Rzyg kulturalny
Był sobie chłopak piękny i młody,
co siadał często nad brzegiem wody
i wiersze pisał o wzorach Vietea.
Zaiste wielki był to poeta.
Dzieła Picassa malował sprayem
o kwantach myśląc. Jego weselem
było marzenie o rezystorze,
co wszystko umie, co wszystko może.
Kiedyś wieczorem, przy kawy dzbanku,
rzekł sam do siebie:
– Słuchaj mopanku,
czyś ty nie myślał już kiedyś o tem,
by swą niewiedzę wyplenić młotem?
Zbiega w garażu czarne czeluści
– Niech Pan Bóg grzechy moje odpuści –
szepce pod nosem, nikt nie usłyszy.
Wtem, w tej okropnej, złowieszczej ciszy
Słychać zgrzytanie jakby łańcucha,
chłopak stropiony przystaje, słucha.
Nagle zza beczki wygląda mara,
trochę przygłucha i całkiem stara.
Rzecze do niego te oto słowa:
– Niech w twej pamięci zostanie mowa,
którą wygłoszę – powiada zjawa.
–Byłam szlachcianką. Ta rana krwawa,
którą tu widzisz, jest po sztylecie,
którym me serce przebiło dziecię
ze mnie zrodzone. Przebiegła żmija!
Lecz to, co mówię z celem się mija.
O wiedzy miałam ci mówić przecież.
– A zamiast tego wciąż głupstwa pleciesz!
– Ja głupstwa plotę? – złości się mara.
– Jesteś paskudna! I taka stara…
Co ty o wiedzy powiedzieć możesz?
Jesteś tak głupia jak zboża korzec!
– Jam bohaterką historii była,
o której cała gawiedź mówiła!
O mnie napisał sam Gall Anonim,
lecz zniszczył zapis. Słyszałeś o nim?
– O tym zapisie? Nigdy, ni słowa.
Wciąż ci nie wierzę. Próżna twa mowa.
– Tyś nie poeta! Tyś zwykły gbur,
a wokół serca masz gruby mur,
co nie pozwala ci na odkrycia,
jest w tobie tylko wola przeżycia!
Tyś niewolnikiem głupich schematów!
– Tyś rodzicielką jest własnych katów!
Ja racjonalnie po prostu myślę.
Napiszę dzieło i w świat je wyślę.
Będzie traktować o rezystorach,
o kwantach, dżulach. Nie o potworach,
smokach, księżniczkach, czy innych bajkach.
To tematyka dobra dla grajka,
co przez świat idzie i pieśni śpiewa.
– Gdy cię tak słucham, krew mnie zalewa.
Ten zwykły grajek, który cię śmieszy,
więcej on ludzi prostych pocieszy,
niż ten filozof, co miny stroi
i teoryje zawiłe kroi
na miarę dla tych, co mu zapłacą.
Lepszy on od tych, co życie tracą
na czczym myśleniu, co ich wyniszcza.
Przez takich jak ty, zobaczysz zgliszcza
cywilizacji, która zuchwała
miast słuchać starszych, do przodu gnała.
Niepomna przestróg, znaków zakazu,
nie obejrzała się ani razu
na pokolenia, co przed nią były
i przez niewiedzę ziemię skrwawiły.
– Wszak o historii uczę się w szkole:
jak naród polski popadł w niewolę,
o Jagiellonach, Piastach, rycerzach,
o dawanych bitwach, wodzach, żołnierzach.
Znam dat bez liku, statystyk wiele…
– Pomówmy teraz jak przyjaciele.
Układ jest prosty, tylko posłuchaj:
Od lat już wielu ja szukam zucha,
który niepomny na to, żem zjawa,
spisze, co powiem, bo to ciekawa
jest historyja mojego domu.
Wspomnę ci tylko, tak po kryjomu,
że ten, co spisze me dzieje dawne,
będzie mieć willę, nazwisko sławne
i szczęścia tyle, że każdy powie,
że to jedyny szczęśliwy człowiek,
jakiego ziemia nędzna wydała.
I co ty powiesz? – zjawa zadrżała.
Chłopak popatrzył przeciągle na nią.
„Czy była kiedyś na zamku panią?”
Zapytał w duchu swego sumienia.
„A nawet jeśli, to nic nie zmienia.
Jest tylko zjawą, marnym odbiciem,
tego, w czym kiedyś tętniło życie,
którego nie ma od wieków wielu.”
Wtem ona rzecze:
– Mój przyjacielu,
pozwól mi mówić. Czasu cennego
niewiele skradnę, tylko mojego
posłuchaj głosu.
– Cóż mogę ja rzec
jeśli nalegasz. Już siadam na piec
i czekam na tę historię ważną
tylko nie długo, bo tam mnie zarżną
moi rodzice, jeśli nie zmyję
wszystkich tych naczyń. Urwą mi szyję!
– Posłuchaj chłopcze i już zamilknij
I jeszcze tylko swe oczy przymknij,
by móc wysłuchać uważnie tego,
co zaraz powiem. – i w lica jego
długo spogląda. Potem otwiera
swoje usteczka, minę przybiera
bardzo poważną. Milczy przez chwilę.
– Tyle to czasu, aj czasu tyle
od kiedy szczęścia na tym padole
ja nie zaznałam. Popatrz na pole.
Widzisz tę wierzbę? Tę tuż przy gruszy.
Tam był mój zamek. Dziś niech cię wzruszy
historia dawna o grodzie, królu
dworze i damach. Jak to wśród bólu
cnota się rodzi i bohaterstwo,
jak ludzi zniszczyć może oszczerstwo.
Byłam szlachcianką.
– To już mówiłaś.
– Byłam przepiękna.
– A to zmyśliłaś!
– Naprawdę byłam jako ten kwiatek!
– Chyba jak oset.
– Jako bławatek!
Tłumy pań dworskich mi zazdrościły.
– To tylko pozór jaki tworzyły,
bo im żal było takiej maszkary.
Co miały mówić? Że tak jak stary
wyglądasz chodak?
– Mój mąż mnie kochał,
mówił żem piękna. Z zazdrości konał,
gdym na innego tylko spojrzała.
– A jak twój posag? Pewnie nie mała
Była to suma.
– Owszem, dość spora.
– Bał się, że straci i choć potwora
musiał hodować, wolał niż nędzę
trochę cierpienia i starą jędzę,
jaką ty byłaś.
– Spokój już daj mi!
Nie byłam brzydka, choć czasem w stajni
mówiono o mnie, żem jest potwora,
lecz to z zazdrości. Ja zawsze skora
byłam do żartów. Lubiłam tańczyć,
śpiewać, rysować, lecz dzieci niańczyć
nigdym nie chciała. Gdy jeszcze młoda
byłam okrutnie, wyszła już zgoda
od mego ojca na me zamęście.
Cóż to za wielkie było nieszczęście,
gdy młoda panna męża nie miała.
O tym mówiła familia cała,
bo to dyshonor był dla rodziny.
Rzekł tak mój ojciec:
„Nie pozwolimy,
byś imię sławne naszego rodu
sponiewierała. Trochę zachodu
mnie kosztowało znaleźć ci męża,
jest to człek wielki, co bez oręża
na wroga idzie. Ma duży zamek,
służbę, kucharki, a każdy ranek
na łowach spędza.”
Byłam więc rada
i choć mówiono, że serce gada
mój mąż ma w piersi, ja nie wierzyłam
i tak jak głupia się tym cieszyłam,
że starą panną już nie zostanę.
Na mą głęboką, śmiertelną ranę!
Jaka bezmyślna ja wtedy byłam,
że serca jego nie zobaczyłam
takim, jak ono naprawdę było.
Ile zła by się nie wydarzyło,
gdybym wiedziała tyle, co teraz.
Sam Bóg mi świadkiem na to, żem nie raz
gorzko płakała nad męża mego
i moim losem.
–Mam już dość tego!
Wciąż zrzędzisz, płaczesz. Nigdy do końca
nic nie opowiesz. Choćbyś się słońca
bać nie musiała, czasu nie starczy.
– Ozwał się ten, co ciągle warczy
i wciąż przerywa moją historię!
Ja już mam na to własną teorię:
boisz się słuchać.
– Niby dlaczego?
– Niby dlatego, ty mój kolego,
że prawda o nas w oczy wciąż kole.
Czyż nie uczono cię tego w szkole,
że nawet wielcy władcy i możni,
by prawdy nie znać, byli ostrożni
w kontaktach z błaznem, który, co myślał,
mówił od razu. Takie wymyślał
on czasem żarty, że wciąż mówiono
o nim na dworze. Czasem robiono
te przypuszczenia, że to nie człowiek,
lecz istny diabeł, który, cokolwiek
miało to znaczyć, piekłem się znudził.
Była to plotka, lecz kto się łudził,
że bezpodstawna, bardzo się mylił.
Gdy on swą głowę w prawo przechylił
I patrzył na cię z kpiącym uśmiechem,
byłeś już pewien, że głośnym echem
żart o twych wadach się rozprzestrzeni.
Nie ziewaj proszę.
– Czy coś to zmieni?
Tak głupio gadasz, że niepodobna
ciebie wysłuchać.
– Pani nadobna
słysząc twe słowa trupem by padła,
panna nadworna pewnie by zbladła.
Twoja bezczelność nie zna granicy!
Jesteś niegrzeczny, jak lubieżnicy,
których za moich czasów wieszano.
Gdyby twą skórę raz przetrzepano,
to byś szanował niewiasty zacne.
– O ciebie chodzi? Zaraz tu zacznę
ze śmiechu płakać. Ty jesteś damą?
W takim układzie ja jestem lamą,
co w Peru biega. Widzisz kopyta
i sierść mą jasną? – Zębami zgrzyta
pobladła zjawa.
– Chcesz mnie wysłuchać?
– Ani troszeczkę. – Za oknem dmuchać
wiatr wnet poczyna.
– Czemu, ach czemu?
– Nie płacz tu maro. Nie ma problemu.
Mogę wysłuchać tego, co powiesz,
tylko wpierw wyjaw, jako się zowiesz.
– Zwano mnie kiedyś Katabolitą.
Matka ma zawsze niepospolitą
była kobietą i takież dziecko
posiadać chciała. Nieraz zdradziecko
ją posądzano o magię, czary,
rozpustne życie. Miano zamiary
by ją na stosie spalić przykładnie.
– Czy była wiedźmą?
– Nikt nie odgadnie,
ja jednak sądzę, że czary znała.
Dar jasnowidzeń na pewno miała.
Pewnego lata rzekła te słowa:
„ Dziecko, twe życie okrutna zmowa
przedwcześnie zniszczy. Nie zaznasz szczęścia
w swym życiu wiele. Z twego zamęścia
same kłopoty prędko wynikną.
Łzy z twych policzków nigdy nie znikną.
Choćbyś lat tysiąc się tułać miała,
klątwa rzucona zawsze zadziała
i nie pozwoli odejść w zaświaty.
Będziesz dostawać od życia baty.
Nawet po śmierci chwili wytchnienia
nigdy nie zaznasz. Choć od cierpienia
się nie uwolnisz, to od zagłady
świat uratujesz, jeśli porady
twojej wysłucha chłopak niegłupi,
ponadprzeciętny. Wtedy nie złupi
głupota ludzka osiągnięć dawnych,
mądrości ludów, tych myśli sławnych,
na których nasz świat wybudowano.
Gdyby już wtedy o tym wiedziano
jakie zniszczenia postęp uczyni…
Lecz tylko ja wiem. Ja wiem o skrzyni,
którą rozumem ludzkim obdarzą.
To będzie koniec. Wtedy pokażą,
że mądrość, honor nic już nie znaczą.
Dopiero wtedy ludzie zobaczą,
jak ważne były dobre maniery.
Wyjątkiem będzie przyjaciel szczery,
co nigdy w plecy noża nie wbije…”
Matka przerwała, chwyta swą szyję.
Przez okno wpadła zatruta strzała.
„Pani nie żyje” – służba krzyczała.
Mnie ogarnęła ogromna trwoga.
Chciałam zrozumieć. Prosiłam Boga,
by mi wyjawił swoje zamysły.
Ja przecież prawie straciłam zmysły
nad matki słowy wciąż rozmyślając.
Choć zrozumiałam, że ciągle grając
rolę księżniczki nie zmienię świata,
doszłam do wniosku, że ten, kto brata
się z ludem prostym, coś zmienić może.
Postanowiłam, że życie złożę
w darze dla biednych i dla ułomnych.
Nie należałam do ludzi skromnych
i zamiast pomóc, ciągle gadałam:
o poświęceniu, o tym co miałam
zamiar dokonać. Lecz na mówieniu
skończył się zapał i miast zbawieniu
myśli poświęcić, wciąż balowałam:
to się upiłam, to w karty grałam.
I zapomniałam o ideałach.
Byłam zaborcza, bardzo zuchwała.
Nie szanowałam moich służących.
Ile podejrzeń bardzo krzywdzących
ja wciąż rzucałam – zliczyć nie sposób.
Kiedyś zebrało się kilka osób,
by mnie nawrócić na dobrą drogę.
Ja się zaśmiałam. Rzekłam: „Nie mogę
być dobra, prawa, bo to jest nudne.
Życie bez pociech jest strasznie trudne.
Ja wolę uczty, grzechy, zabawy.”
I tak się zaczął ten dramat krwawy,
który sprowadził na mnie gniew boski.
Wtedy zaczęły się moje troski…
– Maro, już świta! Cóż mówić miałaś,
czego mi jeszcze nie powiedziałaś?
Czas twój na ziemi dobiega końca,
a koniec jego ze wschodem słońca
nastąpi równo. Chciałbym coś zmienić.
Zdradę, lenistwo z ludzi wyplenić!
– Pamiętaj o mnie i nie zapomnij:
Światu potrzebni są ludzie skromni,
Co bez splendoru i bez korzyści,
trochę jak duchy – tak przezroczyści
pomagać będą bliźnim na co dzień.
To Twoja misja.
– Czy jestem godzien
być wysłannikiem dawnych pokoleń?
Ja przecież nie mam żadnych zezwoleń…
– Jakich zezwoleń? Znów głupstwa pleciesz.
By komuś pomóc wystarczy przecież…
I w blasku słońca pierwszych promieni
mara wróciła do świata cieni.