Rzyg kulturalny
ROZDZIAŁ I
Velert ukryty w leśnych zaroślach uważnie wypatrywał zwierzyny. Ostatnimi czasy mało zwierzyny pojawiało się w Falrońskim Lesie, a to niestety z powodu coraz częściej zapuszczających się tu kupców. Oczywiście kupcy nie prowadzili swoich karawan sami, najczęściej wynajmowali najemników którzy ich eskortowali przez las. Drogą tą podążali kupcy ponieważ był to skrót prowadzący do miasta portowego Port Ander. Velert sam się dziwił dlaczego elfy pozwoliły ludziom przejeżdżać przez ich las, jeszcze parę miesięcy temu każdy człowiek który próbował tędy przejechać konno lub przemknąć się między zaroślami, nie zdążył podejść 5 metrów, a już strzała z szarymi lotkami piór dzikich gęsi sterczała mu w gardle albo gorzej, w oku. Myśliwy ciągle zadawał sobie to pytanie. Był jedynym człowiekiem mogącym przebywać na elfich terytoriach. Był.... -Odległe czasy-pomyślał. Kiedyś elfy mianowały go jednym z nich jest może kilku, kilkunastu ludzi którym się to udało. Nagle coś się poruszyło w pobliskich zaroślach. Velert szybko wstał i napiął cięciwę łuku, nic nie słyszał oprócz szumiącej nieopodal rzeki nazywanej przez wszystkich potocznie "kamionką". Wtem usłyszał za sobą znajomy głos-Przestraszyłeś się?-powiedział ukryty za Velertem jegomość.
-Dargon! Skąd się tutaj wziąłeś-wykrzyknął myśliwy zdejmując strzałę z cięciwy łuku
-Przecież miałeś wyruszyć na polowanie z Genoinem-powiedział zaskoczony myśliwy
-Jakoś tak wyszło-powiedział Dargon-Genoin mówił coś o kupcach, że zbyt daleko się posunęli że zaczęli polować na jelenie i że musi opanować sytuację.
-Ale jak mnie znalazłeś?-zapytał się Velert
-Każdy elf w tym lesie wie że zawsze polujesz nad rzeką-odparł Dargon
-Eh chyba będę musiał zmienić swoje tereny łowieckie skoro tak łatwo mnie znaleźć-zmartwił się łowca
-Raczej nie bo handlarzom kończy się limit przebywania na naszych terytoriach-powiedział elf
-Dlaczego?-zapytał się nieco zdziwiony Velert
-Nie wiem-odpowiedział szczerze Dargon-Mówił mi o tym Genoin zanim zniknął w lesie biegnąc na ratunek swoim jeleniom
-Hmm... A tak przy okazji, nigdy nie miałem cię okazji zapytać dlaczego wpuściliście ludzi do waszego lasu przecież ich nienawidzicie, no może z wyjątkiem mnie-zapytał myśliwy
-Ładny dziś wieczór-wyminął zręcznie pytanie elf
-Jak zwykle-pomyślał Velert-Kiedy pytam go o coś co dotyczy mojej niewiedzy na temat jego ludu odwraca wzrok i gada jakieś głupoty o pogodzie, rzece czy o ćwierkających ptaszkach-zirytował się łowca.
Białowłosy elf był jego jedynym prawdziwym przyjacielem, ale nigdy nie potrafił go rozgryźć. Jak to elf, często mówił zagadkami, ale noce przesiadywał nad rzeką, a rankami częstoi znikał i dopiero gdy Velert wracał z polowania, on już siedział na pieńku czekając na niego i wpatrując się w niebo. Pamiętał czsy kiedy tylko Dargon podawał mu rękę gdy był w trudnych chwilach.
-Wspomnienia...-pomyślał i pogrążył się we wspomnieniach z dzieciństwa.
********************
Velert był sierotą. Gdy miał 2 miesiące ktoś znalazł go w koszyku leżącego w czyjejś stodole. Ów jegomość oddał go do Świątynii gdzie uczono i wychowywano osierocone dzieci. Gdy chłopiec miał 7 lat uciekł ze Świątynii i zaczął żyć na własną
rękę. Udało mu się to dzięki czystemu przypadkowi lub, jak nazywają to elfy, przeznaczeniu. Musiał posprzątać piwnicę. Gdy sprzątał boczną komnatę natknął się na ruchomą płytę. Zdjął ją a pod płytą był tunel, nieco przestraszony wszedł do wąskiego tunelu. Było tam sporo myszy i szczurów, ale nieposkromiona ciekawość małego Velerta zwyciężyła. Tunel nie miał żadnych rozgałęzień i miał ok. 300 metrów gdy wreszcie wyszedł, obluzowując zarazem następną płytę, gdy już się wyłonił zobaczył że jest za szkółką a wokoło nie ma żadnych strażników którymi ich straszono. Rozpromieniony wrócił sprzątać, a następnej nocy wymknął się przez tajne przejście zabierając ze sobą jedynie tobołek na ubrania, kilka miedziaków, które zdążył ukraść z magazynu i książkę która mu się szczególnie spodobała, miała tytuł:"Podstawy myślistwa i strzelectwa". Tak przyszły łowca wymknął się ze świątynii w której i tak nikt go nie lubił a nauczyciele obchodzili się z nim jak z parobkiem. A trzeba wiedzieć że to jeszcze nie koniec przygód małego Velerta, ponieważ czeka go jeszcze dużo niespodzianek z których niektóre okażą się dobre a niektóre wręcz przeciwnie.
C.D.N.
Czyli bardzo możliwe że już jutro
Prosze o komentarze bo jeśli się spodoba to mogę pisać dalej a jeśli nie to zaczynam coś innego:/
ROZDZIAŁ II
-Stój gówniarzu!!! Oddawaj te mięso albo ostrzegam, wypruję ci flaki!!!-taki krzyk dał się słyszeć w dzielnicy portowej miasteczka portowego Asgalun. Młodemu Velertovi już dawno skończyło się jedzenie więc idąc śladem podobnych do niego uciekinierów z różnych szkółek, zaczął kraść. Był już późny wieczór, nie miał zamiaru kraść tej szynki którą trzymał teraz w ręku ale głód zbytnio skręcał mu kiszki żeby stać spokojnie i patrzeć jak ludzie kupują pyszną wołowinę, a tłusty kot rzeźnika co raz dostawał coraz tłustszy kawałek pieczeni. Sprzedawca był już blisko, Velert przeskoczył najbliższy stragan i ukrył się pod ladą. Miał szczęście, że nikogo nie było w pobliżu, ponieważ miasteczko słynęło z plotek i donosicielstwa. Niejednokrotnie widział jak strażnicy zabierają delikwentów w jego wieku spowrotem do znienawidzonej świątynii. Zadyszany sprzedawca zatrzymał się na chwilę przy ladzie pod którą siedział skulony złodziejaszek, rozejrzał się a potem pobiegł dalej przed siebie mamrocząc pod nosem wyjątkowo paskudne przekleństwa.
-Uff-odetchnął z ulgą Velert -A już myślałem że mnie złapie, ale przynajmniej mam z tego pościgu jakiś pożytek-i tak szeptał do siebie ucieszony, mały Velert wtapiając zęby w soczystą pieczeń. To był jego pierwszy posiłek od dwóch dni. Gdy już zjadł, wychylił się wolno spod ławy i rozglądając się, powoli oddalił się do swojej kryjówki znajdującej się w stojącej na uboczu starej szopie o której ludzie mówili że jest nawiedzona( no nieźle nawiedzona szopa ). Wszedł nazwanym przez siebie "tylnym wejściem", ponieważ znajdowało się przy skałach obok których zbudowana była szopa. Zresztą zamek od dawna był zepsuty i nie było możliwości przejścia przez "normalne" wejście. Gdy znalazł się już w przybranym domku, zapalił świecę (którą również ukradł) i zabrał się do tworzenia swojego łuku. Miał zamiar stworzyć łuk i kilka strzał z giętkimi linkami, dzięki którym mógłby kraść na odległość nie zwracając uwagi przechodniów. Po paru mozolnych godzinach nocnej pracy łuk i strzały były gotowe. Rozpromieniony Velert zaczął ćwiczyć na pobliskich drzewach. Jakież pewnego dnia było zdziwienie jednego z przechodni, gdy przed nosem przeleciała mu strzała z kurzymi piórkami jako lotki. Od tej pory Velert zaczął uważniej wybierać pory swoich treningów.
***************
Z zamyślenia wyrwała Velerta głośna rozmowa odbywająca się na leśnej ścieżce.
-Hej, Brad to tutaj mieli się zjawić ci przemytnicy którzy chcieli kupować prochy?-zapytał barczysty gruby mężczyzna z dwudniowym zarostem. Mężczyzna, podobnie jak jego kompani, miał przy pasie miecz używany powszechnie wśród przemytników, rabusiów, morderców i różnego rodzaju szumowin zatruwających powietrze.
-Napnij cięciwę i bądź gotowy do strzału-powiedział elf poważnym głosem wyciągając po cichu swój elfi miecz..
-Taa, mieliśmy tutaj czekać, ci cholerni przemytnicy się spóźniają!- odpowiedział wysoki, barczysty mężczyzna, o czarnych włosach spadających mu do karku. Przybysz był w średnim wieku ale widać było że nie jest pierwszym lepszym wojownikiem.
Velerta olśniło.
-To dlatego kupcy tak zabiegali o wejście do tych lasów!- myślał energicznie myśliwy- Żeby móc przemycać narkotyki, i kto wie jakie jeszcze rzeczy.
- Dobrze myślisz-wyszeptał Dargon - Obawy Genoina się sprawdziły, ludzie chcą przewozić tędy Biały Proszek.
-Skąd wiedziałeś co myślę?- zapytał zdziwiony łowca
-Bo pomyślałem o tym samym, a że oboje znamy jak twoja rasa potrafi być podstępna nie trudno domyślić się myśli przyjaciela(trochę masło maślane)- odpowiedział elf
Wtem na ścieżkę weszło kilku ludzi w czarno-zielonych płaszczach.
-Przemytnicy-pomyślał Velert.
I w samej istocie byli to przemytnicy, a wśród nich była kobieta i wyglądało jakby to ona nimi przewodziła.
-Nie możemy dopuścić żeby dobili handlu-wycedził przez zęby Dargon.
-Poczekaj chwilę, zobaczymy czy nie wiozą czegoś jeszcze.
-Macie towar?- zapytała się przywódczyni przemytników.
-Tak jak się umawialiśmy 3 worki prochów i 2 poroża Falrońskich jeleni-odpowiedział grubas.
-Więc oni wiozą to jakiemuś alchemikowi po co komu te poroża, przecież miasta portowe nie zajmują się kupnem trofeów myśliwskich-pomyślał energicznie myśliwy.
-Nie dość, że przewożą tędy narkotyki to jeszcze polują na nasze Falrońskie jelenie których nawet my nie dotykamy!- powiedział głośno Dargon- Miarka się przebrała!- mówiąc to elf wyciągnął miecz i z rykiem rzucił się na przemytników.
-Dargon, nie!-krzyknął za nim Velert, ale było już za późno. Od tej chwili wszystko odbyło się z prędkością błyskawicy, a sprawy przybrały niewłaściwy obrót.
C.D.N. (Jutro oczywiście )
Naprawdę proszę żeby ktoś to wreszcie ocenił
Jako że to twój debiut chciałbym pierwszy go skomentować. Pewnie dlatego, że nie ma nic gorszego od nieczytanego opowiadania. A, niestety, takie się tu zdarzając.
Cóż...opowiadanie niestety dość kiepsko napisane
QUOTE
Opowiadanie na pewno nie jest złe. Ale nie jest też dobre.
Fabuła nie wciąga jakoś specjalnie, ale da się to przeczytać.
Ogromna ilość powtórzeń jest dużą wadą tego, co napisałeś. Plusem jest to, że nie zauważyłam żadnych błędów.
Każdy musi zacząć od pisania czegoś, nikt od razu nie pisze świetnie. Jak na pewno wiesz, ćwiczenie czyni mistrza, więc ćwicz jak najwięcej.
Zawsze po tym jak coś napiszesz zapisz to na komputerze, zrób sobie przerwę i dopiero wtedy przeczytaj to ponownie i popraw błędy. To, co w "szale tworzenia" wydaje się być odpowiednim określeniem może wydać się groteskowe, gdy emocje troszkę opadną.