Rzyg kulturalny
jest to pierwszy kawałek opowiadania nad ktorym teraz pracuje. choc jest to moj debiut
(literacki, bo fragment ten umiescilem tez na phx.pl) to nie bede plakal jak komus nie bedzie sie podobalo lub wytknie mi jakies bledy:P
zycze przyjemnej lektury ^^
Cena marzeń
Las zdawał się być ciemnym pajęczym gniazdem – gęsta, aksamitna mgła oplatała drzewa i ziela podszytu leśnego, gdy się przebudził. Sen przerwało mu ptactwo świergoczące radośnie na nadejście Jutrzenki. Mimo iż nie spał dobrze tej nocy (czas na odpoczynek wypełnił marzeniami o wielkich bitwach) to wstawał chętnie – w końcu marzenia czas było spełnić.
Przy ognisku siedział Ktoh-ahr, który zdążył zauważyć, że jego towarzysz już nie śpi. Śpioch skinął odruchowo starszemu wojakowi głową, tamten jednak spojrzał tylko na zaspaną twarz witającego, po czym zajął się dorzucaniem drwa do ognia.
- Gdzie jest Soputh-ahr? – zapytał nieśmiało młody.
- Poszedł upolować coś do żarcia. – odpowiedział nie patrząc w ogóle na swojego rozmówce.
Pogrzebał niedbale kijkiem w świeżym żarze; zrobił głębszy wdech, krzywiąc się przy tym nieznacznie jakby rześkie, poranne powietrze wydało mu się kwaśne; spojrzał zaraz na młokosa i dodał w końcu. –To nie, psia mać, obóz, gdzie co rano dostawałeś ciepłej miski…
Młodziak spuścił wzrok na ziemię; nie wiedział co odpowiedzieć- czuł respekt przed doświadczonym wojem. Milczenie obu przerwał szmer czyichś kroków; słychać było, że zmierza w ich kierunku ktoś niebywale wielki i mocny- tupanie jego przypominało ciężki chód trola. Młody szarpnął głową w kierunku z którego nadchodziły niskie dźwięki, nie zauważył przy tym uśmieszku politowania i pogardy na ustach Ktoh’a. Po chwili zza krzaków osnutych mgłą wyłoniła się wielka, ciemna postać dzierżąca w swym masywnym ramieniu wielki topór...
- Patrz, co przyszło nam jeść!- krzyczał niemal olbrzym wskazując na dwa, martwe wilki przewieszone przez ramię. – Psia ich krew, ludzie – saragi dah eh, de badrobas- równi oni ścierwojadom!
- Las pusty?- zapytał, uśmiechając się Ktoh.
- Wszystko wyjedli, psie syny!- warknął wielki ork. – Będziemy musieli obejść się wilczym mięsem, mój przyjacielu.
- Trawiło się gorsze pożywienie.- przypomniał, a widząc zmasakrowane wilcze pyski dodał:
-Szkoda tylko, żeś im łbów nie oszczędził, można by było wisior z zębów zrobić.
- Hah! Ja tam lubię ludzkie mięso, druhu mój- śmiał się grubas.- Jest słodkie.
Pogładził się po brzuchu, po czym spojrzał na ciała wilczków o których mówił Ktoh.
- Martwisz się, że zębów nie będzie z tych psów? Eh. Po co nam- starym wojakom- psie kły?
Ork, który oglądał wilcze pyski, skinął głową na leżącego obok młokosa.
- AH! Masz na myśli naszą dzidzię?- pytał Soputh; dopiero teraz zauważył, że tamten nie śpi. –Poczekaj, no mały, to może z ludzkich trofeum sobie zrobisz.
- On?!- wtrącił z udanym zdziwieniem Ktoh-ahr. – On, dziś cię białkimi oczami witał, gdyś wylazł zza krzaków- taki z niego hardy wojak!
- Huahuahua- zaśmiał się grubo olbrzym. – Hardy on jest co się zowie, widzę po tym! Huahuahua…
Młody ork znosił te kpiny milczeniem.
- No już dobrze, wystarczy tego- rzekł Soputh, a twarz jego przestała mieć ironiczny wyraz. –Jak cię zwą, dzieciaku?
- Tepit – odezwał się w końcu. – Tepit-ith.
- No! – skrzywił się grubas. –Żeby cię wołali Tepit-ith, to musisz wpierw sobie zasłużyć, zajęcu. Na razie będziesz dla nas tylko Tepit.
- Byłem szkolony na zwiadowcę, w obozie- bronił się; na czoło wypłynęły mu kropelki potu.
Ktoh zaśmiał się na odpowiedź młokosa cicho, co zauważył tylko Soputh.
- Popatrz tylko, drogi Ktoh’u, jak oni w tym obozie młodych teraz chowają!
Ktoh-ahr nie przestawał się uśmiechać, spojrzał jeszcze raz na podlotka.
-Wszystkich dobrych zwiadowców wyrżnęli w pień ludzie- ciągnął dalej olbrzym. –Więc przysyłają nam takich żółtodziobów- nam starym wojakom- żeby werwy przy nas nabrali. Co my, psia ich mać, jesteśmy? Niańki?
Zajmujący się wilkami ork dał przyjacielowi znak ręką by ten usiadł i ochłonął. Wyjął zza pasa mały bukłak z ciemnym winem i zaprosił swego towarzysza broni do wspólnegp picia. Tepit’owi zaś kazał oskórować martwe wilki.
***
Słońce wychyliło już się całkiem zza horyzontu. Resztki poszarpanej przez promienie słoneczne mgły wtuliły się w leśne runo; ściółka pokryła się kropelkami jej krwi- rosa obsypała morzem pereł każdą kępę trawy czy innego leśnego ziela. Las przebudził się z nocnego snu, czemu dawał dowód głośnym śpiewem swoich mieszkańców – wszystkie owady i ptaki mieniły się w słońcu przechodzącym przez gęste korony drzew, czerpiąc radośnie z jego ciepła po długiej nocy i po chłodnym brzasku. W powietrzu unosił się- łamiąc zwykłe zwyczaje poranka- zapach palonego mięsa .
Ognisko przygasało, trzy orki siedząc wokół niego odpoczywały po skromnej lecz ciepłej strawie.
- No, Tepit.- rzekł Ktoh-ahr.- Mam dla ciebie zadanie.
Młodzian spojrzał na wojaka. Nie spodziewał się iż Ktoh, który wcześniej nie wykazał nawet chęci patrzenia na niego podczas rozmowy, da mu jakąś misję do spełnienia. Pomyślał, że starszy ork mimo kpin i gorzkich słów, których nie szczędził, musiał mu zaufać. Postanowił więc w tej chwili, że jak trudne nie byłoby powierzone mu zadanie, to wykona je możliwie jak najszybciej.
- Tak więc, młody ith’u.- kontynuował wojak. – Przejdziesz się teraz, tu- wokół miejsca naszego spoczynku i poszukasz gościa, który ma nas odwiedzić.
Tepit poczuł w tej chwili napięcie, które zwykłe ogarniać mięsnie wojownika tuż przed walką. Przypomniały mu się pojedynki z innymi uczniakami z obozu szkoleniowego. A że nie czuł się tchórzem, więc uczucie drgających z naprężenia muskułów wydało mu się przyjemnym.
- Pamiętaj jednak, aby nie zbliżać się do naszego obozowiska na bliżej jak tysiąc kroków.
- Dobrze.- odparł podenerwowany. – Na chwałę Golbarkk’owi-suutag wypełnię powierzoną mi misję. Przyprowadzę tu gościa, którego oczekujecie. Nie przyniosę wam wstydu!
- Nam, na pewno nie- odpowiedział chłodno Ktoh; jego twarz przybrała swój zwykły, kpiący wyraz. – Ale swemu Golbrakk’owi czynisz swój zaszczyt.
Młody ork pomyślał, że powiedział za dużo- na zbytnią śmiałość pozwolił sobie wobec potężnego wojownika, którego same blizny świadczyły o długich latach spędzonych na wojnie. Nie odpowiadając nic wstał, upewnił się czy cięciwa od łuku jest odpowiednio napięta i odszedł w przypadkowym kierunku. Uszedł kilkanaście kroków, gdy zdał sobie sprawę, że nie wyznaczono mu miejsca, w którym miał owego gościa- swój cel misji- spotkać. Chciał się zawrócić, by zapytać o drogę, jednak zawahał się- duma nie pozwoliła mu na to. Postanowił więc zataczać coraz większe kręgi wokół obozowiska; miał nadzieję, że sposób ten da -prędzej czy później- pożądany skutek.
Las zdawał się nie zwracać uwagi na orka. Wszystkie stworzenia przygotowywały się do najbardziej pracowitej pory roku. Ptaki szukały –wysoko, na pokrytych zielonym mchem drzewach- swoich przyszłych kochanków; wszelkiej rasy samce śpiewały różną melodią, tworząc razem, niezapomnianą wiosenną pieśń , a samiczki przysłuchiwały się jej, z większą uwagą i czcią z jaką robią to wszelkiego gatunku „ludzie”. Natura była piękna tego poranka. Nawet chmary owadów, migoczące żwawo w promieniach złotego słońca, -tak uciążliwe wieczorem dla każdego śpiącego w lesie- zdawały się teraz niezbędne, aby obraz piękna tego świata wydał się pełny. Rosa- znak ostatniego pocałunku, jaki daje mgła na pożegnanie wszystkim lubym kwiatom- znikła już dawno, toteż sucha ściółka leśna szeleściła cicho pod stopami Tepit’a.
Wtem ork usłyszał, że szelest robi także ktoś inny. Przystanął by nasłuchać skąd ów dźwięk nadchodzi. Wydawało mu się iż właściciel stóp, które burzą leśne runo, musi być, gdzieś kilkanaście kroków przed nim. Wytężył wzrok i skradając się, podszedł bliżej. Dopiero po chwili zauważył wśród suchych i poskręcanych pnączy chruśniaka, brunatną sylwetkę dużego zwierzęcia. Zaraz obok większego kręciło się mniejsze. Była to nieźwiedzica z swoim małym.
Ork sięgnął odruchowo po łuk, robiąc przy tym jednak wystarczająco dużo hałasu by zwrócić na siebie uwagę.
Miłość matki jest niezmierzona, a zwiększa się jeszcze pod wpływem strachu o dziecko.
Tepit-ith, choć pokrzepiony przerażeniem, zdążył tylko trafić strzałą z łuku w lewy bok bestii, zanim ciężki, przynoszący ciemność cios, powalił go na ziemię. Krzyknął.
Promyk słońca, tańczący po twarzy Soputh’a, nie dawał mu zasnąć. Ten jednak nie myślał zmieniać pozycji- było mu zbyt wygodnie. Jego niespokojną acz przyjemna drzemkę przerwał, stłumiony szelestem lasu, głuchy krzyk.
- No! – otworzył lewe oko ork. – Myślisz, że już go znalazł?
- Najwyraźniej- odpowiedział spokojnie Ktoh-ahr. – Chyba nie krzyczałby tak na wiatr…
- Zrobiłeś to celowo! Prawda mój druhu?
- Co takiego? – zdziwił się.
- Kazałeś mu przyrządzić strawę tu, gdzie żeśmy się rozłożyli. A nawet durni ludzie wiedzą, że w lesie nie żre się tam gdzie się śpi. To wabi głodne zwierzęta.
- No, ale on nie wiedział- stwierdził mniejszy ork, a na jego twarzy pojawił się typowy dla takich sytuacji uśmieszek.
- Może podejść tam? – podniósł głowę grubas. – Nie krzyczy się tak bez powodu.
- Soputh, czy to już nadeszły twoje lata, że tak dziadziejesz? Miękniesz z wiekiem mój przyjacielu.
- Bah- oburzył się. – Zobaczysz, jaki ze mnie dziad jak spotkamy ludzi! Zresztą nie jestem starszy od ciebie.
Koth-ahr uśmiechnął się, lecz bez śladu ironii.
- Soputh-ahr, wielki wojowniku, nie martw się o tego młokosa Jeżeli miałby nie wrócić, znakiem by to było, że nie stała się wielka szkoda rasie orków.- zaśmiał się.
- To przecież tylko ith- zwiadowca. Żółtodziób do tego. Nie pamiętasz, gdy sam zwałeś się jeszcze Ktoh-ith?
-Ale czy ja byłem taki strachliwy jak ten dzieciak? Towarzyszu broni.
- Przyjacielu- rzekł teraz poważniej gruby ork.- Obaj tacy byliśmy.
Obudził się. Wokół jego głowy panowała cisza. Leżał na brązowej ściółce. Zaraz przed swoim nosem zauważył, na źdźble trawy, małego czarnego robaczka. Nie mógł rozpoznać jego gatunku- nie widział go wyraźnie. Wytężył wzrok, ale mgiełka, zamazująca kontury świata, nie chciała zniknąć. Bardzo chciał zobaczyć jakie stworzonko wita go, machając żywo czułkami lecz znów spowiła go ciemność. Był śpiący. Postanowił jednak wstać. I choć zmuszał całe swoje ciało do najmniejszego ruchu, kończyny jego wydawały się być martwe lub jakby wcale ich nie było. Otworzył ponownie oczy. Zdecydował, że skupi swój wzrok na jednym punkcie- na owym robaczku; miał nadzieję, że to pozwoli mu poznać jego kształt lepiej. Doszło do jego świadomości nagle, że coś szarpie go za plecy- miota nim całym prawie. Poczuł jakby krew spłynęła mu do ramion, a potem do nóg. Spojrzał jeszcze raz na istotkę spacerującą po trawce. Była to mrówka.
Błogi sen, kończy się, gdy świadomość przypomina nam o istnieniu obrzydliwej rzeczywistości.
Tepit poczuł nagły skurcz w sercu; ogarnął go strach; przeszedł go dreszcz jakby kosmaty pająk przebiegł po plecach. Znów coś z wielka siłą miotało jego ciałem- był to rozwścieczony niedźwiedź usiłujący zerwać z niego skórzany kaftan. Oczy, miał ork, niemal całkiem białe- jego umysł opanowała trwoga. Złapał się z całych sił kępy zielska, by pomóc sobie wstać, a czubki stóp wbił w miękka ziemię. Niedźwiedzica, poczuwszy opór , machnęła mocno łbem- młokos wylądował dwa kroki dalej, ryjąc głęboko ściółkę. Obrócił się jednak szybko i wstał. Zdążył wyciągnąć nóż z pochwy przywiązanej do pasa, gdy kły ogromnego zwierza zatopiły się w jego policzkach. Nie poczuł nawet bólu; nie słyszał ryku bestii, świat wydał się znów głuchy i czarny. Olbrzym powalił go na ziemię, nie wypuszczając jednak jego głowy ze swej paszczy. Ork poczuł ciepłe powietrze, wylatujące z wilgotnych nozdrzy niedźwiedzia. Napastnik przygniótł swoja ofiarę wielkim cielskiem. Sapał coraz wolniej, jakby uspokajając się. Dłoń Tepita oblało lepkie ciepło. Drapieżnik zapadł w sen. Młodzik leżał, nie mogąc się ruszyć, jeszcze chwilę zanim do jego uszu doszedł drażniący, chrapliwy dźwięk. Długi czas minął zanim rozpoznał w tym wyciu, płacz małego dziecka, które ryczy, gdy otrze sobie kolano. Był to mały niedźwiadek. Ith nabrawszy trochę sił wygramolił się spod martwego zwierzęcia. Ujrzał wtedy swoja prawą rękę: była- po łokieć- jasnoczerwona od krwi .Popatrzył na trupa i wyciągnął z jego szyi swój długi nóż.
Miś nie przerywał swojego lamentu. Milczały ptaki; milczał las, nasłuchując płaczu dziecka wołającego swojej matki.
***
Opowiadanie nie jest zle , tylko dlaczego jest tu az tyle opisów ??!! jakby tak porownac % tekstu ktorym sa opisy do wydarzen to by bylo 5% do 95% !! wszystkie wydarzenia to spotkanie grubego pojscie mlodego w las i walka z niedzwiedziem !! no i troche dialogow. Ocene dam 8/10 czyli niezle opowiadanie
PS: przerobilem komenta bo przy ocenianiu nie uwzglednilem tego ze to twoje pierwsze
PPS: bez _______ wyglada milion razy lepiej (przynajmniej dla mnie)
Jak na debiut to nie jest źle. Styl i język jest jasny i czytelny, nic nie mieszasz, składnia w porządku, interpunkcja to samo. Ale fabuł kuleje, to widać. Nic ważnego się nie dzieje. Opisy są ładne, pożądnie napisane. Błędów nie ma. Ale jesli zamieżasz pisac CD to popracuj nad akcją.
I jeszcze jedno
Jeżeli to jest naprawde twoje pierwsze opo to jest całkiem niezłe ale dużo jeszcze brakuje są błędy jednak akcja jest dosyć słaba jednak skoro to debiut to dam ci 7.8/10 czekam na C.D i mam nadzieję, że będzie lepiej
Pozdro
Jako że to pierwsze twoje opo to dam ci dobrą ocenę, bo sam niedawne pisałem moje pierwsze opo o Gothicu , Ale ogólnie nie jest źle byle w następnej części było, co nieco dialogów, bo tutaj ich nieco mało. ____ To coś tu nie pasuje wiec zmień to lepiej. Ale ogólnie jest dobrze daje 7/10.
Opowiadanie podobało mi się. Jak na pierwszy raz to bardzo dobrze. Napisz CD. Gdy będziesz pisał dalej to napewno będzie coraz lepiej. Nie przejmuj się krytyką innych. Nich poniesie cię wyobrażnia . Ale wracając do opo to fajnie się go czytało. To chyba wszystko.
A prawie bym zapomniałby ocena 8/10
PoZdro
Jak na debiut to opowiadanie bardzo dobre. Bardzo podoba mi się fabuła, ciekawa i wciągająca, błędów nie zaóważyłem. Dialogi i opisy sa jak najbardziej w porządku. Opowiadanie dosyć długie i nie nudziło mnie ani trochę. _____-tylko to mnie denerwowało, nic więcej. Moja ocena 9/10 i pisz dalej bo bardzo dobrze Ci to wychodzi.
pozdrawiam
dzieki za komentarze.
tych kotrzy ubolewaja nad niezbyt wartka akcja bede musial zasmucic: fabula nie przyspieszy znacznie w kolejnym fragmencie. no coz- w tym opowiadaniu nie znajdziecie pozygod dzielnych rycerzy ratujacych zamkniete w wierzy czy lochu ksiezniczki. nie o to w nim chodzi. opisy wydluzalem po to by akcje zwolnic, celowo; moze jednak przesadzilem z tym- zastanowie sie. sry za bledy- opko publikowalem (i przerabialem) o piatej nad ranem, wiec nie dziwcie sie zbytnio. bledy zaraz poprawie.
zlikwiduje ____ i postaram wplesc wiecej "chaltury" - znaczy przyspieszacza akcji.
^^ pisss