Rzyg kulturalny
Dzień z życia Kopacza
Nowa Edycja przygód zwykłego człowieka
Wstęp
Czarne chmury powoli rozpraszały się po niebie. Lodowaty wiatr, który je popędzał w dalszą drogę, podnosił z ziemi tumany jesiennych liści, które wirowały w niebiańskim tańcu. Gdzieś skrzypiały drzwi, poruszane w przeciągu, z kolej niedaleko stąd słychać było płynącą spokojną rzeczkę. Ciche szepty otulały me myśli powodując, że każda chwila, jaka ciągnęła się niemiłosiernie, zdawała się być z każdej strony niezwykła.
Moi towarzysze siedzieli wraz ze mną wokół małego ogniska, które dawało te niewielkie garstki ciepła, jakie przenikały przez mój strój. Wydawało mi się, że to jest nieistotne. Patrzyłem z zadumą w płomienie, gdzie tańcujące ogniki przepychały się nawzajem, aby wskoczyć na inne fragmenty gałązek. Wsłuchując się w zmienną przyrodę, zagłębiałem się coraz bardziej w swoich myślach, aż tu nagle
- Cześć! Emm, mogę się przysiąść? – jakiś dziwaczny głos odezwał się tuż za mną
Oglądnąłem się.
- A, to Ty Wrzód, siadaj!
Reszta towarzyszy przyjęła to z dezaprobatą. Wiedziałem, że coś tam przeskrobał ten cały łamaga, ale byłem tu nowy, więc nie robiłem mu żadnych problemów...
- Ale fajnie – posypał się z jego ust potok słów – wszyscy są ostatnio niezwykle zadowoleni z naszych postępów w kopalni. A to wszystko dzięki pewnemu...
- Możesz się zamknąć na chwilę? – przerwał mu jeden z towarzyszy
Wrzód sobie tym nie przeszkadzał
- ... i wreszcie dobrałem się do taakiej grudy, wyobrazicie sobie? – pokazywał coś rękoma w powietrzu – byłą ogromna, raz uderzyłem, drugi i pełno bryłek się posypało, normalnie coś niesamowitego, a jaka była mina strażników...
- Zamknij się...
- Po prostu promienieli z radości. Wziąłem, w końcu rozbiłem całą na kawałki, było tego z dwieście...
Jeden z naszych kompanów wstał i odszedł, mrucząc coś pod nosem. Jego miejsce zajął Cień, który wydobył z małego rondelka, zawieszonego nad ogniem jakiś kawałek mięsa.
- I po prostu się sypało, rozumiecie? Uderzenie za uderzeniem
- Taa, to jest pasjonujące, idź teraz do siebie, bo źle wyglądasz. Zdrzemnij się – raczej rozkazał niż zaproponował nowy członek naszego drobnego koła, jakie zebrało się wokół ognia.
Wrzód spojrzał na niego załzawionymi oczyma
- I po prostu pozwolili mi już resztę dnia spędzić na powierzchni...
To było już nudne. Wstałem i usunąłem się spoza zasięgu paplaniny łamagi. Wyszedłem na mury i zacząłem się rozglądać. Chwyciły mnie od razu wspomnienia. Ten dzień, gdy to strącili mnie w to przeklęte miejsce. Minął chyba tydzień.. jeszcze mnie nie przydzielili do pracy w kopalni, chyba miałem czekać na swoje. Za ten czas zajął się mną Wrzód i paru innych. Przemyciłem ze sobą dwie monety, jak pamiętam, zniknęły szybko, chyba pierwszej nocy. Dostałem jakiś śmierdzący alkoholem pokój. Nie narzekałem, mogło być gorzej. Poza kornikami, które pracowały nocami w pocie czoła, nic innego nie przeszkadzało mi w śnie. No, morze, pijackie rozróby gangu Fiska. Ale nic poza tym. Cisza, jak makiem zasiał... choć maku brakowało. Coś tam sprzedawali, jakieś zielone fajki, ale raczej nie były one ostemplowane przez ministra zdrowia napisem „Palenie powoduje raka i inne choroby ptaka”. Alkoholu było pod dostatkiem. Czy to od Rączki, który okradał Bractwo, czy to od Diego, który po paru dniach okazał się być starym alkoholikiem. Podobno Thorus handlował maryśką, ale jakoś bałem się go o nią zagadnąć. Tak.. jak to mawiali nie raz, Górnicza Dolina to męczarnia dla ludzi. Brak tego, tamtego, aż się zabić idzie. Jedyne, co podtrzymywało na duchu, to ten cienkusz, browar, jaki dostarczali ci z JoWood. Nic, tylko pić wieczorami, aby wyzbyć się ponurych myśli.
- I wtedy to zobaczyłem, w tej dziurze skalnej... – nagle znowu znajomy głos pojawił się niebezpiecznie blisko
To Wrzód, podążał za jakimś zdenerwowanym bardzo kopaczem.
- Znowu mój kochany kilof, wiesz? Nazwałem go Brunhilda. Ładnie, co?...
- Spadaj!
- Tak, no i jak już mówiłem, tam było tego od groma...
Z obawy, że mnie dostrzeże, szybko uciekłem z murów i udałem się znowu w pobliże ogniska. Nikogo już tam nie było. Lodowate powiewy wszystkich przepędziły. Na dodatek zachodziło już słońce. Jego promienie barwiły niesamowicie mury zamku, który wciąż stał niezachwianie, pomimo ciągłych wiatrów, jakie smagały jego ściany. Nie było już z kim pogadać o ostatniej walce na noże, jaka trafiła się Fiskowi. A szkoda. Zacząłem już powoli wczuwać się w atmosferę tu panującą. Pełno mruków, mało kto się uśmiechnie, a i to tylko w razie okrzyku.
- Złodziej! Łapać złodzieja!...
Mimo wszystko czułem się dobrze. Wolałem to niż stryczek. Ba, o niebo lepiej... chociaż swoją drogą brakowało swobody, ale nie miałem wyjścia. W końcu stwierdziłem, że dość na dzisiaj mam już przemyśleń, jakie nękały mnie od początku mego pobytu tutaj. Udałem się od razu do chaty i zamknąłem za sobą drzwi.
- Piwko! – szepnąłem sam do siebie.
Jakby na rozkaz, ręką trafiłem na pełną do połowy butelkę. Złocisty płyn, teraz pozbawiony już piany, zmętniał i wydawał się być brudny.
- A co mi tam...
I wychyliłem jednym haustem całą zawartość.
- Marny cienkusz, trzeba jutro pogadać ze Snafem o czymś mocniejszym niż to z JoWood.
Pomimo to powoli ściany stawały się jaśniejsze w tym jakże słabym świetle pochodni, którą zamieściłem na kamiennym pseudo kominku. Wczoraj wybiłem dziurę w dachu i udało mi się zrobić coś na styl właśnie takiego amatorskiego kominka. I dzięki temu zrobiło się ciepło i przytulnie. Po kolejnych łykach coraz bardziej, aż wreszcie nagle pojawiła mi się przed oczyma jakaś młoda kobieta. Powoli pomogła mi się położyć na posłaniu, podała kolejną butelkę, aż w końcu sprawiła, że zasnąłem....
Ciąg Dalszy Nastąpi
Ehhh Rey jak na Ciebie to marnie...poważnie nie za bardzo przypadło mi do gustu. Jakieś to takie nie mrawe. Weź napisz ciąg dalszy jednego ze swoich świetnych opowiadań, a to sobie odpuść Takie ejst moje zdanie. Opowiadanie, jak opowiadanie. Błędów nie zauważyłem, fabuła jakoś nie przypadła mi do gustu. Pozatym nie wiele się działo. Oczywiścei jak zawsze napisane ładnie..dlatego ocena 6.5/10
Mi śie tam podobało w końcu ktoś napisał o zwykłym(jak narazie;)) żyćiu kopacza a nie jakiegoś super herosa.
Język w jakim pisano opowiadanie jest świetny jak na Reya przystało szczególnie do gustu przypadały mi opisy.
Próbowałeś też jakieś śmieszne elementy wprowadzić tak jak z tym piwem JoWood ale całe te opowiadanie przypomina mi bardziej dramat(może poza wątkiem Wrzoda:))
Reasumując opowiadanie jest dobre czekam na cd.
Hejże hej!!
Ledwo skończyłem te opowiadanie, prawie się popłakałem
Straszna historia, dramatyczny język: "Czarne chmury powoli rozpraszały się po niebie. Lodowaty wiatr,..."
Wtrącenia humoryczne, nie pasują do tego opowiadania, występuje tutaj kontrast, pomiędzy tymi wtrąceniami, a ogólną postacią utworu, smutnego i dramatycznego.
Ta historia przypomina poszukiwanie mętnego światła pośród ciemności.
Fajne opisy- zresztą jak zawsze, więc nie ma co się rozpisywać.
Lepiej nie czytać tego opowiadania w chwili depresji...
Tak czy owak podobało mi się, umiesz wprowadzić nastrój, kontynuuj te opowiadanie, ale wg mnie lepsze by chyba było bez tych wesołych urozmaiceń. Spróbuj utrzymać ten nastrój, fajne...
nota 8/10
NaRka
Sebek – jakie niemrawe? To przecież wstęp, musiałem napisać trochę oprawy, tu masz 1.r.
Paniscus – hahaha, no ja tam nie wiem, czy to dobrze zrozumiałeś. Uwielbiam czarny humor, i ironiczne żarty. Dlatego tutaj nie ma ich wprost, tylko trzeba się ich doszukać. Choć nawet większość w 1. r. aż bije w oczy...
Rozdział I
Niemrawo wstawał ranek. Coś gruchnęło w drzwi, co poderwało mnie na nogi. Nagle okropna błyskawica strzeliła mi w głowie. Okropny ból przeszył mózg, doprowadzając mnie do skraju rzeczywistości.
- Szlag, zapomniałem o 2KC!...
Borykając się z oślepiającą iskra, jaka burzyła obraz przed oczyma, upadłem na ziemię i chwilę tak leżałem. Wreszcie lekko mi się poprawiło. Wstałem i ostrożnie wyszedłem na zewnątrz. Znowu powitał mnie znajomy okrzyk:
- Kolejny dzień, i znowu to samo!...
Pomimo tego, ruszyłem powoli, starając się podtrzymywać o ściany chat, w kierunku kuźni. Na szczęście było blisko. Wreszcie doszedłem, odepchnąłem Huno, wyrzuciłem z wiadra parujący miecz i zanurzyłem w nim głowę. Przez chwile miałem wrażenie, że znowu stracę władzę w nogach, ale na szczęście nie zemdlałem, tylko się przewróciłem wraz z wiadrem, wylewając wodę na podłogę.
- Ej, co ty do diabła robisz?! Wynoś się, bo zawołam strażników – darł się w niebogłosy kowal.
W końcu jednak udało mi się opanować ciało i wstałem. Chwiejnym krokiem ruszyłem z powrotem, chlupocząc z wilgotnych włosów na przechodzących ludzi.
- Uważaj no!...
- Hej ty, patrz gdzie leziesz!
W końcu padłem na ławkę przy ognisku. Długo wpatrywałem się w ogień, już chyba z nawyku, starając się opanować całkowicie. Wreszcie, gdy ogłupienie prawie minęło, zdałem sobie sprawę, że koło mnie siedzi Zły.
- Hej.. – zagadnąłem lekko zachrypłym głosem
Nie odpowiedział. Nagle zauważyłem, że strugał coś zapalczywie w dłoniach. Przy użyciu noża tworzył w małym kawałku drewna dziwne kształty. Nie odezwał się żadnym słowem. Na drodze, która do nas prowadziła, pojawił się Rączka. Gdy mnie zobaczył, wesoło pomachał. Po chwili siedział już koło nas i wyciągnął z kieszeni papierosy. Nagle dostrzegł moje zaciekawione spojrzenie.
- Aaaa.... tak! Stara marka z kontynentu – zaśmiał się, widząc moje osłupienie. – Owszem, to co widzisz, to nic innego, jak tylko szlugi „Czarna Przystań”.
- Jakim cudem?..
- Je zdobyłem?
Pokiwałem głową w zdumieniu
- Widzisz, zapewne mógłbym powiedzieć Ci to i owo, ale nie jesteś moim uczniem – powiedział z dumą, wypinając pierś i zaciągając się papierosem – tak więc, niestety, ale nie zdradzę Ci tej ciekawostki...
Prychnąłem cicho.
- Zdradzisz, nie zdradzisz, postaram się wyciągnąć coś od kuriera z JoWood.
Rączka się roześmiał.
- On? On nawet nie widział takich szlugów w życiu. Znam go dobrze, lepiej niż ty. Co prawda przyjeżdża często, bo mu pozwoliła firma wykorzystywać tego buga w barierze, ale co nam to daje? Powiedz, co nam to daje?
Nie odpowiedziałem
- Staraliśmy się go śledzić, ale zawsze dziwnie znikał. Gdzieś jest ten przeklęty bug i można przejść na drugą stronę programu, ale zrozum, że nie ma łyżeczki!
- Po co mi to mówisz?
- Jesteś nowy, nie?
Pokiwałem głową
- Trzeba takich instruować...
- Diego mnie nauczył!
Zasępił się
- Diego tu, Diego tam, ale nie ma tyle kasy co ja!
- Dobra, wiesz co? Chyba Wrzód nadciąga...
Podskoczył jak oparzony i bez słowa przegnania uciekł.
- No, od razu lepiej – mruknąłem sam do siebie, gdyż nie miałem co liczyć na pomoc Złego
Ten zaś przed chwilą zranił się w palec i klął siarczyście. Gdzieś niedaleko pod niebo wzbiły się krzyki. Zdziwiony, podszedłem do krawędzi Wyższego Kręgu Obozu i spoglądałem na malutki pochód kopaczy, trzymających w dłoniach transparenty.
- Balcerowicz musi odejść! Balcerowicz musi odejść! Chemy podwyżki! Jedna kromka chleba dziennie to za mało! Żądamy dwóch!
Nagle wokół nich powstał pierścień strażników.
- Kto jest przedstawicielem komitetu strajkowego?! – wrzasnął na gardło Thorus
Podniosła się czyjaś ręka. Pod niebo wzbił się rubaszny śmiech, jaki wydarł się z gardeł zbrojnych.
- Bo ja chciałem powiedzieć, że chciałem powiedzieć, że macie dać nam podwyżkę! – wrzasnął Wrzód.
Znowu rozległ się śmiech, od którego aż pouciekały chrząszcze.
- Ludzie, rozejść się, kolejny fałszywy prorok wam powiedział coś o stworzonym przez siebie planie budżetowym, do domów! – wrzasnął któryś ze strażników.
Niechętnie, lecz bez większych oporów, zaczęli wracać do siebie. Wrzód dostał solidnego kopa od każdego zbrojnego, w nagrodę za wszczynanie zamieszek. Stwierdziwszy, że powoli zaczynam być głodny, udałem się do Snafa. Okazało się, że wylali mu zupę podczas strajku, a zobaczywszy mnie, zaczął przeklinać jeszcze bardziej, niż dotychczas. W końcu jednak się uspokoił trochę i dał mi jakiś stary ochłap. Dziwne były te żyjątka, jakie poruszały się po powierzchni starej kromki chleba. Wszyscy nazywali je „podeszwami”... jak się je w piwie rozmoczyło to nawet jakoś smakowały. Wiele było przepisów na „zupę piwną”, ale ja wolałem przepis mojej starej babuni, która radziła, aby do tego dodać trochę szczurów. Tak czy siak, jedzenie było znośne. Nawet niekiedy całkiem dobre, gdy komuś się zachciało pójść na polowanie, choć rzadko tacy wracali. Tak czy owak wciąż nie miałem nic do roboty, poza przyzwyczajaniem się do klimatu, ludzi i głupoty. Wróciłem ze swoim jedzeniem do chaty i nawet udało mi się coś z tego przyrządzić. Zużywszy kolejną butelkę cienkusza, wyszedłem na zewnątrz i zacząłem pichcić „Zupkę babuni”. Zapach był niesamowity. W końcu było gotowe i nawet nadające się do zjedzenia. Po posiłku, który sąsiedzi określili jako „nader suty” odwiedziłem Huno i dałem mu ostanie butelki piwa, jakie mi zostało w ramach przeprosin za to, co zaszło dzisiaj rano. Od razu przyjął mnie iście po ojcowsku, gdy zadzwoniłem w progu szkłem. Chwilę zajęło wymienianie uścisków, na szczęście alkohol stał już spokojnie na stole. Nie skorzystałem z oferty poczęstowania się, gdyż nadal czułem jak kac pukał mi młotkiem w czaszkę. Jedyne co, to w drodze powrotnej minął mnie rozpędzony wrzód, a zaraz za nim prawie stratowali mnie trzej kopacze.
- Stój ty draniu!
Mimo wszystko dzień się ciągnął ku swojemu przeznaczeniu, a mi się znowu zaczęło nudzić. Znowu namierzyłem Rączkę, który kręcił się w pobliżu mojej chaty.
- Ej! – wrzasnąłem do niego
Ten się tylko dziko uśmiechnął
- Co tam? – spytał, jakby nigdy nic
- Won mi stąd!
- A, jaki nie miły!
Zaczęła się długa rozmowa na temat „Kto ma prawo do pustych butelek, jakie leżą na podłodze w twojej chacie?” Nie wiedziałem, po co mu one były, może chodziło o wymianę, gdy przyjedzie kurier, jak to mają w zwyczaju robić ci z Nowego Obozu w swoim monopolowym, mimo wszystko nie pozwoliłem mu się obedrzeć ze skóry, jak się to mówi. Może za nie uhandluję coś mocniejszego, co później będzie można dolać do zupy Snafa i będzie spokój z nader gorliwymi towarzyszami rozmów i kradzieży. W końcu uwolniłem się od Rączki, który przerzucił się na oględziny zabezpieczeń mojego sąsiada. Sprawdziwszy drzwi udałem się na poszukiwania jakiejś broni, bo miałem już dość niektórych osób. W końcu jednak wylądowałem u Huno, który zaproponował mi, że zrobi mi całkiem niezłe ostrze pod warunkiem, że skombinuję mu wino marki „Jabol” i jakieś mocne fajki. Niechętnie, ale przystałem na jego propozycję. Jak mus, to mus, zwłaszcza jabłkowy. Zacząłem szukać Fiska, w nadziej, że będzie on posiadał to, czego chce Huno. Niestety – nie miał nic, choć może tylko tak udawał. Tak czy siak zmuszony byłem wrócić do chaty i oddać się nudzącym medytacjom, aby tylko Wrzód mnie nie dorwał.
Tak więc, jeśli wam pasuje 1.wszy rozdział, to napiszę CD. Nie sugerujcie się wstępem – to miało być tylko coś jakby tło.
I?
Hejże hej!!
Widać tu dużą różnicę między wstępem, a I rozdziałem.
Tutaj trochę miej dramatycznie i przygnębiająco.
Fajne opowiadanie, bugi w grze wykorzystane przez kuriera JoWood- dobre.
szlugi "Czarna przystań" mogłeś jeszcze dodać, że bez filtra,
fajny klimacik opowiadania, występuje tu ciekawy humor, chociaż w wstępie nie widziałem na początku czarnego humoru.
Tekst: "Balcerowicz musi odejść" i wrzód jako przewodniczący komitetu strajkowego, najśmieszniejszy moment.
ogólnie fajne
nota 9/10
NaRka
Widać bardzo wielką zmianę pomiędzy pierwszym rozdziałem a wstępem
Wstęp był bardzo smutny ale i ciekawy. Bardzo dobrze opisane sytuację i wtrącenie lekkiej nutki ironii wychodziło super
Dziś czytałem pierwszy rozdział opowiadanka i bardzo mi się ono podoba. Dobrze napisane, ciekawe opisy i dużo dobrej fabuły. Opowiadanie napisane świetnym językiem i super wtrącenie humorystyczne
Rey tak trzymać A dziś ja startuję z pisaniem swojego opo Mimo wszystko mnie namówiłeś.
Opowiadanko oceniam na 9/10 ponieważ czegos jeszcze mi tu brak.
Opowiadanie napisane raczej poprawnie, dla mnie niezbyt ciekawe czytalem tak jagby...zeby tylko przeczytac i ocenic, z wtraceniem malej dawki humoru nie wyszlo, malo to bylo smieszne, ale czytalem twoje wczesniejsze opowiadania nadal uwazam ze masz talent i mozliwosci aby napisac o wiele lepsze opo.
pozdrawiam