Rzyg kulturalny
Powieść Dzieje Esgaroth’a 3 części…
Część I
Dzieje Esgaroth’a – część I
Historia ta, jest wielce znana pośród starszyzny, magów i pośród myśliwych. Zaczyna się ona dnia przesilenia letniego. Jak co dzień, Esgaroth, człowiek 19- letni wybywał z domu na kilkudniowe polowania. Był jednym z lepszych myśliwych w terenach Khorinis. Człowiek ten ubranie miał znoszone, niczym wędrowiec, u pasa wisiał nóż myśliwski z rubinową rękojeścią. Na plecach nosił łuk, z którym nie rozstawał się choćby na chwilkę. Cisowy łuk – prezent na ostatnie urodziny dany mu przez ojca. Wyruszył. Jedynie kwadrans godziny dzielił go do najbliższego pasma gór i rozległych lasów.
Esgaroth ukląkł na zdeptanej, zbrązowiałej trawie i fachowym okiem zmierzył ślady. Mówiły mu, że ścierwojady, lub też cieniostwory, na które żaden myślący myśliwy nie chciałby trafić, były na łące zaledwie pół godziny wcześniej. Jego cel, niewielki ścierwojad wędrujący ze stadem. Dziwne, - pomyślał Esgaroth - że to zwierze dotarło tak daleko i nie padło ofiarą wilka.
Polowanie trwało już dwa dni i dwie noce. Informacja ta nie zaniepokoiła Esgaroth’a, gdyż wiele razy polował, znał się na swoim fachu i przebywał poza domem częściej niż w nim. Jego ojciec wyruszył, jako poszukiwacz przygód na północ, gdyż, jak sądził Esgaroth, płynęła w nim żyłka magii i kochał przygody.
Myśliwy nie mógł pogodzić się z myślą, że tak szybko ubywało prowiantu.
Jeśli nie zdoła zabić przynajmniej kilku ścierwojadów, wróci do matki bez pożywienia.
Esgaroth podniósł się i ruszył naprzód pewnym siebie krokiem przez skąpany w błyszczącym blasku księżyca las. Podążał w stronę polany, na której z pewnością spały ścierwojady. Myśliwy jedynie od czasu do czasu patrzył na ślady. Na skraju polany, nałożył sprawnie strzałę na cięciwę. Esgaroth po cichu skradał się czołgając po mokrej od rosy trawie. Uniósł łuk. Odetchnął głęboko.
W tej chwili gdzieś z jądra ziemi wystąpiło trzęsienie. Ścierwojady, krzycząc rzuciły się do ucieczki. Oszołomiony Esgaroth wypuścił strzałę, chybił.
Klnąc, rzucił się w pogoń. Biegł bardzo długo. Często potykał się o kamienie i stare pnie drzew. Ścierwojady nie zwalniały, tylko pędziły naprzód.
-Co ich tak spłoszyło, co to był za wybuch? – Zastanawiał się myśliwy.
Musiał to sprawdzić. Ambitnosci mu nie brakowało, jak powtarzali inni, rozmawiając na temat Esgaroth’a. Zaczęło świtać, odgłosy nocy milkły powoli, gdzieś w oddali słychać było przeróżne ptaki śpiewające o nowym dniu.
Nogi odmawiały posłuszeństwa i głośno protestowały po każdym kroku.
Esgaroth potknął się po raz kolejny, a że był zmęczony, stracił równowagę i ześlizgnął się ze skały, padając z głuchym łoskotem na plecy.
Przez chwile nie mógł oddychać. Trop ścierwojadów został zgubiony.
Nękany sumieniami Esgaroth, wstał. Twarz miał brudną od błota. Przyłożył ucho do kamienistej ziemi, nasłuchując. Gdzieś w oddali usłyszał znów podziemny łoskot. Zignorował go, wmawiając sobie, że się przesłyszał.
Po jakimś czasie, gdy słońce zaczęło zachodzić, bohater wyszedł z jaskini, gdzie przebolał swojego pecha, podczas polowania. Nie mógł przestać myśleć o odgłosach z głębin ziemi. Tego dnia, zaczął poszukiwania.
Szedł na północ, myśli kłębiły się w jego głowie. Gdy stracił już chęci dalszego marszu, usiadł, jakaś siła ciągnęła go do działania: serce zabiło mu szybciej, gdy położył się na skalistym urwisku. Przed nim rozciągała się przepiękna dolina.
Pośrodku wznosiła się, kamienna piramida. Schodząc ze skały, oczy wlepione miał w budowlę. Rozejrzał się niechętnie dookoła, szukając jakichkolwiek oznak życia. Nie było w tym miejscu żadnej zwierzyny ani ludzi. Esgaroth odetchnął z ulgą. On, sam jeden pośród ruin pradawnej cywilizacji! Zrozumiał gdzie jest... Oczy miał zamydlone, gdy się obrócił. Grunt był rozkopany magiczną siłą, nie narzędziami. Esgaroth kochał magię i wszystko co z nią związane, choć nigdy nie miał z nią do czynienia, teraz widział nasycony magią
rów. Niby nic niezwykłego, lecz znów ta sama siła ciągnęła go do środka – do małego otworu w skale. Ciemność i zaduch zalegał w czeluściach podziemi.
Esgaroth, nie myślał długo nad decyzją. Zamknął oczy, by uchronić się od zalegającego dookoła kurzu. Wycofał się jednak. –Przecież nie jestem gotowy! – Pomyślał. Przed kolejne dwa dni zdobywał zapasy. Wkrótce miał już pełne bułaki z wodą, a także worki z mięsem, grzybami i najróżniejszymi ziołami.
Kilka pochodni, zrobionych z kijka i zielska wsadził do kołczanu na plecach. - Powinno wystarczyć na podróż poprzez podziemia – powiedział sam do siebie Esgaroth. Lekko dygocząc z zimna i sapiąc z nerwów i podniecenia zagłębił się w niezbadane, podziemne korytarze. Wiedział, że ryzykuje swoje życie…
Koniec części I
Esgaroth
Część II
Dzieje Esgaroth’a – część II
Podróż Esgaroth’a przez podziemne tunele, pozbawiła jego włosów blasku. Ostatnia pochodnia zaczęła kończyć swój żywot. Myśliwy zaczął wątpić w cel swojej wyprawy. Bał się i to okrutnie, gdy raz po raz pająki beztrosko chodziły po jego szyi i rękach. Czuł jak poziom się obniża, schodził w dół. A im niżej stawiał kroki, tym mniej widział. Dookoła był tylko ciemność. Po dniu podróży
Esgaroth ujrzał freski i malowidła na ścianach. Przedstawiały, dawny lud, budynki i przedziwnych bogów. Był daleko od domu, gnębiło go to coraz bardziej. Bał się o matkę, ale czuł, że jego ojciec mógł tu przebywać…
Wyciągnął rękę i pomachał przed oczyma. Nie widział jej, byłą tylko cisza i ciemność. –W takiej ciemności człowiek traci poczucie czasu! Niewiem czy jest noc, czy dzień – jęknął. Jego głos rozszedł się po starym, ciemnym korytarzu. Niekiedy małe odłamki farby i kurzu z sufitu latały dookoła, opadając bezszelestnie na twardy grunt. Duchota panująca w środku, nie pozwalała normalnie odetchnąć. Wreszcie, w momencie, gdy Esgaroth kończył jeść posiłek, wystąpiła całkiem nowa eksplozja. Zerwał się na nogi, gdy wielki kawał sufitu spadł z łoskotem przed jego stopami. Założył tobołek na plecy, łuk złapał w rękę i czekał na jakikolwiek ruch istoty.
Zaświecił dopaloną pochodnią. Szedł po cichu przez kolejny korytarz, zamarł.
Stał w olbrzymiej Sali. Ornamenty rzeźbiły podłoże i ściany. Freski oświetlone były przez magicznie palące się pochodnie i świece. Marmurowe schody prowadziły na niższy poziom. Z sufitu, wlatywał promyk światła, oświetlając i skupiając się na wielkich, kamiennych drzwiach na końcu Sali.
W tym pomieszczeniu nie było duszno. Zapach wiatru roznosił się i pływał w powietrzu. Tego dnia, a raczej wieczoru Esgaroth odkrył jakąś magiczną siłę i przestrzeń za kamiennymi wrotami. Gdy kładł się spać na kamiennej posadzce, patrzył z błyskiem w oczach na freski. Trudno było sobie uświadomić, co oznaczają wyryte runy i miny ludzi przedstawionych na malowidłach. Myśliwy zmrużył oczy, starał się zapaść w sen. Nie mógł…
Długo leżał i rozmyślał nad swoją wyprawą, przygodą i opuszczeniem domu.
A gdy przypomniał sobie o podróży ojca, zamknął oczy i wypowiedział słowa:
-Może będę miał jakąś wizję?
Oddychał coraz wolniej, obraz w oczach ściemnił się. Zasnął…
Szedł powoli po całkiem nowych gruntach,
Widział kasty walczące w buntach,
Stąpał po dziewiczych i smukłych lasach,
Wszyscy żyli w mrocznych czasach,
Ruiny cywilizacji – myślał – moim domem…
Ktoś atakuje drugiego szponem, krzycząc podłym tonem!
Kasta wojowników z zimną krwią kogoś rani,
Wojownik ucieka od jego pani,
Serce Ducha jest wydarte!
WROTA JARKENDARU SĄ OTWARTE!!!
Esgaroth z wrzaskiem otworzył oczy. Natychmiast je zamknął. Mocno błękitne światło straszliwie zraniło jego źrenice, przywykłe do stałej ciemności. Leżał nieruchomo na ziemi, trzęsąc się z bólu. Po jakimś czasie, gdy ochłonął, wstał.
Kamienne wrota były uchylone, ze środka sączyła się wić magii.
-Portal!- Krzyknął ze zdumienia Esgaroth.
Zaiste, był to portal. Wojownik wiedział o tym, gdyż słyszał różne mity i legendy, mówiące o zapadłych miastach, zatopionych twierdzach, mrocznych zamkach i ukrytych kontynentach. Do każdego upiornego miejsca prowadził magiczny portal.
Gdy zbliżył się do bramy, serce tłukło mu się w piersi, jakby miało chęć uciec.
-Jarkendar…cóż to takiego? Czyż to ląd, czy może coś innego? – Szepnął.
Bał się, że portal zniknie i przepadnie toteż założył luk na plecy, tobołek na ramię, odetchnął. Dziwny brzdęk dobiegł z magicznego przejścia. Wzdrygnął się, zamknął oczy i zrobił krok naprzód. Całe jego Esgaroth’a zaczęło drętwieć, od stóp do głów. Nie mógł wydobyć słowa, Światło oślepiało mu oczy, nie mógł nawet ich zamknąć! Był sparaliżowany…Nogi oderwały się od gruntu. Zaczął spadać…leciał w dół z kamienną miną przedstawiającą grymas zaskoczenia i szoku. Coś niewidzialnego rwało go raz w górę, raz w dół. Zapadła ciemność, niebieskie światło znikało stopniowo. Uderzył głową o twardy grunt. Zanim zapadł zemdlał, poczuł jak ciepła strużka krwi spływa mu po czole.
Jedyną rzeczą, jaką jeszcze zdołał usłyszeć i zrozumieć było: „WROTA JARKENDARU SĄ OTWARTE”!!!
Zapadł w ciemność…
Koniec części II
Część III
Dzieje Esgaroth’a – część III
Esgaroth obudził się z bólem głowy. Dookoła swego ciała miał porozsypywane odłamki licznych skał i głazów. Oszołomiony rozejrzał się. Pomieszczenie, w którym leżał było ciemne i duszne. Światło nie docierało tu – jak sądził – przez kilkadziesiąt lat! Zaklął:
- Niech to szlag!!! Nigdzie się nie przeniosłem, jestem cały czas w tym przeklętym grobowcu…
Przygotował się szybko do powrotu do domu. Wracał tymi samymi korytarzami, orientacja nigdy nie zwodziła Esgaroth'a. Pajęczyny i kurz wzlatywały powoli w powietrze przy każdym szurnięciu nogą. Im dalej szedł przed siebie, tym robiło się cieplej…
Kiedy pierwszy promyk słońca przebił się przez szczelinę w sklepieniu, Esgaroth ujrzał piękne arcydzieło – Malowidło wykonane z przedziwnej farby.
Przedstawiało kobietę uciekającą z dzieciątkiem na rękach. Uciekała przed człowiekiem-potworem w masce, ów postać dzierżyła w ręce Czarny Miecz, dym z niego unosił się ku niebiosom, gdzie z góry niebieska, rozjaśniona postać ciskała piorunami w glebę. Na samym dole fresku, widniały napisy. Zupełnie nie zrozumiałe dla Esgaroth’a…
W ciągu następnych dni bohater nie zdołał ujrzeć następnych malowideł.
Ucieszył się i serce zabiło mu szybciej, gdy na końcu starego korytarza błyskały radosne promienie słońca. Pobiegł w ów stronę.
Gorące powietrze uderzyło go w twarz, odetchnął. Przed nim rozciągał się malowniczy krajobraz, smukłe drzewa kołysały się na wietrze, niebo było bezchmurne, a słońce, niczym ognista kula, ogrzewało ziemię i włosy Esgaroth’a. Owady bzycząc głośno latały w powietrzu.
Z mieszaniną podniecenia i zdziwienie na twarzy oglądał malowniczą, zdobiona ornamentami budowlę przed sobą. Kamienne kolumny wznosiły się ku niebu.
Nie mógł nic wypowiedzieć ze zdumienia, oczy miał szeroko otwarte, czujne.
Uśmiechnął się, odkrył nową część wyspy – Jarkendar.
Stąpał powoli po żwirze na placu, przed budowlą. Nagle, a stało się to bardzo szybko, usłyszał świst grotu nad sobą. Poczuł jak włócznia przyszpila mu nogę do ziemi. Upadł z jękiem. Po chwili, dostał w tył głowy rękojeścią…
-Nie jestem sam…- pomyślał i stracił przytomność.
W jego głowie tłukły się kolejne słowa i przepowiednie, lecz ich nie słyszał. Spadał w otchłań. Jego bezwładne ciało uderzało raz po raz w kolejne kamienie,
Obraz nadal był rozmyty…
-Otwórz oczy Esgaroth’cie! – Usłyszał miły głos w oddali – obudź się!
Leżał na wiklinowym łożu, ubranie miał zdjęte, a ciało przysłaniała zdobiona pierzyna. Czuł, że wiele osób go obserwuje. Uniósł powieki.
Zobaczył postać bogato ubraną, w czarnej zbroi. Był to stary człowiek, jak na swój wiek zmarszczki powinny pokryć jego twarz. Nie było ich, nie było nawet brody czy wąsów.
-Powstań Esgaroth’cie, no już…
Esgaroth uniósł głowę, nadal nic nie mówił.
- Kim jesteście? – Spytał cicho.
- Kim jesteśmy? Ważne, kim Ty jesteś, otworzyłeś portal, czyż nie?
Esgaroth nie wiedział czy można obcym zaufać.
- Nie, nie otworzyłem, sam się uruchomił, gdy spałem.
-Ach, tak…,bo widzisz Esgaroth’cie, my…
-Skąd znacie moje imię?! Skąd posiedliście tą wiedzę? – Wtrącił się.
-Esgaroth’cie, spokojnie. My jesteśmy Jarkendarami, mieszkamy tu od wielu stuleci. Wiemy więcej, niż ci się zdaje…
-Dlaczego chcieliście mnie zabić, tam na placu?
-Nie! Wcale nie chcieliśmy! Mógłbyś nam uciec sprzed nosa, gdybyśmy wyszli do Ciebie…
-Nie sądzę bym uciekał w nieznane tereny.
-Dobrze, więc. Dziś odbędzie się ceremonia, poznasz nas – Jarkendarów, także opowiesz nam o swojej podróży…A teraz odpoczywaj Esgaroth’cie, śpij…- zakończył.
Śniły mu się różne, nieznajome osoby i bogowie. Jego sen był spokojny, cicho szedł przez las, zwierzęta były oswojone. Później, wizja przeobraziła się w mękę! Wielka wojna zstąpiła na ludzi. Brat brata mordował bezlitośnie tnąc mieczem. Szczęk stali uderzał mu w uszy. Ból, męka i cierpienie stały się podstawą tego miejsca…
Obudził się zlany potem, rozejrzał się ostrożnie. Nikogo nie było przy nim. A jednak głos odezwał się z ciemnego kąta:
- Esgaroth’cie, wyczuwam w Tobie wielką energię, czyżbyś widział przyszłość?
- Nie jestem pewien, oby nie…
- No, wstawaj, czas na ceremonię.
Esgaroth podniósł się, noga go nie bolała wogóle.
- Ile tu już jestem? – Spytał.
- Niecałe pół doby, coś nie tak?
- Rana w nodze! Nie ma jej, jak mogła tak szybko wyzdrowieć?!
- Esgaroth’cie, bo widzisz, my…- urwał zastanawiając się - my mamy wielką moc uzdrawiania i moc…- po raz kolejny urwał – dowiesz się na ceremonii.
Podczas marszu przez ciepłe korytarze wyniosłego budynku Esgaroth myślał wiele o owych, niesamowitych ludziach. Odgłosy nocy usypiały go, świerszcze odgrywały swoją melodię, w oddali coraz to nowsze odgłosy było słychać.
Weszli do olbrzymiej Sali. Drewniane stoły uginały się od różnorodnych potraw. Esgaroth w milczeniu podszedł do wolnego miejsca i usiadł.
Kilkadziesiąt par oczu wpatrywało się w niego. Odwrócił wzrok.
Z końca Sali dobiegł donośny głos:
- Przywitajmy Esgaroth’a w naszych progach, bowiem to on dziś w porze świtania słońca przebył podróż poprzez portal! – Zakończył.
W Sali usłyszeć można było pomruki i szepty.
- Wiwat! – Ktoś wykrzyknął.
- WIWAT!!! – Odpowiedziały głosy.
Esgaroth zmieszał się, gdyż nie wiedział, co uczynił, że tak wielbi go ów lud.
Wszyscy zabrali się do posiłku. Człowiek z końca Sali w czarnej zbroi wymawiał głośno modlitwę do Adanosa.
-O, Adanosie, dziękujemy ci i składamy dary, za przybycie do nas owego człowieka, Esgaroth’a! Pozwól nam teraz spożyć posiłek w towarzystwie jegomości.
Esgaroth otworzył oczy ze zdumienia, z jego piersi wydobyło się sapnięcie.
-Jegomości?!- Pomyślał gorączkowo – jestem tylko zwykłym, prostym myśliwym, szanowaną osobą wcale nigdy nie byłem!!
- Mości panie, sądzę, że to pomyłka, nikim nie jestem…tylko myśliwym…- wyszeptał.
Człowiek ów w czarnej zbroi, mimo zdziwienia Esgaroth’a to usłyszał:
- Mylisz się Esgaroth’cie! Otworzyłeś zmysłem portal, ja sam zabezpieczyłem go magicznymi ornamentami, nikt nie zdoła go otworzyć od zewnątrz bez mojej pomocy, a ja ci nie pomogłem…jesteś kimś ważniejszym niż ci się wydaje!
A teraz jedz naszą strawę, każe ci przygotować komnatę.
Zasiedli do jedzenia, a było pyszne. Mięsko było przypieczone, zioła pachniały, wino smakowało jak potrawa samych bogów.
Po uczcie udał się do komnat, usnął szybko.
Jarkendarowie czuwali nad nim całą noc.
- Śpi jakby nie spał od lat…- Mruknął jeden z nich.
- Jutro pozwolimy mu oddalić się od budynku, niech pozwiedza, przecież to jest jego przeznaczenie – zostać tu…- odpowiedział szeptem drugi.
Rano, gdy Esgaroth otworzył oczy, czuł się wypoczęty. Wyszedł na plac przed budowlą. Jarkendarzy uśmiechali się do niego promiennie, inni kłaniali się, jeszcze inni pozdrawiali go. Czuł się jak u siebie w domu.
-Esgaroth’cie! – Ktoś krzyknął.
Odwrócił się. Był to ów człek w czarnej zbroi.
- Esgaroth’cie, możesz wyruszyć na łowy i pozwiedzać. Nie powinieneś się zgubić…Proszę, twój łuk i miecz – zakończył, oddając mu wyszlifowany, błyszczący, ze wzorami łuk i silną cięciwę. Miecz natomiast był cały ze srebra, rękojeść dobrze przystosowywała się do dłoni.
-Dziękuję ci, a więc wyruszę już teraz.
Rzekłszy to odwrócił się na pięcie i pomaszerował po żwirze na zachód.
Kolejne dni spędzał na strzelaniu z łuku, na chodzeniu po pachnącej trawie i polach. Był zachwycony nowym lądem. Wreszcie, pewnego dnia usłyszał przed sobą szum fal. Pobiegł. Gdy rozejrzał się uważnie po plaży i morzu. Upadł ze szczęścia na ciepły i czysty piasek. Leżał tak długo. Przypływ obmywał jego nogi, a słońce świeciło mocno z góry. Piasek był bardzo wygodny, leżało się na nim lepiej niż na łożu. Szum fal szeleścił mu w uszach. Wyobraził sobie długą, złotą plażę, myślał o wysokich przylądkach i wielkich, brunatnych górach, które widywał na północy. Czuł także woń ziół, zapach drewna i wysokich trzcin.
Czuł zapach Jarkendaru, który rankiem przynosiła bryza od wschodu. Nie liczył godzin przebytych na plaży, gdy zgłodniał jadł krewetki wyrzucone przez morze, a także małże i kraby.
W ciągu następnych dni wyruszył na północ. Tym razem olbrzymi kanion pozostał w oczach Esgaroth’a na zawsze. Trawy rosnące tu tworzyły step, skały pomarańczowo-żółte wznosiły się ku niebu. W jaskiniach, gdzie zapadał cień -Esgaroth odpoczywał. Od czasu wyruszenia z miasta Jarkendarów opalił się mocno, a czuł się zdrów jak ryba. Podczas dalszej części wędrówki wszedł w cień drzew - olbrzymich, pnących się do góry drzew! Nie było ich mało, kilkadziesiąt pni starych jak sam świat z dużymi liśćmi, zarastało teren. Grunt był lekko mokry. Mchy i porosty raz po raz łapały za stopy Esgaroth’a.
Po kilku dniach i nocach bohater ujrzał znów zabudowania. Wkroczył na plac. Natychmiast podbiegł człowiek w czarnej zbroi.
-I jak zwiedzanie Esgaroth’cie?
-Macie przepiękną część wyspy…- Odpowiedział z zapałem.
-Byłeś na bagnach?
-Tak, byłem! Lecz nic nie dostrzegłem ciekawego.
-Esgaroth’cie, gdy nabierzesz sił zabiorę cię na bagna i pokaże ci sekret Jarkendarów. A teraz udaj się do swoich kwater i wypoczywaj. Należy ci się to.
Esgaroth przytaknął i poszedł spać.
Rankiem, gdy tylko słońce rozpoczęło swą wędrówkę po niebie, Esgaroth wyszedł z komnaty na dwór. Człowiek w czarnej zbroi już czekał z kilkoma ludźmi przy boku.
Szli przez bagna, bardzo długo. Nogi ich nie bolały, gdyż mech pod stopami był miękki. W skale przed nimi, była obszerna wnęka, a za nią mały kanion. Na jego końcu, wznosiła się budowla, niczym twierdza. Gdy zagłębili się w jej ciemnych korytarzach, człowiek w czarnej zbroi prowadził ludzi naprzód. Esgaroth uważnie wpatrywał się we wrota na końcu Sali.
- Esgaroth’cie, jesteśmy właśnie w świątyni Adanosa, za tymi drzwiami znajduje się wnętrze. Liczne pułapki prowadzą do przeklętego miecza, samego Beliara. Ostrze te powinno zostać chronione i żaden człowiek nie może go dotknąć! Zapamiętaj to, a teraz wracamy. – Rzekł i odszedł.
Esgaroth chwile wpatrywał się we wrota i nagle przypomniał sobie malowidło na ścianie, które przedstawiało postać z Czarnym Mieczem w ręce.
-Tym potworem był Beliar!! – Wysapał.
Wyszedł ze świątyni i skierował się do swojej kwatery. Dni mijały szybko, Esgaroth chodził na coraz to dłuższe polowania. Znał już większość lokacji w Jarkendarze. Aż pewnego wieczoru, na uczcie, człowiek w czarnej zbroi spytał:
-Esgaroth’cie?
-Tak?
-Chcę w imieniu wszystkich Jarkendarów prosić Cię o zamieszkanie w naszych progach i przystąpienie do przysięgi…
Esgaroth myślał przez jakiś czas. Pokochał ten świat, miejscowych ludzi, harmonie człowieka i zwierząt. Rzekł głośno:
-Zgadzam się, zostanę tu – w Jarkendarze, przy Was! – Jego głos rozniósł się echem po Sali.
Zapadła cisza…
-Niech i tak będzie! – Odparł człowiek w czarnej zbroi i nagle się rozchmurzył –
Chodź Esgaroth’cie za mną. Wstał i wszedł do pomieszczenia za jego krzesłem.
Nowo Przyjęty uczynił to samo.
-Uklęknij- Powiedział człowiek w czarnej zbroi – A teraz Esgaroth’cie powtarzaj za mną:
Oddaje me ciało i ducha w ręce Adanosa
Aby na mnie bóg ten nie patrzył z ukosa
Przysięgam przy wszystkich wiernych Jarkendarach
Że ma noga nie spocznie nigdy na moczarach!
Gdyż wznosi się tam twierdza boga - Ciebie
Gdzie miecz ma swoje więzienie głęboko w glebie.
Skromnie żyć będę pod twym okiem o wodzie i chlebie
Tajemnica miecza niech zostanie nie odkryta
Zasłona światów zostanie zakryta.
Adanosie twa wola jest dla mnie święta
Niech ceremonia przydziału będzie rozpoczęta!
Esgaroth powtórzył ów słowa.
-Witaj wśród nas! Esgaroth’cie…Jam jest Lentharius, a Tobie nadaje, używane wśród wyznawców Adanosa, święte imię: Quarhodron!!!
Koniec części III
Esgaroth
Oceniajcie czy się wam podoba ;]