę. Naprawdę już się bałem, że nie dotrwam do końca swej podróży. Jednak niech pan zapamięta moje imię, nazywam się Sharlin. Kiedyś się panu odpłacę z nawiązką, bo jest pan dobrym człowiekiem- poczym chłopak odszedł w stronę kramu z pieczywem i mlekiem. Tam zaopatrzył się w prowiant i wyszedł z miasteczka, którego nazwy nawet nie znał. Wiedział tylko, że jest jakieś pięćdziesiąt kilometrów od swojej rodzinnej osady. Mijając bramę zauważył, że strażnicy jakoś dziwnie się na niego patrzą. Prze chwilkę nie rozumiał powodu ich zdziwienia, dopóki nie stwierdził, że wszyscy omijają tą bramę szerokim łukiem, a jej wrota- podwójne- są ledwo otwarte. Nie zważając na nic przecisnął się przez szczelinę i poszedł po stromym zboczu małej górki. Musiał tędy iść, bo klasztor magów znajdował się w górach Mintal, a z tego co wiedział droga do nich prowadziła tylko prze dolinę Zęba. Nie wiedział z skąd pochodzi taka nazwa, ale wiedział, że to jedyna droga dla poruszających się normalnymi drogami. Droga zaś do doliny prowadziła tylko tą ścieżką.
-Aaaa, ty. Masz, no chodź- wołał i machał defensywnie kijem chłopak. Kolejny Zapozo biegł w jego stronę- chodź tu wielki bydlaku- krzyczał dalej, nadal się cofał. Powalił już dziś kilka Zapozo i nie miał ochoty na walkę z kolejnym. Zapozo zaś był to dziwny potwór, ni to pies ni to kot, Jednak czego by nie przypominał, to jego kły były wielkie i czarne, ale czarne prawdziwa czernią, a nie z powodu chorób, brudu i starości. Sharlin wiedział że kły są czarne bo zawierają jad. Jedno draśnięcie powodowało śmierć. Sam zaś Zapozo był szarobury i wysoki na jakieś 50 centymetrów. Poruszał się na czterech nogach, ale co najdziwniejsze to przednia para była wielka i umięśnione, a tylne tylko go podtrzymywały. Jego czarny ogon zamiatał ziemię. Walka z nim nie była trudna, trzeba było tylko pamiętać o tym aby nie dopuścić do siebie kłów. Takiej techniki używał też Sharlin, wymachiwał na około laska, która zrobił z kawałka konara pobliskiego drzewa. Szerokie wymachy nie dopuszczały Zapozo do chłopaka, a co jakiś czas pozwalały nawet zadać mocny cios w głowę. Zapozo skoczył, używając potężnych przednich łap i zaczął opadać nad chłopakiem. Sharlin zrobił unik i uderzył potwora w brzuch, rozrywając mu kawałek boku przy żebrach. Jednak to nie zmieniło faktu, że Zapozo spadał. Chłopak przeturlał się po ziemi i od razu wstał, pewny, ze każda zwłoka może spowodować śmierć. Zapozo też już stał i szykował się do następnego skoku, jednak nauczony doświadczeniem młodzieniec ruszył nagle na potwora. Ruch ten był tak niespodziewany, ze bestia stała chwilę zadziwiona, co dało chłopakowi czas na uderzenie jej z całej siły w głowę. Zapozo pękła czaszka, a mózg wylał się na brunatną ściółkę. Chłopak właśnie miał siadać na ziemię, aby odpocząć po ciężkiej walce, bo wiedział, że kolejna niedługo przyjdzie. Kiedy wtem z drzewa nad nim skoczył ostatni Zapozo, chłopak był tak zdziwiony, że nie zdążył zrobić nic oprócz tego że wyciągnął kij nad siebie. Jednak dzięki temu bestia nabiła się na laskę i od razu straciła życie. Jednak spadając Zapozo drasnął chłopaka pazurami. Pazury też były czarne...jad. I chłopak odpłynął w czerń niepamięci.
Światło, czerń. Światło, czerń. Światło, czerń....i tak w kółko. Światło, czerń...migające barwy. Otchłań niepamięci to zamykała się nad świadomością Sharlina, to otwierała.
-Nia, nalindalin/ ka tus/ nia nalindalin- niebieskooka postać śpiewała, nad leżącym w łóżku chłopakiem. A śpiewając kruszyła nad nim czerwone liście- Wstań, przebudź się- rzekł niebieskooki po czym rozpoczął po raz kolejny zaśpiew w nie zrozumiałym języku.
Sharlin czuł, że powraca. Ból jaki czuł powodował, że nie chciał wracać do męki życia, jednak wiedział, że musi, miał cel. Tylko jaki? Nagle posłyszał zaśpiew w języku magii, to mu przypomniało, że jego celem było stanie się magiem. Nagle poczuł, że świadomość mu wraca, a ciało reaguje na sygnały mózgu. Otworzył oczy. Zobaczył odwróconą do niego plecami postać. Mężczyznę, jak wywnioskował z budowy ciała. Postać była ubrana w białe szaty, takie jak noszą magowie Oxylina, boga wiatrów. Chłopak próbował wstać, jednak jego ciało nie miało tyle siły, padł na poduszki, przy czym spadając zahaczył o stojak z lampką oliwną, która stała obok jego łóżka. Stojak przewrócił się, płonąca oliwa wypłynęła, a mag wiatru odwrócił się natychmiast. Jego niebieskie oczy, które zawsze ukazywały spokój teraz rozszerzyły się ze strachu. Lampka która się przewróciła była wykonana z nieskazitelnej platyny, co znaczyło, że jest to święty artefakt Oxylina. Mag rzucił się na ogień i próbował go gasić własnym ciałem. Sharlin w tym czasie zdążył wstać, strach i adrenalina spowodowały, że natychmiast odzyskał wszystkie siły. Stał jak wryty i patrzył co ten szalony mag robi, bo musiał być szalony skoro rzucił się na płonący ogień w obszernej szacie, która już się paliła. Mag spojrzał na chłopaka, Sharlin oczekiwał, że wzrok starca będzie pełen nienawiści i pretensji, zamiast tego jednak starzec patrzył na niego z żalem i litością. Sharlin krzyknął
-Wstawaj panie magu, co ty robisz? Ratujmy się, użyj czarów- mówiąc to szarpał maga za skraj szaty- Chodź możemy jeszcze uciec, możemy jeszcze się uratować- raptownie przerwał, magiem zaczęły targać śmiertelne konwulsje, ostatnim wysiłkiem woli i ciała zerwał z szyi łańcuszek z zawieszonym na nim wisiorkiem w kształcie dwojga oczu połączonych kącikami, kolejny znak wyznawców magii wiatru. Zerwawszy go, wyzionął ducha. Chłopak stał przerażony, a wokół niego huczał ogień, on jednak tego nie widział, jedynym obrazem jaki widział była otwarta ręka maga z wyciągniętym wisiorkiem. Sharlin, podniósł łańcuszek i poczuł jak jego potężna magia napawa go spokojem, wtem poczuł na karku gorący podmuch. Wypadł z transu, odwrócił się i przemykając między skupiskami ognia pobiegł do drzwi. Jednym silnym kopnięciem je otworzył, a właściwie roztrzaskał i wypadł na dwór. Pierwszy haust, pierwszy oddech świeżego powietrza...poczuł, że żyje. Zmienił pozycje i patrzył, jak potężny i o zgrozo, niebieski ogień trawi małą chatkę. W tym, że uciekł było coś niesamowitego, widząc ogień chłopak padł na kolana i zaczął płakać. Przez niego zginął dobry mag, który nawet go nie znał, a pomógł mu, jaki ten świat jest niesprawiedliwy. Jedyne co mu teraz pozostało to ten dziwny łańcuszek kultu Oxylina, Nie mając innego pomysłu na to co by z nim zrobić, Sharlin założył łańcuszek na szyję. W momencie kiedy ogniwa łańcuszka zetknęły się z jego karkiem, wokół niego zerwał się porywisty wicher, tak silny, że jednym podmuchem rozwiał ogień z dogorywającego domku. Co najciekawsze, Sharlin stojący pośrodku całego tego zamieszania, nawet nie drgnął. Kolejny znak...łańcuszek go zaakceptował, cokolwiek to znaczy. Wicher nagle ucichł, ucichły tez wszystkie dźwięki przyrody. Jednak po chwili ptaki na powrót się rozćwierkały, słychać było delikatny szum wiatru wśród drzew, ściółka trzeszczała. Po chwili Sharlin rozejrzał się po okolicy, jej piękno go urzekło. Na prawo jakaś mała rzeczka opadała malowniczymi kaskadami w dół małego i zielonego wzgórza. Za nim i przed nim rozciągał się brzozowy las, gdzie niegdzie poprzetykany przez ogromne dęby i klony. Z lewej zaś strony znajdowało się małe, porośnięte liliami jeziorko. Po dokładniejszych oględzinach Sharlin zauważył, że rzeczka robi w lesie łuk i wpływa do tego właśnie jeziorka. Na liściach nenufarów radośnie, o ile to możliwe, kumkały i rechotały żaby. I całe piękno tego widoku szpecił jeden obraz, czarny plac, a na nim sterta popiołu. Sharlin, jednak był człowiekiem czynu, nie potrafił stać i myśleć, czemu, jak i dlaczego. Wiedział, że to i tak nic nie da, a na już na pewno nie zmieni tego co się stało. Jednak nauczony przez matkę i powodowany sumieniem podszedł do pogorzeliska, i stojąc odmówił krótką modlitwę za zmarłego, z nieba spadł deszcz. Rozmył popioły i orzeźwił rozgorączkowanego chłopaka...Młodzieniec ruszył, wybrał drogę przez wzgórze z rzeczką, bo tam właśnie prowadziła jedyna ścieżka, nie licząc tej która wiodła w las, a w las nie chciał się zagłębiać. Przeskoczywszy cieniutki strumień wdrapał się na niski szczyt i chwile podziwiał panoramę okolicy, Wszędzie na około, rozciągały się te same lasy, brzozy i rzadziej dęby. Tylko ścieżka urozmaicała ten monotonny krajobraz. Zaraz za wzniesieniem mała dróżka przechodziła w dość szeroka i z wyglądu często uczęszczana ścieżkę, szeroką na tyle że mógłby po niej jechać wóz, drogę okalał szpaler drzew. Sharlin nie widząc innego wyjścia zszedł z górki i ruszył prosto przed siebie. Szło mu się bardzo dobrze, bo trakt był suchy, równy i ubity. To go zastanowiło, czyżby ten maga miewał tak często gości, czy jego domek leżał tylko przy trasie podróży? Nie znając odpowiedzi, przestał zaprzątać sobie tym głowę i szedł dalej. Droga była monotonna, wciąż prosta, bez najmniejszego choćby zakrętu, prze co chłopak szybko popadł w swego rodzaju odrętwienie i tylko machinalnie przebierał nogami. Nagle przestał przebierać, z naturalnych przyczyn. W końcu drzewo naturalnie nie pozwala iść. Podniósł wzrok, rozejrzał się i wreszcie spojrzał na drzewo. Stał tam wielki, wiekowy dąb, stał sobie od tak, na środku drogi, która rozchodziła się na dwie strony wokół niego. Na dębie wisiała tabliczka: Wędrowcze już wkrótce znajdziesz się w Dolmintonie, mieście bogactw i niewysłowionego piękna. Podążaj prosto ta droga a ujrzysz cuda.
To go zachęciło do przyspieszenia, jednak po chwili znowu stanął. Usłyszał głosy, znajome jak zauważył. Po chwili po jego plecach przebiegły ciarki, te głosy, to były odgłosy Zapozo. Pamiętając swoje ostatnie spotkanie z tymi bydlakami Sharlin natychmiast rzucił się w bok w poszukiwaniu miejsca i narzędzia do obrony. Znalazł małe wzniesienie z boku drogi, a kawałek dalej leżała zardzewiała patelnia. Wiedząc że nic lepszego nie znajdzie puścił się biegiem na wzgórek, chwycił patelnię i czekał. Nagle z pomiędzy drzew wybiegł Zapozo, tak samo brzydki i tak samo niebezpieczny jak te które Sharlin spotkał ostatnio. Nie bał się, wiedział na co musi uważać. Zapozo ruszył na niego, Sharlin czekał cierpliwie. Z paszczy potwora wydobył się jednak nagle dźwięk przypominający szczekanie, a z za chłopaka odpowiedział mu podobny odgłos. Młody zrozumiał, że jest w pułapce i, że nie będzie tak łatwo jak myślał. Jedynym sposobem na przeżycie okazała się głupota Zapozo, bo te zamiast walczyć razem przeciwko uzbrojonemu w patelnię dzieciakowi, czekały, aż ten drugi zacznie. Sharlin nie czekając i nie wiele nad tym myśląc rzucił się nagle w tył i uderzył stojącego za sobą Zapozo w łeb. Siła ciosu była duża jednak nie na tyle żeby zabić bydle. Dlatego to co się stało zaskoczyło młodego chłopaka, bo Zapozo padł jak rażony piorunem, a w tym samym czasie łańcuszek na szyi Sharlina stał się okropnie zimny. Chłopak wywnioskował, że to jakiś rodzaj magii mu pomógł. Nie znając jednak możliwości i ograniczeń łańcuszka nie zdawał się na niego. Wykorzystując to że pierwszy Zapozo stoi, patrząc na niego jak głupi. Skoczył z uniesioną patelnia, lecz nie uderzył potwora od góry, tylko padł mu pod nogi, wymierzył cios miedzy tylne łapy i czekał. Ten cios pomógł mu stwierdzić że ten Zapozo to samiec, po tym jak bestia padła na ziemię i zaczęła piszczeć z bólu. Mając przeciwnika lezącego na ziemi i skomlącego, odwrócił patelnie i trzymając ją za szeroki koniec, wbił potworowi trzonek w gardło. Odpowiedzią na to był już tylko pisk potwora i ciemny strumień krwi tętniczej, tryskającej niczym mały gejzer. Jednak nawet krew po chwili przestała wypływać. Chłopak wygrał. Jednak zamiast uciekać, wyszarpnął patelnię ze stwora i przy jak najwyższej czujności zabrał się za oględziny stwora. Zaintrygował go dziwny znak, który ten i drugi Zapozo miał wypalony na praw3ej nodze. Symbol przedstawiał na wpół zamknięte i załzawione oko. Symbole oczu należały do bogów magii, tylko do nich. W takim razie chłopak wywnioskował, że te Zapozo musza służyć sprawie Bahumata, boga chaosu. To go przeraziło. Nagłym ruchem wyrzucił patelnie i pobiegł w stronę miasta. Jednak to zobaczył bardzo go zdziwiło, bo zamiast miasta, stał pod dużym wzniesieniem, które przysłaniało mu cały widok. Ale droga pięła się w górę. Sharlin pobiegł truchtem pod górę i po pewnym czasie stanął na szczycie. W dole, u jego stóp, rozciągał się widok zapierający dech w piersiach. Za pięknym koncentrycznym murem, wybudowanym z złotawo zabarwionego piaskowca, znajdowało się miasto. Pełne strzelistych budowli i pięknych domów. Sharlin pobiegł w dół, w kierunku bram...
Bardzo interesujące opowiadanie, naprawde. Fabuła ciągle się rozwija, staje się ciekawasza i bogatsza. Opisy dobrze wkomponowane w całość. Tylko dialogi troche sztampowate. Brzmią troche teatralnie. Ale to nic, nie przeszkadza w czytaniu. Pomysł o chłopcu chcącym stać się magiem nie jest nowy, ale ty sukcesywnie konsruujesz ciekawą nić fabularną. Podoba mi się pomysł z Magami Czterech Żywiołów. Powietrze, Ogień, Woda i Ziemia, co?
Bardzo długo się czyta, ale nie można się przy nim nudzić. Bardzo dobrze rozwijająca się fabuła i prawie nienaganna pisownia oprócz tego, co wymieniła Sever Sharivar. Widać dokładnie, że to przez nieuwagę, bo błąd z "3" to mało prawdopodobny błąd ortograficzny Fabuła mi się podobała bardzo, dlatego że o chłopcu, który chce zostać magiem to przeczytałem tylko jedno opowiadanie: Twoje.
Ogólna ocena to 9/10 i czekam na CD.
Powodzenia w pisaniu.
Heh, no dziękuje za tak dobre noty. Dzisiaj napisałem kolejny rozdział, może mniej spektakularny, ale takie tez muszą być
Sharlin:::Smocza Krew
Przed nim jawiły się złote bramy miasta, z daleka wydawały się piękne. Już w połowie drogi dzielącej go od miasta Sharlin zauważył, że na wrotach widnieją ogromne czerwone znaki. Powodowany ciekawością, ale i tym, że powoli się ściemniało popędził jeszcze szybciej w stronę wrót miasta. Kiedy zatrzymał się przy nich stanął oszołomiony. Biegnąc wyobrażał sobie, że tajemnicze znaki na odrzwiach muszą przedstawiać jakieś piękne sceny. To co zobaczył spowodowało szok. Wielkie czerwone linie składały się w sceny z koszmaru. Głównym motywem były smoki, w tle widać było ludzkie postaci, które musiały zwijać się z bólu. Męka i przerażenie jakie przedstawiały ich twarze były wręcz nie do zniesienia. Słońce zachodziło, mrok ogarniał cała okolicę, a za murami miasta odezwały się trąby. Coraz bardziej przerażony Sharlin zapukał z całych sił we wrota. Po chwili rozległo się metaliczne szczęknięcie i otworzył się mały wizjer. W okienku widać było tylko dwoje oczu, które błądziły chwilę po okolicy, aż spoczęły na Sharlinie. Po kolejnej chwili odezwał się przepity głos.
-Czego tu? Miasto zamknięte- przy czym ostatnie słowo zostało przerwane przez potężne beknięcie, a do Sharlina dotarł smrodliwy opar, czuć było przetrawiony alkohol- Zmiataj stąd, bo wezwę wojsko- przy czym groźba nie wydawała się zbyt realna, bo mężczyzna ten wyglądał tak jakby miał za chwilę paść. Musiał wiele wypić. Sharlin jednak wiedział jak postępować z pijaczynami. W jego wsi było pełno podobnych moczymord. Dlatego sięgnął do plecaka i wyciągnął butelkę najprawdziwszej nalewki Iskariona. Miał ją na wszelki wypadek, w razie jakiegoś wypadku bądź urazu miała mu posłużyć za środek dezynfekujący, ale teraz musiał z niej skorzystać. Trzymając ja na widoku powiedział
-Panie, chcesz?- przy czym zauważył, że oczy wartownika rozszerzyły się chciwie- no jak? Chcesz czy nie? Ty mnie wpuścisz, a ja ci to dam- widział już jak oczy wartownika znikają, a po chwili usłyszał skrzypienie i potężne wrota otworzyły się. Zawiasy jęknęły przeraźliwie. Kiedy tylko chłopak wkroczył do miasta, pijak- stróż rzucił się w jego stronę z wygłodniałym wyrazem twarzy. Sharlin, rzucił mu butelkę, ale strażnik miał tak opóźniony refleks, że nie złapał jej. Karafka roztrzaskała się, a jej zawartość w szybkim tempie wsiąkała w ziemię. Sharlin widząc złość na twarzy pijaka pobiegł w kierunku pierwszej lepszej ulicy i zniknął za rogiem. Z dala słyszał jeszcze lamenty pijaka nad rozlaną nalewką.
Po chwili błąkania się ulicami miasta Sharlin zauważył jedno, miasto było bardzo dziwne. Z każdej strony spozierały na niego figury ludzi i smoków, wszystkie wyrażające udrękę i ból. Wszystkie ściany domów były pomalowane w podobne wzory, chłopak poczuł się bardzo przytłoczony i otumaniony. Strach, niczym cień, kładł się na jego duszy coraz większymi smugami. Z uliczki obok dobiegł nagle dziwny krzyk, tak napiętnowany rozpaczą, że chłopak ukrył się w cieniu. Jego lęk narastał, serce biło przeraźliwie, krzyk ustał. Sharlin odetchnął, lecz zanim wyszedł z cienia z innej uliczki dobiegł następny krzyk, tym razem pełen bolesnej rezygnacji. Brak mu było pasji. Ale dla samotnego młodzieńca w obcym i przerażającym mieście było tego za wiele, Sharlin puścił się biegiem, nie patrzył gdzie podąża, chciał tylko znaleźć się jak najdalej od tych dźwięków. Jednak z każdej strony dobiegały do niego podobne, a nawet straszniejsze dźwięki. Chłopak cofnął się w pamięci do czasów gdy był mały, a jego ojciec żył. Wtedy słyszał jak zarzynano prosię na obiad, teraz czuł się jakby zabijano całe stada takich małych prosiąt, ale w dodatku w sposób tak niemoralny i straszliwy, że jego umysł nie mógł tego znieść. Ze wsząd otaczały go jęki, gdzie by nie poszedł tam słyszał krzyki i wrzaski. Powoli tracił świadomość, w pewnej chwili coś przemknęło mu przed oczyma, coś jakby zapozo, jednak kiedy zobaczył oczy stwierdził, że to nie może być zapozo, bo oczy stworzenia były czerwone i odbijały w dziwny sposób światło latarni. Po chwili postać wyprostowała się, a Przerażony Sharlin zobaczył niesamowity widok. Oto stał przed nim człowiek, ale z jego pleców wyrastały skrzydła. Chłopak zaczął sam krzyczeć dołączając do kakofonii dźwięków panującej w mieście. Postać stanęła bokiem do niego i wtedy w czerni nocy młodzieniec zobaczył, że twarz tego czegoś choć była częściowo ludzka, to jednak przypominała też paszczę smoka, wydłużona, pełna ostrych i lśniących w nocy kłów. Sharlin stał porażony strachem, szok nie pozwalał mu na ucieczkę. Spanikowany stał obserwował stwora, istota przyglądała mu się również, a w jej oczach widać było dziwne zainteresowanie małą sylwetką Sharlina, coś jakby ocenę i głód. Wreszcie adrenalina wzięła górę nad strachem, a Sharlin zaczął uciekać poprzez opustoszałe, acz wypełnione krzykami, ulice. Istota ruszyła za nim, po długim i wyczerpującym pościgu chłopak padł na kolana, potknął się o rękę lezącego w kałuży krwi, mężczyzny. Potwór stanął nad nim i jedną potężną ręką podniósł go na wysokość swojej paszczy. Sharlin czuł jak pazury smokołaka wbijają mu się w kark. Tak w przypływie strachu doznał olśnienia, przypomniał sobie historie mówiące o mieście śmierci, o mieście pełnym grozy i udręki, o mieście żywych smokołaków. Teraz zrozumiał, to właśnie w tym mieście się znajdował, a ten potwór był smokołakiem. Po chwili paszcza smokołaka wystrzeliła w kierunku jego szyi, Sharlin poczuł okropny ból, wywołany tak fizycznym ugodzeniem go w kark, jak i magicznym, pełnym zła uścisku na żyłach. Ciało młodego chłopaka wyprężyło się w konwulsjach, zaczął się szamotać a smokołak odsunął głowę i obserwował. Na ustach Sharlina pokazała się piana zmieszana z jego własna krwią. Potwór zadowolony ze swego działania zniknął w ciemnościach nocy, a Sharlin leżał na ulicy. W pobliżu leżały podobne jemu ciała, ciała ludzi, którzy od tej pory sami stali się smokołakami. A także ciała tych, którzy mieli dość odwagi by stanąć do walki z potworami, Ci zginęli straszną śmiercią. Cześć z nich nie miała głów, inni mieli wyrwane serca, wszędzie było pełno krwi. Na szyi Sharlina było widać pięć krwawiących ran, układały się one w dziwny i regularny kształt. Dwie na górze, dwie szerzej, acz poniżej i jedna na samym dole umiejscowiona centralnie. Pierwszym skojarzeniem był pentagram.
Krzyki nocy ucichły, smokołaki skończyły łowy.